Każda żywa istota dożywsza sędziwych lat, zastanawia się nad sensem swojego życia. Budzą się wtedy w człowieku refleksie i odżywają wspomnienia minionych lat. Lat, które minęły bezpowrotnie, które już nigdy więcej nie powrócą. Rozważamy jakie ono było? Do czego człowiek doszedł? I co osiągnął?
Wielu filozofów, zarówno tych antycznych, średniowiecznych jak i współczesnych zastanawiało się i próbowało odpowiedzieć na pytanie: „jaki jest sens ludzkiej egzystencji”... Ich wnioski były rożne... czasami kompletnie absurdalne, nie kiedy tez idiotyczne. Jedni mówili, albo inaczej: ciągle mówią, że celem życia jest zdobycie olbrzymiej ilości pieniędy w myśl zasady: „Pieniądze szczęścia wprawdzie nie dają, ale bez nich człowiek nie jest szczęśliwy" - to powiedzenie słyszałem od dziecka, przytaczane tonem raczej żartobliwym, niż poważnym. Nie wiem, jak to jest, nie mieć w ogóle za co żyć, nie wiem, jak to jest, kiedy ma się wielkie konto w banku. Oczywiście obie sytuacje jestem sobie w stanie wyobrazić, przypomnieć książki i filmy ilustrujące to powiedzenie, ale szczerze mówiąc problem pieniędzy nie jest dla mnie najważniejszy.” Owszem pieniądze mogą tu być jednym z kryteriów szczęścia, zadowolenia. Być może o to właśnie w życiu chodzi... być może człowiek podświadomie dąży do tego by być szczęśliwym, ustabilizować swoja sytuacje nie tylko materialna... może...
Problem cierpienia i zła – wymykający się racjonalnym kategoriom, niezbadany, trudny. Towarzyszy on człowiekowi od zarania dziejów, budząc lęk, wątpliwości, powodując tragedie, ale również wywołując postawę pokory, zawierzenia Bogu. Tragiczny wymiar ludzkiej egzystencji, jakim jest cierpienie, zwłaszcza to niezawinione, rodził i będzie rodzić nadal pytania o jego sens, znaczenie. Człowiek od zawsze próbował zrozumieć, dlaczego tak wiele jest w życiu zła, rozpaczy, bólu. Zagadnienie to na gruncie naszej kultury judeochrześcijańskiej często rozpatrywane było w kontekście głoszonej przez religię chrześcijańską wszechmocy i nieskończonej dobroci Boga dla człowieka.
Bolesław Prus choć może nie jest żadnym myślicielem czy uczonym (ale za to znakomitym pisarzem) również postawił sobie za zadnie priorytetowe udzielić odpowiedzi. Lalka wydaje się być na pierwszy rzut oka książka o miłości, romansem dla starych babć które siedzą wieczorami przy kominku i czytają miłostki. Podobne wrażenie odniósł by laik który nie zauważyłby, być może zignorował by dwa króciutkie ustępy tekstu które mogą posłużyć nam za odpowiedz na pytanie co jest celem ludzkiej egzystencji... przez stulecia powstało wiele koncepcji, jeszcze więcej teorii mówiących o tym ze życie ludzkie jest pasmem nie kończących się klęsk, nie powodzeń, wylanych łez. Jednak zaraz potem ich teorie, snucia były oponowanie przez innych inteligenckich. Przyznawali oni za swoistego rodzaju pewnik, punkt wyjścia, że owszem, cierpimy w życiu, ale zauważali albo zaznaczyli nadmiernie wyrazisto ze egzystencja to także chwile radości, chwile uciech i łez ale łez szczęścia. Bolesław Prus spróbował inaczej podejść do tematu. Zrobił to nie w zupełnie odmienny sposób niż wszyscy dotychczas ( a przy okazji jakże elegancki). Nie starał się korespondować z tematem w kategoriach dobra i zła. Swoje największe arcydzieło „Lalkę” ujął w swoistej klamrze kompozycyjnej. Powieść otwiera na pierwszy rzut oka nic nie znacząca zabawa Rzeckiego swoimi nakręcanymi zabawkami Jest ona jakby uwerturą do całego dzieła. Brnąc dalej w temat doszukujemy się niemal identycznego opisu w rozdziale zamykającym książkę. Czasami, kiedy przebywał sam wieczorami w sklepiku w starym subiekcie budziło się dziecko. Bawił się mechanicznymi zabawkami przemawiał do nich i wtedy nachodziły go różne myśli.
