Ze słownika j. polskiego możemy wyczytać, iż niecodzienność to „coś innego, niezwykłego, niespotykanego, nadzwyczajnego”, zaś spotkania to „zejście się dwóch lub więcej osób, zdarzeń; schadzka; zjazd; potyczka; utarczka; wyjście na czyjeś spotkanie, naprzeciw komuś, czemuś”.
Życie ludzkie jest jedną wielką niewiadomą. Bywa, że każdy dzień nas zaskakuje, niesie ze sobą wiele niespodzianek, zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Codziennie spotykamy na swojej drodze życia ludzi, którzy niejednokrotnie przyczyniają się do zmiany naszego patrzenia na różne aspekty życia, wpływają na nasze zapatrywania i poglądy na wiele spraw.
Bywają także takie spotkania, które w jednej chwili odmieniają ludzkie życie. Są to spotkania z ludźmi. Wywierają one różny wpływ na życie danego bohatera. Czasami „owocują” jakimś czynem, czasami od niego odwodzą. Zdarzają się także i takie, które motywują do czynów wielkich, istotnych dla ogółu.
Największy wpływ na człowieka mają kontakty międzyludzkie. Spotkania, które są czasami przypadkowe, czasami zamierzone. To one bardzo często w dużym stopniu powodują, że życie ludzi się zmienia. Poprzez kontakty z innymi ludźmi ocieramy się o różnego rodzaju zdarzenia, które wywołują w nas niespodziewane uczucia. Może być to np. utrata kogoś bliskiego, choroba, śmierć. Spotyka nas także miłość, przyjaźń, szczęście...
Od najdawniejszych czasów, od starożytności poprzez kolejne epoki, aż do współczesności, pisarzy
ciągle inspirują te zagadnienia, dlatego też są one poruszane w wielu pozycjach polskiej, jak i obcej literatury. W swojej prezentacji ukażę, jaki wpływ na życie wybranych przeze mnie bohaterów
literackich miały kontakty międzyludzkie - co zmieniły, od czego odwiodły lub też czym zaowocowały..
Motyw spotkania z widocznym jego pozytywnym skutkiem zawarty jest w „Potopie” Henryka Sienkiewicza. Jego głównym bohaterem jest Andrzej Kmicic. Poznajemy go w momencie przyjazdu do Wodoktów, gdzie spotkał Oleńkę, która została przeznaczona mu na żonę. Pierwsze spotkanie było dla obojga wielkim przeżyciem. Panienka Billewiczówna z niepokojem oczekiwała wizyty, choć jej efektem było natychmiastowe wzajemne oczarowanie. „Serce biło jej jak młotem, na twarz występowały rumieńce, a po nich bladość; ale odwróciła się umyślnie od komina, żeby wzruszenia nie okazać”, „Okrutnie podobał się jej ów rozhukany kawaler. Zaniepokoił ją trochę, trochę przestraszył, ale jakże pociągnął zarazem właśnie tą fantazją, tą wesołą swobodą i szczerością.” Na Andrzeja to spotkanie także wywarło wielki wpływ: „nie zdejmował wzroku z Oleńki i oczy iskrzyły mu się coraz bardziej, na koniec rzekł:
- (...) Ja bym waćpanny za żadne skarby nie oddał! Dalibóg, im więcej patrzę, tym większa ochota do żeniaczki, żeby choć i jutro! (...) moja słodka dziewczyno! Okrutnieś mi do serca przypadła” .
Choć z początku panienka była zawstydzona i skrępowana, później jednak swobodnie czuła się w towarzystwie Kmicica, który niemal cały czas obsypywał ją komplementami, pragnął przytulać i całować. To spotkanie sprawiło, że serca zaczęły im szybciej bić, a oni sami stali się po prostu szczęśliwszymi ludźmi.
Od tego pierwszego spotkania Kmicicowi zaczęło zależeć na tej kobiecie. Pokochał ją i pragnął by ona również odwzajemniła jego uczucie. Z początku panienka Billewiczówna była nim bardzo oczarowana, lecz gdy tylko dowiedziała się o kmcicowych występkach, czar prysł, poznała cała prawdę, zobaczyła jaki jej ukochany jest w rzeczywistości. A był nieodpowiedzialnym, porywczym, skłonnym do bijatyk hulaką, typowym Sarmatą nie troszczącym się o sprawy kraju, kierującym się chorobliwą ambicją, nie stroniącym od alkoholu, nadpobudliwym, dbającym jedynie o własne korzyści, okrutnym i mściwym człowiekiem, a to się bardzo Oleńce nie podobało.
