Nie lubię zostawiać mieszkania pod opieką obcych ludzi. Nie jestem pewna, czy mogę zaufać grupie remontowych fachowców, na pastwę których pozostawiłam ukochany kąt. Może nie powinnam tak się tym denerwować, bo jest przecież wśród nich pomocnik Le Corbusiera. Mam nadzieję, że dopilnuje aby ekipa dokładnie wykonała pracę zleconą przez mistrza. Projekt remontu Le Corbusiera kosztował majątek, jednak odkąd Anna pokazała mi jego projekty oraz szkice swobodnych rozwiązań i nowatorskich układów wnętrz jakie stosował, zapragnęłam by i dla mnie stworzył wspaniały obraz domowego zacisza. Szkic, który narysował całkowicie mnie oczarował. Do urządzania łazienki wybrał czarną emalię, która sąsiadować będzie z nowoczesnymi materiałami - błyszczącym wypolerowanym chromem i bakelitem w jaskrawych kolorach. Nie mogę się już doczekać, kiedy zobaczę efekty pracy grupy remontowej, ale na razie postanowiłam zostawić twórców mojego przyszłego domostwa w spokoju i udać się na spacer po ukochanym Montmartrze.
Ponownie przekonałam się, że w Paryżu nie można się nudzić! Wprawdzie liczyłam na to, że uda mi się zobaczyć wystawę rodzącej się sztuki surrealistycznej, wyjątkowo modnej dzisiejszego lata, ale niestety wszystkie wejściówki zostały już wyprzedane. Krytycy zachwycają się nowymi technikami, po które sięgają surrealiści. Muszę przyznać, że kolaż, frotaż, a także fumaż mogą robić wrażenie, ale ja wolę tradycyjne przedstawianie rzeczywistości. Podobają mi się jednak malarskie wyczyny surrealistów. W swoich obrazach odsłaniają przede mną swoistą nadrzeczywistość, wydobywają na jaw stany mojej podświadomości. To burzenie logicznego porządku rzeczywistości oraz kojarzenie elementów przez przypadek, przypomina inspirację marzeniami lub też sztuką dzieci i ludzi umysłowo chorych. Takie dzieła wydają mi się ulotnymi mignięciami chwili. Aż trudno uwierzyć, że najwięksi twórcy surrealistycznej myśli malarskiej wywodzą się z dadaizmu. Kiedyś żałowałam, że nieograniczona swoboda dadaistycznych tworów Hansa Arpa przeszła w nierzeczywistość surrealizmu. Z czasem jednak jego surrealistyczne prace zaczęły przyciągać moją uwagę i pobudzać wyobraźnię. Wystawa, na którą się wybierałam przedstawiała nie tylko dzieła Arpa, ale także obrazy Salvadora Dali i Rene Magritte'a, którego poszukiwanie własnej tożsamości artystycznej sięga okresu futuryzmu. Po cichu liczyłam też, że w galerii nie zlikwidowano mojej ulubionej, stałej pozycji. Chciałam ponownie nacieszyć oko pracami ulubieńca, twórcy dadaizmu - Tristana Tzary. Jego malarstwo od zawsze było prawdziwym balsamem na moją duszę, a własna koncepcja sztuki mająca wyrazić bezsens i chaos rzeczywistości przez swoisty prymitywizm i infantylizm, wciąż robi na mnie ogromne wrażenie. Zachwyca mnie też nieograniczona swoboda, która charakteryzuje dadaizm i indywidualna cecha Tzary, czyli demonstrowanie fantazji ujawniającej się w pełnym absurdu dowcipie. Szkoda, że nie uda mi się dziś zobaczyć ani jednaj pracy dadaistycznych i surrealistycznych geniuszy, ale na szczęście udało mi się znaleźć inną interesującą wystawę. Wprawdzie nie przyciąga ona tłumów, ale przypuszczam, że może mnie zainteresować. Wystawa składa się z dwóch części - plakatu i fotografii. Do tej pory nie interesowałam się tymi elementami, więc z chęcią poznam najmodniejsze nurty.
Forma plakatu jest mi całkowicie obca, bo dopiero od niedawna stał się on popularny, a to głównie dlatego, iż jest doskonałym środkiem reklamy. Króluje w nim wszystko, co ma związek z podróżowaniem. Podróż przedstawiona jest jako największe szczęście i oznaka dobrobytu. Ze wszystkich przedstawionych plakatów tryska energia, radość życia i poczucie wolności. Wszystkie zachowane są również w Art Deco, nurcie charakteryzującym się wyrazistymi, prostymi wzorami oraz zdecydowanymi, czystymi, jaskrawymi kolorami. Modne są także motywy promieni słonecznych, zygzakowatych błyskawic. Najbardziej znanymi twórcami plakatów są przedstawieni na wystawie McKnight Kauffer i Cassandre, którego prace są naprawdę imponujące. Muszę zastanowić się, jak taki plakat wyglądałby na ścianie w salonie i czy ten Cassandre jest dziś w Paryżu.