Nakręcane przez starego subiekta zabawki symbolizują nam najprzeróżniejsze warstwy społeczne, mamy tutaj zaserwowaną istną panoramę społeczeństwa uproszczona do maskotek z którymi można zrobić co się z nimi chce. Np. podróżni symbolizują ludzi którzy dążą do wyznaczonego przez siebie celu. Pociąg którym jadą owi pasażerowie przemieszczają się symbolizuje nam czas, przemijający czas który będzie zawsze. Ciężko jest zwykłemu śmiertelnikowi zrozumieć co to jest czas... nie może pojąć, że istnieją rzeczy których nie da się wyjaśnić w żaden racjonalny sposób. Istniał on od zawsze i będzie istniał zawsze, bardzo długo po tym jak umrzemy my, nasze dzieci i wnuki. Będzie on bytować, panoszyć się jeszcze bezterminowo nawet jak nasz świat się skończy, choć szczerze mówiąc wątpię żeby to kiedyś nastąpiło. Nawet użyte przeze mnie wyżej słowo „zawsze” ma bardzo ścisłe koneksje ze słowem „czas” zresztą jak chyba wszystkie czasowniki. Wywiera on największy wpływ na wszystko na tym świecie. Nic nie jest w stanie oprzeć się jego jakże niszczycielskiej potędze. Ludzie od wieków stawiali budowle które miały trwać wiecznie. Jednak okazało się ze nawet Piramidy egipskie- jeden z cudów świata nie był w stanie odeprzeć jego ataku... nie są ona już tak piękne jak niegdyś, przed wieloma wiekami. Nie ma też ludzi żyjących wiecznie, ale to chyba nie jest wielkie odkrycie porównywalne z odkryciem Ameryki przez Kolumba. No, chyba ze ktoś uległ wizji świata przedstawionego przez Roger’a Spottiswoode’a w filmie „6- ty dzień” z austryiakiem, Arnoldem Schwarzeneger’em w roli głównej gdzie to ludzie są masowo klonowani, a że ówczesna technika pozwalała także klonować czy jak kto woli- powielać ludzka pamięć, więc życie wieczne okazywało się możliwe, może nie w takim sensie, bo przecież ciało byśmy dostawali coraz to nowe ale jednak to coś... A abstrahując od tematu, ostatnio trwa wielki spór pomiędzy zwolennikami twierdzenia ze to Krzysztof był pierwszy. Prawdy pewnie i tak się nie dowiemy chyba ze mądrzy ludzie- tak mówiła moja nauczycielka matematyki w szkole podstawowej- wymyślą maszynę czasu która mogła by nas cofnąć o kilka wieków wstecz. Ale to pozostaje chyba tylko w sferze naszych marzeń, bo czy można opanować taki olbrzymi żywioł jakim jest ten nieszczęsny czas o którym jest właśnie mowa? Szczerze w to wątpię. Wyżej wymieniony już pociąg może też mieć całkowicie inne znaczenie. Otóż owy pojazd jak zapewne wszyscy wiedzą i to chyba nie jest nikomu tajemnicą jeździ po szynach, które zazwyczaj, wcześniej czy później (ach... i znów ten czas...) albo jak kto woli bliżej albo dalej schodzą się w pewnym momencie a następnie wracają, tworząc swoiste koło. Co to oznacza? Nie wiem jak dla niektórych średnio inteligentnych ludzi ale dla mnie (a uważam się za człowieka inteligentnego- kiedyś parę osób mi to powtórzyło wiec chyba coś w tym jest) oznacza to, że nie zależnie od tego jaką drogę w życiu byśmy wybrali i tak