1. Narodziny świata:
Z wielkiego Chaosu wyłoniły się dwa bóstwa: Uranos - Niebo i Gaja - Ziemia. Z ich związku narodzili się tytani, cyklopi i sturęcy hekatonchejrowie. Niezadowolony ze szkaradnego i okrutnego potomstwa ojciec strącił je w czeluście Tartaru. Gaja zgorszona poczynaniami męża uknuła przeciwko niemu spisek z najmłodszym z tytanów, Kronosem, który wkrótce po zrzuceniu ojca z tronu stał się władcą świata. Ale i na niego spadł cios przeznaczenia. Jedyny z jego ocalałych synów, Zeus, upomniał się o tron niebieski. Rozpętała się straszliwa wojna, w której zmagały się dwie siły nieśmiertelne. Z jednej strony Zeus wraz z uwolnionymi z wnętrzności ojca braćmi, zaś z drugiej Kronos ze swoimi sprzymierzeńcami. W wyniku walk, w czasie których ziemia drżała pod nogami tytanów, a niebo było zasnute nieprzeniknionymi chmurami, zwycięski, gromowładny Zeus zasiadł na tronie niebieskim.
Jednak ludzie istnieli już dużo wcześniej niż władzę nad światem objął Zeus. O powstaniu rodu ludzkiego zachowało się wiele odmiennych podań. Jedne mówiły o tym, że człowiek wyszedł wprost z ziemi wraz z innymi stworzeniami, inne, że lasy i góry wydały ludzi na podobieństwo drzew i skał, a jeszcze inne, uznawane w szczególności przez rody królewskie i szlachtę, że ludzie pochodzą od bogów. Jednak najczęściej przyjmowano baśń o czterech wiekach ludzkości: złotym - za panowania Kronosa, srebrnym - po jego upadku, brązowym - okresie dominacji herosów oraz żelaznym, który trwa do dziś. Według jeszcze innych podań człowiek był stworzony przez Prometeusza, który ulepił go z gliny i nauczył wielu sztuk oraz rzemiosł. Ludzkość była do tego stopnia zafascynowana i żądna życia i poznania świata, że nawet potop nie był w stanie jej zgładzić.
Początkowo mieszkańcy starożytnej Grecji wyznawali fetyszyzm. Była to najstarsza forma religii, polegająca na oddawaniu czci przedmiotom martwym: głazom, ogromnym drzewom, nie ociosanym palom i meteorytom, które spadając z nieba były czymś niezwykłym i niepojętym.
Następny etap rozwoju religii greckiej stanowił antropomorfizm, a więc bogowie przybierali postacie ludzkie. Byli jednak niezwykle piękni i przerastali urodą najpiękniejszych ludzi. Zdarzały się oczywiście wyjątki. Przykładem tego był Hefajstos, kaleki bóg ognia i kunsztu kowalskiego.
Kto uważa, że bogowie greccy, podobnie jak Bóg chrześcijański, są dobrzy, łaskawi i mądrzy, ten jest w błędzie, ponieważ społeczność niebiańska dzieliła się na klasy wyższe i niższe, a w każdej z nich toczyła się walka o władzę. Stosowane były rozmaite podstępy, zawiązywały się spiski i tak bez końca.
Jeżeli chodzi o stosunki między bogami i ludźmi, to były one rozmaite. Prawie każda wioska i miasto miało swoje główne bóstwo, któremu składało szczególną cześć pomijając ważniejsze i mocniejsze. Okoliczność taka sprzyjała sporom między bogami, które w istocie uderzały w ludzi. Na wioski sprowadzano choroby, kataklizmy i głód. Niekiedy sami bogowie przybierali postać zwierząt i porywali lub zabijali ludzi. Byli oczywiście i tacy, którzy pomagali zabłąkanym podróżnym w odnalezieniu drogi. Należał do nich Hermes - opiekun złodziei i kupców. Bogom należało składać ofiary, najlepiej krwawe ze zwierząt hodowlanych: wołów, jałówek, cieląt, owiec, rzadziej kóz i świń. Niektórym bogom można było przynosić placki, oliwę, owoce i kwiaty.Na cześć bogów dokonywano libacji, to znaczy wylewano wino zmieszane z wodą bądź mleko z miodem, palono także kadzidło.
Ofiary najczęściej spalano na ołtarzach stojących na wolnym powietrzu przed świątyniami.Bogom miłe były także inne formy kultu: procesje,w których brali udział świątecznie odziani obywatele, pieśni śpiewane przez indywidualnych śpiewaków i chóry,tańce zbiorowe, recytacje utworów poetyckich. Ku czci bogów urządzano także igrzyska sportowe.
Bogowie olimpijscy:
* ZEUS
Zeus-syn Kronosa i Rei,władca Olimpu,pan świata
Horkios-przydomek Zeusa-opiekun praw
Ksenios-przydomek Zeusa-patron przybyszów
Herkejos-przydomek Zeusa-patron zagrody
Hellenios-przydomek Zeusa-bóstwo narodowe
Dodona i Olimpia-miejsca najwiekszego kultu Zeusa
Atrybut: piorun
*HERA
Hera-córka Kronosa i Rei,żona Zeusa,najpotężniejsza bogini Olimpu,patronka małżeństw
*ATENA
Atena-bogini mądrości i wojny,wyskoczyła z obolałej głowy Zeusa
Panatenaje-świeta żniw poświęcone Atenie
Ergane-przydomek Ateny-pracownica
Polias-przydomek Ateny-patronka miast
Promachos-przydomek Ateny-pani Zastepów
Pallas-przydomek Ateny-panna
Partenos-przydomek Ateny-dziewica
Atrybut: sowa, zbroja
*APOLLO
Apollo-syn Zeusa i Latony,bóg wyroczni,patron nauki i sztuki,pan życia i śmierci,bóg słońca
Delos-wyspa,na której urodzil się Apollo i Artemida
Atrybut: cytra i lira
Muzy-córki Zeusa i Mnemosyne,towarzyszki Apollina
Kaliope-muza pieśni bohaterskiej
Klio-muza historii
Euterpe-muza liryki
Taleja-muza komedii
Melpomene-muza tragedii
Terpsychora-muza tańca
Erato-muza pieśni miłosnej
Polihymnia-muza pieśni religijnej
Urania-muza astronomii
*ARTEMIDA
Artemida-córka Zeusa i Latony,bliźnia siostra Apollina,bogini dzikiej przyrody i łowów
Hekate-przydomek Artemidy-"w dal godząca"
*HERMES
Hermes-syn Zeusa i Mai,sprytny posłaniec bogów,opiekun handlu i zlodzieji
góra Kyllene w Arkadii-miejsce urodzenia Hermesa
Krioforos-przydomek Hermesa-"dobry pasterz"
kaduceusz-laska Hermesa
petasos-kapelusz Hermesa
*HEFAJSTOS
Hefajstos-syn Zeusa i Hery,bóg ognia i sztuki kowalskiej
wyspa Lemnos i krater Etny-miejsca pracy Hefajstosa
Chalkeje-pażdziernikowe święto kowali w Atenach
lampadoforie-bieg z pochodniami obchodzony na czesc Hefajstosa
Atrybut: miecz
*AFRODYTA
Afrodyta-bogini miłości i piękności,wyłoniła się z piany morskiej niedaleko Cypru
Anadiomene-przydomek Afrodyty-"wychodząca z morza"
*EROS
Eros-bóg miłości
Atrybut: łuk ze strzałami
*CHARYTY
Charyty-boginie pogodnego wdzięku i radosnych uroków:Eufrozyne,Taleja,Aglaja
Charitezje- święto ku czci charyt
*ARES (MARS)
Ares-syn Zeusa i Hery, bóg wojny
3. Bogowie światła i powietrza:
*HELIOS (SOL)
Helios-bóg słońca,woźnica słonecznego rydwanu
Faeton-syn Heliosa i Klymeny
*EOS (AURORA)
Eos-bogini jutrzenki
Memnon-syn Eos i Titonosa,polegl z reki Achillesa
*SELENE (LUNA)
Selene-bogini księżyca,
*IRIS
Iris-pokojówka Hery,bogini tęczy,posłanka bogów
*WIATRY
Wiatry-synowie Astrajosa i Eos
Boreasz-bóg wiatru północnego
Notos-bóg wiatru południowego
Zefir-bóg wiatru wschodniego
Euros-bóg wiatru zachodniego
BOGOWIE ZIEMSCY
*HESTIA (WESTA)
Hestia-opiekunka ogniska domowego
Atrybut: płomień ogniska
*DEMETER (CERERA)
Demeter-bogini roli i urodzaju
Atrybut: cyprys,kogut,pochodnia,kłosy zbóż i kwiaty maku
*DIONIZOS (BACHUS)
Dionizos-syn Zeusa,żył na ziemi przenosząc jej góry,bory,morza i łąki na Olimp
4. Bogowie morza:
*POSEJDON
Posejdon-brat Dzeusa i Hadesa, miał śniadą cerę, włosy zwichrzone i nadmiernie bujne, brodę wiecznie wilgotną i pełną mułu oraz muszli, a oczy jego, palące się złowrogo pod krzaczastymi briami, przedstawiano go jako silnego starca z rysów twarzy był podobny do Dzeusa.Posejdonowi podlegały razem z morzem wyspy, nadbrzeża, przystani.
Atrybut: trójząb
5. Bóstwa doli i spraw ludzkich:
*ERINE (PAX)
3 hory,córki Zeusa i Temidy
Eunomia-praworządność
Dike-sprawiedliwość
Eirene-pokój
*HYMENA
Hymena-piękna,długowłosa pachoła o kształtach miękkich,delikatnych,niemal kobiecych.
Atrybut: pochodnia lub wieniec lub berło.
*HYPNOS
Hypnos-pan snu.
Atrybut: kwiat maku w ręce,czasem ma skrzydła u ramion lub u kapelusza
*MOJRY (PARKI)
3 córki Nocy
Kloto-piękność anielska
Lachezis-uśmiech na twarzy
Atropos-łzy zamienia na perły
*NEMEZIS
Nemezis-mścicielka zbrodni
*NIKE (WIKTORIA)
Nike-bogini zwycięstwa
Atrybut: kobieta ze skrzydłami u ramion i wieńcem na głowie.
*TANTOS
Tantos-syn Nocy,odcina konającemu pukiel włosów
*TEMIDA
Temida-bogini sprawiedliwości,obyczaju i porządku
Atrybut: zawiązane oczy,w jednej ręce trzyma miecz a w drugiej wagę
*TYCHE (FORTUNA)
6. Bogowie ziemscy:
Hestia (Westa)
Najświętszym miejscem w każdym domu greckim było ognisko. W czasach najdawniejszych stało ono w głównej świetlicy, w megaronie, między czterema słupami, a dym uchodził przez otwór w pułapie. Każdy przybysz, gość lub zbieg, o ile nie był pewny dobrego przyjęcia, chwytał się brzegu ogniska i to wystarczało, aby go uważano odtąd za stojącego pod opieką bogów. Nie wolno go było zabić ni w jakikolwiek sposób skrzywdzić: był bezpieczny, jakby się znajdował w świątyni.
Tę tak zwyczajną kupę cegieł, kamieni i zardzewiałych rusztów zmieniała w dostojny ołtarz obecność bóstwa. Opiekunką tej świątyni domowej była Hestia, najstarsza córka Kronosa i Rei, siostra Dzeusa i Hery. Ślubowała dziewictwo i nie miała własnej rodziny, ona, co stała na straży wszystkich innych rodzin. Była jakby uosobieniem gospodyni domu: przyjmowała pannę młodą i wprowadzała ją do nowej zagrody. Gdy bowiem młoda małżonka wkraczała w progi męża, szła na przedzie jej matka, niosąc w ręce pochodnię zapaloną przy własnym ognisku domowym i tą pochodnią rozniecała zarzewie na ognisku córki i zięcia.
Gospodynie domu miały szczególne nabożeństwo do swej patronki. Przez całe życie oczekiwały od niej wszelkich dobrodziejstw, a umierając zlecały jej opiece swoje sieroty. Tak zaś wielkie i ogólne było poszanowanie tej dobroczynnej bogini, że we wszystkich modlitwach jej imię kładziono na pierwszym miejscu. Ilekroć kto wyjeżdżał z domu, prosił Hestię, żeby mu dała wrócić szczęśliwie do progów rodzinnych; gdy wracał, witał ją modlitwą dziękczynną. W piąty dzień po narodzeniu dziecka obnoszono je dokoła ogniska, oddając w opiekę Hestii, a była to doniosła uroczystość, połączona z nadaniem imienia.
Demeter (Ceres)
W poszarpanej szacie, z rozwiązanymi włosami, pełnymi prochu i popiołu, idzie żałobna i smutna starożytna mater dolorosa — Demeter.
Persefona obejrzała się wokoło, czy jej nikt nie widzi, i prędko zerwała kwiat. Upiła się jego zapachem, oczy jej zaszły mgłą i ciemność ogarnęła duszę. Wtedy rozwarła się ziemia i Hades, bóg piekieł, porwał Persefonę na wozie zaprzężonym w czarne rumaki. Gdy się ocknęła, wołała, krzyczała. Żaden bóg nie słyszał jej głosu, żadna z nimf, z którymi bawiła się na łące, nie nadbiegła z pomocą. Tylko mała Kiane, rusałka wodna, rozłożyła słabiutkie ręce, chcąc zagrodzić drogę gwałcicielowi. Ale czarne rumaki przeleciały nad nią, boginka zalała się łzami i rozpłynęła w strumień. Otoczeni chmurą pędzili ze świstem huraganu ponad ziemią i morzem. Z oczu Persefony znikły znajome wybrzeża, wysypały się kwiaty z jej trzcinowego koszyka, wreszcie otwarła się czeluść Tartaru…..
Pani urodzajów okryła pola żałobą. Przeklęła “łanów zieloną chwałę" i zasiewy zmarniały, i trzody nie miały świeżej karmy, i ludzi nawiedził głód. W żarnej spiekocie wyschły rzeki i krynice, a z opustoszałych ołtarzy nie wznosił się ku bogom dym ofiar. Trzeba było przebłagać Demetrę. A ona właśnie dowiedziała się całej prawdy od wszystkowidzącego Słońca i zagniewana na bogów ukryła się tak, że nikt jej znaleźć nie mógł. Dopiero Hermes odszukał ją w zapadłej pieczarze gór arkadyjskich, gdzie osiadła, z dala od świata, sama jedna ze swoją żałobą. Dzeus wysłał do niej muzy i charyty, najmilsze i najwymowniejsze boginki — nie słuchała, co mówiły. Wtedy nakazał bratu Hadesowi zwrócić porwaną Persefonę. Król piekieł spełnił zlecenie, lecz rozstając się z Persefoną, podał jej jabłko granatu, a ona zjadła kilka ziarnek nie wiedząc, że ta odrobina wiąże ją na zawsze z państwem cieniów. Odtąd corocznie, na przeciąg trzech miesięcy, musiała wracać do męża.
Gdy Persefona wychodziła z podziemia, świat maił się wszystkimi kwiatami wiosny, tak wielka była radość Demetry. Ale równie wielka była boleść przy każdym rozstaniu. Żegnały się, jakby się już nigdy więcej nie miały zobaczyć. Jedną z najpiękniejszych scen Nocy listopadowej Wyspiańskiego jest takie jesienne pożegnanie matki z córką….
A więc Demeter była boginią życia, jak znów Persefona (zwana często: Korą, “córka") boginią śmierci.
Atrybutami Demetry i Persefony są kłosy i maki, narcyz i jabłko granatu. Zazwyczaj składano im w ofierze krowę lub maciorę. Wyobrażana była Demeter jako poważna bogini o oczach pełnych zadumy; na głowie ma wieniec z kłosów, a w ręce trzyma pochodnię; powłóczysta szata opada jej do stóp.
Dionizos (Bachus)
Pewnego dnia, za panowania króla Penteusa, mieszkańcy Teb zobaczyli na swoich polach dziwny orszak.
Na przedzie szły parami osły uginające się pod ciężarem miechów skórzanych, w których słychać było bulgotanie wina. Otaczała je zgraja dziwnych istot z różkami na głowie i małym figlarnym ogonkiem poniżej pleców. Jedni z nich byli brodaci, drudzy o gładkich policzkach. Wszyscy mieli nogi kosmate, zakończone rozszczepionymi kopytkami. Kłócili się, krzyczeli, potrącali się wzajemnie, rozdając sobie mocne kuksańce. Co chwila któryś z nich przybiegał do bukłaków niesionych przez osły i odlewał sobie złocistego wina w dwuuszny puchar.
Za nimi jechał na ośle łysy starzec o tłustym, obwisłym brzuchu, podobny z wejrzenia do tamtych. Był przywiązany do osła girlandami kwiatów. Ledwo się trzymał staruszek, a pił dalej i wciąż mu jeszcze dolewano. Prowadził sam z sobą jakieś nieskończone rozmowy. Niewyraźne, bez związku słowa ocierały się o jego grube, mięsiste wargi. Dokoła uwijały się roje małych i dużych istot o nóżkach kosmatych. Szumiał nad nimi śmiech jak chrzęst leśnego potoku spadającego wśród kamieni i wykrotów.
Grały fletnie, bębny, cymbały. Dziewczęta i młode kobiety rozhukaną ciżbą tłoczyły się, to znów rozbiegały ze śmiechem szalonym, krzykiem i śpiewaniem. Strojne były w powój, gałęzie dębu i jodły, umajone bluszczem. Na białe odzienie z wełny narzuciły pstre skóry zwierzęce: jelonka, lamparta lub pantery. Niektóre otoczyły szyję splotami fig purpurowych. Nad głowami wywijały zielonymi prętami z zatkniętą u góry szyszką (tyrsami). Jedne tańczyły w biegu jakiś pląs o nieuchwytnym rytmie, inne trzymały w rękach kawałki rozdartych żywcem zwierząt, owijały swe szyje dymiącymi trzewiami, chłeptały gorącą krew, która spływała im po policzkach i bryzgała na szaty. Włosy na wiatr puszczone zwisały nad głowami chmurą czarną lub złotą. Co chwila któraś z nich wznosząc tyrs wołała: Euoe! Bez ustanku grały bębny i cymbały. Od czasu do czasu, gdy opadały z nich mdlejące dłonie, wśród nagłej ciszy dobywały się śmielej słodkie jak miód tony frygijskich fletni.
Szeregi dziewcząt rzedniały. Za nimi wysunęły się najpierw dwie pantery, całe ubrane białymi różami, potem szły łagodnie dwa lamparty w girlandach z róż czerwonych, a na końcu dwa lwy w ozdobie kwiatów rozmaitych. Ten potrójny zaprząg ciągnął złocisty rydwan. Na purpurowych poduszkach leżał prawie nagi młodzieniec dziwnej urody. Oczy miał łagodne jak leśne fiołki. Usta miał czerwone jak pęknięte jabłko granatu. Włosy miękkie, połyskujące złotem, spadały mu na ramiona.
Ani król Penteus, ani nikt z jego otoczenia, ani nikt z całego ludu tebańskiego nie wiedział, co znaczy ten orszak ni kto jest ów młodzieniec leżący na purpurowych poduszkach. Dopiero pewien stary wieszcz tak rzecz objaśnił:
“To jest bóg Dionizos i z naszej on ziemi pochodzi. Matką jego była Semele, córka króla Kadmosa, a ojcem Dzeus. Semele prosiła najwyższego boga, by się jej ukazał w całym majestacie gromowładcy. Dzeus spełnił jej życzenie, ale oczy śmiertelnej kobiety nie mogły znieść blasku i grozy pana ognistego i Semele spłonęła wydając przedwcześnie na świat małego Dionizosa. Dzeus oddał niemowlę na wyżywienie nimfom góry Nysy, która leży w Arabii Szczęśliwej. Milutkiego chłopca muzy uczyły śpiewu i tańca, a mistrzem jego był Sylen, ten gruby staruszek, który jedzie na ośle; jest to mądry bożek leśny, co zna wiele tajemnic, zakrytych przed oczyma ludzi.
Dionizos był jeszcze pacholęciem, gdy wybuchła wojna z gigantami. Brał w niej udział pod postacią lwa i bardzo dzielnie stawał. A w kilka lat później zdarzyła mu się taka przygoda: stał nad brzegiem morza, ubrany w piękną, powłóczystą szatę z purpury. Właśnie przepływał statek piracki. Rozbójnicy wzięli pięknego młodzieńca za jakiegoś królewicza i porwali go spodziewając się wielkiego wykupu. Gdy go związali, kajdany wnet same opadły. Sternik widząc, że musi to być jakiś bóg, namawiał towarzyszy, aby jeńca wypuścili na wolność. Ci jednak śmiali się ze starego. Wtedy maszt zakwitł winną latoroślą, a na miejscu, gdzie stał młodzieniec w purpurze, zjawił się lew, który rzucił się na bandę rozbójników. Przerażeni wskoczyli do morza i zostali tam na zawsze, bo ich moc boża zmieniła w delfiny.
