Jest wtorek 6 września 2005 r. – godz.6.30. Dzwonek budzika przy łóżku uświadamia mi, że mam szybko wstawać i przygotować się do wyjścia do szkoły. Jestem trochę niewyspany. W sąsiednim pokoju mój straszy brat, który jest studentem śpi sobie w najlepsze, a ja szybko myję się, jem śniadanie i zamieniam kilka słów z mamą, która o 6,45 wychodzi do pracy. Dobrze, że poprzedniego dnia zdążyłem się spakować, bo o tak wczesnej porze miałbym z tym problemy.
O godz. 7.00 dzwoni domofon. To mój kolega Krzysiek. Mieszka bramę obok i razem chodzimy do szkoły.
Po powrocie ze szkoły do domu zastaję w nim brata i babcię, która mieszka w pobliżu.
Słyszę jak zawsze te same męczące pytanie: powiedz, jak dzisiaj było w szkole? Odpowiadam zbywająco, że dobrze. Tak naprawdę jednak, to nie zastanawiam się czy moja odpowiedź ma pokrycie w rzeczywistości. Wiem, że mam około dwóch godzin dla siebie. Po godz. 15.00 wracają z pracy rodzice i zaraz siadamy wszyscy do wspólnego obiadu. Ostatnim, który go zjada jestem najczęściej ja.
Mam dużo zadanych lekcji na środę. Przed godz. 17 zamykam się w swoim pokoju i pozostali domownicy wiedzą, że nie lubię, jak mi ktoś przeszkadza. Nie mija pół godziny jak dzwoni domofon. To dzwonią koledzy, żeby wyciągnąć mnie na podwórko. Wracam po godzinie. Kolacja dla mnie jest już przygotowana. Dziękuję mamię i zabieram się za pisanie reportażu o tym, jak minął dzisiejszy dzień. Można powiedzieć: dzień jak co dzień – ani dobry ani zły. Mam nadzieję, że jutro nie będzie gorszy.