Jak powszechnie wiadomo świat jest płaskim dyskiem, który trzymają trzy małpy, stojące na wielkim krecie, który to przekopuje się przez czarny piach kosmosu, niewiadomo z jakiego powodu i w jakim celu. Najstarsi żyjący uważają, że ów ryjówkowaty stwór najprawdopodobniej poszukuje innego świata, który by dźwigała olbrzymia pierścienica, z która mógłby się bliżej zapoznać i zaprosić ją na obiad. Ja jednak jestem zdania, że Eu po prostu brnie na oślep przed siebie, bo w końcu lepiej bezsensu iść na przód niż bezsensu stać w miejscu, a już na pewno lepiej niż bezsensu się cofać. A kim ja jestem? Zapomniałem się przedstawić przepraszam was. Nazywam się Jakub, jestem z rodu Tadeusza, możecie mówić mi czarny kruku, panie wilków i dzikich kojotów, królu siedmiu wiatrów, a tak nieoficjalnie to jestem na bezterminowych wakacjach i zwiedzam różne galaktyki i światy. Jakiś czas temu przez przypadek i jedną skórkę banana wszedłem nie do tych gwiezdnych bram co potrzeba i znalazłem się na tym płaskim że aż boli świecie. Oczywiście musiałem zgubić swojego PRL’a i teraz mam problem z czekami podróżnymi i za bardzo nie wiem jak wrócić do siebie. Tak więc jestem na przymusowych wakacjach aż do odwołania i z braku innych możliwości mogę opowiedzieć wam co nieco o tym świecie.
Niby świat jak świat płaski, z niekompletnymi prawami fizyki i mnóstwem dziwaków. Ale kiedy mu się bliżej przyjrzeć ma swój urok. Jak to na każdym dysku bywa najciekawsi są tu mieszkańcy. Niezbyt dużego wzrostu, ale i nie karłowaci, chodzą ubrani w pastelowych kolorów suknie, które przypominają damskie pluszowe piżamy. Wszyscy mówią sami do siebie, a ich ulubioną rozrywką prócz dysput natury filozoficzno-etyczno-moralnej są kręgle i krakersy z serem. Jak miałem możliwość się przekonać są to niezwykle niebezpieczni ludzie i nie chodzi mi tu bynajmniej o perfekcyjną umiejętność władania laserowym mieczem, ale o pytania, które sobie zadają. Mówią: „skąd pochodzę?” – niezwykle niebezpieczne pytanie, „kim jestem?” – bardzo niebezpieczne i „czy wyłączyłem żelazko?” – najniebezpieczniejsze. Często dochodzi między nimi do kłótni i potyczek, które kończą się przymusem szczekania błędnie myślącego pod stołem. Ich filozoficzna natura i chęć do dysput kończących się laserową szermierką skłoniła mnie do poszukiwania odpowiedzi na transcendentalne pytania i zapisania się na Kendo.
Jako pana siedmiu wiatrów zaraz wywiało mnie do biblioteki, w której to mogłem zaznajomić się z kierunkami filozoficznymi dominującymi na tym krążku i pojeść krakersy z serem. Biblioteka okazała się najdziwaczniejszym miejscem zaraz po ratuszu jakie mogłem tu oglądać. Budynek fabryki moli, jak to tu się nazywa znajdował się zaraz przy centralny ryneczku miasta, był to sześcian bez żadnych ozdobników i okien, metalicznego koloru, co było niesamowite w mieście pełny pastel i małych pałacyków z wieżyczkami. Do molarni prowadziły tylko jedne proste, rozsuwane drzwi. O budynku w moim świecie powiedziano by że to późny gomulka lub wczesny gierdych. Ale przecież nie liczny się to co z zewnątrz, tylko to co wewnątrz, pomijamy tu oczywiście naturalną fizjologię. A wnętrze biblioteki byłoby niemożliwym do opisania dla zwykłego robaczka, ale ja jako pan dzikich kojotów nie mam z tym problemu. Po przejściu przez rozsuwane drzwi znalazłem się w sześciennym pokoiku wielkości 1 melonga całym w kolorze fioletowym, bez okien i bez widocznych drzwi, nawet tych którymi wszedłem. Na środku klaustrofobicznego pomieszczenia znajdował się stolik, a na nim najzwyklejsza papierowa książka i talerzyk z krakersami z serem i szklanka truskawkowego mleka z napisem „pij mleko polubisz truskawki”. Sytuacja przerosła mnie. Dostałem ataku astmy, od razu zacząłem się dusić i wypluwać z siebie mililitry farfucli najróżniejszej maści i kształtu. Kiedy już myślałem, że piaskowy dziadek z kosą i klepsydrą w ręku po mnie idzie jakaś zapomniana cześć mojego mózgu przypomniała mi że ja nie jestem astmatykiem! Wyprostowałem się wziąłem głęboki wdech i zaczerwieniony od wstydu, z braku drzwi z napisem ”exit” zacząłem czytać książkę. Koniec końców po to tu przyszedłem.
