Geneza utworu i znaczenie tytułu
Profesor Andrews w Warszawie to jedenaste opowiadanie Olgi Tokarczuk pochodzące z tomu Gra na wielu bębenkach. Tom został wydany po raz pierwszy w 2001 r. i zdobył nominację do Nagrody Nike i nagrodę czytelników. Biorąc pod uwagę całą prozę Olgi Tokarczuk, można przypuszczać, że tytuł tomu opowiadań nie był specjalnym zaskoczeniem. Ma on charakter polifoniczny, Gra na wielu bębenkach wskazuje na wielogłosowość. Większość opowiadań ma charakter realistyczno-fantastyczny, zaskakujący dla czytelnika. Tak np. w pierwszym opowiadaniu Otwórz oczy już nie żyjesz pasjonatka, czytelniczka kryminałów zdenerwowana faktem, że w połowie czytanej przez siebie książki nie ma jeszcze trupa, ingeruje w akcję. Dwa opowiadania z tomu Tokarczuk mają charakter typowo realistyczny. Jednym z nich jest właśnie Profesor Andrews w Warszawie. Tytuł nie kryje tutaj żadnych niespodzianek dla czytelnika, ponieważ opowiadanie rzeczywiście dotyczy historii angielskiego psychoanalityka, twórcy szkoły psychoanalitycznej, znanego w świecie profesora, który dzień przed wybuchem stanu wojennego przybywa do Warszawy. Akcja tego dość gęstego w znaczenia opowiadania trwa kilka dni, jednak nie wydarzenia historyczne są dla Tokarczuk tutaj interesujące. Ciekawi ją przede wszystkim sam profesor Andrews i to, co dzieje się z nim w Warszawie. Krzysztof Masłoń w swojej recenzji Rzeczy o książkach w 2002 r. pisał tak: „Wszędzie i zawsze interesuje ją (Tokarczuk – przypis MB) człowiek znajdujący się wewnątrz wydarzeń, a nie wydarzenia same w sobie”.
Problematyka utworu
Stan wojenny, którego w opowiadaniu nie ma
Przybycie profesora Andrewsa do Warszawy możemy określić bardzo dokładnie. To 12. grudnia 1981 r., czyli sobota poprzedzająca wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. W sobotę profesor ląduje na lotnisku w Warszawie, aby spędzić tydzień w Polsce na warsztatach, wykładach, spotkaniach ze studentami, by odwiedzić Kraków i zobaczyć obóz koncentracyjny Auschwitz. Zostaje na lotnisku odebrany przez swoją polską opiekunkę Gosię. Razem z nią i jej partnerem spędza wieczór, jedząc kolację, a następnie zostaje przetransportowany do kawalerki na jakimś warszawskim osiedlu. Słowa „stan wojenny” nie padają w tym opowiadaniu ani razu, wiemy natomiast, że w nocy z soboty na niedzielę, 13. grudnia, o północy oddziały ZOMO rozpoczęły akcję aresztowania działaczy opozycyjnych i ślad tych działań prawdopodobnie pojawia się w opowiadaniu. Oto zmęczony podróżą i trochę spojony alkoholem profesor Andrews budzi się w nocy i słyszy jakieś zamieszanie na klatce schodowej. Następnego dnia, czyli już 13. grudnia, okazuje się, że opiekunka Gosia nie przyjeżdża do niego z zagubioną podczas lotu walizką (czyżby ona i jej partner zostali również aresztowani?), a z okna widzi oddziały wojska i czołg, który stoi na ulicy. Początkowo wydaje mu się to nawet zabawne, być może jakoś egzotyczne, niespotykane. Kiedy po paru godzinach samotnie spędzonych w zupełnie obcym państwie, mieście i mieszkaniu, Gosia nie przychodzi, profesor Andrews usiłuje się do niej dodzwonić. Wtedy okazuje się, że telefony nie działają, nie może wykonać połączenia nie tylko z numerem w Polsce, ale także dodzwonić się do swojego domu w Anglii. Najpierw profesor Andrews myśli, że to tymczasowe kłopoty, jednak następnego dnia telefony dalej nie działają i co prawda czołg już nie stoi w swoim dawnym miejscu, ale przez Warszawę przejeżdżają wozy opancerzone. Potem profesor próbuje kupić rybę, bo przecież Polska przygotowywała się do świąt Bożego Narodzenia, ale zauważył, że obok ogonka pojawia się czteroosobowy oddział żołnierzy. Reakcja ludzi jest zaskakująca dla niego – Polacy patrzą na własne stopy lub gdzieś w powietrze, unikają patrzenia na żołnierzy. W finale opowiadania profesor Andrews, wyczerpany i zniechęcony do tego kraju, trafia do domu mężczyzny pędzącego bimber. Po zakrapianej owym bimbrem kolacji gospodarz usiłuje wytłumaczyć profesorowi, co dzieje się w Warszawie, używa chyba jedynego angielskiego słowa, jakie zna. Na dodatek wymawia je dość dziwacznie: „war”, co oczywiście ma przywodzić na myśl angielskie słowo: wojna, stąd też czytelnik wie, że chodzi o stan wojenny. W warstwie dosłownej opowiadanie mówi o tym, jak pojedynczy człowiek, jednostka może zostać wtłoczony w machinę historii, jak bardzo przez tę historię może czuć się zagubiony, bo przecież profesor Andrews to paradoksalnie jedyna osoba w Warszawie, która nie ma pojęcia o tym, że wprowadzono stan wojenny. Nie rozumie, co się wokół niego dzieje, nie wie, dlaczego jego polska opiekunka się nie pojawia, nie wie, dlaczego nic nie przebiega tak, jak przebiegać powinno.
