Pan Tadeusz, którz tej lektury nie czytał?
Każdy Polak ją w swym sercu zawsze nosi.
Chciał żyć, iść śladami Tadeusza czy Zosi
Nie tylko ze względu jaką rolę odgrywał
Ten utwór w dawnych Miczkiewiczowskich latach,
Lecz również przez ponadczasowość arcydzieła.
Ta, która teraz wciąż wzrusza - ta epopeja,
Dawniej umiała pokrzepić serca Polaka,
Ma zostać odnowiona, rzucona na taśmę
Filmową rzecz jasna - być Wajdy aspiracją
Stworzyć film dla nas i nagradzany owacją.
Czy ta próba się uda, tym się zaraz zajmę...
Na ten film Andrzeja Wajdy wyczekiwaliśmy się z ciekawością, niepokojem i niedowierzaniem. Warto było czekać - rezultat jest powinien być dla wszystkich zaskakujący. Żeby jednak oddać temu filmowi sprawiedliwość, trzeba go potraktować jako czystą wizję reżysera, to znaczy odwinąć z promocyjnego celofanu i zobaczyć, co naprawdę kryje się za tym dworem "z drzewa, lecz podmurowanym" i polami "malowanymi zbożem rozmaitem".
W październiku nadszedł czas odkrycia prawdy.
Długo oczekiwana była ta premiera.
Też miałem okazję zobaczyć bestsellera,
Chciałem przeżyć ten spektakl, by pamiętać zawżdy.
Dnia 22 października odbył się pokaz specjalny tegoż filmu w kinie Kijów zorganizowany dla nas czyli uczniów V Liceum Ogólnokształcącego. Na seansie nie mogło zabraknąć kilku słów pana dyrektora Pietrasa, w których wyrażał radość z uczęszczania Alicji Bachledy Curuś właśnie do naszej szkoły. Ala natomiast odebrała od nas owacje nagradzające jej trud pracy włożony w realizację te jakże pięknego dzieła i prosiła nas o jedno przed oglądnięciem filmu - o wyrozumiałość.
Jak tu być wyrozumiałym, kiedy wokół tyle szumu, rozgłosu i reklamy. Ala od razu stała się gwiazdą wielkiego formatu; wywiady, pictoriale. Andrzej Wajda (reżyser) ma kryzys zdrowotny, a Bogusław Linda na konferencji prasowej po premierze "Pana Tadeusza" prosi dziennikarzy o nie zadawanie mu głupich pytań. Tu nasuwa się pytanie; czy nie zapomniano jakie to cele i założenia Mickiewicza spełniał ten utwór dwa wieki temu.
Chociaż plakaty nie kłamią, wszystko to w filmie jest bardzo ładnie pokazane, to Wajda nie poprzestaje na zewnętrznych pięknościach. Ma się nawet wrażenie, że przechodzi koło nich w pośpiechu, nie daje się nimi nasycić. Spieszy się, żeby powiedzieć najważniejsze, bo ten film to także jego spowiedź. Dwie godziny barwnej, wojenno-romansowej akcji mijają szybciutko, a my zostajemy z tym samym pytaniem: jak dojechać do tego Soplicowa, w którym nam było tak dobrze?
Wracając do samego filmu; reżyserem jest jak już wspomniałem sam wielki mistrz - Andrzej Wajda. Pamiętamy go jako twórcę takich dzieł jak "Człowiek z marmuru", "Popiół i Diament", "Ziemia Obiecana", "Panna z Wilka", "Panna Nikt" czy "Człowiek z żelaza", za który otrzymał Złotą Palmę na festiwalu w Cannes (1981 r.). Ktoś powiedział, że próba zekranizowania naszej narodowej epopei nie mogła wpaść w lepsze ręce. Wszyscy chyba jesteśmy zgodni, że Wajda to fenomen w swojej branży z własną wizją i sposobem przedstawiania rzeczywistości, ale taki obraz jak "Pan Tadeusz", którego akcja rozgrywa się dwieście lat temu, może być różnie odbierany czy interpretowany.
