Unia Europejska jest najbardziej udanym projektem integracji - zapewniał na ubiegło tygodniowym seminarium Instytutu Spraw Publicznych minister spraw zagranicznych Adam Rotfeld. W Unii jesteśmy bardziej bez¬pieczni i mamy lepsze warunki dla rozwoju - podkreślał Andrzej Olechowski. Wszyscy byli zgodni, że UE ma wspólne cele, które potrafi osiągać, a interesy całej Europy są do pogodzenia z partykularnymi interesami poszczególnych państw członkowskich.
Brzmi dobrze, gorzej, kiedy objawione prawdy skonfrontujemy z badaniami opinii publicznej. W wielu krajach europejskich, także w Polsce, rosną szeregi sceptyków do¬strzegających raczej sprzeczności niż to, co dla wszystkich wspólne. Najbardziej przykrą niespodziankę mogą zgotować Francuzi, któ¬rzy od pół wieku są głównymi architektami integracji europejskiej. Jeżeli 29 maja powiedzą w referendum „nie" dla traktatu konsty¬tucyjnego, będzie to znacznie więcej niż przesilenie, które da się przezwyciężyć kom¬promisem. Będzie to sygnał, że UE wymaga poważnych korekt.
Europa musi się na chwilę zatrzymać i zastanowić nad swą przyszłością. We¬wnątrz Unii nasilają się napięcia i sprzecz¬ności. Dotychczas europejscy politycy mie¬li zwyczaj przechodzić nad nimi do porząd¬ku dziennego. Godzili się, choć niechętnie, na wyjątki od obowiązujących powszechnie zasad. Wielka Brytania nie chce przyjąć euro - trudno, będziemy mieli w Unii Euro¬pejskiej wspólną walutę i kilka walut krajo¬wych. Niemcy dotują swoje biedniejsze lan¬dy wschodnie - skoro muszą, to wpiszmy ich prawo do dotacji do europejskiej kon¬stytucji. Francuzi traktują swoje winnice jak narodowy skarb - godzimy się, by stoso¬wali restrykcje wobec cudzoziemców, chcą¬cych kupić winnice. Francja, Włochy, Niemcy i kilka innych krajów mają proble¬my z dotrzymaniem zobowiązań, wynikają¬cych z paktu stabilności i wzrostu - zmie¬niamy reguły paktu, zezwalając na rozluź¬nienie fiskalne.
Tych kompromisów jest za dużo. Unia miała być obszarem, w którym obowiązuje swoboda wymiany towarów, kapitału i ludzi. Wolny rynek uzupełniony był zasadą solidarności - regiony biedniejsze otrzymują pomoc ze wspólnej kasy, na którą składają się wszyscy, proporcjonalnie do swej zamożności. Dziś, pół wieku później, coraz częściej są podawane w wątpliwość.
Najlepszym przykładem odejścia od pryncypiów jest wspólna polityka rolna, (CAP). Jej celem było podniesienie docho¬dów rolników, których wydajność z przy¬czyn naturalnych jest niższa niż innych ga¬łęzi gospodarki. Wiele krajów europejskich ma gorsze warunki glebowe i klimatyczne niż kraje pozaeuropejskie, niektóre uprawy nie wytrzymują konkurencji z uprawami w krajach o lepszym klimacie. Europejskie rolnictwo od początku działało na zasadzie wyjątku od rynkowych zasad, według któ¬rych funkcjonuje gospodarka w Unii. Kie¬dyś Europejska Wspólnota Gospodarcza określała minimalne ceny skupu i kupowa¬ła nadwyżki produkcji rolnej. Potem stosy masła, cukru czy zamrożonego mięsa eks¬portowano do biedniejszych krajów - na przykład ZSRR - po niskich cenach. Przed sześciu laty zasady się zmieniły i za¬miast zakupów interwencyjnych Unia zaczꬳa dawać rolnikom dopłaty bezpośrednie, za¬chęcając ich jednocześnie do ograniczania produkcji. Połowa unijnego budżetu - po¬nad 50 mld euro rocznie - przeznaczana jest na finansowanie rolnictwa. Korzysta na tym przede wszystkim Francja, która ma naj¬większy obszar rolny, tracą kraje mniejsze, a także nowi członkowie, którzy otrzymują tylko część dopłat. Gdyby rolnictwo zostało poddane regułom wolnorynkowym, żyw¬ność w Europie by staniała, duża część rolni¬ków zachodnioeuropejskich zaprzestałaby produkcji, a korzyści odnieśliby rolnicy z biedniejszych krajów, przede wszystko z Polski.
