Pożar kojarzy się z czymś groźnym, niszczącym i nagłym. Bywają co prawda pożary, które powstają od długo tlącego się żaru, a nie od podpalenia benzyną, ale każdy pożar ma to do siebie, że wybucha. Podobnie jak rewolucja, bomba czy entuzjazm. A czy oświecenie wybuchło nagle i czy coś zniszczyło?
Oczywiście nie nagle. Przecież już wcześniej tu i ówdzie zapalały się pojedyncze światełka sygnalizujące nadchodzącą epokę. W XVII wieku, kiedy świat, a Polska tym bardziej, nie myślał o zmianach, Kartezjusz uczył: Cogito ergo sum, Bacon, prekursor empiryzmu, zwracał uwagę na konieczność poznania przez doświadczenie i odrzucał wszystko, czego nie da się praktycznie potwierdzić. Jeden z twórców sensualizmu, Locke w 1690 roku opublikował "Rozważania dotyczące umysłu ludzkiego" formułując swoją teorię wychowania człowieka, który rodzi się jako czysta karta - tabula rasa. Jakieś 70 lat minie nim Wolter napisze "Kandyda", a Rousseau stworzy "Umowę społeczną" i "Nową Heloizę". W Polsce dopiero 90-100 lat później odczuje-my w pełni rozwój, a przede wszystkim skutki, myśli oświeceniowej. Konstytucja
3 Maja uchwalona została przecież w 1791 roku.
Polska była opóźniona w stosunku do myśli zachodniej, ale i u nas koncepcje wychowywania rozumnego człowieka działającego dla społeczeństwa, dla dobra ogólnego, dla dobra państwa wreszcie, pojawiły się jeszcze zanim oświecony król, Sta-nisław August Poniatowski, w 1764 roku zasiadł na tronie. Stanisław Leszczyński, który w 1733 roku (jednocześnie z Augustem III) podczas wolnej elekcji wybrany został na króla Polski, napisał wtedy "Głos wolny wolność ubezpieczejący". Opublikowano ten tekst dopiero 10 lat później, gdy istniało już w Warszawie Collegium Nobilium, a Stanisław Konarski napisał "O poprawie wad wymowy". Zajął się wówczas reformowaniem języka polskiego, zaśmieconego w czasach baroku. Sprawy publiczne zostawił na później - swe słynne dzieło "O skutecznym rad sposobie" napisał w latach 1760-1763. W tym największym dziele publicystycznym okresu przedstanisławowskiego zaatakował m.in. zasadę liberum veto, czego jeszcze nie zrobił Leszczyński.
I dopiero od tej chwili, od 1764 roku, można mówić o polskim pożarze umysłów. Paliło się rzeczywiście, bo sytuacja polityczna kraju była fatalna i trzeba było go na gwałt reformować. Nie było czasu na zabawianie się powiastkami filozoficznymi w stylu Woltera, teoriami o pojeciu "natury". Trzeba było myśleć o naprawie Rzeczypospolitej. Koncepcje oświeceniowe kształtujące się w latami we Francji czy Anglii, tu, nad Wisłą, musiały znaleźć natychmiast zastosowanie. Trzeba było pozbyć się sarmackiej buty, warcholstwa, nieuków i "żon modnych". Uczyć młodzież, wprowadzając rozsądną reformę szkolnictwa (odbierając je jezuitom), przekonywać o konieczności zbudowania silnego państwa (w przededniu rozbiorów, ale jednak!). Słowem - "stworzyć naród przez wychowanie publiczne".
Ta idea ogarnęła - właśnie jak pożar - wszystkie niemal dziedziny życia. By ją upowszechnić, pisano poezje i rozprawy polityczne, zakładano szkoły, biblioteki i ogólnodostępny teatr. Z inicjatywy Stanisława Augusta w 1965 roku powołano do życia "Monitor" a 5 lat później "Zabawy przyjemne i pożyteczne". Tłumaczono i popularyzowano wartościowe dzieła myślicieli oświeceniowych. Pisarz musiał być nauczycielem swoich czytelników, publicysta czy naukowiec - dzisiejszym dziennikarzem przekonującym, że dobro społeczne jest najważniejsze, że celem działania jest co prawda osiągnięcie dobra jednostki, ale składa się ono na dobro ogółu. Za wyznawcami utylitaryzmu powtarzano, że literatura musi spełniać funkcje edukacyjne. Za racjonalistami i encyklopedystami stawiano na rozum i na naukę, na umysł sprawny, a zarazem wątpiący, zadający pytania, a jednocześnie dociekający przyczyn i analizujący skutki zjawisk.