Dopiero po spotkaniu z Wołodyjowskim Kmicic uświadomił sobie własne wady, zaczął rozumieć to, iż swą porywczością i bezczelnością nie zdobędzie serca ukochanej kobiety, a jego złe występki przynoszą mu jedynie złą sławę. Chciał to zmienić, dla niej. Od tego zdarzenia możemy zauważyć zmianę zachowania bohatera. Pod wpływem wielkiej miłości do Oleńki zaczął zmieniać swoje dotychczasowe życie i przyzwyczajenia, zaczął rozumieć, że na tę miłość musi zasłużyć. Od tej pory swój temperament, odwagę, porywczość wykorzystuje przede wszystkim w walce z wrogiem. To uczucie zmotywowało go do czynów wielkich, istotnych dla społeczeństwa: broni skarbca Jasnej Góry, dzielnie walczy w obronie króla Jana Kazimierza, w końcu wraz ze swoim oddziałem rusza przeciwko księciu Bogusławowi, który więził Oleńkę w Taurogach. Zawsze miał Oleńkę w sercu, zawsze o niej myślał, wszystko robił dla niej. „«Ej, ty moja niebogo! – pomyślał – żebyś choć wiedziała, że ja już u Najświętszej Panny na ordynansie, w jej obronie się tym nieprzyjaciołom oponuję, którym ku swojemu umartwieniu służyłem dawniej...»
I obiecał sobie, że zaraz po oblężeniu do niej do Kiejdan napisze i Sorokę z listem popchnie. «Przecie nie gołe słowa i obietnice jej poślę, bo już i uczynki są za mną (...) Niech wie, że to ona sprawiła, niech się ucieszy!»”
Uczynki Kmicica, za sprawą miłości, która stała się „motorem” jego wszelkich działań, sprawiają, iż jego życie diametralnie się zmieniło. Z butnego i porywczego Sarmaty, Kmicic zmienia się w skromnego, pokornego i religijnego Polaka, nie dbającego o sławę, a swoją odwagą i miłością do ojczyzny potwierdza, iż jest w stanie zrobić wszystko dla dobra innych.
Spotkanie z panienką Billewiczówną niewątpliwie przemieniło Kmicica. Za sprawą miłości, która połączyła tych dwoje Andrzej stał się wzorem do naśladowania dla wszystkich ludzi. Patriotyzm, poświęcanie się dla dobra narodu, bohaterskie czyny i chęć walki w obronie ojczyzny tak jak gościły w sercu Kmicica, tak powinny też gościć w sercu każdego Polaka, by w razie niebezpieczeństwa, które by Polsce groziło, mógł jej bronić z odwagą, dumą i honorem.
Bohater drugiego utworu, który opracuję to Oskar – tytułowa postać książki E. E. Schmitta „Oskar i Pani Róża”. Jest to dziesięcioletni, chorujący na białaczkę chłopiec. Spotykamy go w momencie, kiedy wiadomo już, że umiera, jednak nikt nie ma odwagi mu tego wprost powiedzieć – rodzice go unikają, a lekarz „milczy ze swoją zmartwioną miną”. Mimo wszystko Oskar nie załamuje się, jest wręcz radosny, zadowolony. Coraz bardziej jest też pogodzony z tym, że już niedługo będzie musiał odejść. A to wszystko dzięki tajemniczej pani Róży. To ona, jednocześnie obca, a tak bliska jego sercu, pomaga mu uporać się z ciężką dla niego codziennością: pokonuje on strach, odnajduje wiarę, nie poddaje się w obliczu tak ciężkiej choroby.