Warszawa
Warszawa pokazana jest w opowiadaniu jako miasto brzydkie, szare, nieciekawe. Przynajmniej takim widzi je profesor Andrews. Przede wszystkim Gosia lokuje go na jakimś osiedlu, na którym wszystkie domy są niemalże identyczne i trudno je odróżnić. Mieszkanie to jest wręcz klaustrofobiczne, w korytarzu kawalerki nie mieszczą się przecież trzy osoby. Jest tak ciasno. Dodatkowo łazienka jest bardzo mała. W tym obskurnym mieszkaniu nie ma nic do jedzenia, prawie nic do picia, gdyż w szafce jest tylko zwietrzała kawa. Przestrzeń, w której znajduje się profesor Andrews, to równe bryły budynków, wszystkie mają ten sam kolor – szary. Budynki są niemalże identyczne. Na dodatek jest zima, wobec czego nawet śnieg wydaje się szary. Brzydki jest także bar, do którego trafia z konieczności. Narrator mówi: „Za kontuarem stała postawna dziewczyna w poszerzonym fartuchu. Nigdzie nie było śladów jedzenia, więc pomyślał, że może słowo BAR znaczy co innego po polsku niż po angielsku”. W Warszawie ludzie stoją w kolejkach za rybami, za choinkami, za wszystkim. Jest potwornie zimno i absolutnie nikt nie mówi po angielsku, co powoduje, że profesor Andrews nie jest w stanie trafić do ambasady, nie bardzo wie, co ze sobą zrobić. Podczas swojej podróży ulicami Warszawy odkrywa, że miasto nie tylko jest brzydkie i szare, ale też mieszkają w nim smutni ludzie, którzy właśnie przez to, iż nie rozmawiają w żadnym innym języku oprócz języka polskiego, są jakby poza cywilizowanym światem, poza Europą. Profesor Andrews widzi te poszarzałe twarze mieszkańców miasta i ucieka w marzenia związane ze swoim domem w Anglii, w którym ma książki w pięknych okładkach i ciepły, elektryczny kominek. Jedynym łącznikiem ze światem zewnętrznym jest sklep pełen kolorowych towarów. Są w nim alkohole, puszki, słodycze i ubrania. Profesor określa to miejsce słowami: „normalny sklep”. W latach osiemdziesiątych sklepy takie nie były częstym widokiem i można w nich było jedynie kupować towary za obcą walutę. Były to Pewexy. Obfitość towarów w Pewexach stała w wyraźniej opozycji do tego, co znajdowało się we wszystkich innych sklepach, a w zasadzie z tym, czego nie można było dostać. Odbijała się w nich różnica między Wschodem a Zachodem. Pewexy były w czasach PRL-u dla zwykłych, szarych obywateli synonimem luksusu, krainą tego, o czym się śni, swoistym Eldorado.
Warszawa jest również przedstawiona jako labirynt, z którego profesor Andrews nie może się wydostać. Labirynt jest w kulturze symbolem zagubienia, trudnej wędrówki, przemiany, przerażenia, ale też docierania do centrum świata. W labiryncie człowiek ma bardzo ograniczone możliwości poznawcze, natomiast samo wydostanie się z niego łączy się ze zdobyciem wiedzy o czymś. I tak jest poniekąd w tym opowiadaniu. Profesor gubi się wśród identycznych, osiedlowych bloków, nie potrafi zrozumieć logiki układania tras autobusowych, trafia do punktu sprzedaży karpi, przypadkowego baru, kupuje choinkę (w ogóle nie wiadomo, dlaczego to robi) i w końcu całkowicie ślepo spotyka bimbrownika i jedzie do ambasady. Pytanie, z którym Tokarczuk pozostawia czytelnika, to: Czego profesor Andrews nauczył się o Warszawie, Polsce, sobie?
