Odkąd pamiętam, na letnie wakacje zawsze jeździłam na wieś do babci. Mieszkała ona w starym szlacheckim dworku, z dala od zgiełku i gwaru wielkiego miasta. Nie tylko atmosfera była tam niezwykła, ale i sama nazwa wsi – Arkadia. Rzeczywiście miejsce to miało specyficzny klimat, a po każdym, nawet najkrótszym, pobycie w Arkadii, odczuwało się wewnętrzny spokój i harmonię. Przyroda zdawała się tu harmonizować z rytmem ludzkiego życia.
Dom mojej babci – Anieli – stał na niewielkim wzniesieniu, z tyłu, za domem rosły kilkusetletnie klony i dęby, które niczym ż0łnierze w falandze, ochraniały domostwo. Jesienią liście drzew przybierały kolory zachodzącego słońca, czasami nawet nie potrafiłam nazwać niektórych z nich.
W przydomowym ogródku można było znaleźć najrozmaitsze warzywa. Kapusta wystawiająca swoją „łysinę” do słońca, zielone warkocze marchwi i pietruszki, bób posiadający tysiące oczu oraz kukurydza szczycąca się swoją złotą kitą. Gdzieniegdzie, niczym goście, „siedzą” buraki. Spotkać tam również można otyłego harbuza, pojmowanego przez inne warzywa niczym intruza. Dalej niczym straż przyboczna stoją na w szeregu konopie - można utonąć w zieleni potopie.
Znajdował się tam także ogródek kwiatowy, kwitnący najpiękniej w czas majowy. Z dumą czerwienią się tutaj maki, dalej, przy strumyku kaczeńce żółte niczym słońce w pogodny dzień. W nozdrza uderza zapach fiołków. Nad kwiatami góruje słonecznik, ze swym krągłym wielkim licem, który niczym cień Słońca kręci się za nim od wschodu do zachodu.
To o czym chciałabym dziś opowiedzieć, zdarzyło się w ostatnie wakacje. Tym razem przyjechałam na nie z moja przyjaciółką Jolą. Pewnego dnia babcia oświadczyła, iż przed zbliżającą się zimą chce gruntownie wysprzątać cały dom. Nie było to zadanie łatwe, gdyż dworek, w którym mieszkała babcia był naprawdę ogromny. Przez pierwszych kilka dni był naprawdę ciężko, zdarzało się, że ze zmęczenia zasypiałyśmy tam gdzie stałyśmy.
Kilka dni później, gdy sprzątałam jedną z opuszczonych sypialni dokonałam niezwykłego odkrycia. Było tam chyba pięć, a może i więcej szaf, jednak jedna z nich wyróżniał się kolorem i wyglądem. Mianowicie miała kształt walca, a w dodatku była pomalowana na niebiesko i przyozdobiona, jak mawiała babcia „hieroglifami”. Był to chyba, rzeczywiście, rodzaj jakiegoś starożytnego pisma. Babcia Aniela miała 5 lat, gdy szafa pojawiła się u niej w domu. Twierdziła, że moi pradziadkowie otrzymali ją w podziękowaniu za ugoszczenie grupy zbłąkanych cyganów.
Wracając do mojego odkrycia... Sprzątając w szafie, pełnej kulek wykonanych z naftaliny, zaczęłam się coraz bardziej w nią „zagłębiać” ! Szłam i szłam, aż po jakimś czasie znalazłam się na ogromnej polanie. Nie mogłam u wierzyć własnym oczom. Obok mnie znajdowała się tylko taka sama szafa, jak w pokoju u babci. W pewnej chwili uświadomiłam sobie, że to może być tylko sen, próbowałam się obudzić jednak bez skutku. Szczypałam sama siebie, ale nic się nie działo, cały czas stałam na polanie. Wtem do głowy wpadła mi wspaniała myśl, że też wcześniej o tym nie pomyślałam, postanowiłam ponownie wejść do szafy... i udało się znów znajdowałam się w opuszczonej sypialni.
