Ten film nakręcono po to, by otrzymał Oscara...
Czasem wszystko się w życiu psuje. Jednego dnia mamy kochającą rodzinę, dobrą pracę,marzenia, słowem- idealne życie. Innego zaś, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko znika, pojawiają się problemy...
I o tym właśnie mowa w „Pięknym umyśle”.
To przejmująca historia życia geniusza matematycznego, zainspirowana biografią amerykańskiego naukowca, Johna Forbesa Nasha, Jr.
Przystojny i znany ze swojego ekscentrycznego zachowania Nash (w tej roli znakomity Russel Crowe) dosyć wcześnie dokonał zadziwiającego odkrycia naukowego. Oczywiście dzięki temu zaczęło się pasmo sukcesów... lepsza posada, większy autorytet, zakochana w nim studentka (o ile możemy zaliczyć to do sukcesów. Wszystko byłoby piękne, gdyby nie jedno „ale”. U Nasha odkryto symptomy schizofrenii. Stawiając czoła przeciwnościom, które niejeden genialny umysł doprowadziły do załamania, Nash z pomocą swojej oddanej żony Alicji (Jennifer Connelly) próbuje zwalczyć chorobę.
Po wielu latach zmagań jego siła i wytrwałość zatryumfowały, znowu zaczęli doceniać go ludzie, został uhonorowany Nagrodą Nobla.
Film ten jest także swoistą wskazówką dla nas, że nie powinniśmy się zniechęcać, odsuwać od ludzi chorych, być nietolerancyjnymi... „Piękny umysł” uczy nas właśnie jak żyć, jak dobrze żyć.
Jest to jeden z nielicznych filmów, podczas których nie zerkałam co chwilę na zegarek, odliczając minuty do końca projekcji, nawet nie przeszkadzały mi niewygodne fotele w naszym iławskim „Multikinie”...po prostu siedziałam, oglądałam i... płakałam.
Co tu dużo mówić... reżyser- Ron Howard spisał się na medal, podobnie jak i autorka scenariusza- Akiva Goldsman. Do tego dochodzą wspaniałe, nastrojowe ballady (m.in. „All love can be”- Charlotte Church), które się świetnie komponują z resztą.
***
Większość ludzi sądzi, że film jest dobry, gdy gra w nim jakaś długonoga blondynka z dużym biustem bądź seksowny mężczyzna o ciemnej karnacji. Do tego produkcja powinna mieć znakomite efekty specjalne, kosztować krocie i być łatwo przyswajalną. Jeżeli jesteście tego typu wielbicielami kina, to od razu uprzedzam- to nie jest film dla was. Krew się nie leje, nie ma rozbieranych scen i w głównej roli nie gra Leonardo Di’ Caprio (bez obrazy dla fanów).
Jest to film dla ludzi wrażliwych, dobrych bądź chcących stać się lepszymi.
Życzę więc udanego seansu,