- Serdecznie witamy wszystkich dzisiejszych telewidzów programu „Prawda i fikcja”. W dzisiejszym odcinku mamy okazję gościć postać wielce znakomitą, bardzo popularną i tajemniczą. Nikt nie wie, jakie jest jej prawdziwe imię i nazwisko, jednak każdy słyszał o.... Małym Księciu! Tak, tak, proszę Państwa!, oto On! – Reporter w telewizji zaczął teraz mówić w samych superlatywach o swoim gościu, a ja - sama nie wiedząc czemu - nie nacisnęłam wtedy guziczka pilota z napisem „off”, ani nie przełączyłam na inny kanał. Po kilku minutach zaczęłam nawet słuchać jego uwag, chociaż zazwyczaj nie lubię takich przesłodzonych komentarzy, a już nade wszystko takich programów...
- Witam Pana (chociaż: czy Pan będzie tu właściwym określeniem? – pomyślałam. Naprzeciwko prowadzącego siedział chłopiec lat około 10.), to prawdziwy zaszczyt gościć tak znaną osobę w naszym, hmmm, niestety jeszcze niezbyt popularnym programie...
(W tym miejscu uśmiechnął się... tym swoim przesłodzonym grymasem).
- ...Mam nadzieję, że zechce Pan opowiedzieć nam choć jedną ze swoich wielu niesamowitych podróży lub zdarzeń.
W tym momencie chrząknęłam nader wyraziście, mając w pogardzie podobne lizusostwo. Gość uśmiechnął się i chociaż nic nie dał po sobie poznać, miałam wrażenie, że ma podobne zdanie o tym człowieku. Dopiero w tej chwili zdałam sobie sprawę, że jeszcze ani razu od początku programu się nie odezwał. Niespotykane...
- Cóż, wizyta moja tutaj miała to właśnie na celu. Chciałbym opowiedzieć o jednej z moich podróży. Mam nadzieję, że to, co teraz powiem trafi do wszystkich słuchaczy i widzów, przede wszystkim tych w moim wieku, ale także do tych starszych.
Odłożyłam w tym momencie książkę, którą usiłowałam czytać i już całą moją uwagę poświęciłam programowi, bo zaczął mnie mimo wszystko trochę intrygować.
- Była to moja pierwsza podróż... Zaczęło się od tego, że postanowiłem opuścić moją planetę – Asteroid B612 i udawać się kolejno na planety sąsiadujące, również oznaczone tylko numerami.
Pierwszą z nich była planeta 325. Należała ona do Króla, starego człowieka, który za wszelką cenę chciał zdobyć jakichkolwiek poddanych. Pragnął wydawać rozkazy, móc kimś rządzić, bo mimo iż „posiadał” wszystkie gwiazdy, Słońce, Księżyc i tak dalej, nie miał kim w rzeczywistości władać. Uciekał się do proponowania mi różnych posad w swoim „rządzie”, jednak ja nie mogłem tam zostać i postanowiłem wyruszyć w dalszą podróż.
Podczas wizyty na następnej planecie natknąłem się na Człowieka Próżnego. Pragnął on, aby go bez przerwy wielbić. Bardzo ubolewał nad faktem, że okolica ta nie jest zbytnio uczęszczana. Nie miał komu uchylać rąbka swojego kapelusza w odpowiedzi na wszelkie objawy uwielbienia itp. Muszę powiedzieć, że opuszczając to miejsce byłem jeszcze bardziej zdziwiony, niż w poprzedniej sytuacji.
Wizyta na następnej planecie pogrążyła mnie chyba w największym smutku, mimo iż była ona najkrótsza. Zamieszkiwał ją Pijak, teraz wiem, że tak można nazwać takiego człowieka. Chociaż istnieją dla niego także inne określenia, na przykład Tchórz... Uciekał przed własnym zamiłowaniem do picia...
Czwarta planeta z kolei- Asteroid 328 należała do Biznesmena, można też powiedzieć, że do Bankiera. Człowiek ów był tak zajęty liczeniem, że nawet nie zauważył mojego nadejścia. Na moje pytanie, co liczy, odpowiedział, że gwiazdy, które zresztą nalezą do niego. Był to człowiek „precyzyjny i poważny”, – w tym miejscu Mały Książę zaśmiał się nieco ironicznie – jak sam siebie określił. Zapytałem go jeszcze o parę rzeczy, jednak on już wcale nie zaszczycił mnie swoją uwagą, więc nieco zszokowany odszedłem, coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że „dorośli są zdecydowanie dziwni”...
Planeta piąta była z tych wszystkich najbardziej interesująca i myślę, że tam mógłbym pozostać, gdyby nie to, że była niezwykle mała. Zamieszkiwał ją Latarnik – człowiek, który był niezwykle oddany swojej pracy. Gdy nadchodził zmierzch musiał zapalać swoją latarnię, gdy słońce wschodziło, miał ją gasić. Problem był jedynie w tym, że owa planeta obracała się tam coraz szybciej, doba trwała tam, zdaje się, że 2 minuty, chociaż nie pamiętam tego aż tak dobrze. Czasami szczerze żałuję, że tam jednak nie zostałem.
Moim przedostatnim przystankiem był asteroid 329. Należał on do Starego Pana, człowieka wielce uczonego. Zajmował się on geografią, spisywaniem umieszczenia oceanów, gór, rzek... Brakowało mu jednak bardzo badaczy, którzy dostarczaliby mu o nich wiadomości. Miał on nadzieję, że ja zostanę jego badaczem. Jednak moje plany nie pozwoliły na to i rozstałem się z nim dosyć szybko.
Na końcu zawędrowałem na Ziemię. Była to oczywiście największa planeta, jaką do tej pory widziałem. Wylądowałem na pustyni i spotkałem wspaniałego człowieka, towarzysza i przyjaciela. Mimo istotnej różnicy wieku udało nam się nawiązać przyjaźń, z czego bardzo się cieszę. Nieczęsto spotyka się takich ludzi. Ale wcześniej jeszcze nawiązałem znajomość z pewną Żmiją, Kwiatkiem, różami oraz kilkoma innymi istotami.. W tym miejscu przeżyłem wielkie rozczarowanie. Do tej pory żyłem w przekonaniu, że moja Róża jest jedyną, a tu nagle się okazało, że są ich miliony... Przede wszystkim jedno z tych spotkań utkwiło mi w pamięci – spotkanie z Lisem. Nie był to taki zwykły lis. Oswoiłem go, był mój. Żegnając się ze mną dał mi w prezencie pewien sekret: „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Chciałbym, aby właśnie te dwa zdania stały się mottem dzisiejszego programu. Wbrew pozorom są one bardzo cenne, droższe, niż wszystkie skarby świata...
- Dziękujemy Panu bardzo za tą dzisiejszą wypowiedź, z pewnością zainteresowała ona wszystkich telewidzów. Jeżeli mają Państwo jeszcze jakieś pytania prosimy je kierować na adres internetowy: [email protected]. I ostatnie pytanie, które dzisiaj Panu zadamy: czy ta cała opowieść jest prawdą czy fikcją?
- Na to pytanie niech Pan już sam sobie odpowie.-Powiedział z uśmiechem Mały Książę. Zobaczyłam napisy końcowe i z dziwnym uczuciem wyłączyłam telewizor i ruszyłam do komputera z zamiarem wstąpienia na stronę Małego Księcia.