To historia pewnego małżeństwa. On pracował jako urzędnik, ona dorabiała, udzielając lekcji. Wprowadzili się do mieszkania w czynszowej kamienicy. Narrator opowiadania śledzi ich losy z okien swojego mieszkania. Na początku zatrudnili służącą, ale musieli ją zwolnić, ponieważ nie starczyło im pieniędzy na jej wynagrodzenie. Pan po powrocie z pracy siedział do późnej nocy nad papierkową robotą. Pani coś szyła, cerował? W niedzielę chodzili na spacery do Ogrodu Botanicznego albo do Łazienek. Kupowali sobie pierniki i popijali sobie wodą źródlaną. Ich życie było skromne, ale czuli się szczęśliwi, bo byli razem.
Potem pan zachorował. Lekarz pocieszał oboje, że nic groźnego, a gorączka minie. Pani, delikatna i wrażliwa, z trudem odsuwała od siebie najgorsze myśli. Mąż był coraz słabszy, nie mógł chodzić do pracy, to też wkrótce stracił posadę. Cały ciężar utrzymania i prowadzenia domu spadł na kobietę. Wstawała wcześnie rano i szła na lekcje, w południe wracała do domu, gotowała obiad i znowu wychodziła aż do wieczora. Stan chorego pogarszał się, bywał nerwowy i rozdrażniony. Wysoka gorączka, krwotoki i osłabienie nie ustępowały. Nie było wątpliwości, że to gruźlica, która w XIX w. była chorobą śmiertelną. Mąż, żona i lekarz nie mieli odwagi wypowiedzieć nawet jej nazwy. Chory nie wychodził z domu, nie miał siły się ubrać. Siadywał tylko na krześle przy stole i patrzył w okno wychodzące na podwórze.
I w tym momencie w ich życiu pojawia się tytułowa kamizelka. Była codziennym, nieodzownym elementem garderoby Pana. Z dnia na dzień chory coraz bardziej chudł, zaś kamizelka stawała się jakby większa i luźniejsza. Po prostu wisiała mu na nim jak na wieszaku. Martwił się tym bardzo, jego żona również. Pocieszał siebie i ją, że jak tylko trochę przytyje, oznaczać to będzie powrót do zdrowia. W tajemnicy przed żoną coraz bardziej ściągał pasek z tyłu, ona zaś dyskretnie pasek skracała. Oboje stwarzali pozory, że jest coraz lepiej. W listopadzie, miesiącu dżdżystym i zimnym, Pan zmarł.
Kobieta straciła ukochanego człowieka, dla którego mogłaby poświęcić wszystko. Została zupełnie sama. Ze skromnego i tak mieszkania z tygodnia na tydzień ubywały sprzęty, aż w końcu nie pozostało prawie nic z wyjątkiem starego parasola i mocno zniszczonej kamizelki. Za bezcen kupił je Żyd handlujący starzyzną. Pani na zawsze opuściła mieszkanie i odeszła w nieznane. Nie wiadomo dokąd. Na pewno sama, z pobladłym sercem po stracie jedynej ukochanej osoby. Dokąd poszła?
Kamizelkę odkupił od Żyda, dwukrotnie przepłacając, sąsiad - Narrator. Przechowywał ją przez lata wśród pamiątek własnej młodości. Pozornie nie miała żadnej wartości - stara, zużyta, nadająca się na śmietnik. Kryła w sobie jednak coś magicznego stanowiła symbol i dowód wielkiej miłości, która łączyła dwoje ludzi.