Książa była autorstwa Antoine de Saint-Exupery opowiadała o małym królewiczu, który podróżuje podobnie zresztą jak ja po bliskich mu światach i próbuje zrozumieć prawa i wartości nimi rządzące. Pogrążyłem się w niej jak średniowieczny stukilogramowy rycerz w pełnym rynsztunku w bagnie. Jako iż skończyłem kurs 3 stopnia w szybkim czytaniu i byłem mistrzem mojego hrabstwa więcej czasu niż czytanie zajmowało mi przewracanie kartek i rozkochiwanie się w obrazkach. Pochłaniałem przy tym krakersy z serem i mleko od krowy wypasanej na polu truskawek. Przyjaźń, wiara i strach przed baobabami zostały mi do dziś. W niebieskim pokoiku zrozumiałem, że obowiązkiem człowieka jest pielęgnowanie przyjaźni, rozwijanie w sobie dobroci i szlachetności, niszczenie wad już w zalążku i czynienie dobra innym. Zrozumiałem jak ważny jest obowiązek i jak mało wartościowym jest człowiek próżny, zachłanny bogactwa, władzy. Dumałem tak sobie oparty o ścianę i pochłaniałem kolejnego krakers, kiedy zaczęło huczeć i zgrzytać, pokojem zatrzęsło, poczułem się jak w windzie i rzeczywiście mój pokoik zaczął się najprawdopodobniej przemieszczać! Cały purpurowy znowu poczułem, że dostaje uronionej astmy, gdy ściana o którą się opierałem nagle się otworzyła i wpadłem do identycznego pokoiku jak poprzedni, wielkości jednego melonga, tylko że koloru żółtego.
Na środku naturalnie znajdował się identyczny stolik z książką, krakersami z serem i kubkiem mleka z miodem i cynamonem z napisem „od miodu słodsza jest tylko mama”. Od razu zabrałem się za czytanie „Kubusia Puchatka”. Przeżywałem całe swoje dzieciństwo od nowa. Ja również wiedziałem, że za pomocą dobrze nadmuchanego balona można unieść się na wysokość drzewa. A umiejętność pływania jest najważniejszą rzeczą dla ośmiolatka zaraz po umiejętności obsługi bankomatu. Kiedy skończyłem czytać zacząłem jeszcze raz i jeszcze raz, aż poczułem, że dziecko którym kiedyś byłem, a z którym przestałem się już bawić na nowo zaczęło się śmiać. Śmiało się głośno, wyraźnie, radośnie, ufnie i ja zacząłem się śmiać! „Tuk-tuk, tuk-tuk, zsuwa się Puchatek na grzbiecie, do góry nogami, w tyle za Krzysiem, który go ciągnie za przednią łapę. Odkąd Puchatek siebie pamięta, jest to jedyny sposób schodzenia ze schodów, choć Miś czuje czasami, że mógłby to robić zupełnie inaczej, gdyby udało mu się przestać tutkać choćby na jedną chwile i dobrze się nad tym zastanowić. A potem znów mu się zdaje, że chyba nie ma na to innego sposobu.” I ja pojąłem, że jest inny sposób życia, inny sposób schodzenia po schodach, niż wieczna pogoń. Pogoń za jutrem. Trzeba żyć teraz i być szczęśliwym prosto i zwyczajnie cieszyć się z żółtości słońca, zapachu kwiatów, mokrości deszczu. Tańczyć, śpiewać, jeść miodek, kochać mamę, bawić się z przyjaciółmi i czasami zdawać sobie sprawę, że jest się dobrym misiem o małym rozumku, który i tak wszystkiego nie pojmie, więc po co się wszystkim przejmować. I znowu zazgrzytało, przetoczyło się, zahuczało i sunęło. Wiedziałem już co mnie czeka więc złapałem się stolika, zamknąłem oczy i głęboko oddychałem, czując się jakbym pędził na szalonej karuzeli. To zaczynało mi się podobać, taka szalona jazda, kiedy już prawie opanowałem krzyczący ze wściekłości żołądek i mogłem cieszyć się szaloną jazdą, moja karuzela zaczęła powolutku zwalniać. Otworzyła się jedna ze ścian i moim oczom ukazał się brązowy pokój.
Kolejne stolik a na nim kolejna książka i talerz z krakersami z serem i szklanka wody z napisem „H2O”. Miałem wspaniały humor już dawno się tak nie radowałem jak dziś. Ta biblioteka w moich oczach była najwspanialszym miejscem na ziemi. Złapałem kolejną książeczkę usiadłem prostacko na tyłku a dla niektórych na czym innym w kąciku i zacząłem szybko przewracać karteczki. A z każda kolejną kartką cieniutkiej książeczki coraz mocniej sączyły mi się łzy. Cała moja radość uchodziła, przestałem się śmiać. Siedziałem cicho w kącie i cicho płakałem. Nie wiem nawet, kiedy otworzyły się drzwi na zewnątrz, jak wyszedłem było już ciemno, ciemno i smutno.
