Antoni Słonimski i Kazimierz Wierzyński to poeci tworzący w epoce dwudziestolecia międzywojennego. Dużo łatwiej jednak będzie nam porównywać ich osiągnięcia, wiedząc, że należeli do tej samej grupy poetyckiej - Skamander. Wywarła ona wielki wpływ na ówczesne społeczeństwo i przez długi czas torowała kierunki myślowe światkowi literackiemu. Grupa ta istniała niewiele ponad dziesięć lat, lecz był to trudny czas w historii Polski, nastąpiło w nim bowiem wiele zmian, które można było zauważyć również w poezji skamandrytów. Początkowa radość życia, witalizm oraz pochwała codzienności tak pięknie wyrażana przez „jadącego na platformie tramwaju” Juliana Tuwima przeszła z czasem w pesymizm, a wraz z nadejściem lat trzydziestych nawet w katastrofizm. I myślę, że utwory „Lamus” Antoniego Słonimskiego oraz „Motto” Kazimierza Wierzyńskiego pochodzą właśnie z tej końcowej fazy istnienia grupy. Nie odnajdziemy w nich bowiem śladów radości, tak przecie przedtem popieranej a nawet wspieranej treściami o zabarwieniu erotycznym. Odnajdziemy za to przemyślenia i refleksje obu autorów.
Spróbujmy zatem porównać oba utwory i ocenić, czy dwójka skamadrytów zgadzała się ze sobą, czy też raczej polemizowała.
Tytuły obu wierszy nie mają ze sobą nic wspólnego, choć dla poszczególnych wierszy są one dość charakterystyczne i świadczą o ich zawartości treściowej. Czym jest lamus? Dawniej nazywano tak budynek służący przechowywaniu zboża, jednak słowo to znane jest najbardziej ze zwrotu „odchodzić do lamusa” czyli stawać się przestarzałym, zbędnym i niepotrzebnym. I raczej z tym związkiem frazeologicznym powinniśmy kojarzyć tytuł wiersza Słonimskiego. Motto zaś, to najczęściej cytat, myśl przewodnia umieszczana często na wstępie książek. Opisy te niektórym mogą wydać się oczywiste, lecz zostaną wykorzystane w dalszej części pracy.
Spójrzmy teraz na formę obu utworów. Zarówno Słonimski jak i Wierzyński starali się dobrać ją tak, aby jak najwięcej treści dotarło do czytającego, lecz przy tym zachować estetykę wymagań od poetów. Zauważmy więc staranną wersyfikację w obu z nich, przy czym Słonimski stosuje rymy okalające (ABBA), zaś Wierzyński naprzemianległe (ABAB). Równie starannie dobrana została interpunkcja, nie ograniczająca się jedynie do przecinków na końcach wersów. W utworach odszukamy dwukropki, nawiasy oraz częste cudzysłowy. Ponadto, zabiegiem rzadko w poezji wykorzystywanym, zaś tu obecnym w obu utworach jest stosowanie pełnych zdań, zakończonych kropkami. Sprawia to wrażenie, jakbyśmy nie czytali wiersza, a mieli do czynienia z prozą poetycką. Utwory te różnią się jednak kompozycyjnie, jeśli wzięlibyśmy pod uwagę ich strofikę. Nie występuje ona w dużo dłuższym „Lamusie”, „Motto” zaś podzielone jest na trzy strofy, z których każda ma cztery wersy.
Przejdźmy teraz do treściowej analizy wierszy, w której nie znajdziemy już tak wielu podobieństw jak na płaszczyźnie kompozycji. Jednak sam motyw przewodni ukryty pomiędzy wersami jest w obu przypadkach jednakowy. Chodzi mianowicie o słowo. Ono jest głównym tematem wierszy, co nie oznacza jeszcze, że będą one opisywać to samo, ani że poeci zajmą takie samo stanowisko.
Zacznijmy więc od utworu Słonimskiego. Czymże jest słowo dla tego autora? Otóż dla samego autora znaczy ono bardzo wiele, jednak dla ówczesnego społeczeństwa jest ono niczym. Wyrazy używane w młodości poety wraz z rozwojem cywilizacji przestają istnieć, stają się archaizmami, mimo tego że niosą ze sobą ogromne treści. Nawet przysłowia tracą swe znaczenie, a w niektórych przypadkach stają się prawdziwe, mimo iż głosiły sprzeczność. A wszystko to dzieje się na oczach podmiotu lirycznego, którego możemy śmiało utożsamiać z samym twórcą. Obserwuje on to zjawisko z ubolewaniem i z tęsknotą do czasów dawnych, kiedy to język i słownictwo były szanowane. Czytając wiersz odnosimy wrażenie, że cywilizacja jest wrogiem nie tylko natury, której symbolem jest w wierszu lew i orzeł, lecz przede wszystkim języka.