Wizja pana Andrzeja trochę zaskoczyła, chociażby dobór aktorów; w roli Jacka Soplicy Bogusław Linda (bo dramatyczne postacie on grał chyba jak go setny raz zabijali), czy Marek Perepeczko znany z seriali: "Janosik" czy "13 Posterunek". No i nie można zapomnieć o Piotrze Cyrwusie (częściej znany jako Rysiek z Klanu), który razem z Markiem grali zaściankowych szlachciców. Inni aktorzy swój kunszt jak zwykle zaprezentowali na stałym - wysokim poziomie. Daniel Olbrychski występujący jako Gerwazy (wspaniała charakteryzacja), jak zwykle czarująca i uwodzicielska Grażyna Szapołowska w roli Telimeny, Marian Kociniak może nie grał komicznie, ale jako Protazy pokazał, co potrafi, czy wreszcie nasz krakowski aktor teatralny - Jerzy Trela (Podkomorzy). Swoje role odegrali również znakomicie, bawiąc nie raz przy tym; Marek Kondrat jako Hrabia czy Władysław Kowalski jako Jankiel.
Wspaniałe kreacje swą doskonałą grą aktorską stworzyli znani i lubiani: Andrzej Seweryn (jako Sędzia, a zarazem gospodarz soplicowskiego dworu) i Jan Bińczycki (Maćko z Dobrzyńca), którego nagła i nieoczekiwana śmierć przerwała dalszą kreację bohatera. Jedyne co mi się w nim nie podobało to ten cały obraz z królikami - to nie stary wojak, ale jakiś zramolały zrzęda (z uszanowaniem dla pana Jerzego). Ci właśnie aktorzy stanowili na planie zdjęciowym idealny moment do nabrania aktorskiego obycia i doświadczenia dla młodszych kolegów i koleżanek. Mówię tu o "naszej" Alicji i Michale Żebrowskim, których gra (w moim odczuciu) pozostawia jeszcze trochę do życzenia. Miejmy nadzieję, że z biegiem czasu będzie się coraz lepiej rozwijał ten kwiat polskiej kinematografii.
Niewątpliwym problemem każdego aktora było wypowiadanie swoich kwestii trzynastozgłoskowcem. Wajda umiał zachować poetycką urodę poematu. Aktorzy przestrzegają dyscypliny pięknej i nadzwyczaj naturalnej recytacji Mickiewiczowskiego wiersza. I wydaje mi się, że z jednym wyjątkiem - naszej małej debiutantki (Alicji Bachledy-Curuś), która - skąpe na szczęście kwestie Zosi - wypowiada jak dziewczynka, co wykuła kawałek na akademię szkolną, natomiast wszyscy inni mówią po prostu wspaniale. Wiersz wydaje się być nierozłącznym elementem tamtego Soplicowskiego świata.
Podsumowując aktorstwo mimo pewnych "zaskoczeń" stało na niezłym poziomie.
Żeby aktorzy mogli się wykazać swą grą na planie, muszą mieć dopasowane rolę, a to im gwarantuje dobry scenariusz. Scenariusz tutaj miał ogromne znaczenie. To przed scenarzystami (przypomnę, iż głównym był sam Wajda) stało największe zadanie. Stworzyć dzieło filmowe takie, w którym wiersz będzie brzmiał prozą. I tu trzeba przyznać osiągnięto cel. Aktorzy z taką swobodą wymawiają swoje kwestie rymowane tworząc dialogi, w których płynność wypowiadania słów wydaje się być doskonała. Wajda tutaj wygrywa. Sprostał oczekiwaniom wielu sceptycznie nastawionych do realizacji dzieła krytyków. Zwycięstwo polega na tym, że osiągnął poetycki efekt, idąc drogą prozaiczną. Wyłuskał z poematu historię i z rozmachem ją opowiedział, wprowadzając widza (w tym mnie) od razu w sam środek sporu o Zamek, w historię zajazdu na Soplicowo, w miłosne "qui pro quo" Tadeusza, Telimeny i Zosi, prowadząc do kulminacji, jaką jest spowiedź Jacka, i do finałowego poloneza. A wszystko to dlatego, iż Mickiewicz musiał pisać te słowa jak zawodowy scenarzysta, odgrywając w myślach swego bohatera.
