"Wszyscy żyjemy na tym świecie, po którym ręka w rękę kro¬czą: dobro i zło, grzech i niewinność. Zamknąć oczy na jedną jego połowę, by żyć w spokoju i bezpieczeństwie - to jakbyśmy chcieli dla większej pewności wędrować z zamkniętymi oczami wśród urwisk i przepaści."
Oscar Wilde
Każdy z nas - młodych ludzi wkraczających za chwilę w Prawdziwe Życie, stawia sobie pytanie, które od zarania nurtuje ludzkość: Jak spra¬wić, by nasze życie nie było jedynie marną egzystencją, by żyć dobrze i pięknie, by każdy dzień traktować jak bezcenny dar i zanim Bóg ostatecz¬nie zdmuchnie świeczkę, poznać, co to znaczy istnieć naprawdę - dla sie¬bie i dla świata...?
Odpowiedzi szukać można wszędzie - w kontakcie z Bogiem, w fi¬lozofii, w nocnych rozmowach z bliskimi ludźmi... Moją fascynacją jest lite¬ratura. Nie mogąc polegać na doświadczeniu, uczę się świata i ludzi po¬przez książki, umożliwiające mi nie tylko oderwanie się od rzeczywistości, ale i czerpanie z nich bez końca wiedzy o człowieku i życiu we wszystkich tego życia przejawach. Literatura jest dla mnie wielką skarbnicą, pozwala¬jącą mi iść za słowami Oscara Wilde'a - mieć oczy otwarte na miłość i nienawiść, dobro i zło, mądrość i głupotę, grzech i niewinność...
Lektury szkolne dają mi możliwość stykania się z ludzkimi rozter¬kami, jednak nie wyczerpują nurtujących mnie zagadnień. Dlatego moja fascynacja literaturą sięga dalej i im więcej mogę z niej czerpać, tym bo¬gatsza czuję się wewnętrznie.
Według Balzaca „by być szczęśliwym w miłości, trzeba być geniu¬szem..." O tym, że miłość to nie tylko czułe wyznania, romantyczne unie¬sienia i niezapomniane chwile przekonały mnie dwie powieści - „Piana
złudzeń" Borisa Viana i „ Kochanica Francuza" Johna Fowlesa. Niesamo¬wite wrażenie, jakie na mnie wywarły, polega między innymi na tym, że kreują rzeczywistość zupełnie odbiegającą od realiów końca XX wieku, a jednocześnie są tak prawdziwe, że odnaleźć w nich można własne prze¬życia i obawy.
Powieść Viana to osadzona w purnonsensowym świecie, przejmu¬jąca, odarta z wielkości i patosu opowieść o miłości Colina i Chloe -ciężko chorej z powodu nenufara - wodnej rośliny rozwijającej się w jej płucach. Zdobywanie kwiatów, których widok uśmierza cierpienia ukocha¬nej, skłania Colina do coraz to nowych ofiar. Jego poświęcenie i upoko¬rzenia - nie wzniosłe czy banalne, a po prostu wzruszające - są czymś niezwykle rzadkim w dzisiejszym świecie, gdzie uczucia zdają się być je¬dynie dodatkiem do pogoni za sukcesem i wygodą.
Również fascynująca powieść Fowlesa, której akcja rozgrywa się w realiach wiktoriańskiej Anglii, nauczyła mnie, (jak „Mistrz i Małgorzata" Bułhakowa) by zawsze być wiernym swojej miłości - bez względu na jakie¬kolwiek przeciwności - skostniałe więzy konwenansów, opinie otoczenia czy nawet własny rozsądek, gdyż jak powiedział Mickiewicz: „Miej serce i patrzaj w serce..."
Moja fascynacja literaturą wyraża się również w studiowaniu ludz¬kich rozterek i wahań, których sama dotąd nie doświadczyłam. To bardzo ciekawe, mieć możliwość zaglądania w duszę innego człowieka, pozna¬wania jego myśli, lęków, neuroz... Erich Fromm, znakomity amerykański psychoanalityk, autor „Sztuki miłości" napisał, że „dzięki miłości człowiek może rozwiązać generalny problem ludzkiego istnienia - przezwyciężyć uczucie samotności". Pytanie jednak, co z tymi którzy nie kochają i nie są kochani?
Studium samotności człowieka wśród ludzi przeprowadza Herman Hesse w „Wilku stepowym". To skrajnie pesymistyczna historia mężczy¬zny, który skazany jest na swą ludzko - wilczą naturę, dla którego osamotnienie jest „losem, życiem i chorobą". Postać głównego bohatera, silnie zautobiografizowana, dała mi unikalną możliwość obserwacji wnętrza człowieka wyalienowanego, skazanego na bycie „wilkiem" wśród ludzi. Tu właśnie przejawia się fenomen literatury, ukazującej aspekty człowieczeń¬stwa, których mogłabym nigdy nie poznać, lub poznać tylko poprzez wła¬sne cierpienie...
