Gdy się obudziłem, słońce dopiero zaczynało wynurzać się zza horyzontu. Dzień zapowiadał się ciepło i pogodnie. Przywdziałem więc mój wór pokutny i wyruszyłem w drogę. Po godzinie marszu spotkałem orszak pielgrzymów, biczujących się i śpiewających psalmy. Oczywiście przyłączyłem się do nich, bo nie chciałem by szatan zagnieździł się w mym grzesznym, ziemskim ciele.
Tak więc ruszyłem wraz z tą grupą i co chwila mym biczykiem smagałem się po plecach. Nie zważając na ból, z radością śpiewałem pieśni i hymny chwalące Pana. Po dwóch godzinach uznałem, że na dzisiaj wystarczy biczowania i najwyższy czas by zrobić coś innego na chwałę Boga. Jednak najpierw postanowiłem coś zjeść, bo już od dwóch dni niczym się nie posilałem. Po krótkiej wędrówce doszedłem do wsi. Zapukałem do pierwszej chaty i poprosiłem o kromkę chleba dla strudzonego wędrowca. Niestety gospodarz tylko zaśmiał się i kopnął mnie w żołądek, a następnie splunął. Groził mi także, że jak nie pójdę żebrać gdzie indziej, to inaczej się ze mną rozprawi. Wyruszyłem więc dalej.
Po paru minutach zapukałem do następnego domu. Na szczęście kobieta, która mi otworzyła okazała się miłościwa. Dała mi dużą pajdę chleba i trochę mleka w dzbanuszku. Po posiłku podziękowałem, pomodliłem się za nią i pokrzepiony ruszyłem w dalszą drogę. Gdy doszedłem do rozstaju dróg spotkałem młodą kobietę. Leżała na ziemi, a jej noga mocno krwawiła. Nie namyślając się urwałem kawałek materiału z mojego pokutnego przywdziania, a następnie zamoczyłem go w pobliskim strumieniu i obandażowałem nim nogę tej kobiety. Okazało się, że została napadnięta. Opryszkowie ukradli jej sakiewkę, a następnie pobili dziewczynę i uciekli.
Kobieta pytała jak ma mi się odwdzięczyć za pomoc, na co ja jej rzekłem, że zrobiłem to na chwałę Boga. Poprosiłem ją by wybaczyła zbirom którzy ją napadli i dziękowała Panu, że nic poważnego jej się nie stało i że ją chronił. Następnie pożegnałem się i ruszyłem dalej szlakiem. Szedłem przez pola. Była piękna pogoda, więc z radością śpiewałem hymny chwalące Boga. Po dwóch godzinach wędrówki ujrzałem małą kapliczkę. Oczywiście przyklęknąłem i zacząłem się żarliwie modlić. Dziękowałem Panu za ten piękny dzień, za wszystko co mnie dobrego spotkało i prosiłem go, by dał mi siły by trwać w wierze.
Po około trzech godzinach modlitwy wstałem z klęczek i pokrzepiony na duchu postanowiłem przed zachodem słońca, dokonać jeszcze czegoś na chwałę Boga. Okazja nadarzyła się już wkrótce. Spotkałem zgrzybiałą kobiecinę, lamentującą że jej mąż jest ciężko chory i niema kto zaorać pola. Słońce było jeszcze dość wysoko na niebie, więc postanowiłem pomóc staruszce i wziąłem się do pracy. Harowałem w pocie czoła aż do wieczora, jednak skończyłem pracę jeszcze przed zachodem słońca. Kobieta chciała mi zapłacić za przysługę, na co jej odrzekłem że nagrodę otrzymam od Boga w niebie.
Kobieta zaproponowała więc mi kolację. I choć byłem głodny, to odrzekłem że kościół nakazuje zachować umiarkowanie w jedzeniu i piciu. A że najlepszym pokarmem jest pokarm duszy, więc postanowiłem się pomodlić. Gdy skończyłem zaczęło się robić ciemno, więc musiałem poszukać sobie noclegu.
Jak się okazało w pobliżu był kościółek. Bardzo mnie to ucieszyło bo byłem zmęczony. Ułożyłem się na schodach kaplicy, pod głowę podłożyłem sobie kamień, przykryłem się deską i usnąłem. Był to kolejny mojego ziemskiego życia w którym starałem się żyć zgodnie z wolą Boga i głosić jego chwałę.