Bardzo ciekawe przyjął tu reżyser rozwiązanie kwestii skrócenia dwunastu ksiąg poematu do dwóch godzin nie nudzącego obrazu. Melancholijny wydźwięk ma już początek filmu. Wajda zaczyna od końca, od inscenizacji Epilogu: Mickiewicz, w ubogim paryskim pokoiku, stojąc przy oknie, czyta swoim dzieciom "Pana Tadeusza". A koniec filmu to przecież wzruszające odczytanie inwokacji przez samego autora -Mickiewicza (granego przez Krzysztofa Kolbergera). Ja osobiście odczułem to jakby film się zaczynał od początku. Adaptacja filmowa "Pana Tadeusza" musiała więc nastręczać wprost wyjątkowe trudności jej twórcom. Tekst utworu w Polsce uchodzi za święty, a trzeba było przecież dokonać rozmaitych redukcji, zwłaszcza opowieści narratora. Skrócenie tego utworu musiało się odbyć kosztem wielu fragmentów, które Wajda pewnie przyjął za mało ważne. I tak; za mało jest w filmie cudowności i boskości natury. Nie odkryta część matecznika, nie widziana nigdy przez ludzkie oko, i tutaj się nie ukazuje. Jest piękna puszcza, ale do matecznika kamera właściwie nie dochodzi, dając tylko płytki obraz rytualnego polowania. Gdzie ten sławny bigos Wojskiego po udanych łowach? Z różnorodnych stylów "Pana Tadeusza" najbardziej w filmie upośledzone jest jednak gawędziarstwo. Musiano pościnać Wojskiego, nie ma Domeyki i Doweyki ani podczaszyca na francuskim wózku, ani gawędy o grzeczności. A historia z Wojskim, który szaraka wyhodował, i w ogród puścił, żeby psy miały łatwą zdobycz...
Jeszcze jeden błąd mnie drażni w całym filmie. Przypuszczam, że Wajda uważał, że bohaterem głównym, przynajmniej w jego scenariuszu "Pana Tadeusza", ma być ksiądz Robak (Bogusław Linda). Jednak w filmie zostaje on zdominowany przez swego wroga - Gerwazego. I to jest dopiero cudowna kreacja! Wielka kreacja aktorska Olbrychskiego. W moim przekonaniu to jest najlepsza rola w filmie. Gerwazy jako morderczy maniak i mściciel to antagonista górujący nad księdzem Robakiem. Góruje negatywnie i wstrętnie miesza jego plany. Szlachtę agituje nie do patriotycznego czynu zbrojnego, ale do zemsty rodowej. I to właśnie przyciąga, to mnie zaintrygowało. Gerwazy jakoś nigdy nie był ważną postacią w "Panu Tadeuszu". Tak, też patrzę ze zdumieniem w filmie Wajdy, że jest postacią pierwszoplanową.
Jednak Robaka reżyser zubożył o cechy herosa wojennego. Powinno się znaleźć miejsce na pokutniczy życiorys Robaka jako żołnierza i emisariusza. Wbrew historycznemu prawdopodobieństwu, jest on w ciągu kilkunastu lat życia obecny na polach wszystkich ważniejszych bitew napoleońskich, bywa brany do niewoli i cudownie zwalniany z więzień wszystkich zaborców. Rozumiem, że musiano skrócić spowiedź Robaka, ale życiorys... Wystarczyłoby choć odrobinę poszerzyć monolog Jacka - o kilka, no może kilkanaście wierszy, a podwyższyłoby to epicką tonację filmu.
Jeżeli mam ocenić scenariusz to wystawiam najwyższą notę. Ludzie odpowiedzialni za to stanęli na wysokości zadania mimo wielu trudności jakie przed nimi stanęły.
Jeżeli jesteśmy już na scenie, to zostańmy tu jeszcze przez chwilę. Nie możemy przecież pominąć nieodłącznego elementu każdej prezentacji - scenografii.