Symbol wrony
Na początku opowiadania, kiedy profesor Andrews podróżuje do Polski, przypomina sobie w samolocie sen, który miał noc przed wyjazdem. Śniła mu się wrona, z którą bawił się jak z małym szczeniakiem. Zinterpretował ten sen niezwykle pozytywnie, ponieważ „w systemie znaczeń onirycznych jego szkoły reprezentowała zmianę, coś nowego, dobrego”. Wrona w kulturach europejskich, podobnie zresztą jak kruk, łączy się z wojną i śmiercią. Swój początek ma to w starożytnych tekstach, w których kruki i wrony zawsze ciągnęły się za wojskiem i żywiły się ciałami poległych. W tym znaczeniu symbol wrony łączy się z zakończeniem utworu, w którym pada słowo „wojna” oraz z samymi wydarzeniami historycznymi, podczas których dzieje się akcja opowiadania. Profesor Andrews przebywa w Warszawie w czasie stanu wojennego. Można też chyba powiedzieć, że połączenie kruka z wojną jest tutaj, jak gdyby, puszczeniem oka do czytelnika. Tokarczuk ewidentnie używa ironii, kiedy mówi, że symbol ten jest zupełnie inaczej interpretowany w szkole psychologicznej profesora Andrewsa. To tak, jakby mówiła, że należy z dystansem podchodzić do wszystkich „wynalazków psychologicznych”. Tym samym trochę też śmieje się z siebie, ponieważ warto przypomnieć, że Olga Tokarczuk z wykształcenia jest psychologiem właśnie.
Jest jednak jeszcze przynajmniej jedno znaczenie symboliczne wrony. W antycznej Grecji łączona była z atrybutami Apolla, boga światła, ale także z proroctwem. Wrona miała łączyć się również z procesem przemiany, z przejściem przez ciemną, niebezpieczną drogę, która prowadzi do nowego, prowadzi do odrodzenia. W tym znaczeniu pobyt w Warszawie profesora Andrewsa ma dla niego szczególne znaczenie. Przyjeżdża bowiem do Polski człowiek uznany w świecie, niejako wszystkowiedzący, pewny swoich teorii, z walizką książek (które zgubiły się po drodze – znak, że oto wiedza książkowa nie pozwala człowiekowi na całkowite poznanie świata?) i ma zamiar książki te rozdawać niejako „zacofanym” Polakom. Wyjeżdża z tego kraju człowiek, który musiał zweryfikować swoje zdolności rozumienia świata i percepcji, człowiek, który w zetknięciu z inną rzeczywistością, innym, niebezpiecznym światem nie potrafił sobie poradzić, czuł się zagubiony. Zakończenie utworu jest jednak optymistyczne. Profesor Andrews taksówką zamówioną przez bimbrownika ma udać się do ambasady. Przy pożegnaniu stara się być miły dla Polaka i szepcze jedyne zdanie, które zapamiętał, stojąc w kolejce po karpia. Brzmi ono: „Żywa czy na miejscu?”. Bimbrownik odpowiada: „żywa” i oczywiście słowo to nie odnosi się już do ryby, ale do tego, że profesorowi Andrewsowi udało się, mimo wszystko, przeżyć w tym wrogim i niebezpiecznym dla niego mieście i być może otwarła się droga do jego oświecenia.
Gatunek literacki
Opowiadanie to utwór literacki niewielkich rozmiarów, dość prostej, nieskomplikowanej akcji, często, choć niekoniecznie, jednowątkowej fabule, luźnej konstrukcji, pisany prozą. Opowiadanie jako gatunek ma również za zadanie skłaniać odbiorców do jakichś głębszych refleksji.
Kontynuacje i nawiązania:
motyw Warszawy w literaturze:
Bolesław Prus Lalka
Stefan Żeromski Przedwiośnie
Tadeusz Konwicki Mała Apokalipsa
Leopold Tyrmand Zły
Stanisław Grzesiuk Boso, ale w ostrogach
Miron Białoszewski Pamiętnik z powstania warszawskiego.
motyw Warszawy w filmie:
Przygoda na Mariensztacie, reż. Leonard Buczkowski, 1954
Nie lubię poniedziałku, reż. Tadeusz Chmielewski, 1971
Miś, reż. Stanisław Bareja, 1980
Serial 07 zgłoś się, reż. Krzysztof Szmagier
Serial Zmiennicy, reż. Stanisław Bareja
Warszawa, reż. Dariusz Gajewski, 2003
Stan wojenny w literaturze:
Władysław Bartoszewski Dziennik z internowania
Jacek Bocheński Stan po zapaści
Andrzej Szczypiorski Z notatnika stanu wojennego
Jacek Dukaj Wroniec