W przeciwieństwie do obejrzanych plakatów, fotografie wypadły według mnie dość blado. Na wystawie królowały fotografie artystyczne, które nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Nawet te inspirowane abstrakcją oraz kubizmem nie zdołały mnie zachwycić. Seria niemieckich fotografii utrzymana w nowatorskim stylu "Neue Sachlichkeit" stworzonym przez Gustavza Hartlaubza nie zaprezentowała niczego nowatorskiego. Nie widzę żadnego uroku w ich dążeniu do ścisłej wierności i opozycji wobec wszelkich oznak braku autentyzmu. Jedynie zdjęcia Lazslo Moholy - Nagy'ego eksperymentującego światłem w dziedzinie fotomontażu i fotogramu stwarzały ciekawy dla oka efekt.
Mimo rozczarowania fotografiami z wystawy wyszłam zadowolona i czułam się świetnie krocząc zalanym słońcem Montmartrem w kierunku domu. Chciałam trochę odświeżyć się przed wieczorną zabawą i sprawdzić, jak idą prace remontowe. Po drodze kupiłam gazetę i wcale nie zdziwiłam się widząc projekt nowego drapacza chmur, który ma powstać w Nowym Jorku. Emipire State Building - dość śmieszna nazwa. Projekt oczywiście utrzymany w tendencji Art Deco, która nakazuje w architekturze stosować oszczędne linie o niemal matematycznej precyzji. Dlatego wszystkie amerykańskie drapacze chmur są prawie identyczne i dla mnie całkowicie nieatrakcyjne architektonicznie. Oprócz gazety kupiłam też prześliczną puderniczkę. Malutkie, zgrabne, błękitne cacuszko. Będzie pasowało do kreacji, którą sprawię sobie jutro z samego rana.
Nie ma lepszego miejsca na spędzenie wesołego wieczoru niż paryskie knajpki. Szczególnie upodobałam sobie te mniej popularne, umiejscowione na uboczu miejskiego życia, gdzie do woli mogę słuchać muzyki najmilszej mojej duszy. Zatracam się wtedy w dźwiękach murzyńskich geniuszy. Czarna muzyka, która dopiero niedawno zyskała sławę w Ameryce powoli przychodzi do Europy i podbija serca Francuzów. Jazz - połączenie muzyki europejskiej, afrykańskiej i amerykańskiej, która zawiera w sobie europejską melodykę, harmonikę i instrumentację oraz pieśni religijne i folklorystyczne Murzynów. Urzeka przede wszystkim niesamowitą pulsacją rytmiczną, improwizacją i szczególną, murzyńską intonacją głosową. Dzisiejszego wieczoru gościom czas umila kilkuosobowy zespół muzyków - trębacz, klarnecista, puzonista, perkusista i wokalistka o nieprzeciętnych możliwościach głosowych. Grają utwory mojej ulubionej jazzowej gwiazdy - Bessie Smith, cesarzowej bluesa. Mam nadzieję, że później usłyszę kilka utworów ragtime'owych, utrzymanych w konwencji najpiękniejszego odłamu jazzu odznaczającego się regularnie akcentowanym basem. Niezdetronizowanym królem ragtime'u jest według mnie jego twórca - Scott Joplin.
Do domu wracam późnym wieczorem i czuje lekki niedosyt, gdyż zbyt wcześnie zmuszona byłam opuścić zabawę. Jutro czeka mnie ciężki dzień i muszę być wypoczęta. Raniutko przychodzi ekipa remontowa by dokończ dzieło, a ja na 9.00 umówiona jestem z fryzjerem.
Prawie zaspałam! Na szczęście 15 minut przed przyjściem Le Corbusiera obudził mnie świergot ptaków dochodzący z parku. Cóż to za szczęście, że sam mistrz zdołał znaleźć chwilkę czasu by sprawdzić, czy prace postępują zgodnie z jego założeniami. Kiedy architekt ostatecznie ukierunkuje ekipę, będę mogła nareszcie udać się do fryzjera. Cóż za szczęcie, że dzisiejsze kanony mody propagują bardzo krótkie fryzury. Rano nie mam więc większych problemów z ułożeniem włosów, a dzięki zwinnym rękom fryzjera mogę poczuć się młodo i świeżo prawie codziennie! Do pełnego szczęścia brakuje mi teraz jedynie sukienki... Powinnam poszukać czegoś w nowym salonie mody. Maja tam podobno mnóstwo zagranicznych materiałów; no i zero gorsetów! Jakie to szczęście, że wyszły z mody i nareszcie mogę swobodnie oddychać...