Dionizos pierwszy z bogów żył na ziemi, przenosząc jej góry, bory, morza, łąki nad złoty przepych Olimpu. Każde stworzenie przychodziło doń chętnie, gdyż był dobry i łagodny. Czarował drapieżne bestie i przenikając do głębi kniei wyprowadzał stamtąd duchy leśne, tych wszystkich kozłonogich satyrów, którzy mu służą i głoszą jego chwałę swą bujną wesołością. Wydobył z ziemi winną latorośl i uczył ludzi, jak się sadzi jej drzewka i jak delikatne jej gałązki przewija się między konarami wiązu. Chcąc dać wszystkim swój wynalazek zwędrował świat cały. Szedł przez Lidię o biało-kamiennych miastach, przez urodzajne pola frygijskie, przez rozpalone w słońcu równiny Persji, przez Medię, na której górach wieczny śnieg leży, przez Szczęśliwą Arabię i Azję, której bogate miasta kąpią się w morzu. W końcu na ostatnich rubieżach ziemi podbił Indie, kraj sennych dziwów. Mówią, że Egipcjan nauczył uprawy roli i bartnictwa. W wędrówce towarzyszyły mu bachantki i menady, ubrane w cętkowane skóry jelonków, i wywijając tyrsami śpiewały pieśni dzikie, szalone. Kozłonogie satyry i pany, syleny o końskim ogonie i centaury mające postać pół końską i pół ludzką cisnęły się gwarnym tłumem za jego rydwanem, bijąc w bębny i cymbały, grając na fletach i piszczałkach.
Teraz właśnie wraca ze Wschodu, krainy wszelkich cudów, i zaprowadza nowe obrzędy, które święcić należy nocą, po wąwozach gór, śpiewając na jego cześć pieśni wesołe. A kto mu nie ulegnie i kto w nim boga nie uzna, ten poniesie srogą karę.
Oto straszliwy przykład córek Minyasa. Były to trzy śliczne królewny, które umiały cudnie wyszywać. Po całych dniach haftowały, tak że kilka największych komnat w pałacu zaległy od podłogi do sufitu stosy wyszywanych tkanin. Gdy przyszły święta Bachusa, całe Orchomenos wysypało się na pola i lasy z krzykiem nabożnym. Tylko królewny zostały w domu, przy swojej robocie, mówiąc, że gardzą tymi dzikimi obrzędami. Nagle, już późną nocą, świetlicę napełnił dziwny hałas, jakby cymbałów, trąb i fletów. Powietrze przeniknęła woń mirry i szafranu. Tkanina, którą siostry wyszywały, pokryła się zielenią. Z krosien wyrosły latorośle winnej macicy. Światła pogasły, po pokoju przelatywały zapalone pochodnie, z ciemnych kątów ozwał się ryk dzikich zwierząt, pałac zakołysał się i zadrżał w posadach, jakby miał runąć. Strwożone królewny chciały uciekać, gdy wtem ich ciała skurczyły się, a biała skóra zamieniła się w ciemną błonę. Przemienione w nietoperze, unikają odtąd światłości dziennej i nocą latają wokół domów".
Tak mówił mądry wieszczek, a cały lud tebański słuchał w skupieniu. Lecz król Penteus zgromił go i zapowiedział, że w swym państwie nie pozwoli na święcenie hałaśliwych uroczystości, które zakłócają porządek publiczny, i że bóg pijaków nie jest żadnym bogiem. Słysząc jawne bluźnierstwo, wszyscy go opuścili i przyłączyli się do orszaku Dionizosa. Wówczas sam poszedł na góry kitajrońskie, gdzie słychać było śpiewy nocne, aby swą powagą królewską położyć kres wyuzdanej zabawie. Lecz bachantki, wśród których znajdowała się jego matka Agaue, rzuciły się na Penteusa i rozszarpały go w kawałki.
Dionizos wyobraża nie tylko dobroczynnego ducha wina, ale niejako duszę wszystkiego, co żyje. Rządzi rodzeniem, śmiercią i zmartwychwstaniem i objawia się w bujnej przyrodzie wiosny. Od niego pochodzą trzy tajemnicze panny: Ojno, Spermo, Elais, które posiadają cudowny dar przemieniania wszelkich rzeczy na wino, ziarno i oliwę. Dionizos sam stwarza z niczego mleko i miód, a pod uderzeniem jego laski ze skał wytryska woda. Cała twórcza potęga ziemi tkwi w tym krewniaku Demetry — na równi z nią jest roz-dawcą ukrytego zdrowia ziemi i wszystkich jej bogactw.
Wierzono, iż bóg śpi w zimie, a budzi się na wiosnę, i obchodzono uroczyście ten jego sen i przebudzenie. W Elis i w Argos niewiasty wczesną wiosną wywoływały go z morza śpiewaniem hymnów, a w Delfach, gdzie jego kult był prastary, istniała piękna ceremonia mistycznego zmartwychwstania. Corocznie, około zimowego przesilenia, gdy zaczyna dnia przybywać — kapłanki zbierały się nocą w świątyni, w której był “grób Dionizosa", z pochodniami w ręku otaczały jego ołtarz, śpiewały i tańczyły, budząc w ten sposób boga ze snu zimowego. Zdaje się, że pojmowano to jako “boże narodzenie", albowiem jednocześnie kapłanki huśtały w świętych jasłach jakiś symboliczny obraz.
Zresztą w całej Grecji Dionizos był szczególnie czczony w okresie zimowego przesilenia. Grudniowe święta obchodzono w nocy. Kobiety z zapalonymi pochodniami, wśród śpiewów, biegały po wąwozach górskich. Obrzędy te nazywano orgiami, od słowa greckiego org — podniecenie. Szalone tańce, dzikie okrzyki i ogłuszająca muzyka wytwarzały ekstazę, zapamiętanie religijne, uważane za duchowe połączenie się z bóstwem. Zdawało się ludziom biorącym udział w tych świętych orgiach, że dusze ich opuszczają ciało, że sam bóg w nie wchodzi, że stają się “pełni boga". To poczucie odrębności ciała i ducha prowadziło do wiary w nieśmiertelność duszy, która jest cząstką człowieka niezniszczalną i po śmierci ciała przechodzi w nowe kształty.
Do niedawna panowało przekonanie, że Dionizos był w Grecji zjawiskiem nowym, że przybył do niej gdzieś z Tracji czy Frygii (Azja Mniejsza), dziś jednak, po odcyfrowaniu tabliczek glinianych z epoki mykeńskiej (XV—XIII w. p.n.e.), ten pogląd uległ zmianie. Na tych tabliczkach, o sześć wieków starszych od Homera, pojawia się imię Dionizosa wśród innych znanych bogów — Dzeusa, Hery, Ateny, Apollina — co dowodzi, że nie był on późnym przybyszem. Może jednak podania o Penteusie i córkach Minyasa przechowały pamięć czasów, kiedy sprzeciwiano się wprowadzaniu szalonych obrzędów dionizyjskich, może ten sprzeciw zrodził się w kołach arystokracji rycerskiej w momencie, kiedy pod obcym wpływem dawny bóg zmienił swój charakter — nie widzimy bowiem, żeby od początku, w dobie mykeńskiej, był bogiem winnic.
Tragik ateński Eurypides tak go sławił: “Dionizos jest bogiem rozkoszy. Panuje pośród uczt i wieńców kwietnych. Dźwiękiem swojej fujarki roznieca tańce wesołe. Z niego rodzą się śmiechy szalone i on rozprasza czarne troski. Jego nektar płynąc na stołach bogów zwiększa ich szczęście, a ludzie czerpią z jego radosnej czary sen i zapomnienie". Wielkiej czci doznawał w Atenach, gdzie pod jego wezwaniem odbywały się cztery ważne święta: Małe (czyli wiejskie) Dionizje jesienią — święto winobrania; Lenaje w styczniu — święto wytłaczania wina; Antesterie z końcem lutego — święto otwierania beczek z młodym winem, które wówczas próbowano. Wielkie (czyli miejskie) Dionizje w końcu marca i z początkiem kwietnia.
Te ostatnie były najokazalsze. Wypadały w porze, kiedy na krótki czas twarda i sucha ziemia attycka, zwilżona wiosennymi wodami, zieleni się i zakwita. W pierwszy dzień świąt, po złożeniu ofiary, śpiewano uroczystą pieśń, zwaną dytyrambem. Od rana do późnej nocy przeciągały ulicami gromady ludzi uwieńczonych bluszczem. Każdy niósł kubek albo dzban wina, przepijano do siebie, witano się świętym okrzykiem Euoe, nucono piosnki wesołe i rubaszne. Nazajutrz o świcie ruszała procesja z Lenajonu, małej świątyni Dionizosa na południowym stoku Akropolis, gdzie znajdował się prastary drewniany posąg boga. W pochodzie niesiono ową szacowną świętość do kaplicy Dionizosa za miastem, skąd odprowadzano go z powrotem do Lenajonu pod wieczór, przy czerwonym świetle pochodni. Od połowy VI wieku przed n. e. podczas Wielkich Dionizjów odbywały się przedstawienia teatralne.
Prosty ludek z winnic attyckich miał znów swoje Małe, czyli wiejskie Dionizje, obchodzone w grudniu, w czasie chowania do spichrzów nowego wina, a połączone z jarmarkiem garncarskim. Zabijano kozła i krwią jego podlewano korzenie winorośli. Wsie i podmieścia ożywały bujną wesołością. Radość była powszechna, bo nawet niewolnicy w tym dniu mieli zupełną swobodę. Wędrowne grajki i komedianty mieszali się z gospodarzami, którzy przysłaniali twarze zabawnymi maskami z kory drzewnej, inni chodzili posmarowani osadem winnym lub nawet farbą garncarską, podobni do starych, nieokrzesanych bożków, pomalowanych na czerwono. Oczywiście wino przelewało się strumieniami.
Najstarszymi wizerunkami Dionizosa były proste słupy, na które zwykle nakładano brodatą maskę i ubierano je w szaty. Dionizos brodaty, w stroju powłóczystym, tak zwanej bassara (stąd Dionizos Bassareus), panuje w całej sztuce greckiej do IV wieku przed n. e. Odkąd zaś Praksyteles przedstawił Dionizosa jako młodzieńca bez zarostu, nagiego, z przerzuconą tylko skórą jelonka — typ ten stał się powszechny. W tysiącach posągów, płaskorzeźb i malowideł widzimy Dionizosa młodzieńczego, pięknego, świeżego, o dziwnie miękkich, jakby wypieszczonych kształtach, w wieńcu z bluszczu lub z liści winogradu, z tyrsem, z kiścią winogron lub dwuusznym pucharem (kantaros). Wypoczywa w cieniu winnej latorośli albo jedzie na wozie zaprzężonym w lwy lub tygrysy. Zwykle ma przy sobie panterę, lamparta, tygrysa i czasem pochyla się ku nim, aby dać im pić wino z dzbana. Składano mu w ofierze kozła lub zająca, czyniono obiaty z wina zmieszanego z wodą.
Pan
Dionizos miał liczną świtę. Zbierały się dokoła niego duchy dobre lub złośliwe, istoty na wpół zwierzęce, przedstawiciele dzikiego życia przyrody. Wśród nich najpoważniejszy był Pan.
Urodził się w Arkadii. Przyszedł na świat z nogami i rogami kozła. Uszy miał długie, kosmate, capią brodę i cały był porosły tą sierścią. Przeraziły się płoche nimfy arkadyjskie, ujrzawszy poczwarne dziecko. Ale Hermes, który, jak się zdaje, był jego ojecem, zabrał kozłonoga i zaniósł na Olimp, gdzie zabawne stworzenie weseliło swym widokiem szczęśliwych bogów. Oczywiście, tam nie pozostał. Życie olimpijskie nie przypadło mu do smaku. Wrócił na ziemię, gdzie mógł skakać po górach jak młody kozioł i bawić się z białymi trzodami, które pasą się na łąkach pachnących. Śmiano się z niego, lecz on niewiele sobie z tego robił, rósł prędko i chował się na tęgiego bożka. Był dobrego o sobie mniemania i nie sądził, żeby mu jego koźli wygląd nie pozwalał myśleć o małżeństwie.
Pokochawszy młodą Syrinks, córkę bożka rzecznego Ladona, chodził za nią po całych dniach i prosił, żeby została jego żoną. Nieszczęśliwa dziewczyna, nie mogąc się pozbyć natręta, westchnęła do bogów o pomoc: ci przemienili ją w trzcinę. Widząc to Pan poznał, że jest brzydki, i było mu bardzo smutno. Usiadł wśród owej trzciny i płakał żałośnie. Wiatr zaś potrząsał trzciną rosnącą nad brzegiem strumienia i Panowi, zasłuchanemu w szum wiatru i szmer wody płynącej, zdawało się, że i roślina wydaje takie same dźwięki żałosne. Uciął z niej kilka łodyg, zrobił z nich siedem piszczałek nierównej długości, połączył je razem w jednym szeregu i tak powstała ulubiona fujarka pastusza, zwana syringą. Pan wygrywał na niej swe żale za piękną nimfą.
I znów zakochał się Pan w nimfie Pitys. Cóż z tego, że mu była życzliwa, skoro miał współzawodnika w Boreaszu? Srogi bóg wiatru północnego, nie mogąc zdobyć wzajemności, strącił biedną dziewczynę ze skały. Pitys umarła, a z ciała jej wyrosła pierwsza sosna, drzewo odtąd Panowi poświęcone. Aby zapomnieć o swych cierpieniach, kozłonogi bożek ruszył w podróż. Zaciągnął się do orszaku Dionizosa i z nim przewędrował świat.
Zaczem wrócił do ojczystej Arkadii. W swoich górach czuł się prawdziwym panem. Wieczorem, po łowach, kładł się nad brzegiem potoku i grał na fujarce. Żaden ptak nie mógł dorównać słodkiej melodii tego instrumentu, w którym płakała smutna dusza nimfy Syrinks. Gdy grał, zbiegały z gór mgliste boginki, śpiewały lub wziąwszy się za ręce tańczyły na leśnych polanach przy świetle księżyca. Wtedy pasterze budzili się w swoich schroniskach i słuchali w milczeniu muzyki rozkochanego boga.
Nasz Asnyk, patrząc na piękny fresk pompejański, taką miał wizję kozłonogiego bożka:
Na głazie zarośniętym jedwabistą pleśnią,
W cieniu starych kasztanów siedzi Pan rogaty,
Ucieszne bóstwo lasów, i weselną pieśnią
Wypełnia rozbawione, szalejące światy.
Kosmate koźle nogi podwinął pod siebie
I, uwieńczon różami, w flet zawzięcie dmucha,
A śpiew płynie po ziemi, po wodzie i niebie
I kwili, wzdycha, pieści i miłośnie grucha,
Aż sam Pan, upojony własnych brzmień słodyczą,
Twarz przekrzywia podziwem i muska swą brodą
Patrząc się jak artysta z miną tajemniczą
Na pląsające nimfy, nadobne i młode.
Te, przywabione pieśnią, wybiegły z ukrycia
I tańczą lotną stopą po miękkiej murawie...
Otaczali go czcią pasterze. Składali mu na obiaty miód i mleko kozie. Bali go się jak ognia. Nabożnie przestrzegali spoczynku południowego, który jest “godziną Pana". Wtedy gorąco jest największe. Powietrze, nawet w lesie, jest parne i sosny ronią woń żywiczną. Wiatr nie wieje i las staje nieruchomy. Liście zwieszają się na drzewach senne i omdlałe. Ptaki milkną, czyni się wielka, święta cichość. Pan wypoczywa w cieniu i nie lubi, żeby mu zakłócać sen głośnym krzykiem, śpiewem lub graniem. Wtedy wstaje zły i rozsiewa “strach paniczny", tak że pasterze umykają goniąc przed sobą spłoszone trzody, które spadają ze śliskich ścieżek górskich w przepaście. Niekiedy szerzył popłoch w szeregach nieprzyjaciół i Ateńczycy przypisywali swoje zwycięstwo pod Maratonem pomocy Pana, który zmusił Persów do ucieczki. Z wdzięczności wystawili mu kapliczkę na północnym stoku Akropolis.
Do większego znaczenia doszedł Pan dopiero w czasach po Aleksandrze Wielkim, albowiem wtedy mieszkańcy wielkich miast zapłonęli nagłą miłością i tęsknotą do życia pasterskiego i na tle tych uczuć rozwinęła się poezja sielankowa. Idylliczne życie Arkadii wydało się nerwowym i zmęczonym ludziom ówczesnym stanem dziwnej błogości i wśród pochwał “szczęśliwej" Arkadii zaczęto śpiewać chwałę Pana jako boga pasterzy i ich życia bez trosk. Mniej więcej około tego czasu uległo zmianie samo pojęcie Pana. Filozofowie, na podstawie błędnej etymologii, tłumaczyli imię “Pan" jako wszechświat i widzieli w nim jakieś bóstwo rozlane w całej przyrodzie, twórcę i władcę wszechrzeczy.
Za panowania cesarza Tyberiusza (14—32 r. n. e.) krążyła w świecie rzymskim dziwna opowieść. Oto pewne towarzystwo jechało z Grecji do Italii, gdy wtem nastąpiła przerwa w podróży wskutek nagłej ciszy morskiej. Po wieczerzy pasażerowie pili, zabawiali się, a kiedy już mieli iść spać, z głębi wyspy ozwał się potężny głos, który wołał po imieniu Tammuza sternika. Tammuz odpowiedział na wołanie dopiero za trzecim razem i wtedy otrzymał od tajemniczego głosu rozkaz, by skoro okręt przyjedzie w naznaczone miejsce, obwieścił, że wielki Pan umarł. Kiedy okręt zbliżył się do tego miejsca, Tammuz zakrzyknął z całych sił: “Wielki Pan umarł!" Na te słowa ze wszystkich stron ozwały się skargi i jęki przeraźliwe. Wszyscy obecni na okręcie byli świadkami tego zdarzenia. Wieść o nim szybko doszła do Rzymu. Cesarz Tyberiusz kazał sprowadzić owego Tammuza, a po rozmowie z nim zebrał uczonych filozofów, aby zasięgnąć ich opinii. Wszyscy byli zdania, że chyba w istocie umarł wielki bóg lasów.
W wiekach średnich uważano go za demona i postać jego dała początek znanym wyobrażeniom diabłów. Przedstawiali go bowiem Grecy z brodą, o nogach kosmatych, zakończonych rozszczepionymi kopytkami, o uszach spiczastych, z zakrzywionymi rogami na głowie.
Syleny
Syleny były to pierwotnie bóstwa rzek i źródeł, czczone w Azji Mniejszej u Jończyków i Frygów, którzy je przedstawiali pod postacią pół koni i pół ludzi. Ów Marsjas, który tak nędznie skończył, wdawszy się w spór z Apollinem, był jednym z tych jońsko-frygijskich sylenów. Na kontynencie greckim, zwłaszcza w Atenach, sylenowie przyłączyli się do orszaku Dionizosa i tu zmienili nieco swój wygląd, przede wszystkim na bardziej ludzki. Dawano im jeszcze czasem ogony końskie, ale potem zmieszali się zupełnie do niepoznania z satyrami, przyjęli ich skórę koźlą i ich zwyczaje. Skończyło się na tym, że owe bóstwa, niegdyś samodzielne, straciły wszelką indywidualność na rzecz satyrów i został tylko jeden Sylen, o którym mówiono, że był wychowawcą Dionizosa.
Ten miły staruszek nigdy nie jest zupełnie trzeźwy. Lubi nadmiernie wino i satyrowie poją go nim do syta. Często zaśnie gdzieś w jakiejś grocie z dzbanem pod głową i wówczas zbiegają się doń swawolne boginki górskie lub leśne, wiążą go mocno wieńcami z kwiatów, a czoło i skronie pomazują mu sokiem leśnych jagód. Nie gniewa się o to staruszek i gdy się obudzi, opowiada im wszelkie dziwy, jakie kiedykolwiek oglądało wszechwidzące oko słońca, one zaś słuchają, dopóki wieczór cichymi krokami nie zbliży się ku szczytom gór.
Kiedy Bachus wędrował po wszystkich krajach ziemi, Sylen mu towarzyszył jadąc na ośle. Pewnego razu, podczas wypoczynku, zabłąkał się we wspaniałym parku i usnął wśród kwiatów, ów park był własnością króla Midasa, tego samego, któremu Apollo przypiął ośle uszy. Co rano setki robotników przychodziły porządkować wielki ogród królewski. Kilku z nich znalazło uśpionego Sylena. Poznali go natychmiast, związali girlandami kwiatów i niby jeńca zaprowadzili wśród śpiewów i śmiechów do króla. Midas ugościł serdecznie wesołego bożka i kazał go odprowadzić do Dionizosa, którego orszak bawił w okolicy. Dionizos, ujęty uprzejmością króla, zjawił się w pałacu i obiecał spełnić wszelkie jego życzenia. Midas poprosił, aby wszystko, czego się dotknie, zamieniało się natychmiast w złoto. Jakże się cieszył, widząc, że bóg go wysłuchał. W jednej chwili stał się najbogatszym człowiekiem na ziemi. Każdy najlichszy przedmiot pod dotknięciem jego ręki zmieniał się w szczere złoto. Uradowany zasiadł do obiadu. Wtem zbladł nagle. Kęs chleba, który niósł do ust, zaciążył mu w ręce bryłką świecącego metalu, wino, które pił z kubka, tężało mu w ustach w złote płytki. Ogarnął go lęk śmiertelny. Poznał całą głupotę swego życzenia. Nie zwlekając pobiegł za Dionizosem i na klęczkach błagał, aby mu bóg odjął ten straszny dar przemieniania wszystkiego w złoto. Dionizos kazał mu wykąpać się w rzece. Midas tak uczynił, czar opuścił jego ciało, a na dnie rzeki Paktolos od tej pory znajdowano złoto.
