Każdy z nas już, albo jeszcze nie przeżył swoją pierwszą miłość... Czasem miłość ta trwa do końca życia, wtedy nie kończy się cierpieniem, przynajmniej nie takim wielkim... Są lepsze i gorsze chwile, ale zawsze jest się razem. Najczesciej jednak pierwsze miłości kończą się szybko i boleśnie... Nie potrafimy pogodzić się ze strata, bądź odejściem „ukochanej” osoby. I nie jest tak tylko w przypadku pierwszych miłostek... Dzieje się tez tak w późńiejszym zyciu, gdy tracimy bliska nam osobę. Czasem tracimy ja bezpowrotnie i nie z naszej winy, wtedy gdy ona umiera, lecz czasem odchodzi „gdzies obok”. Cierpimy bardzo patrząc na nią zajęta codziennym życiem. Ból ten zmiejsza się, lecz nigdy nie ustaje.
Największym i najpiękniejszym przykładem miłości jest miłość, którą daje nam Bóg, którą ofiarował nam Chrystus. Dał nam wielkie szczęście pokazujac nam jak nas kocha i bedąc po prostu z nami. Ofiarował tez wielkie cierpienie umierając na krzyżu. To jak bardzo cierpieliśmy, cierpimy obchodząc co roku jego śmierć pokazuje jak bardzo go kochaliśmy. My jednak znamy szczęśliwe zakończenie. I wiemy, ze on i tak jest z nami. Szczęście zostało przywrócone, ale tamto cierpienie pozostaje. Maleje, ale jednak jest i pozostanie na zawsze.
My znając szczęśliwy jednak koniec nie cierpimy tak bardzo. Najbardziej cierpieli Ci, którzy byli z nim, którzy mogli go podziwiać i towarzyszyć. Oni widząc jak umierał na krzyżu nie wiedzieli jeszcze, że ma się odrodzić. Cierpieli bardzo, bardzo bo bardzo go kochali. A nasze zaangażowanie i zagłębienie się w ta miłośc równa się potem z cierpieniem, które odczuwamy po stracie. Równa się, bądź go przewyzsza...
Czujemy wtedy niewielkie zawiedzenie... Czujemy wtedy jak bardzo się zawiedliśmy... Czujemy, a właściwie już nie czujemy tej nadzieji, która okazala się zgubną... Która pozwoliła nam uwierzyć, w to, ze będzie lepiej, w to, ze wszystko będzie teraz tak jak chcemy, a teraz w tak krótkiej chwili odeszła...
To jak bardzo cierpimy uzależnione jest od tego jak wielkie było nasze szczęście. Im wyżej się wziesiemy, im większe będzie nasze szczęście tym większe później cierpienie, tym bardziej bolesny upadek... Cięzko nam się podniesć, uwierzyc na nowo, ale z czasem ból mija. Stare rany się goją, niekiedy są nacinane na nowo, ale kiedyś się zrosną. Nie zniknął całe. Zawsze pozostaje ślad, choćby najmniejszy, ale zostaje. Być może, ktos pozwala nam uwierzyc na nowo, daje nową nadzieje. Takie osoby są Aniołami, a każdy człowiek ma takiego Anioła. Ma, albo na niego czeka. I, żeby być szczęścliwym, trzeba uwierzyc w Anioły, nawet jeśli ich skrzydła są czarne...