O swojej przygodzie postanowiłam opowiedzieć Jolce, gdyż doszłam do wniosku, że babcia by mi nie uwierzyła. Ku mojemu zaskoczeniu Jolka w skupieniu wysłuchała mojej opowieści i postanowiła, że dziś w noc pójdziemy tam razem – „Razem zawsze raźniej powiedziała!”. Wcześniej zjadłyśmy kolację przygotowałyśmy latarni i w ubraniu położyłyśmy się spać. Babci powiedziałyśmy, że po tych gruntownych porządkach wreszcie musimy się wyspać. Około północy, gdy upewniłyśmy się, że babcia śpi, zakradłyśmy się do tajemniczej sypialni. Szafa stała na swoim miejscu, otwieraniu drzwiczek towarzyszyło głośne skrzypienie, bałyśmy się, że obudzimy babcię. Jednak wszystko poszło zgodnie z planem. Po kilku chwilach, tym razem już z Jolką stałam na polanie. Mimo, że u nas była noc tam było jasno i słonecznie. Świat „w szafie” niczym by się nie różnił od naszego codziennego, gdyby nie to, że tam nie było nieba. Słońce wyglądało jak ogromna żółta piłka zawieszona na nitce w nicości. Nie miałyśmy zbyt wiele czasu – musiałyśmy zdążyć nim babcia się obudzi. Zaczęłyśmy iść w stronę lasu. Ścieżka była piaszczysta dobrze udeptana co świadczyło, że musi być często używana. Idąc, trzymając się za ręce podziwiałyśmy piękno otaczającej nas przyrody. Po prawej stronie rozciągały się tereny bagniste, znad których unosiła się biało-szara gęsta mgła. Po lewej zaś, ku naszemu zdziwieniu, coraz przebiegały stada saren, jeleni lub dzików, które zdawały się nie zauważać naszej obecności. Raz po raz rozlegał się świergot ptaków, czasem ciszę rozdzierał ryk niedźwiedzia.
Po ponad dwugodzinnym marszu. wyszłyśmy z lasu. Przed nami rozciągała się lekko górzysta okolica. Gdzieniegdzie, niczym akacje na stepie, stały samotne świerki. Całość przypominała krajobraz iście księżycowy, gdyż była pozbawiona błękitu nieba. Co dziwne nigdzie nie było widać śladów życia człowieka. Nagle spojrzałam na zegarek, dochodziła siódma – babcia w każdej chwili mogła się obudzić. Zaczęłyśmy się zastanawiać co robić... i nagle przed nami pojawiła się niebieska szafa babci, szybko weszłyśmy do środka. Po chwili byłyśmy już w sypialni. Co dziwne w „naszym świecie” nadal była noc. Spojrzałam na zegarek, wskazywał kwadrans po północy. Pobiegłyśmy do swoich pokoi i zdecydowałyśmy, że po śniadaniu pójdziemy do „świata szafy” ponownie.
Rano najedzone i wypoczęte, znów znalazłyśmy się w „świecie szafy”. Tym razem wiedziałyśmy już coś o tym świecie. Po pierwsze, gdy my byłyśmy tutaj czas w naszym świcie stawał. Po drugie, szafa teleportowała nas w miejsce, w którym ostatnio się znalazła.
Ruszyłyśmy w dół doliny. Po parogodzinnym marszu zachciało nam się pić. Jednak nigdzie w pobliżu nie mogłyśmy znaleźć rzeki, a nawet strumienia. Co dziwne były tu tylko puste koryta, bez wody. Po krótkim odpoczynku, postanowiłyśmy ruszyć dalej. Blisko godzinę później dotarłyśmy do zabudowania, które przypominało miasto. Było ono jednak bardzo zniszczone. Z murów obronnych zostały już tylko gruzy, domy także nie były w lepszym stanie. Znalazłyśmy się na placu głównym lub czymś co go przypominało. Ze zrujnowanych domków zaczęli do nas podchodzić ludzie. Chwilę później było ich tak dużo, że otoczyli nas, stałyśmy lekko zagubione pośrodku. Z tłumu wyszedł mężczyzna, sędziwy z długa brodą, w dłoni dzierżył laskę – zapewne był przywódcą lub kimś ważnym. Zbliżył się do nas i powiedział:
- Witajcie Zbawczynie! Jak zapewne wiecie przybyłyście tu, aby przywrócić do Aidakrii kolor niebieski, niebo oraz wodę. Długo na Was czekaliśmy, dlatego teraz wszyscy pokłońmy się naszym Wybawczyniom! - starzec zastukał laską w ziemię wszyscy ludzi padli na kolana i zaczęli nam, najzwyczajniej, oddawać cześć.
Zreflektowałam się i nakazałam im wstać, co dziwne natychmiast wstali. Tym razem ja chciałam coś powiedzieć:
- Ja i moja koleżanka Jola, nie bardzo wiemy, dlaczego się tu znalazłyśmy i czemu zostałyśmy tak gorąco powitane. Nasz pobyt tutaj jest tylko przypadkiem.