To właśnie ciocia Róża namawia Oskara, by pisał listy do „Szanownego Pana Boga”, radzi mu: „Podziel się z nim swoimi myślami. Myśli, których się nie zdradza, ciążą nam, zagnieżdżają się, paraliżują nas, nie dopuszczają nowych i w końcu zaczynają gnić (...) Poza tym możesz co dzień poprosić go o jedną rzecz (...) na przykład o odwagę, cierpliwość, o zrozumienie”. Choć w Boga nie wierzył ani on, ani jego rodzina i choć z powątpiewaniem napisał pierwszy list, to z każdym kolejnym jego wiara stawała się coraz większa, głębsza. Zaprzyjaźnił się z Bogiem, zaczął powierzać Mu wszystkie swoje myśli, problemy, zdradzał Mu także swoje przemyślenia np. odnośnie dorosłych, gdy pisał: „To właśnie oni, choć wydawałoby się dojrzali już ludzie, zapominają, że życie jest kruche, delikatne, że nie trwa wiecznie. Zachowują się wszyscy, jakby byli nieśmiertelni. Oni po prostu boją się umierania. A przecież to dziwaczne, bo śmierć nie jest ani karą, ani chorobą.”
Ciocia Róża któregoś dnia zaproponowała Oskarowi pewną grę. Grę w życie, którego już niedługo zostanie pozbawiony. Chciała, by chłopiec potraktował każdy dzień, który mu pozostał, jak 10 lat. Pomogło mu to poznać smak każdego etapu życia, doświadczył czym jest szalona młodość, pierwsza miłość, poznał uroki małżeństwa, a na sam koniec - starości.
Spotkanie z ciocią Różą całkowicie przemieniło Oskara. Wcześniej nikt nie potrafił zaakceptować tego, że umiera. Ani lekarze, ani rodzice, w których chłopiec nie miał oparcia. To go bolało, był osamotniony, nieszczęśliwy, zamknięty w sobie. Jedyną osobą, której bezgranicznie ufał była właśnie pani Róża. Jedynie z nią mógł rozmawiać o sensie życia, o Bogu, o śmierci, i to mu bardzo pomagało. Czuł się w końcu szczęśliwy, dzięki niej. To ona przybliżyła go do Boga, to ona dała mu szansę przeżycia cudownych 110 lat i to właśnie ona sprawiła, iż w międzyczasie Oskar duchowo się przemienił. Zrozumiał, iż „życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest (...) za krótkie. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć.”
Motyw spotkania, które sprawiło wewnętrzną przemianę bohatera, zawarty jest także w powieści Johanna Wolfganga Goethego – „Cierpienia młodego Wertera”. Jej tytułowy bohater to artysta, dobrze wykształcony, utalentowany. Jego życie, wszelkie pasje i uczucia poznajemy dzięki listom, które pisywał on do swego jedynego przyjaciela Wilhelma. Możemy więc zauważyć, że Werter był indywidualistą, człowiekiem bardzo wrażliwym, impulsywnym, pełnym emocji, ale także odrzucającym rzeczywistość i uciekającym w świat marzeń.
Życie Wertera zmieniło się pod wpływem nowej znajomości. Uczestnicząc w wiejskiej zabawie poznał piękną Lottę i szaleńczo się w niej zakochał, choć od początku mógł zdawać sobie sprawę z tego, iż ten związek nie miałby przyszłości – jego ukochana była przecież zaręczona z innym mężczyzną. Nie przeszkadzało mu to jednak. Był przy niej szczęśliwy - kochał ją za jej osobowość, wrażliwość, dobroć. Odnajdywał w niej swoje odbicie. Od momentu spotkania Lotty jego życie diametralnie się zmieniło. Stał się osobą, dla której liczy się tylko miłość, która nie zna granic. Mówił: "Mam tak wiele, a uczucie do niej pochłania wszystko. Mam tak wiele, a bez niej wszystko staje się niczym..."