Wajda to stanowisko obsadził najlepiej jak tylko mógł, bo wybrał naszego zdobywcę Oskara w tej kategorii - Alana Starskiego. Dla mnie to ten facet ma naprawdę talent do tego co robi i widzi (co najważniejsze) Mickiewiczowskimi oczyma. Alan sprawił, że każde pomieszczenie miało swoją duszę i reprezentowało inne style. W filmie te ściany pełne przepychu i antyków, one żyją tak jakby chciały nam coś powiedzieć. Wystarczy, iż zaglądniemy na chwilę do dworu Sopliców; czy tam nie jest tak realistycznie. Może zamek Horeszków w filmie nie jest adekwatny do zamku Mickiewicza z epopei, to jednak wystrój wewnętrzny świeci tradycją i w pełni oddaje tamtą epokę. Wszędzie są obrazy (i to jakiego pędzla pewnie); najczęściej portrety dawnych właścicieli tych włości, są również stare drewniane zegary, ręcznie nakręcane, a trzeba przyznać, że w książce odegrały nie małą rolę, gdyż Adam poświęcił im swoją uwagę. Liczne białe bronie wiszące na ścianach (szable, halabardy) czy ogromne miecze rodowe świadczyły o przywiązaniu w tamtych czasach do tradycji rodzinnej. No, nie można zapomnieć o zdobyczach łowieckich, zdobiących sale zamku (Wojski by się obraził). Te trofea, wypchane co prawda, ale wyglądały jak żywe. To one sławiły zdolności strzeleckie
Ostatnim elementem scenografii, który tu opiszę, jest dla mnie chyba najbardziej trafiony i wysmakowany w wizji pana Starskiego. Mam na myśli meble; to one są nierozłącznym elementem każdego pomieszczenia. Każdy mebel służył w innemu celu, a jak wiemy w Panu Tadeuszu wiele różnych epizodów wiąże się z tymi artystycznymi przedmiotami.
Już na samym początku reżyser wprowadza nas do malutkiego pokoiku w Paryżu; ileż tam wspaniałych antyków; jest komoda, stoliki i kredens. W Soplicowie natomiast wchodząc z Tadeuszem czujemy się jak w jakimś znajomym nam miejscu. To meble stwarzają nastrój takiej harmonii i ładu. Jakież tam są stoły, krzesła, łoża; każdy z nich z osobna na pewno jest dziełem sztuki. A wszystko to przez odpowiednie stonowanie ilości rekwizytów w danej sali. Tu potwierdzają się zdolności w tej dziedzinie Alana.
Aby głębiej oddać wydźwięk tamtej epoki trzeba było aktorów dostosować do panujących wtedy trendów w modzie. Mimo iż, Wajda i w tym wypadku skompletował ekipę ludzi (niestety nie dysponuje w pamięci żadnymi nazwiskami) znającą się na rzeczy, to i tak głównym kreatorem przyodzień stał się sam Mickiewicz. Z jaka uwagą opisywał on każdy ubiór, każde odzienie nie trzeba tu mówić. Te francuskie suknie z licznymi falbanami, a u panów żupany, staropolskie kontusze, drogocenne pasy (za które nieraz można było kupić kilka wsi). Wszystko było pięknie opisane przez autora. Teraz buło najtrudniejsze zadanie; zdobyć takie szaty, które będą opowiadać opisom wieszcza. Trzeba przyznać, że ludzie za to odpowiedzialni stanęli na wysokości zadania i osiągnęli postawiony cel. Efekty tego możemy podziwiać już na dużym ekranie. Prawda, że te stroje robią wrażenie? Większość z nich pochodzą ze zbiorów muzealnych, aczkolwiek nie które elementy szyto na potrzeby filmu. W końcu wszystko powinno być wierne epopei.
A żeby akcja się mogła rozgrywać potrzeba było odpowiedniego otoczenia. Każdy epizod umiejscowiony był w innym plenerze i gdzie indziej kręcony. Mickiewicz, jak wiemy, pisząc "Pana Tadeusza" zawierał liczne opisy przyrody z tęsknoty za ojczyzną, bo jak wiemy musiał emigrować. Tak też jego wyobrażenia o malowniczej sile przyrody litewskiej były oparte na przeżyciach z dzieciństwa. Dla niego natura litewskich borów i lasów był a idealna i nieskazitelna. I tu pojawił kolejny "orzech do zgryzienia" dla realizatorów filmu. Jak w XX wieku znaleźć takie miejsca? Gdzie je szukać? Nie wiem kto poradził im wybranie takich, a nie innych terenów, może odbyło się to drogą selekcji, ale dobór jak na owe czasu jest zaskakująco trafny. Ja osobiście nie znam takich bujnych lasów jakimi chadzali Soplice na grzybobraniu. Toteż takie tereny jak okolice wsi Cichowo są dla mnie jak najbardziej wyszukane i adekwatne do opisów przyrody w "Tadku". Kolejny raz chylę czoło przed ludźmi Andrzeja Wajdy. Takie lasy brzozowo-bukowe to rzadkość w dzisiejszych czasach destrukcji tego co najpiękniejsze. Sam dwór wydaje się być jak najbardziej okazały; czerwona stara dachówka, w starym stylu krużganek, przy wejściu dwie smukłe kolumny, no i przepiękny ogród, po którym Zosia tak zwinnie biega. Ogrodnicy odwalili kawał dobrej roboty przy kręceniu tego filmu. Nie po raz pierwszy muszę przyznać, że jestem pełen podziwu dla realizatorów, za pokonaniu kolejnej przeszkody na drodze do jak najwierniejszego odtworzenia prawdy o XIX Litwie zawartej w naszej epopei.
