Pewnego dnia wracając od koleżanki Gośki zobaczyłam ludzi,którzy byli wystraszeni. Podeszłam do nich i zapytałam co się stało. Dowiedziałam się ,że spaliła się posiadłość, cały dorobek mego sąsiada.Gdy wpatrywałam się na ludzi zobaczyłam w ich oczach smutek i strach.
Niektórzy stali i patrzyli się na posiadłość, która spłoneła i trzymali się za głowę.
Nagle w tłumie zobaczyłam sąsiada i jego matkę. Zapytałam się ci się stało. Sąsiad zaczął powoli mówić ,a jego matka popłakiwała i mówiła dlaczego to nas dokneło. Dowiedziałam się ,że jak sąsiad
rszpalał w piecu iskra wleciała do wiaderka, którym było drewno na rozpałkę i kawałki gazety. Tak to się wszystko zaczęło.Sąsiadowi przerwała matka,która powiedziała:,,dobrze,że wydostaliśmy się z budynku i ,że żyjemy dziękujmy Bogu''. Sąsiadki twarz była zaniepokojona,pełna smutku,strachu i rozpaczy.Trzymała w ręce różaniec i modliła się. Jej syn ledwo co się trzymał.Było widać, że chciałby się wypłakać. Stał i patrzył się na ruiny własnego domu, bo tylko tyle z niego zostało.Nie wiedział co zrobić ze sobą, gdzie będzie mieszkał. Jak przeżyją nadchodzącą zimę?Jak poradzą sobie z tym wszystkim?
Mam nadzieje, że takie sytuacje będą się zdarzały bardzo rzadko albo w ogóle, bo trudno patrzeć na ludzi, którzy przeżywają takie tragedie i nie wiedzą co z nimi będzie i gdzie się podzieją.