Edukowano więc pospiesznie dzieci i młodzież, a wychowywano wszystkich bez wyjątku, nawet króla. Oczywiście nie jego poglądy miał na myśli Krasicki, pisząc "Satyrę do króla", a tych, którzy Stanisława Augusta krytykowali za to między innymi, że jest zbyt liberalny i nie pochodzi z królewskiego rodu. Przeciwnicy króla nie chcieli przyjąć do wiadomości ważnych dla oświecenia zasad (na przykład, że nie urodzenie, a wykształcenie świadczy o człowieku) i za to biskup wyśmiał ich publicznie. Ten sam duchowny wyśmiał też mnichów za ich chciwość, rozpustę, lenistwo i piwniczkę z trunkami, a dewotki za niezrozumienie idei pobożności. Mimo swych związków z Kościołem, Krasicki przyjął za zachodnimi myślicielami przekonanie, że przesąd i fanatyzm to źródła zła, nie był oczywiście, jak oni, antyklerykałem ani libertynem (od ateizmu, a nawet deizmu trzymał się z daleka), ale nie bał się krytykować. "Prawdziwa cnota krytyk się nie boi" - tłumaczył i "chłostał biczem satyry" każdego, kto miał coś na sumieniu. Nie bał się dyskutowania z dogmatami i z typowo oświeceniową pasją kwestionował szkodliwe (jego zdaniem) poglądy.
Wychowywał też teatr. Na francuskich scenach Molier zawstydzał widzów wystawiając "Skąpca" i "Świętoszka", w Polsce monarcha otworzył stały teatr publiczny i zatrudnił Franciszka Bohomolca, by pisał dlań komedie, które "śmiech wzniecają i prowadzą do obrzydzenia przywar cnotom towarzyskim przeciwnych". Gdy zaś w początku lat 90. sprawy państwa przybrały naprawdę zły obrót, teatr ostrzegał - wy-stawiano "Powrót Posła" Niemcewicza. (Prawda, że mieli wtedy widzowie dla rozrywki "Fircyka w zalotach" Zabłockiego, ale i on przecież "uczył bawiąc").
Czy oświeceniowy pożar umysłów, jeśli bierzemy pod uwagę sformułowanie Lelewela, był czymś groźnym i niszczącym? Tak - dla rozpasanej, zapijaczonej, niedouczonej szlachty, przekonanej, że "Polska nierządem stoi". Nie - dla przyszłości społeczeństwa, które miało przetrwać rozbiory. Gdyby nie prądy i nauki oświecenia, gdyby nie Kołłątaj i Staszic, gdyby nie powstała Komisja Edukacji Narodowej i Szkoła Rycerska, prawdopodobnie inaczej wyglądałaby dalej historia Polski. Pojęcia państwa, społeczeństwa, nie były już pustymi hasłami głoszonymi gdzieś tam, w szerokim świecie. Hasła francuskiej rewolucji 1789: "Wolność- Równość- Braterstwo" nie mogły rozwi-nąc się w Polsce, ale już były zrozumiałe.
Bardziej więc odpowiada mi określenie, którego użył Franciszek Salezy Jezierski. Dla niego "rozumieniem tego słowa [oświecenie] znaczy się w ciemności powrócenie widoku ognia; i tak oświecenie miasta, ulicy, sieni, sal domu. Od tego wyrazu zrobiono przenośne znaczenie oświecenia do rozumu ludzkiego, gdzie prawda ma być jak ogień, a poznanie prawdy, tak jak światło ognia; przez to nazywamy wiek nasz dzisiejszy wiekiem oświeconym, że i pojęcie prawdy większe nastało między ludźmi i zmniejszenie przesądów". Zdanie to oddaje istotę rzeczy, choć nie jest tak błyskotliwe jak definicja sformułowana przez Immanuela Kanta: "Oświeceniem nazywamy wyjście człowieka z niepełnoletności, w którą popadł z własnej winy".