Miła obsługa chętnie pomaga w doborze kreacji. Wybrałam prosty, jasnoniebieski materiał. Sukienkę skroją klasycznie; nie lubię zbędnych falbanek. Będzie sięgać kolan i muszę uprzedzić krawcową by nie była zbyt obcisła w okolicy biustu.
Uczynna sprzedawczyni dobrała dla mnie także kapelusik. Czapki w kształcie hełmu nie za bardzo mi odpowiadają, ale cóż zrobić, jeśli takie są teraz modne. Kupno sukienki i kapelusza bardzo nadweręży mój budżet, ale przecież od czasu do czasu należy mi się chwila szaleństwa, nieprawdaż? To ideału kobiecości brakuje tylko czerwonej, ostrej szminki. Na szczęście w zanadrzu zawsze trzymam całą kosmetyczkę...
Nareszcie czuje się wyśmienicie i jestem całkowicie gotowa do podboju kawiarnianej stolicy mody. Mam jeszcze kilkanaście minut do spotkania w Moulin Rouge i chyba przespaceruje się pobliskimi ulicami. Ta okolica nie jest mi znana tak dobrze, jak Montmartre, więc podczas krótkiego spacerku postaram się wczuć w panującą atmosferę.
Ciekawe, kto z zaproszonych zdecyduje się przyjść. Gertruda zapewniała, że zaprosiła wszystkich swoich przyjaciół. Może być tłoczno, bo któż nie lubi słynnej pani Stein... W środowisku twórców cieszy się dużym autorytetem. Rozwinęła eksperymentalne teorie narracji i stworzyła niepowtarzalny styl. Ze wszystkich jej dzieł najbardziej podobały mi się "Tender Buttons". Nie dziwne, że krytycy uznali tę książkę za arcydzieło, w końcu w dzisiejszych czasach nowatorskie rozwiązania w prozie są bardzo modne. Znajomi nie cenią jej jednak wyłącznie ze względu na talent. Osobiście podziwiam ją za to, z jakim zapałem wspiera młodych pisarzy. Na przykład ten Hemingway. Przypuszczam, że gdyby nie ona trudno byłoby mu cokolwiek opublikować. Niektórzy krytycy twierdzą, że Gertruda miała nosa, a ten Hemingway jeszcze wyjdzie na ludzi.
Ale tłok...! Nie sądziłam, że przyjdzie aż tyle osób - wielu znanych krytyków, pisarzy i poetów. Jest też kilku dziennikarzy, a jeden z nich to wybitny znawca poezji. Czytałam jego ostatnie publikacje na temat anglojęzycznej liryki. Zachwycał się irlandzką gwiazdą - Williamem Yeatsem. Podkreślał wyjątkowość jego wierszy oraz zerwanie poety z tradycją romantyczną. Zwrócił moją uwagę na to, że Yeats poprzez odwoływanie się do ludowych mitów i baśni zwrócił się ku rzeczywistości dnia codziennego, która niewiele ma wspólnego z tajemniczą atmosferą romantyzmu. Mimo tego, czytając utwory irlandzkiego poety wciąż czuję pewien niedosyt. Podoba mi się jednak to, że poprzez prostą formę i język nierzadko zaczerpnięty z języka kolokwialnego w "Drugim przejściu" Yeats bardzo realistycznie ukazuje apokaliptyczną wizję upadku cywilizacji. Ale jeśli mówimy już o anglojęzycznych poetach to osobiście uważam, że gigantem w tej dziedzinie jest Thomas Eliot. Podziwiam to, że po wojnie rozstał się z tradycyjną poezją liryczną, a "Jałowa ziemia" to dowód prawdziwego geniuszu autora. Dzięki swojej erudycji stworzył dzieło pełne wielostronnych skojarzeń, wyrazistych metafor i symboli. "Jałowa ziemia" to poezja na wskroś nowatorska, która burzy granice pomiędzy czasem, a przestrzenią.