Sylen był to mądry bożek, który znał przeszłość, rozumiał teraźniejszość i głęboko wzrokiem sięgał w tajniki przyszłości. A że był wesoły i towarzyski, zapraszano go wszędzie i ugaszczano rzęsiście. Wyglądał rubasznie, lecz umysł miał żywy, subtelny, stąd częstym bywał gościem na Olimpie, gdzie zabawiał bogów dowcipami, dykteryjkami i wykładem swej wesołej filozofii.
Satyrowie (Fauny)
O satyrach nie wiedziano, ani ilu ich jest, ani skąd pochodzą. Było ich wszędzie pełno. Mieli nogi koźle, zakończone rozszczepionymi kopytami, porosłe aż do pasa gęstą sierścią. Górna część ciała była ludzka, ale grube, czerwone wargi, capia broda i spiczaste uszy nadawały ich twarzom wygląd zwierzęcy. Niektórzy mieli rogi na głowie, jak Pan. Po lasach zabawiali się z nimfami, ludzi sprowadzali na manowce omylnym wołaniem lub błędnymi ognikami, pasterzom kradli kozy i owce, straszyli dokoła chat chłopskich. Krnąbrni i nieustępliwi, napadali nawet boginie i raz wyrwali Irydzie kilka piór tęczowych z prawego skrzydła. Ich królem, ich władcą, ich ukochaniem był Dionizos, którego dzieckiem nosili na rękach i kołysali do snu graniem na fujarce. On im pozwalał na wszystko i poił winem, którego nigdy nie mieli dosyć.
Dyktator rzymski Sulla, któremu biografowie starożytni nie szczędzą cudownych przygód, miał znaleźć raz uśpionego satyra niedaleko miasta Apolonii w Epirze, w dolinie pokrytej pięknymi łąkami. Zadawano mu pytania w rozmaitych językach i narzeczach, ale on nie umiał dać żadnej odpowiedzi, tylko odzywał się głosem dzikim i ostrym, w którym było coś z rżenia końskiego i beku kozła. Sulla przestraszył się i kazał go precz odegnać.
Liczne są posągi, płaskorzeźby, malowidła z wyobrażeniem tych wesołych bożków, którzy tańczą, grają, śpiewają, niosą bukłaki z winem, bawią się jak młode kozły albo zmęczeni i pijani śpią oparci o pień drzewa, bezwładni, z uśmiechem na grubych wargach. Są oni nam równie bliscy dziś jak przed wiekami. Nieraz w lesie zdaje się, że za chwilę posłyszymy, jak po mchach cwałują kosmate nóżki leśnego licha, które nagle stanie przed nami, jakby uciekło z obrazu Jacka Malczewskiego. I nie dziwi nas, że Kochanowski wprowadził bożka, co miał “twarz nie prawie cudną", i przez jego usta skarżył się na bezmyślne niszczenie lasów w Polsce i głupią pogoń ludzi za pieniądzem.
Nimfy
Nimfa (po grecku: dziewczyna) była to istota pośrednia między bogiem a człowiekiem. Nimfy żyły bardzo długo i nie starzały się nigdy, ale przecież w końcu umierały. Przebywając w pobliżu człowieka i dzieląc z nim śmiertelność, lepiej niż Olimpijczycy rozumiały jego troski i potrzeby. Na opuszczonych grobach sadziły kwiaty, a w uciążliwej drodze prowadziły wędrowców do źródeł krzepiących. Trzodom dawały paszę, a pasterzy uczyły śpiewu i grania. Szmer potoków, szum lasu, brzęczenie owadów, wszystkie głosy wiosny i lata były jakby ich śpiewem. Drobnymi, różanymi stopami przebiegały leśne polany. Były uosobieniem wszystkiego, co miłe, wdzięczne, wrażliwe, delikatne w przyrodzie.
Poświęcano im piękne źródła, albowiem woda była ich właściwym żywiołem. W skalistej Grecji woda jest zawsze bezcenną rzadkością. Najlichsze źródło może się wydać czymś boskim, godnym najtkliwszej opieki. Kto po kilku godzinach drogi wśród spiekoty odnajdywał pod kamieniem bijący w górę stożek wody, przyklękał, pił, a następnie, przygiąwszy gałąź drzewa, które rosło nad źródłem, zawieszał na niej swój kubek jako dar wdzięczności dla uroczych boginek, przyjaciółek ludzi. One czuwały nad czystością i dostatkiem wody i za ich sprawą brzegi rzek i strumieni maiły się świeżą trawą i kwiatami.
Pewne źródła były lecznicze, stąd nimfy uważano za boginie zdrowia. Mogły również dawać jasnowidzenie i same przepowiadały przyszłość. A gdy zbrodniarz umył w źródle ręce skrwawione, nimfa tam mieszkająca porzucała swe schronienie i wędrowała gdzieś dalej. Były to bowiem istoty czyste, kochające życie, nienawidzące zła, i mówiono o nich, że pierwotnych dzikusów oduczyły ludożerstwa.
Mieszkały albo w samych źródłach, albo w grotach. Pod dachem z szarego listowia oliwki biegło wejście do pieczary, zwrócone na północ, którędy szli ludzie i przylatywały pszczoły, mające we wnętrzu swoje ule. Drugie wnijście, owiane południowym wiatrem, przeznaczone było dla bogów i wiodło wprost do komnat, gdzie stały kamienne warsztaty tkackie, na których nimfy wyrabiały prześliczne tkaniny barwione purpurą morza. Po dniu pracowitym zwoływała je Artemida na nocne tańce.
Nimfy wodne zwały się najady. Oprócz nich była jeszcze mnogość niezmierna innych nimf: oready mieszkały w górach, lejmoniady — na łąkach wilgotnych, driady — wśród lasów, hamadriady — w samych drzewach. “Razem z nimi — głosi Homerycki hymn do Afrodyty o hamadriadach — razem z nimi, w chwili ich urodzenia, wyrosły z gruntu dąb i świerk i kwitły pięknie wśród gór. A kiedy wreszcie nadeszła przeznaczona godzina ich śmierci, przede wszystkim te piękne drzewa usychały: kora z nich opada naokół, a gałęzie zlatują; i razem dusza z nich uchodzi przed światłem słońca
Był sobie młodzieniec imieniem Narcyz. Wszystkie nimfy go znały, bo wciąż przesiadywał w lasach i górach. A był tak piękny, że wszystkie się w nim kochały. Ale on nawet nie obejrzał się na żadną. Kochał tylko łowy i nie chciał słyszeć o innej miłości. Gdy jednak raz nachylił się nad strumieniem, by napić się wody, ujrzał w czystej toni własne odbicie. Zdumiał się nad swą pięknością i z owego zdumienia zrodziła się najniezwyklejsza miłość. Narcyz zakochał się sam w sobie. O całym świecie zapomniał, wpatrzony w zwierciadło wodne. W końcu umarł z próżnej tęsknoty, a gdy go złożono w ziemi, na grobie wyrósł kwiat o białych płatkach i złotym sercu, który nazwano — narcyzem.
Nimfy nie miały własnych świątyń, posągi ich ustawiano w grotach, a na drzewach im poświęconych zawieszano rozmaite dary wotywne. Żołnierz wracający z wojny ofiarowywał hełm lub dzidę, rybak sieć, panny młode, wychodząc za mąż, oddawały nimfom lalki, którymi bawiły się w dzieciństwie. Najżarliwiej czcili je wieśniacy, składający im w ofierze pierwociny z trzód i pól, zwyczajne kozy i jagnięta, albo libacje z miodu i oliwy. Do ich grot zanoszono ciastka, owoce, winogrona, a płatki róży rzucano na wody ich strumieni. Pamięć dobrych boginek trwa do dzisiejszego dnia w Grecji. Na Krecie jest kościół Świętych Dziewic, a niedaleko bije źródło, które pozostaje pod ich szczególną opieką, jakby te Dziewice były starożytnymi najadami.
Asklepios (Eskulap)
Asklepios był synem Apollina. Matka, nimfa Koronis, umarła przy jego narodzeniu. Niemowlęciem opiekowała się koza, która je karmiła, i pies, który strzegł kozy i dziecka. Apollo zajął się Asklepiosem, gdy chłopak już podrósł. Wtedy go oddał do szkoły Chejrona.
Był to bardzo mądry starzec, który miał postać pół ludzką i pół końską. Takie istoty Grecy nazywali centaurami. Chejron znał się doskonale na myślistwie, bo w młodości towarzyszył nieraz Artemidzie, zajmował się wróżbiarstwem, gimnastyką, a zwłaszcza medycyną. Odkrył dziwne tajemnice muzyki i potrafił chorych uzdrawiać za pomocą kilku dźwięków. Do jego groty, u stóp góry Pelion w Tesalii, schodzili się bogowie, bohaterowie i ludzie po radę i opiekę. Chejron uczył Asklepiosa i objawiał mu wszystkie sekrety swej wiedzy. Ale syn boży wrychle przewyższył mistrza. Poznał sposoby wskrzeszania zmarłych i między ludzi poszła dobra nowina, że jest ktoś, co śmierci odjął moc nad światem. Gdy jednak umarli zaczęli wracać do swoich domów, spostrzeżono, że sztuka Asklepiosa jest bardzo niebezpieczna. Bogowie również uważali, że to narusza porządek rzeczy. Wówczas Dzeus zabił go piorunem.
Cześć Asklepiosa, jako boga-lekarza, z Tesalii rozszerzyła się stopniowo po całej Grecji. Odrzucając poetycką legendę o jego śmierci naród wierzył, że Asklepios żyje w głębi ziemi jako wąż obdarzony wielkim rozumem i ludzką mową. Świątynie Asklepiosa stały zwykle w pewnej odległości od miast, na wzgórzach, pośród gajów świętych, w okolicy suchej, zaopatrzonej w czystą wodę źródlaną. Służbę dokoła świątyń pełnili kapłani, którzy zawodowo zajmowali się leczeniem. W początkach bowiem wiedza lekarska była własnością pewnych rodzin kapłańskich i ojciec synowi powierzał jej tajemnicę. Chorzy, przestępując próg świątyni, poddawali się pewnym praktykom, jak posty i kąpiele, oraz obrzędom oczyszczającym. Po ich spełnieniu chory układał się na skórze zwierzęcia zabitego na ofiarę lub na jednym z łóżek stojących dokoła posągu Asklepiosa. Wśród ciszy i mroku świątyni, po której kątach snuły się oswojone święte węże, chory zapadał w sen wróżebny. W marzeniach zjawiał się bóg i wskazywał, co uczynić należy. Nazajutrz chory opowiadał sen kapłanom, którzy go wyjaśniali i rozpoczynali leczenie. Uzdrowieni opuszczając świątynię zostawiali w niej eks wota, rzucali pieniądze do świętej sadzawki lub wpisywali na tablicach historię choroby i uleczenia.
Od IV wieku przed n. e. cześć Asklepiosa tak się wzmogła, że dla niektórych stał się najwyższym, a może nawet jedynym bogiem. Nazywano go zbawicielem. Pod koniec starożytności jeden z ostatnich wyznawców religii helleńskiej, cesarz Julian (361—363), tak pisał: “Syn boży, Asklepios, zstąpił z nieba na ziemię i w Epidauros zjawił się w ludzkiej postaci. Tu rósł, tu się wychował i w czasie swej wędrówki po ziemi podawał ludziom dłoń pomocną. Przebywa on wszędzie, i na lądzie, i na morzu, ale nie do każdego przychodzi. Jest zbawcą zarówno grzesznej duszy, jak i chorego ciała".
Nieraz przedstawiano go jako węża, a w późniejszej sztuce jako poważnego mężczyznę z brodą, o rozumnym i zamyślonym obliczu, ubranego w płaszcz i trzymającego laskę, dokoła której wije się wąż. Obok niego spotyka się jego córkę Higieję, boginię zdrowia. Był zwyczaj, że chory po wyzdrowieniu zabijał na ofiarę Asklepiosowi koguta. Lekarzy nazywano asklepiadami, czyli potomkami Asklepiosa, co przetrwało poniekąd do naszych czasów w żartobliwej nazwie “eskulap".
7. Królestwo piekieł:
Królestwo piekieł
Za wielu, wielu rzekami, za wielu, wielu górami, na ostatnich krańcach zachodu, gdzie ziemia się już kończy, gdzie nigdy nie dociera najsłabszy promień słońca — jest wejście do podziemia, czyli do piekieł. Można się tam dostać jeszcze w innych miejscach, przez rozmaite rozpadliny i jamy, z daleka cuchnące siarką, ale od niepamiętnych czasów wszystkie dusze wędrują do Hadesu przez ową bramę na zachodzie. Po drodze mija się miasto Kimeryj-czyków, którzy brodzą wśród mgieł i chmur nieprzeniknionych, a słońce znają jedynie z opowieści. Przed samym wejściem do podziemia roztacza się na kilka mil wokoło smutna równina, porosła z rzadka wierzbami i topolami okrytymi czarną korą.
W przedsionku piekielnego państwa tłoczą się dziwne i straszne postacie. Tam Smutek przechadza się w gronie swych sióstr, Trosk. Blade Choroby i wynędzniała Starość, i wiecznie dygocąca Trwoga, i obdarta Nędza snują się po wilgotnych kątach. Praca ze Śmiercią rozmawia, Wojna idzie pod rękę z Niezgodą. Nieco dalej, na otwartym dziedzińcu, rośnie wiąz ogromny, w którego gałęziach siedzą Sny i Marzenia. Pod drzewem leży sturęki olbrzym Briareus, straszliwy w swej bezczynności.
Odtąd zaczynają się błota i grzęzawiska Acherontu (rzeka boleści), którego wody łączą się ze strumieniami Styksu. Największa z rzek piekielnych opływa dziewięć razy całe podziemie. Na jej czarne, nieruchome wody przysięgają Olimpijczycy. Jednym ramieniem wylewa się Styks w koryto Kokytosu (rzeka lamentu), od którego początek bierze Lete — rzeka zapomnienia. Kto z niej napije się wody, traci pamięć wszystkiego, co widział i przeżył na ziemi.
Dusza chcąc dostać się do świata umarłych musi przepłynąć te wszystkie rzeki. Ale sama tego uczynić nie może, bo nie starczyłoby jej sił, choćby płynęła tysiące i tysiące lat. Trzeba więc prosić Charona, żeby przeprawił na tamtą stronę. Brzydki i niechlujny dziad, zrzęda i gbur, syn Nocy, stoi w czarnej łodzi i żerdzią odpycha garnący się ku niemu tłum dusz. Wpuszcza tylko tych, którzy mają czym zapłacić. Za przewóz bierze niewiele: obola, drobny miedziany pieniążek. Ale należy go mieć przy sobie, bo Charon jest nieubłagany i gotów biedną duszę zostawić nad brzegiem Styksu, gdzie błąkać się będzie przez wieczność całą, bez celu. Dlatego nieboszczykowi, przy pogrzebie, wkłada się w usta monetę.
Przeprawione na drugi brzeg dusze zbierają się w gromadkę, struchlałe i drżące. Bo oto wychodzi naprzeciw Kerberos (Cerber), potworne psisko o trzech paszczach. Już z daleka słychać jego szczekanie, które chrapliwym zgiełkiem napełnia mroczne pustkowia. Trzeba mu rzucić ciastko pieczone na miodzie, aby był spokojny. Zresztą można się go nie obawiać: dla wchodzących jest bardzo uprzejmy. Ale niech kto spróbuję oszukać jego czujność i uciekać z powrotem na ziemię. O, wtedy jest straszny. Rzuca się na swoją ofiarę, przewraca ją, tłamsi łapami, szarpie i wlecze w najgłębsze czeluście piekieł.
Królestwo cieniów to nieobeszła równina, chłodna i martwa, po której szamocą się ostre wiatry, pędzące tam i sam mdłe dusze. Chodzą po niej umarli, a każdy z nich ma wyznaczone sobie miejsce. Osobno skarżą się duszyczki niemowląt, osobno błądzą nieszczęśliwi, którzy padli ofiarą niesprawiedliwych sądów. Bardziej odludne okolice zamieszkują samobójcy, a po ścieżkach zapomnianych włóczą się ci, co umarli z miłości nie odwzajemnionej. Gdzieś słychać nieuchwytny szczęk broni: to wojownicy, zabici na polu walki, ćwiczą się dalej w rzemiośle żołnierskim; tam znów cień człowieka, który był rolnikiem, cieniem bicza pogania cienie wołów. Wszyscy czekają na sąd. Oto na podwyższeniu wznosi się trybunał, gdzie siedzą trzej królowie: Minos, Ajakos i rudy Radamantys. Niegdyś sprawiedliwie panowali na ziemi, a po śmierci wola Dzeusa ustanowiła ich sędziami podziemia. Przed nimi stają dusze, a oni ważą ich błędy i dobre uczynki. Po wyroku cienie odchodzą tam, gdzie im przeznaczono pozostać na zawsze.
Przez wiele krętych dróg, przez moczary i bagna, przez jeziora zastygłe i pustynie tchnące siarką idzie się do zamku pana tych włości Hadesa. Dookoła jeżą się strome skały. Pałac otaczają mury obronne trzykrotnym kręgiem. Pod murami płynie strumień ognisty, Pyriflegeton. Olbrzymia brama wspiera się na kolumnach diamentowych tak mocno, że żaden z bogów nie ruszyłby jej z zawiasów. Ponad nią dźwiga się żelazna baszta. W przestronnej, czarnej sali stoi złoty tron, a na nim zasiada bóg Hades w zębatej koronie na głowie, z berłem w prawej dłoni, obok swojej małżonki, Persefony. Spiżowe ściany powtarzają głuchym echem wieczny płacz i jęki pokutujących w Tartarze.
Tam właśnie, pod zamkiem Hadesa, jest ów złowrogi Tartar, miejsce najsroższych kaźni dla zbrodniarzy. Straż trzymają Erynie, trzy potworne siostry. Uosobienie srogich i nieustępliwych wyrzutów sumienia, ścigają złoczyńców na ziemi i w piekle. Ich czarne szaty rozwiewają się w locie jak skrzydła nietoperza. Z warg sinych spływa im piana, a oddech mają tak zatruty, że którędy przelecą, tam przestają rosnąć kwiaty i zioła i rodzą się choroby. Uzbrojone w węże jadowite i płonące pochodnie, uganiają po Tartarze pilnując, by każdy godnie wypełniał włożoną nań karę. Pomagają im w tym kery, istoty piekielne. Wiecznie spragnione krwi ludzkiej, wydostają się na ziemię, ilekroć posłyszą odgłos wojny. Gdy żołnierz pada ranny, rzucają się nań, wpijają mu w ciało pazury, chłepcą gorącą posokę, póki dusza z niego nie wyjdzie. Stąd również wychodzi na świat demon Eurynomos, który pożera ciała umarłych, póki nie zostaną z nich nagie szkielety. Malarz Polignotos, w jednym ze swych obrazów, dał mu barwę ciemnobłękitną, jak u much żywiących się ścierwem.
Komu trzej sędziowie przyznają, że żył sprawiedliwie, ten odjeżdża na Wyspę Błogosławionych. Za zbliżaniem się do tej krainy wiecznej szczęśliwości ogarnia duszę już z daleka cudownie miłe i wonne powietrze, w którym czuć zapach róż, narcyzów, hiacyntów, lilij, fiołków, mirtu, wawrzynu i kwiatu winnego. Płyną tam rzeki jak kryształ przeźroczyste, łagodne wietrzyki potrząsają z lekka lasem, a w potrącanych gałązkach dźwięczy bez ustanku czarowna pieśń, niby miękkie tony zawieszonej gdzieś piszczałki. Pośrodku wyspy jest miasto błogosławionych, całe ze złota, obwiedzione dokoła murem szmaragdowym. Bruk w mieście z kości słoniowej, a wszystkie świątynie bogów z berylu, ołtarze zaś z olbrzymich głazów ametystu. Dokoła miasta płynie rzeka wonnych olejków. Mieszkańcy tej krainy, nieuchwytne i nikłe postacie, ubrane w szaty z purpurowej pajęczyny, nie starzeją się nigdy i chodzą spokojni wśród wiecznie trwających jasności zorzy porannej. Panuje tam wieczna wiosna. Kwiaty łąk i cieniste drzewa nigdy nie więdną; winne latorośle dojrzewają co miesiąc, a pszenica rodzi już upieczone bochenki chleba. W tej rozkosznej krainie życie upływa na biesiadach, przechadzkach i zabawach. Miejsce biesiad leży na tzw. Polu Elizejskim. Jest to prześliczna łąka, otoczona gęstym lasem przeróżnych drzew rzucających cień na biesiadników, gdy leżą na sofach z kwiatów. Dokoła sali biesiadnej stoją olbrzymie drzewa z najprzeźroczystszego kryształu, a rosną na nich czarki z winem rozmaitego kształtu i wielkości. Słowiki i inne śpiewaki leśne, unoszące się ponad nimi, zasypują ich, niby śniegiem, kwieciem, które zbierają swymi dzióbkami na sąsiednich łąkach.
