Oficer go nie widzi... rękę podniósł w górę.
Rok 1833 - Kilkenny, Irlandia. Kordian, zamknięty w najwyższej wieży zamku, patrzy przez wykusz w murze w kierunku morza rozbijającego się o klify.
W ogrodzie przed zamkiem pasą się owce, na zielonej łące za ogrodzeniem ? pasą się owce. W oddali, na ledwie widocznym pastwisku... pasą się owce.
Kordian spogląda znudzonym wzrokiem. Próbuje wyłowić choć odrobiny nowości z tego statecznego i niezmiennego światka. Wnet, w źrenicach Kordiana pojawia się błysk, który wydaje się zdradzać, że w jego umyśle narodziła się kolejna schizofreniczna postać. Na zewnątrz zachodzi słońce. W komnacie zapada nieprzenikniona ciemność. Słychać szuranie, zgrzyt przesuwanych mebli, w końcu trzy tupnięcia i pomieszczenie oświetla nikły blask, już prawie wypalonej, świecy. Wątłe światło pada na sporą górkę pierza wysypanego z poduszki. W powietrzu da się wyczuć nutkę tajemnicy oraz odór stęchlizny rozchodzący się od rozsypanego pierza. Tymczasem Kordian wczołguje się pod łóżko i zawzięcie, rytmicznie szarpie i uderza w drewniany stelaż. Gdzieś w głębi zamczyska rozchodzą się ciche, nieokreślone dźwięki. Na łóżku materializuje się Anioł.
Anioł:
- Ekhm... Kordianie! Jesteś tu?
Kordian:
- Kordiana nie ma. Ale jestem ja... Ikar.
(sylwetka bohatera wyłania się spod łóżka)
Anioł:
- Kordianie chcia...
Ikar:
- Nie Kordianie... Ikarze! Ale... kim jesteś? Jak wszedłeś?! Czyżbyś uciekał przed sługami cara Przyjacielu? A może jesteś carskim szpiegiem... Zdrajco!!
Anioł:
- Tak się składa Kordianie, że jestem wysłannikiem niebios. Bóg Cię do siebie wzywa... Chodzi chyba o zwiększenie renty moralnej... zdaje się, że weterani którzy przetrwali carskie tortury, mają 10 procent zwyżki...
Ikar:
- To może wystawisz jakieś awizo? Ja podpiszę, a jak Kordian się pojawi to mu przekażę...
Anioł przemawia tonem łagodnym niczym ton psychiatry z wieloletnim stażem w zawodzie.
Anioł:
- Tak się składa, że mam. Tylko mu powiedz, że to pilne...
(Anioł podsuwa Ikarowi karteczkę pod nos)
- Tu podpisz...
(Pokazuje palcem)
Ikar:
- Hmmm... a masz może jakieś pióro?
(podnosi wzrok i już drugi raz w ciągu trzech godzin w oczach bohatera pojawia się złośliwy ognik)
- Oooo... widzę, że masz ich dużo. Może zechciał byś się ze mną podzielić...? Akurat jestem w potrzebie...
(Ikar wyszczerza się w iście diabolicznym uśmiechu i rzuca się na skrzydła Anioła, wyrywając z nich pióra całymi garściami)
Anioł dematerializuje się. W ciszy komnaty rozlegają się słowa ?Cztery lata zapuszczałem nooo...?. Tymczasem dumny z siebie Ikar siada przy świecy i skrupulatnie zaczyna sklejać woskiem pióra, następnie przyklejając je do oderwanych od łóżka desek. Mijają długie godziny. Ikar niestrudzenie działa... W końcu kur pieje na jutrznię. Ikar przytwierdza swoje dzieło do pleców. Bez lęku wchodzi na wykusz, w którym niegdyś widniał witraż. W oddali widać biegnąca ku zamkowi podstarzała postać Grzegorza.
Ikar:
- I wolnym być jak orzeł biały!
Grzegorz:
- Stój! Ułaskawiony jesteś!
Ikar go nie słyszy... już się odbił w górę.
Mejd baj Retah