Unia jest dziś na etapie określania swego modelu gospodarczego - napisał niedawno Andrzej Olechowski w broszurze „Polska agenda w Europie". - W debacie na ten temat Polska powinna dołączyć do liderów tych Europejczyków, którzy domagają się dalszej liberalizacji europejskich rynków pracy, dóbr, usług i kapitału. Olechowski ma oczywiście rację, ale w Europie coraz silniejsze są tendencje przeciwne. Zasada solidarności jest dziś podważana przez bogatsze kraje europejskie, zaniepokojone naruszeniem rów¬nowagi po ostatnim rozszerzeniu Unii. Ni¬gdy wcześniej nie przyjmowano tak wielu krajów naraz, nigdy tak ubogich.
Jak widać, wbrew optymizmowi Andrzeja Olechowskiego i Adama Rotfelda egoizmy na¬rodowe przeważają nad myśleniem o wspól¬nej Europie. Wprowadzenie swobody prze¬pływu usług miało być elementem Strategii Lizbońskiej przyjętej pięć lat temu, w marcu 2000 r. na posiedzeniu Rady UE. Strategia polegająca na liberalizacji przepisów, regulacji i demonopolizacji europejskiej gospo¬darki oraz inwestowaniu w nowe technologie miała do 2010 r. przekształcić Unię w najbar¬dziej prężny i najbogatszy obszar na świecie. Dziś wszyscy przyznają, że poniosła klęskę, a winę za to ponoszą kraje członkowskie, które bronią partykularnych interesów wbrew interesom Wspólnoty. Blokowane są - też wbrew unijnemu prawu - małe firmy budowlane i przetwórcze z „nowej Europy", które chcą inwestować w zamożniejszych krajach, przede wszystkim w Niemczech.
Francuscy politycy są świadomi, że wyra¬żenie przez nich zgody na dyrektywę Bolke-steina niemal na pewno doprowadziłoby do odrzucenia traktatu konstytucyjnego. Dy¬rektywa została wydana przez organ Unii, ale rząd francuski nie zamierza, mu się podpo¬rządkować. Bogaci Europejczycy, broniąc się przed zalewem tańszej siły roboczej, tańszych usług i małych firm, skarżą się na „dumping socjalny". - Zapew¬nijcie waszym mieszkańcom ta¬kie standardy socjalne, jakie obo¬wiązują u nas, i dopiero wówczas pozwolimy wam konkurować z nami na równych zasadach - mówią.
Z naszego punktu widzenia sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Nasze niskie płace wynikają z opóźnienia gospodarczego, a tym samym niskiej wydajności pracy. Przed 10 laty Niemcy przekonali się, co oznacza szybki wzrost płac, bez jednoczesnego wzrostu wydajności. Wy¬równanie płac w obu częściach Niemiec (choć niepełne) doprowadziło do upadku niemal ca¬ły przemysł dawnego NRD. Bogatsi Niemcy musieli wpompować we wschodnie landy kil¬kaset miliardów euro, a i tak nie obniżyło to poziomu bezrobocia. Ponadto utrzy¬muje się tam wysokie poparcie dla partii ekstremistycznych, negują¬cych demokrację i zasady wolnego rynku. Setki tysięcy ludzi opuściło swe domy, przenosząc się na Za¬chód. W Polsce podobna operacja - dostoso¬wanie płac i zasiłków socjalnych do poziomu europejskiego - oznaczałaby katastrofę. Naszą szansą jest Unia otwarta dla naszych produk¬tów i tańszej siły roboczej.