Orfeusz był królem-śpiewakiem Tracji, jak król Wenedów u Słowackiego. Tylko że nie był stary. Był młody i bardzo piękny. Śpiewał i grał na lutni tak pięknie, że wszystko, co żyło, zbierało się dokoła niego, aby słuchać jego pieśni i grania. Drzewa nachylały nad nim gałęzie, rzeki zatrzymywały się w biegu, dzikie zwierzęta kładły się u jego stóp — i wśród powszechnego milczenia on grał. Był po prostu czarodziejem i za takiego uważały go następne pokolenia, przypisując mu wiele rozmaitych dzieł, w których wykładał zasady sztuki czarnoksięskiej.
Żoną jego była Eurydyka, nimfa drzewna, hamadriada. Kochali się oboje bezprzykładnie. Ale jej piękność budziła miłość nie tylko w Orfeuszu. Kto ją ujrzał, musiał ją pokochać. Tak właśnie stało się z Aristajosem. Był to syn Apollina i nimfy Kyreny, tej, co lwy jedną ręką dusiła — bartnik zawołany, a przy tym dobry lekarz i właściciel rozległych winnic. Zobaczył raz Eurydykę w dolinie Tempe. Cudniejszej doliny nie ma w całym świecie, a Eurydyka wśród łąk zielonych, haftowanych kwieciem rozmaitym, wydawała się jeszcze bardziej uroczą. Aristajos nie wiedział, że ona jest żoną Orfeusza. Inaczej byłby, oczywiście, został w domu i starał się zapomnieć o pięknej nimfie. Tymczasem zaczął ją gonić. Eurydyka uciekała. Stało się nieszczęście: ukąsiła ją żmija i nimfa umarła.
Biedny był wówczas Orfeusz, bardzo biedny. Nie grał, nie śpiewał, chodził po łąkach i gajach i wołał: “Eurydyko! Eurydyko!" Ale odpowiadało mu tylko echo. Wtedy ważył się na rzecz, na którą nie każdy by się ważył: postanowił pójść do podziemia. Wziął ze sobą tylko swoją lutnię czarodziejską. Nie wiedział, czy to wystarczy, ale nie miał żadnej innej broni. Jakoż wystarczyło. Charon tak się zasłuchał w słodkie tony jego muzyki, że przewiózł go za darmo i bez oporu na drugi brzeg Styksu; Cerber, nawet sam Cerber nie szczekał! A kiedy stanął Orfeusz przed władcą podziemia, nie przestał grać, lecz potrącając z lekka struny harfy, skarżyć się zaczął, a skargi układały się w pieśni. Zdawało się, że w królestwie milczenia zaległa cisza większa i głębsza niż zwykle. I stał się dziw nad dziwy: Erynie, nieubłagane, okrutne, bezlitosne Erynie płakały!
Hades oddał Orfeuszowi Eurydykę i kazał ją Hermesowi wyprowadzić na świat z powrotem. I jedno jeszcze powiedział: Eurydyka iść będzie za Orfeuszem, za nią niech kroczy Hermes, a Orfeusz niech pamięta, że nie wolno mu oglądać się poza siebie. Poszli. Droga wiodła przez długie, ciemne ścieżki. Już byli prawie na górze, gdy Orfeusza zdjęło nieprzezwyciężone pragnienie: spojrzeć na żonę, bodaj raz jeden. I w tej chwili utracił ją na zawsze. Hermes zatrzymał Eurydykę w podziemiu, Orfeusz sam wyszedł na świat. Próżno się wszędzie rozglądał: nigdzie jej nie było. Nadaremnie dobijał się do bram piekieł: nie wpuszczono go po raz wtóry.
Orfeusz wrócił do Tracji. Skargami swymi napełniał góry i doliny. Pewnej nocy trafił na dziki, rozszalały orszak bakchiczny i obłąkane menady rozerwały jego ciało na sztuki. Głowa spadła do rzeki i mimo że była już zimna i bez życia, jeszcze zmartwiałymi ustami powtarzała imię Eurydyki. Popłynęła aż do morza i zatrzymała się na wyspie Lesbos. Tu ją pochowano i na jej grobie powstała wyrocznia. Muzy, którym Orfeusz wiernie służył przez całe życie, pozbierały rozrzucone jego członki i pogrzebały je u stóp Olimpu.
Inny był los Aristajosa, który stał się przyczyną śmierci Eurydyki. Był to jeden z tych dobroczynnych przewodników, jacy trafiali się ludzkości w początkach jej bytu. Nauczył ludzi bartnictwa, uprawy winorośli i oliwki, pokazał, jak przyrządzać miód do picia i mleko zsiadłe. Wędrując po świecie miał wiele przygód, złych i dobrych, wreszcie osiadł samotnie w górach, ale pewnego dnia znikł bez śladu. Po jakimś czasie znów się pojawił w innych stronach i tak samo znikł, aby po trzystu latach objawić się w italskim Metaponcie. Zdaje się, że za zezwoleniem Hadesa miał on dar uciekania ze swojego ciała i powracania do niego, ile razy chciał, a w przerwie między jednym a drugim życiem ludzkim jego dusza biegała w postaci jelenia. W końcu znalazł świetlisty spokój wśród gwiazd, gdzie jako Wodnik jest jednym z dwunastu znaków Zodiaku.
Hades, tajemniczy bóg, rzadko pojawiał się na ziemi. Zresztą miał czarodziejską czapkę z psiej skóry, która go czyniła niewidzialnym. Wiedział, że jego widok nie może być miły ani ludziom, ani bogom. W biesiadach olimpijskich nie brał udziału. Czcił go Grek każdy, ale w trwodze i w milczeniu. Starano się nigdy nie wymawiać jego imienia. Oddawano mu hołdy lękliwe, jak gdyby po kryjomu, po jaskiniach i pieczarach, w których pachniało siarką. Zabijano mu na ofiarę barana o czarnym runie. Krew spuszczano do otworu w ziemi, a resztę zwierzęcia palono w całości, by ktoś, zjadłszy kęs tego mięsa, nie poddał się mimowolnie pod władzę króla piekieł. W Elidzie miał świątynię, którą otwierano tylko raz w roku, i jedynie kapłan mógł tam wchodzić. Poza tym nie budowano mu sanktuariów ni ołtarzy. Ludzie woleli, aby o nich raczej zapomniał. Dopiero około wieku V przed n. e., pod wpływem misteriów eleuzyjskich, w których go czczono na równi z Demetrą i Persefoną, groźna postać Hadesa nieco wyszlachetniała. Zaczęto mu dawać nowe imię: Pluton, czyli rozdawca bogactw. Stał się jednym z bóstw urodzaju, które sprawia, że ziarano, rzucone na ziemię, nie marnieje, lecz rozwija się czerpiąc soki z wnętrza gleby. Przemienił się we wcielenie sił ukrytych, rządzących śmiercią i zmartwychwstaniem. Hades pojawia się w sztuce greckiej jako majestatyczny król siedzący na tronie z koroną na głowie i z berłem lub widłami w ręce. U stóp władcy łasi się wierny pies, Cerber. Często obok męża siedzi na tronie Persefona trzymająca pochodnię.
8. Bohaterowie:
Herakles to jeden z herosów w mitologii greckiej, syn Zeusa i zwykłej śmiertelniczki Alkmeny. W mitologii rzymskiej jego odpowiednikiem jest Herkules. Znany był z wielkiej siły, męstwa, zapaśnictwa i umiejętności wojennych, zwłaszcza celnego strzelania z łuku. Lubiany przez Zeusa i Atenę, był prześladowany przez zazdrosną Herę.Spis treści [ukryj]
Pochodzenie i dzieciństwo
Formalnie Herakles jest synem Alkmeny i Amfitriona, a faktycznie ojcem jego jest Zeus, który przybrał postać Amfitriona i spłodził Heraklesa. Amfitrion zorientował się, że coś jest nie tak i spłodził brata bliźniaka Ifiklesa.
Za sprawa Hery, która była bardzo zła na Zeusa, Herakles urodził się po 10 miesiącach ciąży. Swoją nieśmiertelność jednak zawdzięcza temu, że Hermes przystawił go w czasie snu do piersi Hery (największego wroga Heraklesa). Hera zorientowała się o podstępie i odepchnęła Heraklesa, ale ten zdążył jednak napić się jej mleka. Reszta mleka, która się rozlała utworzyła Drogę Mleczną.
Kiedy Herakles miał 8 miesięcy, Hera postanowiła go zabić. Wpuściła do pokoju, gdzie spał mały Herakles i Ifikles dwa ogromne węże.. Jeden oplótł i zaczął dusić Ifiklesa, ten zaczął krzyczeć budząc Heraklesa, który chwycił węże za szyje i udusił. Amfitrion, który na krzyk dziecka przybiegł z mieczem zobaczył tylko uduszone węże. Zorientował się, że Herakles jest synem boga.
Pierwszym nauczycielem bliźniaków był śpiewak Linos. Ifikles był uczniem zdyscyplinowanym i pojętnym, nauka nie sprawiała mu żadnych kłopotów. Herakles był bardzo niezdyscyplinowany, do tego stopnia, że Linos musiał go karać. Któregoś dnia tak to zdenerwowało Heraklesa, że rzucił w nauczyciela lirą i go zabił. Został oskarżony o zabójstwo. Udało mu się wymigać od kary, ale Amfitrion bojąc się gniewu i siły Heraklesa na dalszą naukę wysłał go na wieś.
Dalszą edukację Heraklesa kontynuował pasterz Teutaros, który nauczył go strzelać z łuku. Nauczycielami Heraklesa mieli być m.in.: Amfitrion - nauczył go powożenia rydwanem, Kastor nauczył go posługiwania się białą bronią, Eumolpos - uczył go muzyki.
Pierwsze heroiczne czyny
Walka Heraklesa z Hydrą Lernejską
W wieku osiemnastu lat Herakles miał wzrost czterech łokci i jednej stopy. Dokonał wtedy swojego pierwszego (nie licząc uduszenia węży) heroicznego czynu. Zabił lwa w górach Kitajronu. Lew był ogromny, siał spustoszenie na ogromnym terenie, ale głównie na terytorium króla Tespiosa. Herkules postanowił go zabić. W tym celu zamieszkał u Tespiosa. Za dnia polował na lwa, a noce spędzał u króla. Tespios miał 50 córek i ani jednego syna. Umyślił więc sobie, że przynajmniej będzie miał wnuki. W tym celu rozkazał swoim córkom aby co noc po kolei odwiedzały Heraklesa. W ten sposób Herakles stał się ojcem 50 synów. 50 dnia zabił lwa i wrócił w swoje rodzinne strony.
Wracając spotkał wysłańców Ochomenos, którzy udawali się do Teb po daninę. Herakles obciął im uszy i nosy. Doprowadziło to do wojny. W trakcie walk miał wg tradycji zginąć jego ojczym Amfitrion, wg innej zginął dopiero później. Za zasługi dla Teb, król Kreon oddał Heraklesowi za żonę najstarszą córkę Megarę, a młodszą wydał za Ifiklesa. Herakles miał z nią kilkoro dzieci.
Niestety pewnego dnia Hera zażądała, aby udał się na służbę do Eurysteusa. Gdy Herakles odmówił zesłała na niego szaleństwo. W obłędzie Herakles zamordował kilkoro ze swoich dzieci. Wg jednej tradycji narzędziem mordu był łuk, wg innej miał dzieci powrzucać do ognia. Mordując swoje dzieci zamordował także dwoje dzieci Ifiklesa. Ocknąwszy się z szału, zauważył co zrobił i chciał popełnić samobójstwo, ale Tezeusz odwodzi go od tego zamiaru. Herakles jednak porzuca Megarę. Swego rodzaju pokutą miała być służba u Eurysteusa. Na jego polecenie miał wykonać 12 prac. Eurysteus starał się wymyślić dla herosa tak trudne zadania, aby ten podczas ich wykonywania zginął.
Dwanaście prac Heraklesa
Potyczka Lwa Nemejskiego z Heraklesem
Zabicie Lwa Nemejskiego
Zabicie Hydry Lernejskiej
Schwytanie Łani Kerynejskiej
Schwytanie Dzika Erymantejskiego
Oczyszczenie stajni Augiasza
Przepędzenie Ptaków Stymfalijskich
Schwytanie Byka kreteńskiego
Schwytanie klaczy Diomedesa
Zdobycie przepaski Hippolity (królowej Amazonek)
Uprowadzenie trzody Geriona
Przyniesienie złotych jabłek z ogrodu Hesperyd
Pojmanie Cerbera
Wyprawy Heraklesa
Herakles, Eros i Jolaos.
Waza etruska (odlew z brązu, IV w. p.n.e)
Troja
Herakles odwiedził Troję, gdy wracał z kraju Amazonek, przybył tam w momencie, gdy córkę króla Troi Laomedonta Hesjone miał pożreć smok przysłany przez Posejdona. Herakles podjął się zabić smoka za klacze, które otrzymał król Troi od Zeusa. Herakles smoka zabił, zapłaty nie dostał. Obiecał, że wróci do Troi i zemści się za zniewagę. Okazja ta nadarzyła po wykonaniu 12 prac. Herakles najechał Troję, zdobył miasto, a króla zastrzelił z łuku.
wyprawa do Elidy
Augiasz odmówił Heraklesowi obiecanej zapłaty za sprzątnięcie stajni. Herakles zwołał rzeszę ochotników i udał się po swoją zapłatę. W pierwszej wyprawie wzięło udział także jego brat Ifikles. Przeciwko Heraklesowi Augiasz wystawił wojsko pod dowództwem swoich bratanków Molionidów, którzy rozbili wojska Heraklesa, a także śmiertelnie ranili Ifiklesa. Herakles wycofał się i przygotował zasadzkę na Molionidów, którzy udawali się na igrzyska istmijskie. Zabił ich i ponownie przeprowadził drugą wyprawę na Elidę. W wyniku tej sprawy zdobył Elidę, zabił Augiasza, a na tronie Elidy osadził syna Augiasza Fyleusa. Po wyprawie Herakles ustanowił igrzyska olimpijskie oraz wyznaczył w Olimpii święty krąg.
wyprawa na Pylos
Przyczyny wyprawy są bardzo zagmatwane. Według jednych mitów przyczyną był udział króla Pylos Neleusa w wojnie, w której zginął ojczym Heraklesa. Według innych miał król Pylos ukraść Heraklesowi część stad Geriona. Kulminacyjnym punktem wyprawy była walka z Periklymenosem, który posiadał dar przemieniania się w zwierzęta. W czasie walki Periklymenos przybierał postacie orła, węża i innych. W pewnym momencie przybrał postać pszczoły, Atena zauważyła to i przekazała informację Heraklesowi, który pszczołę po prostu zgniótł w palcach. W bitwie brali udział także inni bogowie, których podobno miał ranić Herakles. M.in.: Hera miała otrzymać postrzał strzałą w pierś, Aresa miał zranić włócznią w udo. Herakles wygrał bitwę, zabił Neleusa i jego dzieci, oszczędzając Nestora.
wyprawa na Spartę.
Heraklesowi przypisywane jest bardzo liczne potomstwo. Wg mitów klasycznych miał mieć on prawie siedemdziesięcioro dzieci. Z czasem ich liczba znacznie wzrosła ponieważ prawie każdy region Grecji chciał chlubić się którymś z potomków Heraklesa.
Z córkami Tespiosa - 50 synów: Antileon, Hippeus, Trepsippas, Eumenes, Kreon, Astyanaks, Iobes, Polylaos, Archemachos, Laomedont, Eurykapys, Eurypylos, Antiades, Onesippos, Laomenes, Teles, Entelides, Hippodromos, Teleutagoras, Kapylos, Olympos, Nikodromos, Kleolaos, Eurytras, Homolippos, Atromos, Keleustanor, Antifos, Alopios, Astybies, Tigasis, Leukones, Archedikos, Dynastes, Mentor, Amestrios, Lykajos, Halokrates, Falias, Ojstrobles, Euryopes, Buleus, Antimachos, Patroklos, Nefos, Erasippos, Lykurgos, Bukolos, Leukippos, Hippozygos
Z Megarą: Terimachos, Dejkoon, Kreontiades
Z Astyoche: Tlepolemos
Z Partenope: Eueres
Z Epikaste: Testalos
Z Chalkiope: Tessalos
Z Auge: Telefos
Z Dejanirą: Hyllos, Glenos, Onites (lub Hodites), Makaria
Z Omfale: Achelles (lub Agelaos), Tyrsenos
Z Astydameje: Ktesippos
Z Autonoe: Palajmon
Z Hebe: Aleksiares, Aniketos
Z Medą: Antiochos
Dzieje Tezeusza:
Ajgeus (Egeusz)-krol Attyki,olciec Tezeusza
Ajtra - królewna z Trojzeny, matka Tezeusza
Skiron - zrzucał podróżnych ze skały do morza, pokonał go Tezeusz
Sinnis - mordował ludzi przywiązując ich do dwóch drzew i rozrywając, pokonał go Tezeusz
Prokrustes - kładł ofiary na łóżku i obcinał im kończyny lub wyciągał kości w zależności, czy łóżko
było dla nich zbyt długie czy zbyt krotkie, pokonał go Tezeusz
Ariadna - córka króla Krety, Minosa, dala Tezeuszowi nic, aby ten mógł opuścić labirynt po zabiciu
Minotaura, po zostawieniu przez Tezeusza została żona Dionizosa
Naksos - wyspa, na której Tezeusz zostawał Ariadne
Faleron - ateński port, do którego zawinął Tezeusz
Oschoforia - uroczystość mająca dwojaki nastrój: radosny i żałobny, cieszono się z czynu Tezeusza
i jednocześnie opłakiwano śmierć Ajgeusa, który rzucił się do morza widząc czarny
żagiel na statku Tezeusza
Antiopa - królowa Amazonek, która porwał Tezeusz, umarła pozostawiając mu syna Hipolita
Fedra - niegodziwa córka króla Minosa, z którą ponownie ożenił się Tezeusz, pod nieobecność Tezeusza
postanowiła wyjść za maż za Hipolita, ale ten odrzucił ja, oskarżyła ja przed Tezeuszem, który go przeklął, na wieść o śmierci Hipolita powiesiła się
Pejritoos - Książe tesalski, przyjaciel Tezeusza, poślubił Hipodamie
Lapici - naród zamieszkujący Tesalie
Helena - córka króla Sparty Tyndrareosa, została porwana przez Tezeusza, kiedy miała siedem lat,
zostala wydana Spartanom, kiedy ci najechali Ateny
Skyros - wyspa króla Likomedesa, żył tam Tezeusz po wygnaniu z Aten i tam zginął, kiedy pośliznął się i spadł w przepaść, tam tez go pochowano
Kimon - wódz ateński, który znalazł grób Tezeusza po opanowaniu wyspy Skyros i zabrał szczątki
bohatera do Aten
Legendy argolickie:
LEGENDY ARGOLIDZKIE
Argolida - kraina w polnocno-wschodniej części Peloponezu, jej głównie miasto to Argos
Inachos - strumień będący główna rzeka Argolidy
Io - córka boga rzeki Inachos, zakochał się w niej Zeus i potajemnie się z nią spotykał, Hera zamieniła ja w krowę, buciekla do Egiptu
Argos-stuoki, nigdy nie śpiący potwor, który miał pilnowac Io w jednej ze swiatyn Hery, został uśpiony przez Hermesa, który następnie uciął mu głowę
Epafos-syn Io, został królem Egiptu
Ajgiptos - syn Epafosa, król Egiptu, miał pięćdziesięciu synów
Danaos - syn Epafosa, musiał uchodzić z kraju, miał pięćdziesiąt córek, został królem Argos
Danaidy- córki Danaosa, zabiły swych mężów, musza w Tartarze przelewać wodę sitami do beczki bez dna
Akrizjos - panował w Argos po Danaosie
Danae - córka Akrizjosa
Perseusz - syn Danae
Serifos - wyspa, na której schroniła się Danae z Perseuszem po wygnaniu przez Akrizjosa obawiającego
sie,ze Perseusz zabije go
Polidektes - król wyspy Serifos, zakochał się w Danae i chciał się z nią ożenić
Hipodamia - córka krola Elidy, Ojnomaosa, o jej rękę starał się Polidektes po odrzuceniu przez Danae
Meduza-jedna z trzech gorgon, jej głowę obiecał Perseusz Polidektesowi jako prezent ślubny
starki (graje)-trzy siostry mieszkające w jaskini, miały tylko jedno oko i jeden ząb, które sobie
wzajemnie pożyczały, wskazały Perseuszowi miejsce pobytu Gorgon
Pegaz - koń skrzydlaty,ktory wyskoczył z rozciętej szyi Meduzy
Kasjopea - królowa etiopska, która chwaliła się, ze jest piękniejsza od nereid, te poskarżyły się
Posejdonowi, który zalał Etiopie i sprowadził na nią smoka
Andromeda - córka Kasjopei, została oddana smokowi na pożarcie, została żona Perseusz, który ja uratował
Ród Tantalosa:
Tantalos - król lubiany przez bogów, podał im pieczeń z własnego syna w celu sprawdzenia ich
Pelops - syn Tantalosa, podany bogom jako posiłek, bogowie wrócili mu życie
Piza-miasto niedaleko Olimpii, w którym zatrzymał się Pelops
Ojnomaos - panował w Pizie
Hipodameja - córka Ojnomaosa, w której zakochał się Pelops
Myrtilos - woźnica królewski przekupiony przez Pelopsa, spowodował śmierć króla Ojnomaosa,Pelops
zamiast mu podziękować zrzucił go ze skały
Atreus - niegodziwy syn Pelopsa, nienawidził Tiestesa, podał mu pieczeń z jego dwóch synów
Tiestes - łagodniejszy syn Pelopsa, nienawidził Atreusa
Mykeny-tam stało ponure zamczysko, w którym działy się te zbrodnie
Legendy tebańskie:
Dzieje domu Edypa - Legendy Tebańskie
Pewnego razu, najurodziwsza wtedy kobieta na ziemi - Europa, córka Agenora, króla Sydonu wybrała się nad brzeg morza, gdzie często bawiła się z rówieśnicami. Zbierając kwiaty zauważyły na łące pięknego, białego byka. Dziewczęta nakarmiły go, przystroiły w kwiaty, a na grzbiecie posadziły Europę. Nagle byk skoczył i uciekł do morza, porywając dziewczynę. Był to bowiem sam Zeus, który zakochał się w ślicznej pannie. Po pięknej podróży przez morze, wygładzone przez Posejdona, dotarli do pięknej groty, gdzie Zeus przygotował dla swej wybranki mieszkanie.