znajdziemy się w miejscu gdzie nie my chcemy ale gdzie zawiezie nas „pociąg”. W skrócie znaczy to mniej więcej tyle co przeznaczenie albo fatum (tak jest ładniej- no bo któż nie lubi popisywać się znajomością synonimów), w myśl powiedzenie „I w drewnianym kościele cegła spadnie ci na głowę”. I to z powrotem wracamy do myśli przewodniej niniejszego eseju, a mianowicie „jaki jest sens ludzkiej egzystencji”. No bo jaki? Z udzieleniem odpowiedzi na to pytanie idą nam inne użyte przez Prusa symbole, inni ludzie, inne maskotki, inne marionetki czy roboty. Następny na liście są akrobaci. Ich ryzykowny zawód symbolizuje nam ludzi, którzy świadomie grają w „rosyjską ruletkę” z życiem. Nie znają oni takiego słowa jak strach czy groza. Dla nich cale życie jest jednym wielkim ryzykiem. Człowiek naraża się wychodząc z domu, przechodząc przez ulice, łatając samolotem (a tak na marginesie „mądrzy ludzie” już dawno udowodnili ze człowiek bardziej ryzykuje przechodząc przez ulice niż łatając samolotem, choć po ostatnich tragicznych wydarzeniach 11 września w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej powinni oni odrobinę zweryfikować swoje obliczenia). Dla takiej masy hazard jest najlepsza formą rozrywki choć nie koniecznie najbezpieczniejszą (choć to też zależy od punktu widzenia). Następnym symbolem w kolejce do omówienia jest tańcząca para. Pokazuje nam ona jak ważne w naszym życiu są uczucia takie jak miłość czy przyjaźń. Moim osobistym zdaniem (choć zapewne nie jest tu ono najważniejsze) nie ma na świecie ważniejszej rzeczy niż te dwa uczucia. Być może jest to z racji mojego wieku, wieku w którym człowiek pragnie jako takiej „średniej na jeża” (to nie jest mowa potoczna- takiego sformułowania użył pewna bardzo ważna osoba w naszym kraju dla bardzo poważnej gazety której nazwy nie wymienię to nie chce robić jej reklamy) stabilizacji... może nie chodzi tu o taką stabilizację jak w dorosłym życiu ale na pewno jest to coś pochodnego od tego. A jeżeli nie chodzi tu o stabilizację w takim sensie to być może mam na myśli chęć wygrania wojny z wszechwładnymi i wszechobecnymi plemnikami. Aha i chciałbym w tym momencie zaznaczyć, że nie mówię tu o ludziach którzy spotykają się albo jak kto woli chodzą z dziewczyna tylko po to by popisać się przed kolegami by ci mogli powiedzieć „ale on ma piękną dziewczynę”. Jest to dla mnie osobiście sytuacja jak najbardziej abstrakcyjna choć nie zaprzeczam ze spotkałem się z takimi zachowaniami ze strony dzisiejszej młodzieży. No bo cóż się liczy dla obecnego młodego pokolenia, które jest już zupełnie inne niż te które nas wychowywało jak nie tylko dobra zabawa? Dla większości z nich obecnie celem życia jest się tylko świetnie zabawić i zabalować. Uwielbiają oni hulanki i tego typu jak my to nazywamy „imprezy”. Boje się czy nie popełniłem jakiejś gafy bo przecież sam nalezę do tego pokolenia ale chyba nie w myśl przysłowia „Każdy wyjątek potwierdza regułę”.
