W Małej apokalipsie Tadeusza Konwickiego – groteskowej powieści o komunistycznej Warszawie – odnajdujemy wyraźny motyw drogi krzyżowej. Główna postać – zapomniany pisarz, antybohater, którego imienia nie znamy, nieidentyfikujący się ani z reżimem, ani z opozycją ma w geście protestu przeciw włączeniu Polski do ZSRR dokonać samospalenia na stopniach Pałacu Kultury. Bohater-narrator sam nazywa swój ostatni dzień przed śmiercią „ostatnim kilometrem Golgoty” – jego wędrówka przez groteskową Warszawę, świętującą kolejny zjazd partii, przypomina właśnie drogę krzyżową. Zwłaszcza ostatni etap jest na nią stylizowany – bohater spotyka swoich bliskich: obcą i ukochaną kobietę, przyjaciół, poeta ze Stargardu (może fan, a może szpieg) zastępuje Weronikę, ale też Judasza, bo mówi coś o srebrnikach. Pojawia się też stylizacja biblijna, mowa o całopaleniu (w Starym Testamencie ofiara; tu chodzi o samospalenie bohatera), powtarzają się pewne gesty i słowa analogiczne do gestów i słów Chrystusa przed skonaniem (pocieszanie niewiast, zwroty do Boga, zgoda na znieczulający zastrzyk w ramię, który kojarzy się z przyjętą przez Jezusa gąbką z octem). Droga krzyżowa zostaje uwspółcześniona i strywializowana, osadzona w realiach przaśnego socjalizmu, w którym nie zapalają się zapałki – to droga krzyżowa na miarę „małej apokalipsy”. Odkupienie też będzie niepełne, bo i zbawiciel słaby, przestraszony i świadom bezsensu swoich działań.