Jestem ogromną fanką poezji choć w rzeczywistości większą cześć mojego życia pochłania proza, a dokładniej powieści. Koszmar I wojny światowej zachwiał kanonem tradycyjnych norm moralnych, dlatego największe dzieła naszych czasów ukazują ów przełom w sposobie myślenia i obyczajowości. Rozmawiając na ten temat z Gertrudą, doszłyśmy do wspólnego wniosku, że dzisiejsi pisarze podejmują często udane próby przekształcenia literatury w narzędzie badania najgłębszych zakamarków ludzkiej psychiki. Ponadto rozbijają tradycyjną narrację by wyeksponować znaczenie ulotnych wrażeń i podświadomości w życiu człowieka. W dziedzinie prozy i powieściopisarstwa ciężko jest twórcom zdobyć uznanie w oczach krytyków i czytelników. Nowatorskie zabiegi często są wyszydzane i niedoceniane. Do tej pory w mojej pamięci żywa jest historia pierwszego wydania "Ulissesa" pióra Irlandczyka - Jamesa Joyce'a. Zrozumiały dla nielicznych "Ulisses" wywołał oburzenie nie tylko wśród Amerykanów, którzy publicznie spalili cały nakład, ale również Brytyjczyków, którzy wydali zakaz przywożenia do kraju zagranicznych wydań książki. Nie wiem, jakim cudem udało mi się zdobyć egzemplarz "Ulissesa", ale jestem ogromnie szczęśliwa, że dzięki temu dane było mi poznać losy Leopolda Blooma. Joyce opisuje 24 godziny z życia Leopolda dając popis bezprecedensowej wirtuozerii języka. W książce można odnaleźć fragmenty napisane stylem wzorowanym na kobiecych czasopismach, elementy języka ulicy, a także ustępy pełne cytatów z literatury i mitologii. Nie potrafię zatem zrozumieć, dlaczego ów genialny pisarz nie znalazł uznania i zrozumienia wśród dwudziestowiecznych czytelników. Następną, niemożliwym dla mnie do zrozumienia artystyczną porażkę poniósł David Lawrence. Nigdy bym się o nim nie dowiedziała gdyby nie przyjaciel Gertrudy, który podczas przyjęcia opowiedział mi historię Lawrenca. Dzięki niemu wcześniej poznałam "Synów i kochnków" oraz "Tęczę". Oba dzieła przepełnia pesymizm, a żaden bohaterów nie jest człowiekiem w pełni szczęśliwym. Książkową rzeczywistość i odwieczną więź człowieka z naturą niszczy postępująca industrializacja, która integruje również w wewnętrzny rytm życia człowieka, co prędzej czy później musi doprowadzić do upadku zachodniej cywilizacji. Obie pozycje wiele uwagi poświęcają również sprawom seksu, który według autora daje tylko pozorne uczucie zjednoczenia z drugim człowiekiem. Książki te zapisały się na kartach historii powieściopisarstwa, ale największe dzieło Lawrenca zostało przez krytyków wyklęte. Do tej pory w ogóle nie zostało opublikowane, ale przyjaciel Gertrudy dysponował kopią owej lektury, która nosiła tytuł "Kochanek Lady Chatterley". Odważny temat powieści, jak i poważny, niewybredny język wzbudziły powszechne oburzenie.
Więcej szczęścia niż Lawrence i Joyce miała inna angielska pisarka, której twórczość była tematem mojej dyskusji z pewnym przystojnym artystą. Tak jak ja, okazał się wielkim fanem Virginii Woolf. Jej proza pisana z niespotykaną przenikliwością, język charakteryzujący się lekkością i subtelnością porywał jego duszę równie skutecznie jak moją. Pierwszą powieść "Pokój Jakuba" uważał również za najlepszą i zauważał, że była ona próbą zastosowania nowatorskiego typu narracji - wykorzystania wyłącznie monologów wewnętrznych bohaterów. Powieść ta zapoczątkowała karierę Woolf, która już w "Do latarni morskiej" zrezygnowała z fabuły i tradycyjnego modelu narratora, narzucającego czytelnikowi interpretację i oceny czynów bohaterów. Przystojny artysta porównał czytanie książek Woolf do studiowania ludzkiej osobowości, a jej ukazanie świata takim, jakim jest w odczuciu człowieka jako jednostki, uznał za coś nowego i niezwykle interesującego. Po dłuższej dyskusji doszliśmy do wspólnego wniosku, że jej powieściowa rzeczywistość składa się ze strzępów rozmów, urywanych monologów wewnętrznych oraz przelotnych skojarzeń, co tworzy ciekawą technikę narracyjną.
Tak jak pozostała dwójka powieściopisarzy i dwaj poeci, o których miałam przyjemność rozmawiać owego popołudnia, Woolf towarzyszyła mi w drodze do domu. Jednak to ani ona, ani żaden ze wspomnianych autorów wstąpił do mnie wieczorem. Wczesną nocą gościłam u siebie mojego przystojnego kawiarnianego rozmówcę i byłam ciekawa, co też jeszcze może zdarzyć się owego letniego wieczoru ostatniego roku moich "szalonych lat dwudziestych".