Tymczasem zrozpaczony król Agenor kazał swemu synowi Kadmosowi szukać siostry i zabronił mu bez niej wracać do domu. Po długich, bezowocnych poszukiwaniach królewicz ze strachu przed ojcem postanowił osiedlić się na obczyźnie. Wyrocznia poradziła mu, aby poszedł za spotkaną w pustym polu jałówką i osiedlił się tam, gdzie ona się zatrzyma. Uczynił tak i znalazł doskonałe miejsce do założenia miasta. Aby podziekować za to bogom, wysłał towarzyszy po wodę potrzebną do złożenia ofiary. Gdy po kilku godzinach nie powrócili poszedł ich szukać. Szybko znalazł wielkiego smoka, raczącego się resztkami jego dworzan, który na widok młodzieńca zaatakował. Kadmos rzucił w niego oszczepem tak celnie, że zabił potwora na miejscu. Wyjął mu z paszczy wszystkie zęby i zasiał je w ziemi. Wyrośli z nich zbrojni mężowie, którzy stoczyli między sobą walkę. Pięciu ocalałych pomogło Kadmosowi założyć miasto - Teby. Rządził on dobrze i sprawiedliwie, za co dostał od bogów za żonę Harmonię, córkę Aresa i Afrodyty.
Jego rodzina nie była jednak szczęśliwa. Jego wnuk, Akteon, zginął zabity przez własne psy, córka Semele spłonęła wśród gromów i błyskawic, druga córka, Agaue, zabiła własnego syna - Penteusa, trzecia, Ino, popełniła samobójstwo. W końcu Kadmos przeniósł się z żoną do Ilirii, gdzie bogowie zamienili ich w węże.
Tymczasem rządy w Tebach przejął Lykos wraz ze swą złą żoną Dirke. Wyrzucili oni z pałacu dzieci swej krewnej Antiope - Amfiona i Dzetosa. Gdy chłopcy urośli, zdobyli zamek królewski i zabili Lykosa i Dirke. Stali się władcami Teb i otoczyli je murami przy pomocy cudownej harfy. Amfion ożenił się z córką Tantalosa, Niobe, i miał z nią czternaścioro dzieci. Dumna ze swego potomstwa obraziła boginię Latonę, za co Apollin i Artemida zabili jej wszystkie dzieci. Zrozpaczona Niobe wróciła do rodzinnego miasta - Sipylos, gdzie przesiadywała płacząc na górze, dopóki bogowie nie zamienili jej w kamień.
Następnym władcą Teb został Lajos. Wyrocznia przepowiedziała mu, że zostanie zabity przez własnego syna, który później ożeni się z własną matką, Jokastą. Gdy urodził im się syn, przekłuli mu pięty żelaznymi kolcami i wyrzucili w górach. Chłopak został znaleziony i wychowała go królowa Koryntu. Nazwano go Edypem z powodu jego spuchniętych stóp.
Gdy urósł, wybrał się do wyroczni w Delfach, gdzie dowiedział się, że zabije ojca i ożeni się z matką. Edyp myśląc, że władcy Koryntu są jego rodzicami, postanowił osiedlić się gdzieś indziej. W drodze spotkał wóz jakiegoś pana w otoczeniu dworzan. Nie chciał ustąpić im drogi, wynikła bójka, w której zabił wszystkich. Nie wiedział, że panem na wozie był jego ojciec.
Po śmierci Lajosa rządy w Tebach objął Kreon, jego szwagier. W górach niedaleko miasta pojawił się Sfinks, potwór, który porywał ludzi i rzucał ich w przepaść. Nowy król obiecał oddać władzę i wdowę po Lajosie temu, kto rozwiąże zagadkę Sfinksa i tym samym zmusi go do odejścia. Edyp tego dnia przybył do miasta i w nocy miał sen wróżebny. Rozwiązał zagadkę i potwór zginął. Ożenił się z Jokastą i przejął królestwo. Mieli dwie córki: Antygonę i Ismenę oraz dwóch synów: Polinejkesa i Eteoklesa. Za zbrodnie Edypa nad Tebami zawisła klątwa - kraj nawiedzały straszne klęski. Wezwany wieszcz Tejrezjasz powiedział królowi o jego zbrodniach. Jokasta powiesiła się a jej syn i mąż wykłuł sobie oczy i poszedł do miejscowości Kolonos, gdzie zmarł. Do gaju, w którym go pochowano wiosną zlatywały roje słowików.
Tymczasem w Tebach mieli rządzić na zmianę synowie Edypa. Eteokles nie chciał jednak oddać berła bratu i wygnał go. Polinejkes schronił się w Argos i ożenił się z córką królewską. Z wojskami króla, Adrastosa, obległ Teby. Miasto obroniło się, zginął Polinejkes, ale też Eteokles.
Ponownie rządy objął Kreon, który kazał wyrzucić ciało zdrajcy i nie chować go. Siostra Polinejkesa, Antygona pochowała brata, za co zamurowano ją żywcem w piwnicy.
Po dziesięciu latach synowie wodzów pokonanych w oblężeniu Teb zaatakowali ponownie. Za poradą Tejrezjasza, podczas rozważania warunków pokoju, mieszkańcy miasta uciekli. Wojska z Argos weszły do Teb i zburzyły je doszczętnie, a pozostałe skarby wysłali na ofiarę do świątyni delfickiej.
LEGENDY KORYNCKIE
Król Syzyf panował w Koryncie. U szczytu skalistej góry, zwanej Akrokoryntem, stał jego pałac, otoczony czarnym i zielonym kręgiem starodrzewu. Z rana, po kąpieli, wychodził król na terasę zamkową i rozglądał się po swoim państwie. Słońce wilgotne i czyste przydawało słodyczy fali pagórków biegnących nad wybrzeżem sarońskim. W dole, na obszernej piaszczystej równinie, rysowały się proste i białe ulice Koryntu, lekko nachylonego ku morzu. W błękitnej zatoce czerniły się pękate kadłuby okrętów, które porastał las masztów. Pomimo wczesnej pory roje ludzi, na podobieństwo mrówek, krzątały się dokoła magazynów portowych. Z drugiej strony słychać było metalowy zgiełk kuźni i warsztatów, a z dzielnicy farbiarzy płynęły rynsztokami strumienie barwionej wody. Wszystko to było dziełem króla Syzyfa, który założył miasto i uczynił je bogatym, wybrawszy miejsce na port tak dogodny, że można w nim było pobierać daninę od wszystkich statków jadących ze wschodu i zachodu.
Król Syzyf był ulubieńcem bogów, Dzeus zapraszał go na uczty olimpijskie. Pomimo lat był wciąż rześki i silny, albowiem nektarem i ambrozją odświeżał swoje ziemskie ciało. Lecz miał jedną wadę: lubił plotki. Ilekroć wracał z Olimpu, zawsze coś niecoś przebąknął o tym, co się tam mówiło. Bogowie puszczali to płazem, gdyż były to sprawy dość błahe. Raz jednak wygadał się Syzyf przed ludźmi z jakiegoś sekretu Dzeusa. Rzecz była naprawdę poufna i władca bogów miał z tego powodu przykrości. Rozgniewał się i posłał plotkarzowi bożka śmierci, Tanatosa, aby go sprzątnął ze świata. Snadź chytry królik spodziewał się tego, bo urządził zasadzkę na Tanatosa, uwiązał go i mocno zakuwszy w kajdany zamknął w piwnicy.
Ludzie przestali umierać, jak w Sabałowej bajce. Hades poszedł ze skargą do Dzeusa. Wysłano Aresa, by uwolnił boga śmierci. Pierwszy umarł Syzyf. Ale konając nakazał żonie, aby zostawiła jego zwłoki nie pochowane. Tak się stało. Ponieważ dusza, której ciała nie pogrzebano, nie mogła wejść do państwa cieniów, Syzyf błąkał się nad brzegami Styksu jęcząc i narzekając. Tak długo się użalał, aż go zaprowadzono przed Plutona. Z głośnym płaczem opowiadał Syzyf, że ma niegodziwą żonę, która jego trupa wyrzuciła na śmietnik i nie chce mu sprawić pogrzebu. Pluton pozwolił mu raz jeszcze wrócić na ziemię, aby ukarać niedbałą i zarządzić, co potrzeba.
Król Koryntu poszedł, ale nie wrócił. Bogowie, którzy rządzą całym wielkim światem, zapomnieli o nim, a on sam zachowywał się teraz tak cicho i ostrożnie, żeby jak najmniej o nim mówiono. Żył bardzo długo, lecz na koniec przypomniano sobie w piekle o przebiegłym uciekinierze. Znienacka zaskoczył go Tanatos, uciął mu pukiel włosów i krnąbrną duszę zabrał do podziemi. W Hadesie wymierzono mu ciężką karę: miał wynieść wielki kamień na bardzo wysoką i stromą górę. Syzyf natychmiast zabrał się do roboty, sądząc, że z łatwością to uczyni, a potem już będzie miał spokój. Wydźwignął ów głaz prawie pod sam szczyt, gdy wtem skała wyślizgnęła mu się z rąk i spadła z powrotem na dół. Z drugim razem to samo, i za trzecim, i za dziesiątym. Tak zawsze. Już jest Syzyf bliski celu i zawsze coś mu kamień z rąk wyrywa, i musi biedak pracę zaczynać na nowo. Być może, iż podanie o "pracy Syzyfowej" powstało stąd, że w odległej starożytności zbiegłych zbrodniarzy i niewolników przywiązywano do ciężkiego kamienia lub belki, którą zawsze ze sobą wlec musieli.
Pojedynek Bellerofona z Chimejrą
Wnukiem Syzyfa był piękny Bellerofon, któremu zdarzyło się w młodości zabić przez nieostrożność własnego brata. Uważano go za zbrodniarza i wygoniono z kraju. Wygnaniec schronił się u króla Projtosa, lecz tu zakochała się w nim podstarzała królowa. Bellerofon opierał się jej zalotom, co ja tak rozeźliło, że oskarżyła go przed mężem, jakoby ją chciał porwać. Projtos nie miał odwagi sam ukarać młodzieńca. Posłał go wiec do Azji Mniejszej, do króla Licji, Iobatesa, dając na drogę list, mocno opieczętowany. Bellerofon nie wiedział, że jest tam wyrok śmierci na niego. Iobates, odczytawszy Projtosowe orędzie, postanowił zgładzić nieszczęśnika w sposób dyskretny i zażądał, by stanął do walki z Chimajrą (Chimerą). Był to potwór dziwaczny: z przodu lew, z tyłu smok, a pośrodku koza. Ze wszystkich trzech paszcz buchał ogień okropny. Przeciw Chimajrze Iobates wysyłał całe zastępy wojska, lecz z takiej wyprawy nikt nigdy nie wracał. Ludzie zamykali się po domach, drżąc z trwogi przed potworem, który włóczył się po lasach i polach.
Bellerofon wcale się nie bał. Wieczorem pomodlił się do Ateny i usnął. Gdy się obudził nazajutrz, ujrzał obok siebie złote wędzidło. Wziął je, ale nie wiedział, co to znaczy. Dopiero w ogrodzie spotkał skrzydlatego konia, Pegaza, i zrozumiał, ze to na niego wędzidło i ze wszystko dzieje się za sprawą Ateny. Wskoczył więc na grzbiet rumaka i wzbił się w powietrze. Teraz mógł walczyć z Chimajrą. Potwór ciskał się, dymił, warczał, strzelał ogniem, ale Bellerofon wysoko ponad nim drwił z jego wściekłości i co chwila podlatywał, aby go ukłuć oszczepem. Na koniec udało mu się wrazić Chimajrze oszczep w gardło. Pocisk miał ostrze z ołowiu, który stopił się w ogniu buchającym z paszczy i zalał wnętrzności. Potwór zdechł, a Bellerofon w triumfie wrócił do Iobatesa.
Król rozczulił się, podarł list Projtosa, dał bohaterowi własna córkę za żonę i podzielił się królestwem. Kraj odżył, albowiem Bellerofon ochraniał go swym męstwem. Żaden wróg nie ważył się wtargnąć w jego granice. Owe powodzenia tak oszołomiły wnuka Syzyfa, iż zdawało mu się, że wszystkiemu podoła. Ziemia była dla niego za mała. Zamyślał Olimp zdobyć i Dzeusowi piorun wydrzeć. Tu był kres jego dumy i chwały. Ledwo wzniósł się w powietrze na swym skrzydlatym rumaku, otoczyły go gęste chmury i piorun zwalił jeźdźca na ziemię. Spadł w przepaści górskie, osmalony ogniem niebieskim, ranny i bezsilny. Z oczyma obłąkanymi, których światło ćmiła nędza klęski, odszedł na pustynię, gdzie unikając ludzi przeżuwał hańbę w samotności i zapomnieniu.
LEGENDY LAKONSKIE
Tyndrareus i Leda-wladcy Sparty, nie mieli własnych dzieci, pewnego dnia Hermes przyniósł im jajo
Kastor,Polideukes,Helena i Klitajmestra-czworo dzieci wyklutych z jaja
Tajget - góry, w których wychowali się Dioskurowie
Dioskurowie (synowie Zeusa)-Kastor i Polideukes kochali się tak bardzo, ze zawsze wymienia się ich razem i tak właśnie nazywa, gdy Kastor zginął, Polideukes nie chciał
pozostać sam na świecie i Zeus obu wyniósł do gwiazd
Formion - zamieszkiwał dom należący niegdyś do Dioskurow
Terapne - miejscowosc,w której stała najsławniejsza świątynia Heleny
LEGENDY KRETENSKIE
Minos i Radamantys-synowie Europy, Minos panował na Krecie, zaś Radamantys założył państwo na
wyspach Archipelagu Egejskiego i pod koniec życia przeniósł się do Beocji,
gdzie ożenił się z Alkmena, wdowa po Amfitrionie
Pazyfae - żona Minosa, urodziła Minotaura, pól - byka, pól - człowieka
Dedal (Dajdalos)-Ateńczyk prowadzący budowę labiryntu będącego zamknięciem dla Minotaura
Parmeniskos z Metapontu - ślubował nigdy się nie śmiać, ale wybuchł śmiechem po ujrzeniu jednego
z posągów Dedala
Ikar-syn Dedala
Sycylia-tam przybył Dedal i został nadwornym budowniczym u pewnego króla
Wyprawa argonautów:
Jazon - Syn Ajzona, króla Jolkos. Był dziedzicem tronu królewskiego. Ajzon miał niegodziwego przyrodniego brata, Peliasa, który, zebrawszy garść zuchwalców, opanował zamek i strącił go z tronu. Pelias zamierzał zabić prawowitego dziedzica, Jazona, który dopiero co się urodził. Rodzice rozgłosili, że dziecko zachorowało i umarło, a matka potajemnie wywiozła je z miasta i dała pod opieke centaurowi Chejronowi. Gdy Jazon dorósł postanowił wrócić do swego rodzimego miasta. W drodze do Jolkos miasta Jazon dotarł do brodu na rzece. Zjawiła się tam bezradna staruszka i poprosiła, by ją przeniósł na drugą stronę. Jazon wziął ją na plecy i po kamieniach przebiegł na przeciwległy brzeg. W czasie tej przeprawy bohater zgubił jeden sandał. Staruszka podziękowała mu, życzyła szczęścia i znikła. Jazon nie wiedział, że to była bogini Hera, która chciała w ten sposób wypróbować jego dobre serce. Król Pelias, któremu wyrocznia kazała się strzec człowieka bez jednego sandała, wystraszył się na widok przybysza. Niezwłocznie kazał Jazonowi wyruszyć na poszukiwanie złotego runa. Jazon szykował się do wyprawy. Budowniczy Argos zbudował, pod kierunkiem Ateny, bardzo wielki statek. Nazwano go Argo. Jazon zebrał ekspedycję, w której skład weszli najwaleczniejsi herosi Grecji: Herakles,Meleager,Atalanta, Peleus,Kastor i Polideukes,Kalais i Zetes,Nestor; i śpiewacy traccy Orfeusz i Asklepios. Ajetes- król wyspy Kolchidy Postawił twarde warunki oddania im runa. Jeden z Argonautów miał zaorać pole zaprzęgiem dwóch byków o spiżowych nozdrzach, z których buchał ogień. Pole miał obsiać magicznymi zębami smoka. Z nasion tych wyrosnąć mieli uzbrojeni wojownicy, których należało pokonać. Na końcu Jazon musiał walczyć ze smokiem, który pilnował złotego runa.Pomogła mu w spełnieniu tych warunków Medea córka Ajtesa, w której się zakochał.Gdy Jazon dotarł do grecji Ajzon, leżał w domu nieprzytomny i umierający. Heros znał moc czarodziejki Medei i poprosił ją o pomoc ojcu. Medea uzdrowiła Ajzona i stała się znana w Jolkos. Pelias zginął dzięki czarom Medei. Przebrana za starą kobietę wmówiła córkom Peliasa, że może zwrócić mu młodość. Wystarczyło tylko poćwiartować ojca i wrzucić do kotła. Oczywiście się udało i Jazon objął należny mu tron.Jazon poślubił Medeę i potajemnie udali się razem do koryntu. Później porzucił Medeę dla Glauke. Wściekła Medea zamordowała Glauke oraz trzech synów, których miała z Jazonem. Następnie uciekła do Aten, gdzie została kochanką króla Ajgeusa. Jazon wciągnął Argo na ląd Przesmyku Korynckiego i poświęcił statek Posejdonowi. Pewnego dnia, kiedy ułożył się do snu pod rufą statku, jego część odpadła, zabijając herosa.
Polowanie na dzika kaledońskiego:
W Etolii panował król Ojneus ze swoją żoną Alteą. Ucieszyli się ogromnie, gdy na świat przyszedł ich syn Meleager. W tydzień później Altei we śnie ukazały się trzy Mojry, boginie przeznaczenia. Kloto wróżyła synowi dzielność, Lachezis odporność ciała na wszelkie rany a Atropos przepowiedziała, że będzie żył dotąd, dopóki nie spali się głownia płonąca właśnie na ognisku. Altea bardzo się przestraszyła i zaraz zgasiła ją i schowała głęboko do skrzyni.
Mijały lata. Chłopiec dorastał. Był czas wielkiego urodzaju. Król Ojneus składał bogom dziękczynne ofiary, niestety, zapomniał o Artemidzie. Bogini lasów rozgniewała się i wpędziła na dobra królewskie ogromnego dzika, który pustoszył okolicę i pożerał ludzi.
Meleager postanowił zmierzyć się ze zwierzęciem i uwolnić kraj z nieszczęścia. Urządził polowanie, w którym uczestniczyło wielu herosów, między innymi Tezeusz, Peleus, Kastor i Polideukes – bliźniacy. Przybyła też Atalanta, która odrzucona przez ojca, wychowana przez niedźwiedzicę, żyła samotnie w lasach.
Zaczęła się nagonka, ale nie sposób było wypłoszyć dzika. Dopiero nazajutrz zwierzę ruszyło. Zaraz na początku Atalanta trafiła odyńca w oko. Dalej mężczyźni ugodzili go oszczepami, psy zaczęły szarpać, aż w końcu Meleager zabił, trafiając prosto w serce. Zebrani uznali, że on jest zwycięzcą i jemu należy się skóra dzika. Meleager zaślepiony miłością do Atalanty, oddał jej łeb zwierzęcia. Mężczyźni obrazili się, że przed nimi stawiał kobietę. Wujowie, bracia Altei, zaczęli mu robić wymówki. W następstwie kłótni wywiązała się bójka i Meleager zabił wujów.
Wieści szybko się rozeszły. Altea nie mogła wybaczyć synowi, że sponiewierał honor domu z powodu miłości do kobiety. Wyjęła osmaloną głownię z dna skrzyni i wrzuciła ją w ogień. W tym samym momencie Meleager poczuł ogień we wnętrznościach, upadł i umarł. Atalanta tymczasem wróciła do ojca, który po tylu latach przyjmował ją jak niezasłużony dar od bogów. Po jakimś czasie zasugerował jej, że powinna wyjść za mąż. Atalanta zgodziła się, lecz postawiła jeden warunek. Jej mężem zostanie tylko ten, który prześcignie ją w biegu. Jeśli przegra, zginie. Początkowo kandydatów było wielu, ale kiedy jeden po drugim umierali, zrobiło się wokół niej pusto. O to właśnie chodziło dzikiej dziewczynie.