Zwroty-symbole istniejące wcześniej jak np. „orla lotów potęga”, „piorunów tysiąc” nie oznaczają w oczach techniki już nic, gdyż człowiek stworzył już rzeczy potężniejsze. W utworze nie chodzi autorowi jedynie o rozwój techniczny cywilizacji. W jego ślad idzie bowiem moralny upadek społeczeństwa – uczucia również tracą swoje znaczenie. Jest to swego rodzaju paradoks, sprytnie wychwycony przez Słonimskiego: wraz ze swym szaleńczym postępem, człowiek jednoczenie cofa się, a jego świadomość staje się płytka. Podmiot liryczny wiersza pragnie powrotu do przeszłości, w swych ustach chce ponownie poczuć znaczenie odłożonych do lamusa słów. Jest jednak świadomy niemożności dokonania tego, przez co zwiększa się jego smutek i żal. Kolejnym problemem pojawiającym się na skutek rozwoju cywilizacji jest upadek sztuki. Bo jakże tworzyć piękne wiersze, gdy coraz mniej jest prawdziwych, czystych i dumnych słów? Język literatury staje się szary, obojętny, jak ujął to autor: „jest jałową potrawą dla głodnych ust”. Poeta wyczuwa zaostrzający się wciąż konflikt pokoleń i uczestniczy w nim. Stoi oczywiście po stronie „starych”, woli tworzyć poezję ubogą słownikowo, jednakże czystą, bogatą treściowo, jego własną. Woli być niemodnym, niż dostosować się do panujących w społeczeństwie realiów. Konflikt ten wyrażany jest w wierszu bardzo dobitnie, poprzez użycie dawnych zwrotów, a następnie przeciwstawienie im wyrazów nowych np. „orla lotów potęga” i „odrzutowiec”.
Zupełnie inaczej sytuację słowa widzi Kazimierz Wierzyński. Jest on zdania, że to właśnie słowo jest tą jedyną szansą człowieka i jeżeli wszystko przepadnie, to ono pozostanie. Czytając utwór przyszedł mi na myśl cytat z Biblii: „Na początku było słowo”. To właśnie w słowie zamyka się wszechświat, od słowa wszystko się zaczęło i zdaniem Wierzyńskiego wszystko na słowie się kończy. W utworze jest wiele zwrotów odwołujących się do religii np. apostrofa „mój Boże”, które być może mają wywołać u czytelnika takie skojarzenia. Wiersz ma również swą wymowę patriotyczną. Jak już wspomniałem na początku, pod koniec twórczości skamandrytów nastrój radości przeszedł w katastrofizm. Wiązało się to również z obawą o ojczyznę. Po I wojnie światowej Polacy odzyskali niepodległość, lecz był to dopiero początek budowania państwowości. Należało przeprowadzić wiele reform, opracować i uchwalić masę ustaw. Nikt nie kwapił się jednak do czynu przez długi czas, a co przezorniejsi (do nich zaliczam Wierzyńskiego) spostrzegli już nowe zagrożenia rozradowanego w swej niepodległości narodu. Ostatnie zwrotka „Motta” jest pod tym względem bardzo wyrazista:
„Jak polskie motto zapisać nad światem
I czytać w nocy na niebie dalekim”
Prawdopodobnie autor obawia się, że już niedługo po Polsce zostaną jedynie puste słowa a ludzie ponownie zatęsknią za ojczyzną. I póki może, Wierzyński będzie tworzył. Będzie tworzył po polsku, będzie tworzył dla tych, którzy wygnani ze swego kraju niczym Mickiewicz będą nasłuchiwać wieści z niego i będą za nim tęsknić. „Nikt nie woła” – pisał nasz wieszcz w „Stepach akermańskich”, Wierzyński zaś nie chce by taka sytuacja powtórzyła się. Chce „zapisać na niebie” polskie motto, które dodawałoby siły i nadziei oraz byłoby drogowskazem dla wygnanych. Ma nim być poezja, to „słowo”, które nie zginie i które będzie dla Polaków „światłem, gdy wszystkie inne światła zgasną” – jak mawiał John Tolkien w jednej ze swych powieści. Zarysowuje się więc w utworze również pogląd dotyczący roli poety oraz poezji, a także w niewielkiej doprawdy ilości motyw „exegi monumentum”.
Czy zatem korzystając z tych argumentów możemy stwierdzić, czy dwoje skamandrytów zgadzało się ze sobą? Oczywiście, nie! Wiersze te traktują zupełnie o czym innym, mimo iż mają wiele wspólnych cech. Widoczny jest tu wzajemny wpływ obu twórców wyrażony wręcz jednakową kompozycją jak i zastosowaniem dokładnie tego samego motywu przewodniego. Jednak treść obu utworów i ich przesłania są zupełnie różne. Porównując te wiersze możemy jednak zaobserwować w jak różny sposób można wykorzystać jeden motyw literacki.