Nie ukrywam ze sam lubię z przyjaciółmi pójść do baru czy jak to teraz się modnie nazywa „pubu” w weekend (albo wochenedne- obie formy są zamienne i stosowane przez różnych ludzi w zależności od tego jakich stacji telewizyjnych oni oglądają albo jakiego języka obcego się uczą, bo przecież wyraz weekend nie jest słowem polskim, a nasz język jest tak nie doskonały że nie mamy jeszcze żadnego odpowiednika w języku naszych dziadów czy pradziadów. Może jak taki się pojawi będziemy mówić zamiast wochenedne np. koniec tygodnia... choć wydaje mi się to mało prawdopodobne no bo po co ulepszać coś co jest już i tak doskonałe i powszechnie akceptowane przez społeczeństwo?) i wypić sok jabłkowy czy pomarańczowy. Ale panowie! panowie! Wszystkiego z umiarem. Trzeba po prostu wiedzieć gdzie kończy się nikła granica pomiędzy dobrą zabawą a przesadnie dobrą zabawą. A jeśli już napominamy o modzie językowej to wypada wspomnieć o nieszczęsnych politykach którzy dążą do tego by zamiast kupować hamburgera, płacić za „kanapkę z mięsem” albo zamiast ziemniaka mówić kartofel (albo odwrotnie... co to za różnica- chodzi tu o sens). Śmieszy i rozbawia mnie ich zachowanie. Przecież takie formy są powszechnie uznawane i akceptowane przez znakomitą większość społeczeństwa. Więc jeszcze raz pytam tych polityków którzy zrobili lub napisali (nie wiem który wyraz będzie tu bardziej poprawny) ustawę „O Czystości Języka Polskiego”. Przecież nawet profesor Miodek- autorytet w dziedzinie naszej lingwistyki uważa że takie zmiany są nie potrzebne i zupełnie zbędne. Mój mózg jest jak widać za mały by pojąc ich tok rozumowania. No, ale zboczyliśmy z tematu.... na czym to skończyliśmy? Aha, widzę... jak już zapewne wspomniałem... a tak już mówiłem, więc przejdźmy dalej. Następną zabawkę jaką nakręca pan Ignacy jest galopujący na koniu dżokej ( w zasadzie powinno być „jockej” ale język polski jest tak sprytny ze spolszczył ten wyraz czyniąc go bardziej rozumianym przez społeczeństwo). Ma on nam uświadomić, że życie to wieczna współrywalizacja. Znakomicie to widać na przykładzie polskich ale nie tylko (bo ten sam schemat można przenieść równie dobrze do każdego innego demokratycznego państwa) polityków. Dla nich najważniejszą rzeczą jest prześciganie się w rankingach popularności i zaufania społecznego. Wręcz staja na głowie by mieć coraz lepsze wyniki w sondażach. Bo chyba już nie jest dla nikogo tajemnicą, że pewien nazwijmy go człowiek który ukochał sobie demokratyczny styl rządzenia korzystał z usług najlepszej w Polsce osoby od tzw. public relations by poprawić notowania swojej partii. Skłamał bym jakbym powiedział że nie bez skutku. Tak więc dla jednych konkurencja, współzawodnictwo nadaje życiu sens co dla innych jest no cóż... po prostu śmieszne. W końcu dochodzimy do tego, że te wszystkie kukiełki musi nakręcać jakaś siła. W książce co wydaje się oczywiste jest to sprężyna która raz nakręcona działa póki może, a przestaje móc gdy zabraknie jej „sił”. W książce nie uzyskamy odpowiedzi na pytanie o to kto jest właściwie tą siła, mocą która napędza nas wszystkich. Chyba że jakiś chłop z zabitej deskami wioski (absolutnie im nie uniżając) powie że to pan Ignacy Rzecki nakręca cały świat ale dla mnie przynajmniej tak się nie wydaje. Możemy się jedynie domyślać, spekulować że to może być