Literatura, ujawniając przede mną całą swą mądrość, skłania mnie do zastanowienia nad słowami Marka Aureliusza: „Nasze życie jest takim, jakimi uczyniły je nasze myśli". Odbieram to jako wezwanie do stwa¬rzania siebie samych w zgodzie z naszym wnętrzem, abyśmy ustrzegli się pustki - takiej jak wnętrze manekinów z ulicy Krokodyli - zimnej, strasznej, odsłaniającej nicość... Czytając „Sto lat samotności" Gabriela Garcii Marqueza, sagę o ludziach porzuconych gdzieś na obrzeżach czasu i przestrzeni, w miejscu, gdzie nie dotarła jeszcze wszechogarniająca indu¬strializacja, mogłam poznać kalejdoskop uczuć w najczystszej formie, ni¬czym nie skażonych. Wszystko tam było prawdziwe - pragnienia, konflikty, rozterki, wybory. Macondo stało się eksperymentalnym zwierciadłem ludz¬kości, miejscem wznawiającym mitologię ludzką, na nowo realizującym pradawne postawy, namiętności i instynkty, które dzięki Marquezowi do¬wolnie mogłam porównywać, odnosić do własnego życia i (niewielkich) doświadczeń lub po prostu obserwować...
Literatura - bogactwo indywidualności, problemów i ich rozwiązań nie pozwala mi na bierność, gdyż nie zgadzam się z myślą Stanisława Je¬rzego Leca, że „człowiek w swoim życiu gra zaledwie mały epizod". Nie potrafiłabym siedzieć na skraju drogi, czekając na Godota, który może nigdy nie nadejść! Bohaterowie literaccy, z których wewnętrznymi przeży¬ciami i rozterkami często się utożsamiam, dają mi zawsze choć cień na¬dziei, że moje życie i wybory mogę zawdzięczać sobie samej. To trochę tak, jak prywatna Demiurgia - nie w materii, ale we własnym wnętrzu...
Oczywiście nie każda książka, którą biorę do ręki, wzbudza we mnie egzystencjalne refleksje. Czasem fascynować mnie może właśnie całko¬wite odrealnienie rzeczywistości, świat pozostający gdzieś z dala od ludz¬kich rozterek i codziennych (lub niecodziennych) wyborów... Możliwość oderwania się, odpłynięcia gdzieś w nieznane światy stworzył mi Julio Cortazar w swoich opowiadaniach. Niesamowite w formie i treści historie, opowiadane przez tego argentyńskiego pisarza, zabierają mnie w trans¬cendentalną podróż podobną do sennego marzenia - jak w „Sklepach cy¬namonowych" Bruno Schulza. W „Nocą, z twarzą ku niebu" przenoszę się do pachnącej bagnami puszczy, gdzie „kwietna wojna", ociekający krwią kamień ofiarny i płonące stosy przybliżają mi mroczne prawa azteckiej cywilizacji. Mężczyzna zamieniający się w Axolotla, gęsta, tchnąca sen¬nym koszmarem atmosfera „Bestiarium", omdlewająca woń kwiatów wie¬zionych na cmentarz dla uczczenia zmarłych..... wszystko to staje się dzięki plastycznym, angażującym zmysły opisom niemal namacalne i wy¬czuwalne. Zatapiając się w metafizyczny świat opowiadań Cortazara pod wpływem kreowanych przez niego sugestywnych obrazów i wizji, odnoszę często wrażenie, jakbym znajdowała się wewnątrz tamtego świata... To niesamowite, fascynujące odczucie...
Zupełnie inne, bynajmniej nie metafizyczne ani wizyjne są opowia¬dania Rolanda Topora, szczególnie ze zbioru „Cztery Róże dla Lucienne". Topor - mistrz makabry, ale makabry ze smakiem i w najlepszym stylu, stworzył mi w swoich opowiadaniach antidotum na zły nastrój, pozwolił śmiać się (nie tylko w duchu). Jest to swoisty geniusz czarnego humoru, gdzie wydzielanie racji żywnościowych z odmarzniętej nogi jednego z al¬pinistów, którzy zaginęli w górach, wykłuwanie oka szpilką do włosów czy Jezus Chrystus roztrzaskujący czaszkę o grzbiet fali na wodach jeziora Genezaret (gdyż poślizgnął się na skórce od banana) nie wzbudzają nie¬smaku, zażenowania czy zakłopotania, ale po prostu bawią!
Fascynująca różnorodność literatury, dająca możliwość czerpania z niej mądrości, wskazówek na życie, pozwalająca zaglądać w najskrytsze zakamarki ludzkiej duszy, przedstawiająca alternatywy zachowań i wybo¬rów jest rzeczą, z której nie potrafiłabym zrezygnować. Literatura stanowi odpowiedź na wszystkie moje rozterki - pomaga mi kreować rzeczywi¬stość lub, jeśli tego potrzebuję, uciec od niej. Książka stanowi według mnie wartość, która wewnętrznie wzbogaca człowieka. Wyniesione z niej treści są fascynującą lekcją, pamiętaną przez całe życie. Literatura jest dla mnie niezwykle ważna, tym bardziej że, jak stwierdził Oscar Wilde „Człowiek naprawdę posiada tylko to, co jest w nim..."