Serce Wertera było pełne miłości do ukochanej Lotty. Nawet po przybyciu jej narzeczonego uczucie to nie zagasło, wręcz przeciwnie – umocniło się. Miłość do Lotty stała się nie tylko źródłem szczęścia, było także źródłem ogromnych cierpień dla głównego bohatera. Gdy Werter postanowił wyjechać, by nie dręczyć się dalej patrząc na szczęście Lotty i Alberta, bardzo przeżywał rozstanie. Pisał Wilhelmowi o łzach, o swoim cierpieniu, a nawet o tym , że jego ukochane książki nie pozwalają mu osiągnąć wewnętrznego spokoju: „To nieszczęście, Wilhelmie! Wszystkie me żywotne siły zamieniły się w niespokojną gnuśność; nie mogę być bezczynny i nie mogę też wziąć się do czegokolwiek. Nie mam siły wyobraźni, zrozumienia natury i wszystkie książki są mi wstrętne. Jeśli nam samego siebie brak, brak nam przecie wszystkiego”
Nie mogąc już dłużej żyć samotnie, w oddaleniu od ukochanej kobiety - wrócił, lecz brak szansy na bycie razem prowadziło do tego, że życie przestało mieć dla niego jakikolwiek sens, doprowadziło go to do szaleństwa i obłędu. Jak pisał: „Zabrakło drożdży, które poruszały me życie; znikł czar, który podtrzymywał mnie podczas głębokich nocy i rano budził mnie ze snu.” Jedyny więc sposób uwolnienia się od trosk, od zabijającego go uczucia, z którym nie był w stanie sobie poradzić, Werter widział w samobójstwie.
W jednym z ostatnich pożegnalnych listów, Werter dał do zrozumienia Lotcie, że jego miłość ma dużo większe znaczenie, niż jakiekolwiek więzy małżeńskie. Napisał także, że jeśli grzechem jest to, że kocha, to woli popełniać grzech, niż wyrzec się swej miłości. Pisał: „Zakosztowałem tego grzechu w jego całej niebiańskiej rozkoszy, napoiłem swe serce balsamem życia i siłą”, a w tych słowach mówi, iż pomimo cierpień, jakie przynosi mu miłość do Lotty, równocześnie napełnia go siłą i koi jego serce, gdyż właśnie w niej kryje się niebiańska rozkosz.
Choć list wydaje się mieć tragiczną wymowę, to pod koniec u Wertera zauważyć można nadzieję, głęboką wiarę w to, że już wkrótce spotka się z Lottą w Domu Ojca, i że tam pozostaną razem już na zawsze. Ta myśl utwierdziła go w przekonaniu, iż słusznie postępuje, bo przecież śmierć niczego nie kończy, bo jedyną ostateczną rzeczą jest miłość.
Podsumowując, można stwierdzić, że miłość do Lotty nie była jednak jedynym powodem, który doprowadził Wertera do śmierci. Tak naprawdę złożyło się na to kilka innych elementów, choć trochę mniej poruszających niż nieszczęśliwa miłość. Była to reakcja na trudności, niemożność odnalezienia się we współczesnym świecie, samotność, niezadowolenie z podziału klasowego. Wszystko to spowodowało, że główny bohater poczuł się niepotrzebny. Uczucie jakim obdarzył Lottę było dla niego natchnieniem, ale kiedy okazało się, że miłość ta jest nierealna Werter poczuł, że stracił coś co trzyma go na tym świecie. Nie mogąc poradzić sobie z tymi problemami oddał samobójczy strzał. Odszedł w samotności bardzo długo cierpiąc.
Każdy dzień naszego życia jest czymś nowym, zaskakującym. Czasem są to złe, czasem dobre zdarzenia i chwile, ale każde z nich coś wnosi do naszego życia, ubogacając nas duchowo. Ludzie, których spotykamy na naszej drodze mogą nas wiele nauczyć. Czasem dzięki nim doświadczamy ogromu radości, szczęścia, miłości, a niekiedy wydarzenia związane z tymi osobami nas zasmucają, napawają goryczą, bólem. Wpisują się one w karty naszego życia i dają do myślenia, wypełniając kolejne nasze dni. Z każdego wydarzenia powinniśmy wyciągać wnioski i morały. Mówi się, że "człowiek uczy się na błędach". To prawda, ale także uczy się na odpowiednich reakcjach na dane sytuacje. Dlatego warto się dzielić z drugim człowiekiem swoimi radościami czy też troskami, by te mogły zaowocować mądrymi decyzjami w przyszłości. Warte uwagi są słowa Guy de Maupassant: „Spotkania z ludźmi czynią życie warte przeżycia”.