Pewnego dnia zjawił się kolejny śmiałek, Hippomenes. Stanął do wyścigu. Pobiegł pierwszy a po drodze upuszczał złote jabłka, które Atalanta podnosiła, tracąc dystans. W ten sposób Hippomenes zwyciężył w biegu i Atalanta musiała go poślubić. Szczęście ich nie trwało jednak długo. Narazili się bogini Demeter, która zamieniła ich w parę lwów.
Historia wojny trojańskiej - plan ramowy
1.)Wesele Tetydy i Peleusa
2.)Przybycie bogini Eris i wręczenie jabłka niezgody
3.)Sąd Parysa - wręczenie jabłka Afrodycie
4.)Powrót Parysa na dwór trojański
5.)Pobyt na dworze króla Menelaosa
6.)Porwanie Heleny
7.)Postanowienie o wojnie
8.)Stawienie sie Achillesa w szeregi wojska
9.)Rządanie wydania Heleny złożone przez Menelaosa i Odyseusza
10.)Odmowa trojan
11.)Rozpoczęcie działań wojennych
12.)Potyczki i pojednki '
13.)Zabicie Petrokklosa przez Hektora
14.)Pojedynek Achillesa z Hektorem
15.)Zemsta Achillesa
16.)Prośba Priama
17.)Uroczystości pogrzebowe
18.)Śmierć Achillesa
19.)Kłótnia o zbroję Achillesa
20.)Śmierć parysa
21.)Podstęp Heleny , porwanie drogocennej świętości
22.)Odwrót Greków
23.)Wprowadzenie drewanianego konia do Troi
24.)Rzeź Trojańczyków
Oblężenie Troi
Boginka morska Tetyda była tak piękna, że Dzeus i Posejdon, kiedy byli jeszcze kawalerami, ubiegali się o jej rękę. Ale ostrzegła ich Temida przypominając starą przepowiednię, że owa śliczna panna urodzi syna, który będzie potężniejszy od swego ojca. To wnet ostudziło zapały bogów. Żaden nie chciał dochować się potomka możniejszego od siebie. Postanowiono wydać Tetydę za człowieka. A właśnie książę tesalski, Peleus, zakochał się w bogince. Ale ona go nie chciała. Ilekroć znalazł się przy niej, uciekała, a gdy ją próbował chwytać, wymykała się nagle, zmieniając swą postać. Stawała się raz ogniem, to znów wodą, lwem, wężem, brała na się wszelkie kształty, od najbardziej nieuchwytnych do najokropniejszych. Rozkochany młodzieniec nie zrażał się, a gdy ją ujął w ramiona, nie puszczał, czy płomienie go paliły, czy lwie pazury szarpały. Na koniec stało się tak, jak śpiewają dziewczyny polskie na wiosennych rozłogach:
Widzę ja, widzę, że boże sądy —
Kędy się skryję, znajdziesz mnie wszędy —
Twoją miłą muszę być,
Twoją wolę uczynić.
Wesele odbyło się w pieczarze dobrego centaura Chejrona, który zastępował panu młodemu ojca. Poprzedzeni przez Hermesa i Irydę zjawili się wszyscy bogowie składając nowożeńcom dary wspaniałe: Chejron wyborną włócznię z jesionowego drzewa, Posejdon parę koni nieśmiertelnych, Hefajstos miecz hartowny, Afrodyta puchar złoty, Hera cudną szatę, Atena flet o dźwiękach niezasłyszanych — każdy przyniósł coś pięknego lub pożytecznego, a teść, Nereus, stary dziad morski, puszkę cudownej soli, która pobudza apetyt i ułatwia trawienie. Strumieniami lał się nektar i ambrozja roznosiła woń tak upajającą, że nimfy lasów i gór, których oczywiście nie zaproszono, podpełzały pod wrota, aby się nasycić cudownym zapachem i coś niecoś zobaczyć z przepysznych toalet bogiń olimpijskich.
Kiedy tak wesoło ucztowano, zjawił się nagle gość niepożądany: Eris, bogini niezgody. Dzeus, znając jej swarliwy charakter, nie kazał jej posłać zaproszenia. Przyszła, aby się zemścić. Rzuciła na stół biesiadny złote jabłko z napisem: “Dla najpiękniejszej". Pomiędzy boginiami zakotłowało. Najgłośniej krzyczały: Hera, Atena i Afrodyta. Każda chciała mieć jabłko dla siebie. Powstało takie piekło, że Dzeus musiał się wmieszać. Gdy się uciszyło, zapowiedział, że sędzią sporu czyni młodego pasterza, Parysa: której ów przyzna złote jabłko, ta je mieć będzie.
Parys był synem Priama, króla Troi, miasta leżącego na wybrzeżu Azji Mniejszej. Na kilka dni przed jego urodzeniem matka, Hekabe, miała sen, że wydała na świat żagiew, od której spłonęło całe miasto. Wróżbici wyjaśnili, że syn, którego urodzi, stanie się przyczyną zagłady państwa. Noworodka więc oddano pasterzom, aby go wynieśli między wąwozy góry Ida i tam porzucili. Tak się stało. Ale w parę dni później jeden z owych pasterzy, przechodząc obok miejsca, gdzie zostawiono dziecko, ujrzał, jak niedźwiedzica, własną piersią karmiła Parysa. Wzruszył się i zabrał chłopaka do domu. Pasąc trzody przybranego ojca wyrósł Parys na ślicznego pasterza, który nic nie wiedział o swym królewskim pochodzeniu.
Z kawałka uciętej trzciny obłuskiwał zieloną korę, gdy Hermes stanął przed nim. Parys zdjął czapkę i czekał, co powie ten obcy, piękny pan. Ale to, co usłyszał, było tak nieprawdopodobne, że prosił, aby mu to jeszcze raz powtórzyć. Na koniec zrozumiał, usiadł na kamieniu i zaczął sądzić trzy boginie, które podeszły blisko, by mógł je dobrze obejrzeć.
Pierwsza Hera uczyniła krok i rzekła: “Jestem królową nieba. Jeśli mnie oddasz jabłko, będziesz wielkim królem i narody kłaniać ci się będą, znosząc daniny bogate". Parys pomyślał, że jest w istocie biedny, a szałas, w którym mieszka, zacieka wodą w porze deszczów. Pałace monarchów są bardzo piękne i można się w nich wysypiać do południa na purpurowych poduszkach. Myśląc tak, patrzył na góry osrebrzone śniegiem, na łąki zielone, lasy ciemniejące w oddali i nagle zdało mu się, jakby go ktoś odgradzał od tych radosnych przestrzeni spiżowymi drzwiami zamku królewskiego, które się za nim zamykały z długim pojękującym zgrzytem.
Otrząsnął się i zatrzymał wzrok na wyniosłej postaci Ateny. Ta rzekła: “Uczynię cię najmądrzejszym z ludzi, jeśli wydasz wyrok sprawiedliwy, przyznając mi jabłko". Młody pasterz przypomniał sobie pewnego siwego staruszka, który raz przechodził przez wieś: mówiono o nim, że jest bardzo mądry. Ale miał twarz pomarszczoną i smutne oczy. Rozmyślania przerwał mu słodki głos Afrodyty: “W dalekiej Sparcie, w domu króla Menelaosa, żyje najcudniejsza kobieta na świecie, Helena. Dam ci ją". Parys bez wahania oddał złote jabłko Afrodycie.
Jakoś w niedługi czas po owym sądzie na górze Ida urządzano w Troi publiczne igrzyska. Parys stanął do zawodów, a odniósłszy zwycięstwo tak zjednał wszystkich urodą i wdziękiem, że wzięto go na dwór królewski Po kilku dniach odkryła się tajemnica jego pochodzenia. Stary król Priam płakał z radości, płakała dobra królowa Hekabe, zapomniano o złej wróżbie i przyjęto go do grona książąt. Teraz mógł Parys wykonać z dawna planowany zamiar. Dobrał sobie świtę dworzan, wsiadł na statek i podążył “mokrymi słonych wód ścieżkami do przeźroczystych Eurotowych brodów", nad którymi stała Sparta.
Na dworze lacedemońskim podejmowano gościa serdecznie. Wszyscy byli mu radzi, a król Menelaos nie mógł odżałować, że ważne sprawy zmuszały go do wyjazdu. Żegnając się z Parysem prosił, aby jego dom uważał za własny i gościł w nim tak długo, dopóki on sam nie powróci. Tymczasem królewicz trojański jeszcze tej nocy porwał mu żonę, Helenę, i odjechał z nią do Troi. W całej Grecji zawrzało na wieść o tym, jak zamorski barbarzyńca podeptał święte prawo gościnności. Postanowiono wojnę. Naczelne dowództwo objął Agamemnon, król Argos i Myken, brat Menelaosa.
Na równinie pod miastem beockim Aulis stanęły wojska całej Hellady, a na fiołkowym morzu kołysały się czarne okręty, gotowe do drogi. Król Agamemnon, w złotej zbroi, z płaszczem purpurowym na szerokich ramionach, czynił przegląd rycerstwa. Stał na wzgórzu, a pod jego okiem przechodziły szeregi wojowników. Olbrzymi Ajaks, syn Telamona, ze swoim bratem Teukrem, łucznikiem niechybnym, prowadził Megarejczyków i salamińskich wyspiarzy; drugi Ajaks, syn Oileusa, czterdzieści okrętów napełnił swoimi Lokrami: mniejszy o wiele od Telamończyka, chodzi i w pancerzu płóciennym, pyszny swą sztuką rzucania dzidą, w której przewyższał wszystkich Achajów; Diomedes, o głosie donośnym, dowodził młodzieżą argejską; z dalekiego Pylos i pięknych dolin Areny szedł stary Nestor, za którym płynęło dziewięćdziesiąt obszernych okrętów: dzielny to jeszcze wojownik, ale zwłaszcza niezastąpiony w radzie, bo wielkie i dawne czasy pamięta; z Itaki, spod Nerytu szumiącego lasami wypłynął przebiegły Odyseusz na dwunastu okrętach o ścianach czerwonych; Kreteńczykami dowodził Idomeneus, kopijnik wyborny; mieszkańcy głębokiego Lakedajmonu, Fary, Sparty i Messy, gdzie stada gołębi latają — słuchali skinienia Menelaosa, który jawił się z sześćdziesięciu łodziami. Szli wojownicy ze wszystkich stron: Bojotowie i Fokejczycy, Abanci o sercu odważnym i ci, którzy dzierżyli Ateny, krainę wielkodusznego Erechteusa, i spod Mantinei uroczej, i ze świętych Wysp Echinadzkich, i z Rodos, i z kwiecistych błoni Pyrassu, i Fery mieszkańcy, leżącej nad Bojbejskimi wodami, i ci, co żyją w mroźnej Dodonie. Za królem Agamemnonem ciągnęło najliczniejsze wojsko: z Myken strojnych w domostwa i z bogatego Koryntu, i z pięknych ulic Kleony — z całego argiwskiego wybrzeża.
Brakło tylko jednego Achillesa, syna Peleusa i Tetydy. Od tego młodzieńca zależał los wyprawy, albowiem wróżbici zapowiedzieli, że bez niego Troja nie będzie zdobyta. Na wieść o tym matka przebrała go za dziewczynę i ukryła na dworze Likomedesa, wśród córek królewskich. Młodziutki książę był tak delikatnej urody, że w sukniach panieńskich wydawał się siostrą królewien. Agamemnon wysłał tam najchytrzejszego z wodzów, Odyseusza.
Odyseusz przebrał się za wędrownego kupca roznoszącego po dworach i zamkach różne śliczności. Straż w pałacu Likomedesa przepuściła go bez trudu. Królewny krzyknęły z podziwu, gdy przed nimi swój kram rozłożył. A były tam i wielkie złote zausznice z perłami, i bransolety z masywnego srebra, pełne pięknych rzeźb; ozdoby z bursztynu i kości słoniowej; materie barwy purpury, hiacyntu i jak morze niebieskie lub jak łąka zielone, a wszystkie wzo-rzyście wyszywane w kwiaty lub gwiazdeczki; pachniały wonne olejki zamknięte w kosztownych naczyńkach, z alabastru lub z nie znanego w Grecji szkła fenickiego. Wszystko to rozkładał przed zachwyconymi oczyma córek Likomedesa, a jednocześnie pilnie uważał, jak która z nich się zachowuje. I oto spostrzegł jedną, stojącą trochę na uboczu, bez żywszej ciekawości patrzącą na te wszystkie przepychy. Wówczas wysunął gdzieś z zanadrza piękny miecz w pochwie spiżowej. Zalśniły oczy tej dziewczyny i z dziwnym rumieńcem chwyciła za złotą rękojeść. Jeszcze szybciej chwycił ją Odyseusz za rękę: “Tyś Achilles?" — “Jam jest!" Odyseusz opowiedział mu, jaka wspaniała wyprawa wojenna się gotuje i jaka sława niezmierna go czeka, gdy pójdzie z nimi. Achilles poszedł. Tymczasem wynikła nowa przeszkoda. Cisza morska. Ilekroć spuszczano z lin statki, żagle opadały wzdłuż rej, nie mogąc zaczerpnąć oddechu. Mijały tygodnie, a najsłabszy podmuch nie poruszał wygładzonych wód. Wróżbita Kalchas objawił, że zagniewana Artemida domaga się ofiary z córki Agamemnona, młodej Ifigenii. Posłano więc po nią do Myken. Przyjechała wraz z matką, Klitajmestrą — spokojna i wesoła, bo mówiono, że odbędą się jej zrękowiny z Achillesem. Lecz nie przyodziano jej w strój weselny, ale spowito wełnianymi wstęgami, niby zwierzę ofiarne, i podprowadzono ku ołtarzowi. Kalchas podniósł nóż. Agamemnon zakrył twarz płaszczem. Wtem zeszła z nieba bogini Artemida prowadząc łanię. Kazała złożyć ofiarę z łani, a dziewczynę zabrała ze sobą i uczyniła ją kapłanką w swojej świątyni w Taurydzie.
Powiał wiatr pomyślny. Wodzowie, uszykowawszy wojsko na statkach, zebrali się na modlitwę. Ołtarz stał na polanie pod jaworem, spod którego wypływał jasny strumień wody. Nagle spoza ołtarza wysunął się wąż o łusce ognistej. Wspiął się na jawor, gdzie pod osłoną liści, na najwyższej gałęzi było gniazdo, a w nim stado wróbli. Było ich osiem, a matka dziewiąta. Wąż pożarł je wszystkie. I w tej chwili skamieniał niby widomy znak cudu. Kalchas wróżbę tak wyłożył: dziewięć lat wojować będą, a dopiero w dziesiątym roku zwyciężą Trojan.
Przybiwszy do brzegów Azji, wodzowie achajscy wysłali do Troi Odyseusza i Menelaosa żądając wydania Heleny. Pomimo przestróg mądrego Antenora Trojanie odmówili propozycji pokojowej, jak to przedstawił Kochanowski w Odprawie posłów greckich. Zaczęła się wojna. Nad brzegiem morskim rozłożył się obóz grecki, przy okrętach wyciągniętych na piasek. Szare płótna namiotów pokrywały rozległą przestrzeń obwiedzioną dokoła wałem obronnym, pod którym wykopano głęboki rów, najeżony ostrymi palami. Poza obozem rozciągała się szeroka równina, porznięta biegiem dwóch rzek: Simoisu i Skamandra. W oddali na wzgórzu stała Troja, wprawiona w kamienny pierścień murów, z wysokimi basztami, wśród których błyszczał spiżowymi ozdobami szczyt świątyni Ateny. Miastem i państwem rządził stary król Priam. W środku miasta wznosił się jego pałac, podtrzymywany terasami, do których wiodły schody z gładkiego kamienia. Było tam pięćdziesiąt pięknych komnat, przeznaczonych dla synów królewskich, mieszkających razem ze swoimi rodzinami. Po przeciwnej stronie z wnętrza dziedzińca były apartamenty córek królewskich, również zamężnych. Był to dwór okazały, prowadzony sposobem wschodnim, bogaty, kochający się w ucztach i zabawach.
Działania wojenne postępowały dość opieszale. Miasto broniło się dzielnie i sprawnie odpierało wszystkie szturmy, a nawet Trojanie, którym na pomoc przybyło wielu królów azjatyckich, czynili częste wypady. Miejscem starcia była równina nad Skamandrem. Z jednej i z drugiej strony stawało świetne rycerstwo w zbrojach kosztownych, walczące na rydwanach ciągnionych przez pyszne rumaki w złocistych uprzężach. Z obozu Greków wypadał Diomedes, niby strumień wezbrany wiosennymi wodami, i obalał całe zastępy; olbrzymi Ajaks walił się jak góra na Trojan i druzgotał uciekające w popłochu szeregi; Menelaos, Agamemnon, Odyseusz, nawet stareńki Nestor mieli swoje dni chwały, w których dokonywali cudów męstwa lub siły. Dokoła wodzów szło pospolite ruszenie łuczników, procarzy i kopijników i z okrutną wrzawą, podnosząc tumany kurzu, ciskało się wzajem na siebie, póki dnia starczyło. Z nadejściem nocy wrogie wojska cofały się: Grecy do swoich namiotów, gdzie służba i jeńcy przygotowywali wieczerzę, Trojanie do miasta, gdzie u bram czekały ich żony, matki, siostry z winem dla pokrzepienia sił i z wodą dla obmycia się z krwi i pyłu.
Niekiedy odbywały się jakby turnieje poszczególnych rycerzy. Występowali naprzeciw siebie, mocno krzycząc, i tak długo cięli się wzajemnie mieczami i kłuli dzidami, dopóki jeden z nich nie poległ. Zwycięzca zdzierał zbroję z pokonanego i odchodził w triumfie. I w pojedynkach, i w bitwie pospólnej najstraszliwszy był Achilles. Nie darmo karmiono go za młodu sercami lwów i szpikiem niedźwiedzi. Na rydwanie, ciągnionym przez nieśmiertelne konie, wrzynał się w najgęstsze szeregi nieprzyjaciół, ranił, zabijał, przewalał się nad tłumami jak pożar, sam nieczuły na zmęczenie, nieuległy ranom. W dzieciństwie bowiem Tetyda kąpała go w Styksie, w świętej rzece bogów, i uczyniła jego ciało odpornym na wszelką broń. Lecz zanurzając syna w wodzie, trzymała go za piętę, i tylko w to miejsce, jako nie obmyte cudownym strumieniem, można go było zranić. Trojanie bali się go, nawet Hektor, najtęższy z bohaterów trojańskich, unikał spotkania z Achillesem.
Wypełniała się przepowiednia Kalchasa. Dziewięć lat upłynęło. Sami bogowie brali udział w tych bezprzykładnych zmaganiach. W dziesiątym roku wojny wybuchła w obozie greckim zaraza. Dusze bohaterów ciżbą tłoczyły się do bram Hadesu. Za zbrodnię Aga-memnona mścił się Apollo. Król bowiem porwał córkę Apollinowego kapłana, Chryzesa. Achilles zwołał wiec wszystkich wojsk.
Postanowiono, by naczelny wódz oddał brankę. Agamemnon musiał się zgodzić. Lecz wściekły na Achillesa, odebrał mu jego własną niewolnicę, śliczną Bryzeidę. Znieważony syn Peleusa zaprzysiągł, że odtąd zaniecha walki i nie wpierw weźmie miecz do ręki, aż Trojanie podejdą do jego namiotów.
Zaczęły się ciężkie dni dla Danaów. Dzeus, z życzliwości dla Achillesa, wspomagał Trojan. Hektor rozłożył się obozem na równinie. Agamemnon szukał zgody z Achillesem. Obiecywał złote góry. Bohater zaciął się i nie ruszał się z namiotu. Jadł tłuste ćwierci wołów, pił słodkie wino i całymi wieczorami grywał na lutni. Któregoś dnia Hektor śmiałym atakiem przeszedł rów i wdarł się na wały. Grecy w popłochu uciekali do okrętów. Patroklos, najdroższy przyjaciel Achillesa, przypadł mu do kolan; niech mu pozwoli wyjść z wojskiem na pomoc rodakom. Pozwolił. I dał mu własną zbroję — cudną, szczerozłotą, jakiej nikt nie miał na świecie. Trojanie, widząc znajomy rynsztunek, myśleli, że sam Achilles wychodzi do bitwy. Uciekali, przykryci zgiełkiem niby chmurą szumiącą. Patroklos odrzucił ich aż pod Troję. Dopiero Hektor go powstrzymał. Pod mieczem olbrzymiego Trojańczyka padł Patroklos. Hektor obdarł jego zwłoki ze zbroi i chciał porwać ciało. Ale w tej chwili na okopach stanął Achilles i krzyknął tak głośno, jakby wszystkie naraz trąby zagrały. Trojanie odstąpili. Grecy wynieśli z zamętu nagie ciało Patroklosa.