Kraje zachodnie - szczególnie Francja i Niemcy - obawiają się konkurencji o inwe¬stycje. Nasi robotnicy mają utrudniony do¬stęp do zachodnich rynków, ale nikt nie broni budować w Polsce zakładów pracy za pienią¬dze zachodnich inwestorów. - Nasze miejsca pracy uciekają do Polski, na Słowację i do kra¬jów bałtyckich. To nieuczciwa konkurencja - krzyczą francuscy związkowcy.
Niedawno premier Belgii GuyYerhofstar w głośnym artykule opublikowanym w kiŁ europejskich gazetach postulował ustalenia: minimalnego i maksymalnego poziomu ob¬ciążeń socjalnych, a tym samym minimal¬nych i maksymalnych podatków. Uznał, że jest to niezbędne dla zapewnienia „uczciwe konkurencji" i utrzymania europejskiego stylu życia we wszystkich krajach członkow¬skich. Nie można wykluczyć, że kilka krajów zachodnioeuropejskich - zanim zgodzi sit na wejście Polski do unii walutowej - posta¬wi warunek zaakceptowania jednolitej europejskiej polityki podatkowej.
Dla nas ujednolicenie podatków oznacza¬łoby ich wzrost, a tym samym pogorszenie warunków dla inwestowania w Polsce. Ma¬my słabą infrastrukturę, pracowników, któ¬rych kwalifikacje nie są dostosowane do po¬trzeb współczesnej gospodarki, korupcje i wysoką przestępczość. Czym mamy kon¬kurować o zagraniczne inwestycje? Tylko co z niskimi podatkami i tanią siłą roboczą. Jeże¬li zostaniemy zmuszeni przez bogatych ego¬istów z Zachodu do zmiany naszej polityki podatkowej i socjalnej, gospodarka przesta¬nie się rozwijać, a różnice w poziomie życia utrwalą się na kilka pokoleń. Tym samym będą rosły napięcia między bogatszą i bied¬niejszą Europą. Czy wspólna Europa może w takim stanie przetrwać?
Niezależnie od tego, jaką decyzję podejmą Francuzi, Europejczycy muszą na nowo prze¬myśleć zasady, na których opiera się Unia Czym ma ona być - wspólnym państwem, wspólnym rynkiem, odizolowanym od reszty świata klubem bogatych, anty-Ameryką, anty--Arabią? Gdybym miał odpowiadać, postawił¬bym cel, który nie jest nadmiernie ambitny: ma być obszarem, w którym obowiązują wol¬ności człowieka i wolności gospodarcze. In mniejsza będzie ingerencja w gospodarkę. w życie nasze i państwa oraz struktury unijne, tym łatwiej będzie się porozumieć ludziom i firmom, bez pytania o zgodę polityków i urzędników.
Moje Zdanie:
1 maja 2004 r. Weszliśmy do zjednoczonej Europy. Trud się opłacał. Szkoda, że dziś dalsza integracja jest niemożliwa- Unię rozsadzają narodowe interesy. Coraz to nowe problemy przytłaczają politykę zewnętrzną i wewnętrzną UE. Nasz wstęp do Unii dał nam jednak nowe możliwości i ogromne dotacje dla naszego kraju. Wartość unijnych dotacji i dopłat jest dużo wyższa niż wysokość składki, jaką wpłacamy do kasy UE. Jak na razie nie odczuwamy zmian w naszym kraju, ale zapewne nasze dzieci będą już z tego korzystały w całym zakresie i możliwościach Unii.
ŻRÓDŁO: „Newsweek”
AUTOR: Jerzy Wasiuta
DATA: 08.05.2005