Antoni Paluszkiewicz zwany - Kawką. Były student uniwersytetu zajmował się dokształcaniem dzieci dworskich. Kawka przydomek swój otrzymał ze względu na stałe, obrzydliwe pokasływanie. Niemal codziennie, kiedy pan Antoni przechodził przez dziedziniec, dzieci dworskie urządzały pewnego rodzaju koncert. Spośród krzaków dał się słyszeć donośny i głęboki "kaszel", na wzór Paluszkiewiczowego, poprzedzający wybuch śmiechu i chichot. Małe urwisy ukryte pośród gęstych zarośli miały niemały ubaw z całego przedstawienia, które niestety wcale nie drażniło młodego guwernera. Obojętnie spoglądał w stronę z której dochodziły owe głosy i ani trochę nie zmieniwszy swego sposobu kasłania, przechodził dalej.
Pewnego dnia, Jędrek jak zwykle ukryty pod płotem podczas odprawiania swych codziennych koncertów, poczuł, jak za kark chwyciły go mocne ręce pana Paluszkiewicza. Chłopiec szamotał się, drąc się przy tym z niebogłosy, ale silne ramiona "Kawki" zaniosły go do swego mieszkania. Antoni posadziwszy Radka na kanapie, zapalił papierosa i chwilę odsapnął. Mały urwis niespokojnie patrzył na guwernera, a mając świadomość o laniu, jakie otrzyma od ojca, chciał ,by student nareszcie go ukarał i wypuścił wolno. Lecz ten po krótkim namyśle, zaczął przebierać wśród swych książek i wyjął z biblioteczki duży, kolorowany atlas zwierząt. Położywszy go na kolanach Jędrka, rozkazał mu przejrzenia książki. Mały początkowo nieufnie spojrzał na atlas, czuł bowiem w tym jakiś podstęp, ale zrazu ciekawość jego przemogła lęk. W domu pana Paluszkiewicza, Radek spędził czas do wieczora przeglądając kolejne karty atlasu i obdarzony słodkim ciastkiem, wrócił do domu.
Chłopak, mimo początkowych trudności, uczył się wybornie i z pochwałą zdał do klasy drugiej. Tymczasem pan Paluszkiewicz, zmarniał zupełnie. Niedługo potem zmarł na gruźlicę, zdążywszy jeszcze resztę funduszów przekazać na utrzymanie stancji, gdzie przebywał Andrzej.