Bóg albo jakaś inna siła wyższa której jeszcze nie znamy. Ale z kolei powstaje pytanie co może być tą potęgą której jeszcze nie znamy? Czy zupełnie absurdalnym byłoby stwierdzenie, że to istoty z kosmosu, nie jakieś tam zielone ludziki wybiegające ze swego statku który wygląda jak dwa połączone ze sobą talerze na zupę lecz coś wyższego, coś czego nie możemy pojąc naszym małym umysłem. Od bardzo dawna ludzie show biznesu uciekali się do rożnych sposobów by omamić albo inaczej: aby przygotować ludzi (którzy i tak zapewne w 100% uznali to za czystą filmową fikcję) by nie byli w wielkim szoku jakby się dowiedzieli ze rządzą nami ufoludki. Doskonałym przykładem tego może być obraz stworzony przez jednego z największych dzisiejszego Hollywood George’a Lucas’a. W jego filmie ludźmi, podobnie jak wszystkimi innymi istotami czy „stworzeniami bożymi” we wszechświecie kieruje „moc” która ma niemal nieograniczone możliwości. Nie którzy co sprawniejsi umysłowo ludzie mogą nad nią zapanować i wtedy staja się rycerzami Jedi. Jednak w filmowej fikcji (?) coś idzie nie tak jak powinno i niektórzy z nich przechodzą na stronę złego imperatora. Na pierwszy rzut oka jest to typowa baśń o walce dobra ze złem (czy Jedi i ciemną stroną mocy) ale czy oby to na pewno jest jedyny sens, wymowa tego nie zaprzeczalnego arcydzieła? Bo chyba nie jest rzeczą naturalną by saga „Gwiezdnych Wojen” bo o nich teraz mowa pomimo już sędziwego wieku do tej pory fascynowała tak wielu ludzi na całym świecie. Bo przecież znakomite efekty specjalne nie są receptą na długowieczność nawet najznakomitszych dzieł, bo sądzę, że nie przesadzę nazywając ten film właśnie w ten sposób. Przyjmijmy, że to Bóg obdarza tych ludzi w kreacji Lucas’a ową mocą. Wynika więc z tego, że pan Bóg może czynić nie tylko dobro ale i zło, a to jest całkiem sprzeczne z tym czego uczą nas na lekcjach religii, katechezach czy księża na kazaniach w kościołach. Więc to zapewne nie Bóg... bo chyba żaden parafianin (a nie musi być to osoba która głęboko wierząca) powie, że Bóg którego znamy może czynić zło. To byłby jakiś kompletny i absurdalnie absurdalny absurd. Więc kto to taki? Co to jest za siła, moc, energia, która napędza, ludzi, nadaje im życiu sens, wyznacza im przeznaczenie? Choć przypatrując się słowom Gandiego który powiedział:” Dobro i zło muszą istnieć obok siebie, a człowiek powinien dokonywać wyboru” ktoś mógłby się nadym poważnie zastanowić...
Ale pójdźmy dalej... spróbujmy rozszyfrować co kryje się pod niewinnie wyglądającym tytule niewątpliwego dzieła polskiej literatury
Sam tytuł „Lalka” choć może od razu nie mający jakiegoś większego sensu i zupełnie bez znaczenia, po dokładnym i bardziej wnikliwym przestudiowaniu wspomnianej już dziecinnej zabawy Rzeckiego przychodzi nam do głowy pewna idea, koncepcja rozszyfrowania ukrytego pod niewinnie wyglądającym tytule prawdziwego jego sensu. Otóż okazuje się ze do tytułowej „Lalki” nie tylko możemy wpasować Stanisława Rzeckiego (który się znakomicie do tego celu nadaje) czy Izabelę Łęcką ale także owe rozrywki pana Ignacego. Maskotka nakręcana, wprawiana w ruch dzięki sprężynie która siedzi w środku wykonują schematyczne, jakby zaprogramowane ruchy, bez jakiegokolwiek zróżnicowania czy zdynamizowania... ciągle tylko ruchy rączką na przemian, to w górę, to w dół.