Achilles posypał głowę popiołem, tarzał się po ziemi i płakał. Wyszła doń matka z głębi morza i przyniosła mu nową zbroję, jeszcze piękniejszą od tej, którą złupił Hektor. Giermkowie krzątali się dokoła wodza. Achilles wdział nagolennice, które sprzągł srebrnymi haftkami. Piersi okrył pancerzem, przez ramię przewiesił miecz, do lewej ręki wziął tarczę błyszczącą jak księżyc. Na głowie, niby gwiazda, jaśniał hełm z chwiejącą się, pyszną kitą. Prawą dłonią ujął dzidę, długą i ciężką, jakiej by nikt dźwignąć nie zdołał. Rozszalały Achilles obalał całe szeregi nieprzyjaciół, pędził ich przed sobą jak stado baranów, trupami ścielił pole i gnał ku murom. Wtem drogę zagrodziła mu rzeka, Skamander. Już miał ją przeskoczyć, gdy nagle bóg rzeki ozwał się doń broniąc przejścia. Nie usłuchał. Wówczas bóg z nim stanął do walki. Rzeka wzdęła się z głuchym pomrukiem, groźne fale uderzyły o puklerz Achillesa. Bohaterowi sił nie starczyło, prąd począł go unosić. Chwycił się wiązu rosnącego na brzegu. Wysoki wiąz położył się na wodzie, jak most. Achilles wskoczył nań i uciekł na równinę. Rycerz sadził wielkie skoki, na rzut oszczepu, ale woda biegła za nim z szumiącym łoskotem. Woda sięgała coraz wyżej, słabły kolana, ziemia zdawała się spod nóg wymykać. Byłby niechybnie utonął, ale Hera wezwała na pomoc Hefajsta. Bóg ognia szedł teraz przeciw bóstwu wody. Tę walkę niesamowitą, o jakiejś kosmicznej sile, oddał Słowacki w swych fragmentach przekładu Iliady:
Wyswobodzony Achilles pobiegł na równinę. Oto już całe wojsko trojańskie ucieka. Okrył je tuman kurzu, z którego wylatują błyski zbroić i krzyki mężów. Ludzie i konie w popłochu walą ku murom Troi. Otwarły się bramy, wpuściły uciekających i znów je z hałasem zamknięto.
Na równinie pozostał jeden tylko wojownik trojański, Hektor. Z wież miasta wzywał go do powrotu ojciec, wzywała go matka płacząc i jęcząc. Nie ruszył się z miejsca. Czekał. Ku niemu szedł Achilles w złocistej zbroi świecąc jak promień wschodzącego słońca. Gdy go ujrzał z bliska, jak szedł taki ogromny, straszny, z obliczem okrytym czarną chmurą gniewu, zadrżał Hektor i począł uciekać. Trzykrotnie miasto obiegli dokoła. Gdy czwarty raz dwaj rycerze stanęli u źródeł rzeki Skamandra, Dzeus siedzący na szczycie Olimpu wziął do rąk złote szale i położył na nich dwa losy: Achillesa i Hektora. Zważył — i los Hektora spadł do Hadesu. Od męża trojańskiego odsunęli się bogowie w milczeniu. Po krótkim starciu ugodził Achilles przeciwnika tam, gdzie kość łączy szyję i ramiona. Był to cios śmiertelny.
Achilles zdarł z niego zbroję, ostrym żelazem przekłuł nogi, do ran otwartych włożył miedziane kolce i powrozem przywiązał ciało do rydwanu. Wielki płacz podniósł się z murów Troi, gdy ujrzano, jak Hektor w prochu wlecze się za wozem zwycięzcy. Nacieszywszy się hańbą wroga, wrócił Achilles do obozu i cisnął Hektora na piasek, tuż przy marach Patrokla.
Ale pod osłoną nocy, okryty mgłą nieprzeniknioną, za przewodem Hermesa, stary król Priam wjechał do obozu Greków na wozie pełnym złota i srebra. Chciał wykupić ciało syna. Gdy stanął przed namiotem Achillesa, zatrzymał wóz, zostawił przy nim służącego i sam jeden wszedł do środka. Bohater kończył wieczerzę. Król padł na kolana. Zamiatał siwą brodą podłogę i całował ręce świeżo obmyte z krwi Hektora. Achilles wzruszył się. Dwie łzy ściekły po młodych policzkach. Podniósł z ziemi starca, posadził go na krześle, nakarmił, napoił, pocieszył. Zwołał kobiety, kazał umyć i namaścić zwłoki Hektora, a gdy je przykryto całunem, sam wziął je na ręce i złożył na wozie.
Dwanaście dni trwały uroczystości pogrzebowe. Troja zaniosła się skargami i lamentem. Każdy wiedział, że odeszła dusza czysta i szlachetna, że zabrakło rycerza bez skazy, co żarliwie miłując ojczyznę oddał za nią swe młode życie. Nad każdą myślą Hektora rozpalało się krwawe widzenie ginącej Troi. Wiedział, że walczy za sprawę przegraną i niesłuszną, lecz walczył do ostatka z poczucia obowiązku i w obronie własnego honoru. Płonący stos, który pożarł jego zwłoki, zdawał się być zwiastunem ostatecznej klęski.
Achilles niedługo przeżył Hektora. Ugodzony strzałą Parysa padł jak młody dąb podcięty u samego korzenia. Wojska greckie ostrzygły włosy na znak żałoby. Opłakiwała go matka, Tetyda, w kole nereid. W złotej urnie złożono kości bohatera i przy śpiewie muz pochowano pod wielkim kurhanem, który mu żołnierze usypali. Ajaks i Odyseusz kłócili się o zbroję po Achillesie. Przyznano ją Odyseuszowi. Ajaks z gniewu oszalał i rzucił się na stado baranów, biorąc je za ludzi króla Itaki. Narżnął sporo niewinnych zwierząt, oprzytomniał, a widząc swą hańbę odebrał sobie życie.
W tym czasie zginął również Parys. Helenę wydano za jego brata Deifoba. Ale ona już chciała wracać do swoich. Z nieopisaną radością ujrzała pewnej nocy Diomedesa i Odyseusza skradających się w przebraniu ku świątyni Ateny. Szli wykraść palladion, cudowny posąg bogini, który miał taką siłę, że dopóki znajdował się w Troi, miasto nie mogło być zdobyte. Helena przeprowadziła obu bohaterów tajemniczymi korytarzami. Gdy nazajutrz rozniosła się wieść o porwaniu drogocennej świętości, nikt z Trojan nie wątpił, że nadszedł dzień ostatecznej klęski. Wszyscy opuścili ręce.
A w kilka dni później radość nie do wiary. Grecy odjeżdżają. Kto żyw, biegł na mury. Oczom własnym nie wierzono. Okręty greckie kołysały się na morzu. Obóz był pusty. Na wszystkich statkach ozwały się trąby, podniesiono żagle, wiosła zaryły się w spienioną wodę i czarne kadłuby jęły się odsuwać w błękitną przestrzeń. Trojanie wysypali się na równinę. Na opuszczonych okopach greckich bawiły się dzieci trojańskie. W dolinie Skamandra nie było już ani jednego namiotu nieprzyjacielskiego. Tylko ślady: stare żelaziwo — kości zjedzonych wołów — brudne szmaty. Fale, bijące o wybrzeże, zbierały te odpadki.
I nowe dziwo: za kurhanem Achillesa drewniany koń. Trojanie się zbiegli, obmacywali, ostukiwali — nic. Wielki, jak machina wojenna, koń wyrobiony z drzewa. Ktoś doradził, żeby tę zdobycz wprowadzić do miasta. Zgodzili się, przyklasnęli. Oczywiście! Wtem nadbiega kapłan Laokoon z dwoma synami, krzyczy, perswaduje, błaga: nie brać, zniszczyć, spalić, to może być jakiś podstęp. Jaki podstęp? — śmieją się. Wychodzą z morza dwa węże ogromne, rzucają się na kapłana i w oczach wszystkich, razem z jego synami, duszą go, pożerają. Oto znak boży. Bluźnił, więc go bogowie ukarali. Przyniesiono powrozy. Ciągną drewnianego konia do miasta. Jasnowidząca Kasandra krzyczy: nie puszczać! Wariatka. Koń jest tak ogromny, że trzeba wiązanie muru rozebrać, aby go można było wtoczyć. Rozwalają mur i ciągną konia na zamek — jako ofiarę bogini Atenie. A potem zabawa. Piją, tańczą, śpiewają. Noc. Sen pokrywa miasto.
Tak, to był podstęp. Miał słuszność kapłan Laokoon. W brzuchu drewnianego konia siedziało dwunastu najprzedniejszych rycerzy achajskich z Odyseuszem, który podstęp wymyślił. W nocy wyszli, otworzyli bramy miasta. Okręty, ukryte za pobliską wysepką Te-nedos, wróciły. Grecy wpadli do Troi. Zaczęła się rzeź. Zdawało się, że bogowie zapomnieli o Trojańczykach. Ginął każdy, kto wpadł w ręce zdobywców — zarówno stuletni król Priam, jak i Hektorowe niemowlę, Astianaks. Kobiety wiązano i brano w niewolę.
Menelaos wpadł do domu, gdzie mieszkała Helena. Zabił Deifoba i jak burza przeleciał po jego trupie do wewnętrznych komnat pałacu. Nagle otworzyły się jakieś drzwi — na progu stała Helena, bardzo blada. Przez jedną chwilę wisiał nad jej głową błyszczący miecz męża. Lecz prawie natychmiast wysunął się z omdlałej dłoni i upadł z brzękiem na kamienną posadzkę. Na widok tej cudnej, tak kochanej i tak wytęsknionej kobiety odeszła Menelaosa moc i żądza karania. Małżonków pogodziła słodka bogini Afrodyta.
Powrót bohaterów
Niektórzy z wodzów w kilka dni po zburzeniu Troi powrócili do ojczyzny. Stary Nestor, Diomedes i syn Achillesa, Neoptolemos, najwcześniej. Również król Agamemnon bez przeszkód dobił do argolidzkich wybrzeży.
Wojsko rozesłał do domów i z własną gwardią, z jeńcami wojennymi, z wozami ciężkimi od łupów przedzierał się białymi drogami ku wzgórzom mykeńskim. Gdy z wysokiej strażnicy dano znak, że na równinie widać poczty królewskie, zamek ogarnął się w ciszę pełną trwogi i oczekiwania. Królowa Klitajmestra zdradziła swego męża. Od kilku lat nie nadchodziły z Troi żadne wieści. Powszechnie myślano, że Agamemnon wraz z całą wyprawą zginął, Klitajmestra uważała się za wdowę i oddała swą rękę pięknemu Ajgistosowi (Egistowi). Skrzypienie wozów królewskich na drodze brzmiało w uszach obojga winowajców jak zgrzyt piasku w klepsydrze odmierzającej im ostatnie godziny. Spojrzeli po sobie i bez słów, jednym błyskiem oczu, uknuli plan. Klitajmestra wyszła na dziedziniec witać męża. Agamemnon. był zmęczony. Przygotowano mu kąpiel w łazience. Ledwo wszedł do wanny, wpadli oboje: Ajgistos i Klitajmestra. Siekierami zarąbali bezbronnego.
Na tronie Atrydów zasiadł przybłęda Ajgistos. Lud szemrał, ale giął kark w twardym jarzmie. Tymczasem na obczyźnie dorastał mściciel: syn Agamemnona, Orestes. W pałacu mykeńskim chowała się jego siostra, Elektra, przejęta myślą o zemście. Nareszcie Orestes przybył do Myken. Spotkał się z siostrą przy grobie ojca. Postanowiono, że Elektra wprowadzi go do pałacu, nie mówiąc, kim jest. I znowu krew oblała tron Atrydów: Orestes zabił Ajgista i matkę.
Matkobójcę opadły nieustępliwe wyrzuty sumienia. Biegły za nim Erynie, goniąc go z miejsca na miejsce uderzeniami biczów splecionych ze żmij jadowitych. Każdy nieokreślony przedmiot przybierał postać Klitajmestry, a jej skrwawiona twarz pojawiała się przed nim w tych krótkich chwilach, gdy go nachodził sen ciężki i dręczący. Nareszcie dowlókł się przed ołtarz Apollina w Delfach. Bóg kazał mu iść do Aten, gdzie nastąpi kres jego cierpień. Jakoż odbył się tam sąd nad matkobójcą i równą ilość głosów za i przeciw, rozstrzygnęła na korzyść Orestesa bogini Atena.
Lecz dusza Orestesa pozostała chora. Wyrocznia doradziła mu, żeby pojechał na Krym i sprowadził stamtąd cudowny posąg Artemidy, który go uleczy. Syn Agamemnona wybrał się w drogę z nieodstępnym przyjacielem Pyladesem. Ledwo stanęli na ziemi tau-rydzkiej, porwali ich strażnicy, zakuli w kajdany i przywiedli przed kapłankę Artemidy. Istniało tam bowiem prawo nakazujące wszystkich cudzoziemców zabijać na ofiarę bogini. Kapłanką była siostra Orestesa, ta sama Ifigenia, którą Artemida zabrała sprzed ołtarza w Aulidzie. W ponurej świątyni nastąpiło poznanie między bratem a siostrą, i w nocy wszyscy troje uciekli unosząc ze sobą cudowny posąg.
Menelaos nie wiedział o tym, co zaszło w Mykenach. Wypłynął z Troi wcześniej od Agamemnona, lecz wiatr przeciwny zapędził go na manowce długich wędrówek. Przez siedem lat kołatał się po morzu. Był w Egipcie i w Fenicji, a wszędzie uzbierał sporo złota bądź handlem, bądź z darów gościnności albo po prostu grabieżą. Gdy wrócił do Sparty, stary zamek pradziadów tak przyozdobił, że na zewnątrz obronny, wewnątrz lśnił jak błysk słońca lub księżyca migotanie, W malowanych pokojach było pełno złota, kości słoniowej i osobliwego bursztynu, który za wielką cenę sprowadzano znad mórz północnych, osłoniętych mgłą i legendą. Szczęśliwy król żył długo u boku Heleny, od czasu powrotu — małżonki przykładnej, a zawsze jednako pięknej. Ilekroć zjechali się goście, schodziła ze swoich komnat, strojna i pachnąca, zasiadała przy mężu z robótką i opowiadała, co się działo w mieście Priama, gdy wojska greckie stały na równinie.
Po śmierci Menelaosa rodzina wypędziła Helenę z zamku spartańskiego. Wygnana królowa schroniła się do swojej dawnej przyjaciółki, Polikso, na wyspę Rodos. W czasie drogi zatrzymała się w Lindos i złożyła w świątyni Ateny bursztynowy odlew swej prawej piersi, na znak skruchy i żalu za grzechy. Lecz na Rodos nie zaznała spokoju. Polikso nienawidziła Heleny, albowiem jej mąż poległ pod Troją walcząc w szeregach Greków. Kiedy raz Helena udała się do kąpieli, Polikso wysłała do niej służące, przebrane za Erynie. Przyszły czarno ubrane, z wężami w ręku, rzuciły się na nią, związały powrozami i powiesiły na drzewie. Helena umarła z myślą, że w istocie piekielne potwory za życia wymierzyły jej karę. Ale w wiele lat później mieszkańcy Rodos zaczęli jej oddawać cześć boską i drzewo, na którym umarła, uważali za święte. W pewne dni namaszczali je oliwą i zawieszali na nim wieńce.
Tułaczka Odyseusza
Kiedy wybuchła wojna, Odyseuszowi piękna Penelopa właśnie urodziła syna. Kołysać dziecko, słyszeć jego pierwsze gaworzenie, brać je na ręce i nieść do dziadka Laertesa, siedzieć w cieniu drzew i patrzeć na żonę karmiącą niemowlę, pod wieczór odbierać raporty zarządców i naczelnych pasterzy, jakie urodzaje, ile cieląt, a ile prosiąt przybyło, wyjść o świcie do wilgotnego sadu i podcinać gałązki drzewek lub krzątać się dokoła winnych latorośli, urządzić biesiadę z przyjaciółmi — mięso wyborne, chleb świeżutki, dobre wino — posłuchać pieśni wędrownego śpiewaka lub opowiadań ludzi starych i bywałych — w takich codziennych, zdrowych radościach zamykał się krąg wszystkich jego pragnień. Wojna, odbierająca mu to wszystko nagle i gwałtownie, odrzucająca go w strony obce i dalekie — wydawała mu się potworną niesprawiedliwością. Z początku udawał szaleńca, aby nie pójść. Ale podstęp wykryto.
Porzucając żonę i syna Telemacha, obiecywał jak najrychlej powrócić. Tymczasem lata mijały, a wojna trwała. Gdy wreszcie Troja padła, nie było w całym obozie greckim człowieka, który by gorliwiej sposobił się do drogi. Odyseusz był przekonany, że najdalej za dwa tygodnie, licząc konieczne postoje i nieoczekiwane przeszkody — dobije do brzegów Itaki. Los pokierował inaczej.
Na morzu srożyła się burza. Huragan połamał maszty i poszarpał żagle. W jakiejś przypadkowej przystani znalazło się schronienie, gdzie naprawiano uszkodzone okręty. Przepłynęli całe Morze Egejskie, gdy nagle zerwał się wicher i zaniósł statki Odyseusza ku nieznanym wybrzeżom. Był to kraj Lotofagów. Zamiast zboża rosły tam łany lotosów o smaku tak wybornym, że kto skosztował owego czarodziejskiego ziela, nie chciał już wracać do ojczyzny. Kilku towarzyszy Odyseusza zjadło parę lotosów i musiano ich gwałtem zabrać na pokład, bo wydzierali się i krzyczeli, że zostaną.
Żeglując po Morzu Sycylijskim przybiły statki Odyseusza do ziemi ze wszech miar urodzajnej, na której wypasały się nieprzeliczone stada kóz i owiec. Wszystko to należało do cyklopów, olbrzymów o jednym oku w środku czoła. Najpotężniejszy wśród nich był Polifem, syn Posejdona. Odyseusz wziął dwunastu towarzyszy, bukłak wybornego wina, trochę zapasów i ruszył w głąb kraju chcąc poznać obyczaje dziwnych mieszkańców. Pieczara, w której mieszkał Polifem, była pusta: gospodarza nie było w domu. Weszli tedy i czekali. Przyszedł dopiero pod wieczór. Na jego widok struchlały im serca. Był wielki jak góra. Zapędził trzodę do pieczary, a wejście zamknął głazem tak ogromnym, że dwadzieścia cztery woły nie ruszyłyby go z miejsca. Wydoił kozy i owce, rozpalił ognisko i przy świetle ujrzał w kącie gromadkę ludzi. Odyseusz powiedział, że nazywa się: Nikt, ale on nie słuchał, tylko porwał dwóch, rozszarpał na kawałki i zjadł. Tak mu smakowało, że szpik z kości wysysał. Na śniadanie zjadł znowu dwóch i obiecał Odyseuszowi — nazywał go: Nikt — że go sobie na ostatek zachowa.
Syn Laertesa odparł, że umie ocenić ten zaszczyt, i poczęstował olbrzyma kubkiem starego wina. Polifem nigdy nie pił nic równie doskonałego. Kazał sobie jeszcze raz nalać i pił, aż go odeszła przytomność i runął powalony snem bezwładnym. Odyseusz rozpalił ogień, włożył doń tęgi kół z drzewa oliwnego, a gdy się drzewo zajęło, wraził rozżarzoną głownię w oko Polifema. Oślepiony cyklop ryczał z bólu, aż drżały ściany pieczary. Lecz nie mógł pochwycić ani Odyseusża, ani jego towarzyszy, którzy zwinnie uciekali po zakamarkach jaskini. Wtedy siadł przy wyjściu i czekał. Tymczasem chytry król Itaki obmyślił nowy podstęp. Przywiązał siebie i towarzyszy pod brzuchami baranów i tak razem z trzodą wymknął się z więzienia.
Na koniec przekonał się Polifem, że zdrajca uszedł. Zwołał swoich ziomków, olbrzymich jak sam cyklopów, i prosił, żeby go pomścili. Oni zaś pytali, kto mu oko wypalił; “Nikt! Nikt" — krzyczał Polifem, bo tak mu się Odyseusz przedstawił pierwszego dnia. Ale wszyscy myśleli, że cyklop oszalał: mówi, że nikt mu oka nie wypalił, a jednocześnie wzywa pomocy. I odeszli do swoich domów. Odyseusz zdążył wsiąść na okręty, a odbijając od brzegu zaczął się przechwalać: “Słuchaj, cyklopie, jeśli ktokolwiek zapyta, kto cię oślepił, powiedz: ten, co zburzył Troję, syn Laertesa!" Było to w złej chwili powiedziane. Polifem stanął na wybrzeżu i zaczął się modlić do ojca swego: “Usłysz mnie, Posejdonie, władco ziemi błękitno-grzywy, jeślim ja twój syn, a ty moim ojcem, spraw, aby Odys grodoburca nie wrócił do domu. A jeśli mu przeznaczone wrócić do ziemi ojczystej, niechaj późno przybędzie i w nędzy, straciwszy wszystkich towarzyszy, na cudzym okręcie, a w domu niech go spotka niedola". Usłuchał go Posejdon i klątwa Polifema miała się spełnić co do słowa.
Zawinąwszy do wyspy Eolii, zjednał sobie Odyseusz króla Wiatrów, Eola, który tak go polubił, że na odjezdnym dał mu miech skórzany, gdzie były zamknięte wszystkie wiatry. Odyseusz mógł teraz spokojnie płynąć do domu, wypuściwszy z worka tylko wiatry pomyślne. Jakoż dziewięć dni i dziewięć nocy żeglował bez żadnych przeszkód, pewny, że dziesiątego dnia zobaczy dymy ojczystej Itaki. Ale gdy usnął w nocy, towarzysze zebrali się i jęli radzić o tym tajemniczym miechu, w którym domyślali się wielkich skarbów. Wreszcie postanowili się przekonać. Ledwo worek rozwiązali, wyleciały srogie wiatry, porwały okręty i zapędziły je na dalekie przestwory morza.
