A: Mógłby nam Pan przybliżyć historię swoich przodków?
B: Matka moja była aż Łęcka, ale ojciec tylko Ochocki. To bardzo osłabia związki rodzinne... Pan Tomasz jest dla mnie jakimś ciotecznym stryjem.
A: Co Pan myśli o pannie Izabeli Łęckiej?
B: Bogini! Kiedy rozmawiam z nią, zdaje mi się, że potrafiłaby mi zapełnić całe życie. Przy niej jednej czuję spokój i zapominam o trapiącej mnie tęsknocie. Ale coś!... Ja nie umiałbym siedzieć z nią cały dzień w salonie ani ona ze mną w laboratorium...
A: Czym się Pan zajmuje?
B: Ach czym ja się nie zajmuję!... Fizyką, chemią i technologią... Przeciez skończyłem wydział przyrodniczy w uniwersytecie i mechaniczny w politechnice... Zajmuję się wszystkim; czytam i pracuję od rana do nocy ale- nie robię nic.
A: Co Pan zaliczy do swoich osiągnięć?
B: Udało mi się truche ulepszyć mikroskop, zbudować jakiś stos elektryczny, jakąś tam lampę...
A: Więc można Pana nazwać wynalazcą?
B: No, ale i cóż to znaczy?... Razem nic. Kiedy pomyślę, że w dwudziestym ósmym roku tylko tyle zrobiłem, ogarnia mnie desperacja. Mam ochote albo porozbijać swoje laboratorium i utonąć w życiu salonowym, do którego mnie ciągną, albo trzasnąć sobie w łeb...Ogniwo Ochockiego albo- lampa elektryczna Ochockiego... jakież to głupie!... Rwać się gdzieś od dzieciństwa i utknąć na lampie- to okropne... Dobiegać środka życia i nie znaleźć nawet śladu drogi, po któej by się iść chciało- cóż to za rozpacz!...
A: Co Pan myśli o kobietach?
B: Nie to, żebym nie lubił. Ale od czasu jak przekonałem się, że wielkie damy nie różnią się od pokojówek, wolę pokojówki. Te baby to wszystko gęsi nie wyłączając najmądrzejszych.
A: Czy to znaczy, że Pan jeszcze nigdy nie kochał kobiety?
B: Kochałem, zaraz ileż to? Cztery, sześć ze siedem tak sidem razy. Zabiera to dużo czasu i napędza desperackie myśli.
A: Jeśli kochał Pan tyle razy, to dlaczego sie jeszcze nie ożenił?
B: Diabli mi po żonie, która by się szastała po moich laboratoriach w sukni z długin ogonem, wyciągałaby mnie na spacery, wizyty, teatry... Dalibóg, nie znam ani jednej kobiety, w której ciągłym towarzystwie nie zgłupiałbym w pół roku.
A: W takim razie jaki jest Pana stosunek do miłości?
B: Miłość głupia rzecz... Poznajesz, kochasz, cieprpisz... Potem jesteś znudzony albo zdradzony.
A: Co Pan myśli o równouprawnieniu kobiet?
B: Niech licho weźmie emancypację. Piękna emancypacja. W y chciałybyscie mieć wszystki przywileje: męskie i kobiece, a żadnych obowiazków... Drzwi im otwieraj, ustępuj im miejsca.
A: Jakie ma Pan plany na przyszłość?
B: Warto by załozyć w Warszawie gabinet doświadczalnydo technologii chemicznej i mechanicznej. Bo u nas nie ma wynalazków przede wszystkim dlatego, że nie ma ich gdzie robić.
A: Czy Pan sam podjął się zorganizować pracownię technologiczną?
B: Wolę pojechać do gotowej pracowni, a nie dopiero tworzyć nowej, z któej bym nie doczekał się owoców i sam zmarniał. Na to trzeba mieć zdolności administracyjne i pedagogiczne, a już bynajmniej nie myśleć o maszynach latających.
A: Gdzie Pan teraz ma zamiar pracować?
Napewno nie tutaj. Tu przede wszystkim nie ma naukowego klimatu. Tu jest miasto karierowiczów, miedzy którymi istaotny badacz uchodzi za gbura albo wariata. Ludzie uczą się nie dla wiedzy, ale dla posady. Rozmawiałem z wielkimi przymysłowcami myślać, że skłonię ich do popierania nauki, choćbydla praktycznych wynalazków. Oto oni mają takie wyobrażenie o nauce jak gęsi o lagarytmach. Tu liczą się tylko rauty i damy, damy i rauty! A ponieważ ja nie jestem lokajem, ażebym miał fattygować się na rautach, a damy uważam za bardzo pożyteczne, ale tylko do rodzenia dzieci, więc umknę stąd, chociażby do Zurychu.
A: Co Pan sądzi o wynalazkach Geista? Może tam mógłby Pan pojechać?
B: Owszem pojechałbym, ale najpierw dla sprawdzenia faktu. Bo to, co ja wiem o materiałach chemicznych nie godzi się z teorią zmienności ciężarów gatunkowych poza pewną granicą.
A: To znaczy, że wyjeżdż a Pan za granicę?
B: Gdybym miał pieniądze w jednej chwili! Cóż ja tu wysiedze?... Chyba z desperacji ożenię się bogato. Pewnie zapyta Pani dlaczego z desperacji. To bardzo proste. Ubogiej żony nie wykarmię, bogata wciągnęłaby mnie w sabarytyzm, a każda byłaby grobem moich planów. Dla mnie trzeba kobiety. która by ze mną pracowała w laboratorium; a gdziez ja taką znajdę? Jedno jest penw teraz wyjeżdżam do Petersburga żeby pilnowac testamentu Prezesowej Zasławskiej a potem się okaże.
A: Dziękuje że rozmowę.