Prus sugeruje ze tak na prawdę ludzkie życie to głupotą... zupełnie nic nie znaczącą fraszka, kaprysem jakiejś siły wyższej (o której wspomniałem już wyżej). Życie ludzkie jest pozbawione sensu, a jeżeli taki sens istnieje to jest to podobnie jak z zabawkami: powtarzanie dobrze znanego schematu, niczym znakomicie zaprogramowany robot czy maszyna. Człowiek mający jakieś minimum umysłowe przyzna autorowi racje gdyż spoglądając na to z pewnego dystansu dostrzeżemy ze tak faktycznie jest i że życie każdego z człowieka wygląda z tego punktu widzenia w sadzie poza paroma szczegółami identycznie. Ludzie najpierw idą do szkól... pierwszo podstawowej, następnie gimnazjum, liceum. Jeżeli ktoś jest choć trochę ambitny idzie na studia wyższe... później szuka pracy i jeżeli w żaden sposób nie narazi się swojemu szefowi to wykonuje ten zawód przez wiele lat, powtarzając każdego dnia te same czynności... niczym znakomicie zaprogramowany robot...
O ile Prus podszedł do tematu ludzkiej egzystencji trochę inaczej niż inni to jednak możemy doszukać się pewnych nazwijmy to nawiązań czy kontekstów. Jan Kochanowski w swojej fraszce „O żywocie ludzkim” również snuje refleksje na temat życia... tylko ze idzie o krok dalej niż autor „Lalki” Otóż określa on bardzo wyraźnie i dobitnie co jest tą wspomnianą już wcześniej siła wyższą. W utworze poeta zastanawia się nad sensem życia ludzkiego oraz obojętnością Boga na sprawy ludzi. Wiersz jest monologiem, w którym często ujawnia się "ja" liryczne, np. "wierzę", "czuję", "dziwuję" i jest swego rodzaju poetycką apostrofą, której adresatem jest Bóg, o czym świadczą słowa: "Panie, gondoli, niech tę rozkosz z Tobą czuję". Autor określa Boga filozoficznym mianem "Wiecznej myśli" przedstawiając w ten sposób bierna obserwację przez Boga teatru ludzkiego życia, a wręcz dobra zabawę i drwiący stosunek Boga do ludzkiej chciwości i materializmu. Wszystkie dobra ziemskie są przemijające, nie da się ich w żaden sposób porównać z tym co czeka nas w niebie...(o ile człowiek tam trafi- bo jeżeli osoba czymś się naraziła Bogu to marny jej los), wiec jaki jest sens je magazynować czy zbierać. Jest to wiec całkowite zaprzeczenie stawianych jeszcze nie tak dawno przeze mnie wyżej tez.
Znany brytyjski piosenkarz, lider i założyciel zespołu który w latach osiemdziesiątych i wczesnych dziewięćdziesiątych niesamowicie popularny Robert S. (jego nazwiska znów w tym momencie nie wymienię bo niechciałbym być posądzony o reklamę jego formacji muzycznej- dla ułatwienia jedynie dodam ze ostatnio jego jak to się teraz modnie mówi kapela wydała składankę z ich największymi przebojami) powiedział, a raczej napisał w swojej piosence która we wczesnych latach ubiegłego dziesięciolecia była wielkim przebojem (przynajmniej tak niektórzy uważają):
„Nic i tak nie ma większego znaczenia jeśli wszyscy umrzemy
Ambicja na tylnym siedzeniu czarnego samochodu (...)”
No i jak tu myśleć pozytywnie myśleć jeżeli tu takie słowa? No pytam się jak?
Na otarcie łez pozostają nam jedynie słowa o ile dobrze pamiętam Horacego który kiedyś powiedział (albo i napisał- kto to pamięta): "Non omnis moriar"- chyba nikomu nie muszę tłumaczyć znaczenia tych jakże mądrych słow. A jeżeli jesteśmy już przy łacińskich powiedzeniach przypomniały mi się słowa Juliusza Cezara który powiedział zdobywając Galję: „Veni, Vini, Vinci”- „Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem”- czy tak będzie i w moim przypadku? Czas (ach ten odwieczny i wszechobecny czas) oceni i pokaże ile była warta niniejsza praca.
„Świat to labirynt, teatr, sen...”- nie sposób odnieść takiego wrażenia po wnikliwej i bardzo dokładnej lekturze „Lalki”- niewątpliwego i niezaprzeczalnego arcydzieła polskiej literatury.