Mity narodowe wniesione w odzyskane państwo – bogactwem czy ograniczeniem? Przedstaw swoją opinię po lekturze „Czarnej wiosny” Słonimskiego i „Herostratesa” Lechonia.
Kiedy Polska była pod zaborami, nie wolno było używać publicznie ojczystego języka, zakazane były wszelkie inicjatywy kulturalne. Zaborcy starali się unicestwić państwo polskie, sprawić, by Polacy zapomnieli o tym, że są jednym narodem. Ale polscy poeci i pisarze wiedzieli, że muszą zrobić wszystko, by do tego nie dopuścić. Dlatego często powstawały w tamtych czasach utwory, które miały służyć „pokrzepieniu serc”, dawały naszym rodakom wiarę w to, że jeszcze nie wszystko stracone.
Ale kiedy Polska wreszcie odzyskała niepodległość, coraz częściej wśród twórców zaczęło padać pytanie – i co dalej? O czym teraz powinniśmy mówić? Co zrobić z tymi wszystkimi mitami, które narodziły się zwłaszcza w okresie romantyzmu (mam tu na myśli prometeizm, mesjanizm, słynną koncepcję Polski jako Chrystusa narodów)? Przyszła pora rozrachunków z przeszłością i planowania przyszłości – widzimy to wyraźnie w wielu polskich utworach dwudziestolecia międzywojennego. Analizując je, warto zadać sobie pytanie, czy wszystkie te mity, jakie romantycy i ich następcy pozostawili po sobie, stanowią jakąś wartość dla pokoleń żyjących w wolnej Polsce? Czy są dla nich swego rodzaju bogactwem, czy może przeciwnie – ograniczają ich, narzucają jakieś reguły? Na te pytania odpowiem, śledząc treść wierszy A. Słonimskiego „Czarna wiosna” i Lechonia „Herostrates”.
Pierwszy z wymienionych utworów jest rozprawieniem się z mitem, dotyczącym tego, jaka ma być Polska po odzyskaniu niepodległości. Już w pierwszych słowach utworu autor nawiązuje do dwóch wielkich utworów romantycznych – „Grobu Agamemnona” Słowackiego i „Dziadów cz III” Mickiewicza. I choć właściwie nie cytuje ich słów, a jedynie stosuje aluzję, czytelnik domyśla się, co tak naprawdę miał na myśli, mówiąc o Polsce, że to „Papuga wszystkich ludów – w cierniowej koronie”. To tak, jakby chciał dać do zrozumienia, że Polska faktycznie jest teraz wolna, ale tak naprawdę walczącym o wolność nie do końca o to chodziło. Nasz kraj określony jest przecież jako „papuga”, co w oczywisty sposób jest obelżywym sformułowaniem. Warto także zauważyć, że Słonimski, nawiązując do koncepcji mesjanizmu, stworzonej przez Mickiewicza, nie mówi przecież, że Polska jest Chrystusem narodów, że cierpi, ale jednocześnie wyzwala inne ludy. W „Herostratesie” uwypuklony jest tylko jeden aspekt mesjanizmu – cierniowa korona. A zatem autor utworu wyraźnie kładzie nacisk na cierpienia, jakich doznają rodacy. Wymienia je zresztą w kolejnych wersach – Polska jest przecież „kaleka”, i „ze łzą wieczną chodzi po świecie”. Co więcej – jest także uboga, a mimo to ciągle żyje przeszłością, wspomina dawne bogactwa. Zamiast być Chrystusem, nasza ojczyzna – w wierszu Słonimskiego – jest kościotrupem, który „czeka trwożny chwili, gdy ciało odmieni”.
Jak więc widać, Słonimski zdaje się twierdzić, że mity narodowe, wniesione w odbudowaną Polskę jako wiano po przeszłych pokoleniach, nie są tak naprawdę niczym dobrym, nie służą niczemu. Co więcej, wypowiada się także na temat samej literatury i tego, jaka powinna być w nowej Polsce. Kiedyś literatura miała „pokrzepiać serca” a teraz – jak chce Słonimski – musi być przyjemna dla odbiorcy. Ludzie nie chcą już więcej czytać patriotycznych poematów, strof, zagrzewających do walki. Chcą czytać lekkie wiersze – choćby nawet o przyrodzie. Ta ogromna potrzeba zmian w polskiej literaturze przejawia się zwłaszcza w bardzo osobistych i jednocześnie desperackich w pewien sposób słowach: „A wiosną – niech wiosnę, nie Polskę zobaczę.”
Ale nie tylko Słonimski nie chce już takiej poezji, nie chce takiej literatury i tych mitów, które przez lata wnosiła. Lechoń sprzeciwia się temu jeszcze wyraźniej: „Zrzucam z ramion płaszcz Konrada” – te słowa padają w wierszu „Czarna wiosna”. Jednocześnie autor utworu wyznacza poezji nowe cele – chce, by pisano o lokomotywach, miastach, pracy, czyli o dniu codziennym. Ale myliłby się ten, który twierdziłby, że chce w ten sposób całkowicie odciąć się od tradycji, bo ona go ogranicza. Wręcz przeciwnie – Lechoń ceni tradycję, mówi nawet, że to właśnie tradycyjne, klasyczne strofy i stopy chce wykorzystać do pisania nowej poezji:
„W daktyle, jamby i trocheje
Zleję gwar miasta, mętny szum,
Szaleję!”.
Co więcej, stwierdza nawet, że ma dosyć pisania po polsku, że teraz chce tworzyć w innych językach, nie wzbrania się nawet przed murzyńskimi dialektami. Tematyka wierszy tez powinna być inna – dość już słów, które „szarpały rany”. Koniec z poezją tyrtejską, zagrzewającą do walki - teraz nastały nowe czasy, nowa Polska, która „Dźwiga się, wznosi, wstaje wolna”, dlatego też literatura powinna się zmienić, dostosować do nowych warunków.
Podsumowując, należy zastanowić się, czy mity literatury jako pokrzepiającej, Polski jako wskrzesiciela narodów, Chrystusa, mają w tym odbudowanym państwie jakieś znaczenie. Oczywiście można uważać je za bogactwo, bo przecież są tak naprawdę częścią naszej kultury i tradycji, od której, ani Lechoń, ani Słonimski, jednoznacznie się nie odżegnują. Ale z drugiej strony nie można powiedzieć, żeby te mity miały dla młodych twórców z dwudziestolecia jakąś szczególną wartość. W pewnym sensie nawet ich ograniczają, dlatego też obaj poeci – Słonimski i Lechoń – prezentują swoją wizję literatury, chcą rozpocząć budowanie Polski na swój sposób.