Według idylli, która w twojej dziecinnej głowie powstała, sądzisz teraz ojca...
– Idylla! – popędliwie zawołał Witold. – Upewniam cię, mój ojcze, że patrzę na rzeczy bardzo trzeźwo i że... na razie... szczytem moich marzeń jest to, aby ludzie nie obchodzili się z ludźmi jak z bezmyślnymi bydlętami... gorzej, jak z kamieniami chyba, bo przecież są na świecie takie dziwaczne usposobienia, które i dla bydląt wyrozumiałość i litość mają...Benedykt zaśmiał się z lekceważeniem.
– Kiedy już sam poturbujesz się dobrze nad gospodarstwem i interesami, będziesz wiedział, jakie różnice zachodzą pomiędzy teorią a praktyką, rzeczywistością a sielanką.
Witold wpadł mu w mowę:
– Jeżeli kiedy, mój ojcze, przekonany zostanę, że teorie moje z praktyką w żaden sposób pogodzonymi być nie mogą, w łeb sobie strzelę, ale od teorii nie odstąpię za nic...
Benedykt stanął jak wryty i popatrzał na syna takim wzrokiem, jakby go ujrzał nad brzegiem przepaści. Po chwili przecież uśmiechnął się.
– Dziecko jesteś...
(...) Złagodniał też i w bramie ogrodzenia, które dziedziniec folwarczny z dworskim rozdzielało, mówić zaczął:
– Każdy za młodu ma swoje marzenia i teorie, którym później praktyka kurty kroi. Łbem muru nie przebijesz, a tych ludzi gdybyś i miodem smarował, będą oni zawsze leniwi, niedbali i nieżyczliwi...
– Cóż dopiero, kiedy się ich pieprzem karmi! – uśmiechnął się Witold.
– A kto ich tam, do diabła, chce pieprzem karmić? – z odradzającym się rozjątrzeniem rzucił Benedykt.
– Naprzód – zaczął Witold – aż nadto nasypało się im go do garnków z przeszłości, a potem...
Stanął i twarzą zwracając się ku folwarcznemu dziedzińcowi na czworaki wskazał.
– Wszak nie myślisz pewnie, ojcze, że ludzkie energie i uczucia rozwijać się mogą w tych okopconych i przeludnionych izbach? Mówiłeś przed chwilą, mój ojcze, że dach nad głową mają i ordynarię biorą... W dodatku trzydzieści rubli na rok, które zmniejszają się przy każdej szkodzie uczynionej przez nieoświeconą i niezgrabną rękę... Istotnie, jest to byt mogący wzniecać i rozwijać gorliwość, dbałość, życzliwość...
– A więc – wybuchając przerwał Benedykt – wynajdź sposoby na budowanie dla nich pałaców i żywienie ich pasztetami... bo ja i sam ani pałacu sobie nie wystawiłem, ani pasztetów nie jadam... Tak krawiec kraje, jak materii staje. Kiedy sam z kredką w ręku zaczniesz kroić, przymierzać, łatać i koniec do końca tak ciągnąć, aby je związać, że ci czasem aż ciężkie poty na skórę wystąpią, wtedy przekonasz się, co to jest praktyka, i w ogólności, co to jest w naszych warunkach życie... oj, życie!
Roziskrzonymi oczami spojrzał na syna.
– Chciałbym – trochę ciszej dokończył – chciałbym bardzo, abyś po ukończeniu nauk do domu wracając mnie już tu nie znalazł... abym już wtedy był tam, gdzie... to... tamto...gdzie sobie dawno poszedł... to... tamto... Andrzej! i mnie byłoby lepiej, i tobie...
– Mój ojcze! – przerażonym głosem przerwać chciał Witold.
Ale Benedykt przerwać sobie nie dał.
– Tak – kończył – najpewniej byłoby lepiej... bo gdybyś miał do mnie przywiązanie...
– Wątpisz o nim, ojcze!
– Wątpię. Ale ponieważ tego nie ma... nie ma... no, to gdyby stary grat ustąpił, mógłbyś samowładnie w Korczynie rządzić i chłopów za pasterzy przebrawszy razem z nimi położyć się nad strumykiem i w dudkę gwizdać...
Słowa te wymówiwszy koniec wąsa do ust włożył i z pochylonym karkiem, ciężko, prędko, szerokimi krokami ku domowi poszedł. Witold w bramie ogrodzenia stał jak skamieniały. Tak był wzruszony, że ramię mu drżało, gdy rękę do czoła podnosił.
(Eliza Orzeszkowa, Nad Niemnem)
Motyw syna należy do motywów najczęściej wykorzystywanych w tekstach kultury. Bez względu na czasy relacje między rodzicami a synem były ważne i stanowiły istotny temat literatury.