Zawsze obraz na ekranie musi docierać do odbiorcy nie tylko drogą wzrokową, ale również słuchową. I tę rolę otrzymał znany nasz kompozytor Wojciech Kilar (m.in. twórca muzyki do Drakuli F.Coppoli). Moim zdaniem muzyka nie jest największym atrybutem tego filmu, może dlatego, iż nie przepadam za tym twórcą. W filmie są chyba dwa motywy muzyczne - liryczny polonez i batalistyczny marsz, i ten drugi dominuje. Wajda wzmocnił rytmem marsz wybijanym na bębnie. A co z tytułową piosenką, która miała zareklamować film? Pan Turnau i pan Soyka to dwa niewątpliwie udane głosy, ale jak widać ich wspólne wysiłki nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Może i to głupio zabrzmi, ale dla mnie najpiękniejszym akcentem muzycznym były momenty, kiedy Olbrychski mówił, a wtedy potrafił zrównać melodię wiersza z rytmem muzyki. Tak też ten element filmu (muzyka) nie przemówił do mnie.
No koniec może coś, co może niektórych razić. Całe to nagłośnienie wokół tego filmu związane jest chęcią wypromowania go , zareklamowania jako największego dzieła tego dziesięciolecia i zarobienie przy tym sporej ilości pieniędzy. To istotnie obniża u mnie walory tego filmu, gdyż nie wiem jak można z tak ważnego przecież dla nas - Polaków dzieła zrobić najlepszy materiał do rozsławienia "wielkości" polskiego kina. Jedyne co ich chyba usprawiedliwia to wkład jaki w ten film włożyli. Nie myślę o wkładzie pracy (który był niewątpliwie ogromny), ale o inwestycji pieniężnej w tym filmie. Na produkcję tego filmu wydano przecież 12,5 mln złotych, no to nie można im mieć za złe to, że chcą pieniądze wtopione w ten projekt odzyskać.
Podsumowując, "Pan Tadeusz" to przecież książka, a nie film. To ona pierwsza mogła nas zachwycać, pomogła zrozumieć problemy, z jakimi borykali się nasi bohaterowie, dała nam wyobrażenie o wielkości tęsknoty pisarza za swą ojczyzną, a także zachęciła do poznania innych utworów autora. Film natomiast był konfrontacją naszego wyobrażenia tegoż samego Soplicowa z wizją Wajdy. W moim przypadku były to dwie skrajności. Interpretacja wizualna mistrza Andrzeja nie współgrała z moją, mało tego, zakłócała moje domysły i przypuszczenia. Nie chcę tutaj negować, ani twierdzić, że wersja Wajdy była nie przystępna, bo tu się ujawnia magia czytania książki. A czar kryje się w swobodzie interpretacji, wolności wyobrażenia sobie zachowań bohaterów. Film tego nie daje, z góry narzuca tok rozumowania.
Konkludując, film ten dostarczył mi wielu niezapomnianych wrażeń, skłonił do refleksji, ale pozostawił niesmak. Taki kawał dobrej roboty, jaki nam zaprezentował sam Wajda nie przemawia do mnie. Szkoda. Może to dlatego jak bardzo emocjonalnie uwielbiam to dzieło. Często wracając do wybranych fragmentów. Tak też dziękuję Andrzejowi Wajdzie i za ten majstersztyk polskiego kina, ale niestety jestem skłonny odrzucić go na drugi plan. Wolę zostać przy mojej, własnej, pierwotnej interpretacji tego niezaprzeczalnie największego dzieła polskiej literatury.