Zaczął się nowy okres tułaczki. Po tygodniu dopłynęli do jakiejś wygodnej przystani, gdzie Odyseusz uwiązał statki, a sam wdrapał się na szczyt najbliższego wiszaru. Nigdzie nie widać było ani pól uprawnych, ani pasących się stad bydła, tylko w jednym miejscu unosiły się gęste dymy i opary, jakby tam leżało ludne miasto. Posłano na zwiady dwóch ludzi, którzy rychło przedarli się przez las do owego miasta. W pierwszym domu, do którego weszli, mieszkał król potężnego ludu Lajstrygonów, a był to okrutny olbrzym. Porwał jednego z przybyszów i zjadł na surowo. Drugi uciekł, co miał sił, bo mu ten dom zapachniał pieczarą Polifema. Odyseusz nie zdążył przysposobić okrętów do drogi, gdy na wybrzeżu zaroiło się od dzikich Lajstrygonów. Potworne głazy, gęsto jak grad, sypały się na okręty biednego tułacza, niosąc śmierć załodze, łamiąc maszty, gruchocąc kadłuby, które nasiąkały wodą i tonęły. Ocalał tylko statek Odyseusza: jedenaście innych, wraz z całą zdobyczą trojańską, pochłonęło morze.
Okręt Odyseusza wymagał naprawy, ludzie potrzebowali wytchnienia i posiłku. Przybili więc do wyspy, która wydała im się nie zamieszkaną. Lecz doświadczenie nakazywało ostrożność. Podzielili się zatem na dwa oddziały. Odyseusz z połową załogi został na statku, a reszta, dobrze uzbrojona, poszła w głąb lądu. Niedaleko wybrzeża, w prześlicznej dolinie wyścielonej miękką trawą stał godny zamek z ciosowego kamienia. Wokół przechadzały się oswojone lwy i wilki. Z pałacu słychać było słodkie śpiewanie. Był to głos pani tej ziemi, córki Słońca, uroczej czarodziejki Kirke. Dojrzawszy gości w progu, przerwała robotę na krosnach, wyszła do nich i zaprosiła na pokoje. Dała im jeść i pić, a kiedy swój głód nasycili, wypędziła ich różdżką do obory. Wówczas spostrzegli, że czarownica zamieniła ich w świnie.
Jeden z nich zdołał uciec w postaci ludzkiej i przybiegłszy do okrętu opowiedział przygodę, Odyseusz wziął miecz i sam poszedł do pałacu. W drodze spotkał Hermesa, który mu dał ziele zabezpieczające przed czarami. Kirke nakarmiła i napoiła syna Laertesa, a widząc, że mu nie szkodzi posiłek przyrządzony na ziołach czarodziejskich, chciała go dotknąć swą różdżką. Lecz on skoczył ku niej z mieczem. Czarownica padła na kolana i prosiła o przebaczenie. Wróciła jego towarzyszom kształt ludzki, a była taka łagodna i kochająca, że Odyseusz rok przesiedział w jej gościnnym odtąd pałacu. A kiedy odjeżdżał, Kirke objawiła mu, że z woli bogów musi udać się na najdalsze krańce zachodu, gdzie jest wejście do podziemia, wywołać duszę wróżbity Tejrezjasza i wziąć od niego rady na dalsze życie.
Długo żeglował, zanim dotarł do mrocznej krainy Kimeryjczyków, którzy nigdy słońca nie widzą. A gdy w końcu przybył do miejsca oznaczonego przez Kirke, wyciągnął statek na brzeg i wraz z towarzyszami poszedł do gaju Persefony, gdzie było wejście do podziemia. Mieczem wykopał dół w ziemi i zaczął obiaty: najpierw lał miód i mleko, potem wino, wreszcie wodę, zmieszaną z odrobiną mąki. Wybrał kilka czarnych owiec, a poderżnąwszy im gardła, krew wypuścił do ofiarnego dołu. Zapach świeżej krwi zwabił błędne dusze zmarłych, które poczęły zlatywać się niby muchy. Każda z nich pragnęła napić się krwi ciepłej, aby na chwilę odzyskać świadomość, myśl i słowo. Ale Odyseusz odpędzał je mieczem, czekając na Tejrezjasza. Przyszedł na koniec, podpierając się złotym berłem, i napojony krwią, wróżył. Przepowiedział mu dalszą tułaczkę i powrót do ojczyzny, a potem rzekł: “I znowu musisz pójść na morze i wędrować wciąż dalej i dalej, póki nie spotkasz takiego ludu, który nigdy nie widział morza i nie wie, co znaczy okręt albo wiosło, i nie używa soli. Abyś się nie omylił, dam ci znak jeden: przechodzień, widząc cię z wiosłem na ramieniu, powie, że niesiesz łopatę do przesiewania zboża. Wtedy wbij wiosło w ziemię, złóż ofiarę Posejdonowi i wracaj do ojczyzny. Tam, u kresu szczęśliwej starości w twym państwie kwitnącym, oczekiwać będziesz słodkiej śmierci, która do ciebie wyjdzie z morza".
Odszedł Tejrezjasz, przyszły inne dusze. Piły krew i rozmawiały. Najpierw matka, Antikleja, później Agamemnon, Achilles, Patroklos, Antilochos, Ajaks. Przez otwór w ziemi ujrzał Odys głąb piekieł: Minos, sędzia umarłych, siedział na tronie ze złotym berłem w ręce, cień Oriona gonił po łąkach asfodelowych cienie zwierząt, jakby łowy sprawował. Tytios, który ongi znieważył Latonę, leżał ogromny, rozciągnięty na ziemi, i dwa sępy darły z niego trzewia... Odys nie mógł się dość wszystkiemu napatrzyć. Lecz zaczęły się ściągać takie dusz gromady, że zdjęty przerażeniem bohater uciekł, spędził towarzyszy na pokład okrętu, odczepił liny i odpłynął.
Wracał tą samą drogą, którą odbył w tamtą stronę, jadąc do podziemi z wyspy, gdzie mieszkała Kirke. Raz jeszcze odwiedził swą przyjaciółkę, otrzymał od niej zapasy w jadle i napoju i cenne rady, jak wymijać niebezpieczeństwa dalszej podróży. Pomyślny, łagodny wiatr zaniósł okręt Odyseusza do wyspy syren. Król Itaki wiedział, co mu grozi. Syreny były to stwory morskie, do pół ciała piękne panny, resztę miały upierzoną jak u ptaka. Zakrzywionymi szponami trzymały się skał nadwodnych i trzepotały skrzydłami. Miały głos tak cudny, że kto je posłyszał, odkładał wiosło i zapominał o falach. Wtedy prądowiny znosiły łódź ku wyrwom, między rafy, i rozbijały. Na wyspie syren bielały niezliczone kości zatopionych żeglarzy. Aby towarzysze nie ulegli czarowi syreniego śpiewu, zalepił im Odyseusz uszy woskiem.
Sam zaś kazał się przywiązać do masztu mocnymi powrozami: “Gdybym płakał, gdybym się rwał, gdybym was prosił, żebyście zdjęli ze mnie więzy — nie słuchajcie, ale przywiążcie mnie jeszcze silniej".
Syreny wabiły żeglarzy najpiękniejszym śpiewem, ale załoga okrętu ich nie słyszała. Odys zaś, widząc, że mijają te czarodziejki o słodkim głosie, stęskniony za ich śpiewem, pod magicznym urokiem, szarpał trzymające go powrozy i czynił znaki, żeby go odwiązano. Nikt go nie usłuchał. Tak przepłynęli. Lecz już czekała ich nowa, groźniejsza przygoda. Pomiędzy wyspą Sycylią a wybrzeżem Italii otwierał się bardzo wąski przesmyk morza. Po obu jego stronach były dwie skały. W jednej, stromej i gładkiej jak szklana góra, była pieczara, a w niej mieszkała owa Skylla, w której niegdyś kochał się Glaukos. Potwór za zbliżeniem się okrętu porywał z pokładu ludzi. W drugiej zaś skale, nad którą rosło drzewo figowe, mieszkała Charybda, poczwara straszliwa, która trzy razy na dzień wciąga morze w swą gardziel bezdenną i trzy razy wypluwa połkniętą wodę. Cokolwiek się zdarzy na powierzchni, leci w rozwartą paszczę jak w otchłań, z której nie ma ratunku. Gdy statek Odyseusza podjechał do tego miejsca, właśnie Charybda chłonęła w siebie spienione wody, z ogromnym, żarłocznym bulgotem. Odys kazał wziąć się do wioseł i podpłynąć pod drugą skałę, pod pieczarę Skylli. W tej chwili wysunęło się stamtąd sześć paszcz okrutnych i porwało z pokładu sześciu towarzyszy. Była to strata konieczna, aby ocalić okręt i resztę załogi. Wyminąwszy Charybdę, która z tej odległości nie mogła dosięgnąć statku, wyruszyli tułacze w dalszą drogę, opłakując los sześciu przyjaciół.
Stamtąd dopłynęli do wyspy boga Słońca. Odyseusz, tknięty złym przeczuciem, chciał ją wyminąć. Lecz załoga nie usłuchała. Ludzie byli pomęczeni i głodni. Wyciągnęli na brzeg okręty i rzucili się na stado wołów, które się pasło na łące. Zabili co najtłustsze sztuki i zjedli. W najlepszych humorach odczepili liny, podnieśli żagle i ruszyli w dalszą drogę. Wtem słońce się zaćmiło i rozszalała taka burza, iż wszystkie statki zatonęły. Bóg Helios ukarał świętokradców, którzy ważyli się zabić woły z jego stada. Ocalał tylko Odyseusz. Siedząc okrakiem na belce, przez dziewięć dni walczył z nawałnicą. Na koniec na wpół nieżywego fale wyrzuciły na piaszczysty brzeg wyspy Ogigii.
Rozbitka znalazła nimfa Kalipso. Mieszkanie miała w ślicznej grocie, dokoła której rosły cyprysy, topole, osiki. Górą pięła się winna latorośl. Z czterech źródeł wybiegały srebrne strumienie, a wiecznie zielone łąki pachniały fiołkami. Kalipso poiła Odyseusza nektarem i karmiła ambrozją. Wrychle wrócił do sił i zdrowia. Okazało się wówczas, jak pomimo lat, trudów i cierpień syn Laertesa był wspaniałym mężczyzną. Wysokiego wzrostu, kark miał potężny, pierś szeroką, barki rozłożyste, lędźwie i nogi mocne. Czarne włosy opadały mu na ramiona w bujnych, wijących się kędziorach. Boska wybawicielka obiecywała mu nieśmiertelność, wieczną młodość, prosiła, żeby został jej mężem. A on po całych dniach przesiadywał nad brzegiem morza i patrzył w stronę rodzinnej Itaki.
W ósmym roku tej miłosnej niewoli zjawił się nagle posłaniec bogów, Hermes. Wszedł do pieczary. Na ognisku paliło się żywiczne drzewo cedrowe. Kalipso krzątała się około krosien i śpiewała. Na widok przybysza z Olimpu zamilkła. W pokorze wysłuchała rozkazu Dzeusa i wolniutko powlokła się nad morze szukać Odyseusza. Siedział, jak zwykle, zapatrzony w siną odległość. Położywszy mu rękę na ramieniu, mówiła. Oto Dzeus rozkazuje, by się sposobił do powrotu. Ona, mała, nic nie znacząca nimfa, nie może się sprzeciwiać woli pańskiej. Łzy zbiegły jej po twarzy. Wspomniała dzień, kiedy go znalazła bez duszy na brzegu i jak go później do życia przywiodła, i jak kochała. A on woli odjechać, woli porzucić boginię i wracać do żony, która jest zwykłą kobietą.
Odyseusz stłumił w sobie radość, która mu piersi rozsadzała. Ledwo Kalipso odeszła, zabrał się do roboty. W kilka dni sporządził mocną tratwę, której daleko było do pięknych łodzi, z jakimi wyjechał pod Troję, ale która nagle wydała mu się i domem, i szerokim, swobodnym światem. Kalipso dała mu zapasy na drogę i w milczeniu odeszła. Odbił się wiosłem od skały przybrzeżnej i poddał się wiatrom i życzliwemu biegowi fal.
Samotnego wędrowca dojrzał na wielkiej przestrzeni wód Posejdon. Bóg przypomniał sobie prośbę Polifema. Trójzębem wzburzył morze i kazał dąć wichrom. Przez dwa dni i dwie okropne noce, wśród wycia huraganu i jaśnienia błyskawic Odys, znów pozbawiony statku, jedynie siłą swych ramion opierał się przeraźliwej mocy bałwanów. Na koniec uczepił się jakiegoś wybrzeża i w omdleniu padł w ilaste zasiąkla, porosłe rzadkimi krzakami.
Nazajutrz obudził go śmiech dziewcząt. Kilkanaście panien grało w piłkę nad brzegiem morza. To królewna Nauzykaa, ukończywszy pranie bielizny, zabawiała się ze swoimi dworkami. Kiedy Odyseusz wyszedł z krzaków — nagi, okryty mułem rzecznym, straszny — dziewczyny uciekły. Została tylko królewna, w której litość dla nieszczęśliwego człowieka zwyciężyła lęk. Dała mu jeść, pić i świeże szaty. Gdy się wykąpał i ubrał, z nędzarza zmienił się w króla. Widząc go takim pięknym, przeprosiła Nauzykaa, że go nie może wziąć ze sobą na wóz: powstałyby z tego plotki, gdyby ją zobaczono, jak jeździ po mieście z obcym mężczyzną. Pokazała mu więc drogę do pałacu i odjechała.
Odyseusz znajdował się na Scherii, wyspie zamieszkałej przez Feaków. Z dala od reszty ludzi wiodą oni życie zbożne i spokojne. Są wybornymi żeglarzami, lecz wyprawiają się na morze jedynie dla przyjemności: nie znają ani handlu, ani wojen.
Okręty ich lecą po morzu prędzej niż myśli. Nie potrzebują steru, albowiem statki posiadają własną duszę, która rozumie zamiary podróżników. Są to jakby okręty widma i mkną wśród fal otoczone chmurami i mgłą. Nie wiedzą, co to niebezpieczeństwa; morze dla nich jest zawsze gładkie i spokojne, Feakom życie upływa jakby na wiecznym ucztowaniu. Lubią muzykę i wszystkie igrzyska, ubierają się bogato, mieszkają wspaniale, mają łóżka miękkie, w których wypoczywają po ciepłej kąpieli. Wolą tańczyć niż wywijać mieczem lub dzidą. Skołatanemu rozbitkowi Scheria wydawała się bajką, wylęgłą z tęsknot w długie ponure godziny nawałnicy morskiej.
Pałac króla Alkinoosa miał ściany ze spiżu, a drzwi ze złota. Na wysokich postumentach stały posągi młodzieńców z pochodniami, które zapalano, ilekroć uczty przeciągały się do nocy. Po drugiej stronie pałacu był sad, gdzie grusze, figi, granaty, śliwy, jabłonie rodziły przez cały rok wyborne owoce, albowiem w kraju Feaków nie znano zimy. Gdy Odyseusz wszedł do sali biesiadnej, ujrzał książąt feackich, siedzących na ozdobnych krzesłach, wyścielonych haftowanymi dywanami. Wszyscy pili, śmiali się i rozmawiali, a wesołemu zebraniu przewodniczył król Alkinoos, na tronie, u boku swej małżonki. Syn Laertesa opowiedział im swoje przygody, prosząc o statek, który by go zawiózł do Itaki. Król i książęta złożyli mu dary tak bogate, że przewyższały wartością zdobycz trojańską przepadłą na morskich włóczęgach. Na wygodnym łożu, które ustawiono na pokładzie statku, Odyseusz zasnął zmożony trudami i nadzieją powrotu. Na sennych powiekach długo trwał obraz smutnej Nauzykai, która go pożegnała milczącym spojrzeniem.
Odyseusz spał, gdy Feakowie przybili do Itaki. Wyniesiono więc śpiącego na brzeg, a skarby ukryto w załomach skalnych. Słońce już było wysoko, gdy się obudził. Nie poznał własnej ziemi. Wtedy zjawiła się Atena i otworzyła mu oczy i pamięć. Rwał się biec do domu, do żony, do syna. Bogini go powstrzymała. Trzeba być ostrożnym. Wszyscy uważają go za zmarłego. Z sąsiednich wysp zjechali się młodzi książęta zalotnicy. Starają się o rękę Penelopy i o dziedzictwo po zaginionym. Królestwo marnieje. Wierna żona już nie ma sił walczyć z natarczywością zalotników. Zwodzi ich, jak może. Powiedziała, że nie wpierw wyjdzie za mąż, póki nie uszyje szaty pośmiertnej dla ojca. Aby zyskać na czasie, szyła tę szatę coś ze dwa lata: co w dzień uszyła, to pruła nocą. Na koniec podstęp się wydał. Książęta nalegają, aby któregoś z nich ostatecznie wybrała. Gdyby Odyseusz zjawił się nagle wśród nich, zabiliby go niechybnie.
Bogini dotknęła tułacza różdżką czarodziejską. Członki skurczyły się, postać zgięła się we dwoje, skóra obwisła na wychudłych piszczelach. Brudne, dziurawe łachmany okryły żebraka, w którym nikt by się nie domyślił świetnego rycerza spod Troi. Przemieniony Odyseusz wziął kostur, zarzucił na plecy biesagi i w przebraniu nędzarza ruszył na podbój własnego domu i królestwa.
Jakoż nikt go nie poznał. Zachodził wszędzie swobodnie, karmiony miłosierną ręką, jako żebrak, stojący pod opieką Dzeusa. Dopiero kiedy wszedł na dziedziniec swego pałacu, stała się rzecz nieoczekiwana. Pod bramą, na kupie gnoju, leżał Argos — stare, bezsilne psisko. Jadło go robactwo, głód dobijał. Nagle do jego parszywych, otępiałych uszu doleciał głos znajomy. Spod mierzwy lat i nędzy wydobyły się wspomnienia dalekie, a przegniłe chrapy porwały nieoczekiwanie spod łachmanów wędrownego żebraka — znajomą woń pana. Poruszył się, chciał się przyczołgać do nóg Odyseusza, całym wysiłkiem psiej wierności dźwignął się na zmartwiałe łapy — i zdechł.
Odyseusz wszedł do pałacu. Widział rozpustę zalotników i siedząc na progu świetlicy żuł w milczeniu hańbę swego domu i myślał o zemście. Wreszcie nadeszła pora. Nazajutrz odbywał się turniej o rękę Penelopy. W podłogę sali biesiadnej wbito jednym rzędem dwanaście toporów. Każdy z zalotników brał ogromny łuk Odyseusza i próbował tak strzelić, aby grot przeszedł przez otwory wszystkich, rzędem stojących toporów. Lecz nikt nie miał nawet dość siły, aby napiąć łuk bohatera. Jeden drugiemu broń ze wstydem oddawał. Na koniec żebrak, siedzący na progu, prosił, żeby i jemu pozwolono. Telemach, któremu ojciec zdradził swą tajemnicę, kazał podać łuk. Nieznacznie zamknięto wszystkie wyjścia. Odyseusz naciągnął łuk, aż cięciwa odbrzękła jaskółczym gwizdem, wypuścił strzałę i grot przeszedł przez wszystkie topory.
Opadły zeń łachmany żebracze. Nagi, potężny, gniewny stał przy drzwiach niby bóstwo zemsty. Podniósł łuk. Brał jedną strzałę po drugiej i szył w zbitą gromadę zalotników. A gdy skończył, odłożył broń, wielce utrudzony. Służba wyniosła trupy ze sali, stoły i stołki z krwi obmyto, wymieciono, wykadzono siarką.
W górnych pokojach wszczął się rwetes. Penelopa spała. Przybiegła do niej stara klucznica z krzykiem, że pan wrócił i wymordował zalotników. Królowa zeszła na dół. Odyseusz siedział pod słupem, na środku pustej sali biesiadnej. Niedaleko stał syn Telemach, wpatrzony w ojca. Oddzielony dwudziestu latami rozłąki, utrudzony krwawym żniwem, którego właśnie dokonał, wydał się jej mąż jakimś obcym, dalekim, nie wiedziała, jak witać, jak mówić. Dopiero gdy odświeżył się kąpielą, przebrał, zagadał o rzeczach im tylko obojgu wiadomych — padła mu z płaczem w ramiona.
Pod jaworem na dziedzińcu lub w ogrodzie siadywali we czworo: stary ojciec Laertes, Penelopa, Telemach i Odyseusz, który opowiadał wszystko, czego doświadczył: dzieje wojny trojańskiej i swoją tułaczkę. Z dalekich stron zjeżdżali się krewni i znajomi albo i obcy ludzie, żeby zobaczyć człowieka, który był w podziemiu i słyszał śpiew syren, i był kochankiem nimf mieszkających w grotach tajemniczych. A gdy nadszedł czas, Odyseusz odczepił okręt i odjechał na nową tułaczkę, wywróżoną przez Tejrezjasza, posłuszny bogom i przeznaczeniu. Powrócił po wielu latach i osiadł w dworzyszczu — król z siwą brodą, czekający na śmierć, która miała doń wyjść z morza.