Starzec przemówił:
- Nic nie dzieje się przypadkiem – powiedział – w naszej Świętej Księdze Przepowiedni, napisano, że przyjdą kiedyś dwie Zbawczynie, które przywrócą do naszej krainy kolor niebieski, niebo oraz wodę, a ich znakiem rozpoznawczym będzie właśnie kolor niebieski.
Naradziłam się z Jolką:
- W takim razie, powiedzcie mi co musimy zrobić, aby wypełnić waszą przepowiednię? –zapytałem.
- Jedna z was musi wypić magiczny napój – odrzekł starzec - dzięki któremu stanie się leśnym strumykiem, który przywróci naszemu światu kolor niebieski. Natomiast druga z was uda się z powrotem do waszego świata i przetłumaczy zaklęcie, które znajduje się na niebieskiej szafie. Umożliwi to zamianę ze strumyka, znowu w dziewczynkę.
- Pozwolicie nam się zastanowić? - zapytała
- Oczywiście, ale pamiętajcie, że dzięki wam moglibyśmy znów żyć normalnie. – odparł starzec - W was nasza jedyna nadzieja.
Postanowiłyśmy wrócić do naszego świata i tam spokojnie wszystko przemyśleć. Szafa pojawiła się jak ostatnio, weszłyśmy do niej i znów byłyśmy w domu mojej babci.
Przed obiadem dokończyłyśmy sprzątanie, a potem naradziłyśmy się. Ostatecznie ja miałam zostać leśnym strumykiem, a Jolka, która była bardzo uzdolniona językowo, miała odszyfrować zaklęcie. W nocy postanowiłyśmy wrócić do „świata szafy”.
Znalazłyśmy się znów na rynku Aidakrii. Starzec i mieszkańcy znajdowali się na swoich miejscach.
- Czy podjęłyście już decyzję? – zapytał starzec.
- Tak – odpowiedziałam i objaśniłam mu nasze ustalenia.
Gdy tylko skończyłam, pojawiła się szafa i Jolka znikła w jej wnętrzu. „No to zostałam sama ” - pomyślałam. Tłum się rozstąpił i starzec zaprowadził mnie w miejsce, gdzie dawniej przepływał strumień. Wyjął z sakiewki małą buteleczkę z brudnozielonym płynem.
- Wypij jednym tchem, a potem czekaj na odczarowanie. – powiedział starzec.
Zrobiłam, jak mi kazał. Wypiłam i poczułam, jakby wzdłuż pasa moje ciała rozrywało się na dwie części. Po chwili byłam już strumieniem. Pływałam po wszystkich zakamarkach Aidakrii. „Widziałam” jak niebo staje się błękitne,
Tymczasem Jolka, studiowała słowniki. Nie wiem jak jej mijał czas, pewnie szybko, natomiast mi bardzo się dłużyło. Każda chwila zdawała się być godziną. Aż pewnego dnia, gdy „przepływałam” przez Aidakrię, coś nagle mnie zatrzymało. „Zobaczyłam” pochyloną nad taflą wody Jolkę, które trzymała jakąś kartkę.
- Les, blues, mes, komes. Niech niebieski kolor wróci, a ją do życia powróci.
Poczułam się jakby ktoś wyssał ze mnie całe powietrze i już stałam wraz starcem i Jolka nad szemrzącym potokiem. Uściskałam Jolkę i szepnęłam jej do ucha „Wiedziałam, że się uda”.
Na odchodne, otrzymałyśmy od mieszkańców Aidakrii maleńkie niebieskie szafy, tak jak ta babcina.
- Gdy wrócicie szafa straci swoją moc, ale jeśli chcecie kiedykolwiek tu powrócić pomyślcie o nas, weźcie do ręki te małe szafki i natychmiast znajdziecie się tutaj. – wyjaśnił nam starzec.
- Dziękujemy – odparłyśmy – Do zobaczenia.
- Do zobaczenia – odkrzyknęli mieszkańcy Aidakrii.
Po wyjściu ze „świata szafy” zabrałyśmy się za pielenie ogródka. Babcia była z nas bardzo zadowolona. Te wakacje nie zapowiadały się ciekawie, ale po tym wydarzeniu zapamiętam do końca życia... A może nawet w przyszłym roku wrócę do Aidakrii... Kto wie?