Doczłapałem się pomału do hotelu, jeżeli tak to można nazwać, gdzie tymczasowo bytowałem z braku gotówki. A musicie wiedzieć, że na Eu nie ma takich pieniędzy jak w większości światów, na Eu płaci się lizakami! Wielkie tęczowe lizaki w kształcie kółka to najwyższy nominał, a takie małe robione z starych landrynek, których ktoś nie mógł pogryźć to najniższy. I tyle właśnie kosztowała noc w tym hotelu. Dzięki temu że lubię zjeść sobie czasem czosnek moja mama zawsze daje mi przed podróżą paczkę miętowych cukierków, którymi mogłem zapłacić właścicielowi.
Kiedy wszedłem do holu zaraz podeszło do mnie trzech wielkich mędrców w pluszowych piżamach, którzy z powodu swego zamiłowania do próchnicy nie mogli pozwolić sobie a lepszy hotel. Rzucili mi wyzwanie na dysputy na temat miejsca, roli i znaczenia człowieka w świecie. Mimo mojego deszczowego nastroju nie mogłem odmówić ich laserowym mieczom. Pierwszy w koszuli koloru żółtego z śmiesznymi misiami powiedział
- Jako ludzie jesteśmy jedynymi istotami na Ziemi, które posiadają zdolność do abstrakcyjnego myślenia, wyprzedzania biegu wydarzeń, tworzenia i niszczenia otaczającego nas ekosystemu jak również jesteśmy jedynymi posiadaczami palca przeciwstawnego, który to jest naszym ewolucyjnym orężem. W całej naszej idealności i umiejętności poznawania staliśmy się bogami nowej ery. - Na co drugi w niebieskiej koszuli w karmelkowe krówki z lekkim przekomarzaniem odpowiedział
- Już od czasów starożytnych ludzie pretendowali na miejsca bogów. Większość władców zarówno na wschodzie jak i na zachodzie swój rodowód wywodziło bezpośrednio z niebiańskich plemników, ja sam mam taki rodowód z moją praprababką ożenił się sam Aye bóg czerwonych motyli i niebieskich cukierków. - Dwaj stojący filozofowie wybuchli śmiechem, co najwyraźniej uraziło filozofa w niebieskiej piżamie w karmelkowe krówki, gdyż cały poczerwieniał. Trzeci w białej koszuli z muchomorkiem powiedział
- Każdy z nas wie, że człowiek to brzmi dumnie, a już nasz wielki poeta Alonzo Miśkiewicz pisał w swym utworze „Dziadówka część trzy i trzy czwarte” w średniej impresjonizacji że jako poeta jest kreatorem, twórcą nowej rzeczywistości, że jest niczym bóg w dziele tworzenia i pragnie władać rzędami dusz. – Dwaj mędrcy pokiwali przytakująco głowami.
- Ale musimy pamiętać również o Uzsuiluj Mikcawołs i Eidarnok przecie i tam tytułowy Eidarnok uważa się za posąg człowieka, myśli że od niego zależ losy całej ojczyzny. – powiedział ten od karmelkowych krówek poczym chrząknął zaczepnie, na co zaraz odpowiedział hodowca misi na żółtej koszuli.
-Jednak wróćmy do nas zwykłych, przeciętnych ludzi. Czy i my nie posiadamy boskiej mocy? Potrafimy panować nad żywiołami, rozumiemy prawa rządzące przyrodą, wielokrotnie decydujemy o życiu i śmierci. Czy to nie są boskie przypadłości? Jako ludzie, masa zmieniamy oblicze świata, tworzymy go na nowo zgodnie z naszymi upodobaniami. Już dawno postawiliśmy wieże Babel, która sięga chmur. Jesteśmy panami Ziemi nie ma istoty, która byłaby potężniejsza od nas, która by nas mogła powstrzymać, ograniczać. Wyeliminowaliśmy wszystkich drapieżników stając samemu na szczycie łańcucha pokarmowego. Jeżeli nie my nie jesteśmy bogami to nie ma czegoś takiego jak bóg. Bóg wszak to istota nieograniczona, doskonała i czy my tacy nie jesteśmy? Jesteśmy doskonali, na Ziemi nie ma istot doskonalszych od nas, nie ma rzeczy, które by nas ograniczały, potrafimy ominąć każdą przeszkodę. - Kiedy skończył mówić wziął głęboki oddech i wpiął dumnie pierś będąc naprawdę zadowolonym z tego co powiedział.
- Ale przecież wielki prorok Die Kotelet mówił że człowiek to marność, a jego życie to chwila i nic nie znaczy. A próby wywyższenia się to pogoń za wiatrem. Przecie pisał w sanskrycie „marność, marność widzę i brak śledzi” A po nim pisał przecież Nabłonkowski „dźwięk, cień, dym, wiatr, blask, glos, punkt tym żywot ludzki słynie i zupą z kartofli.” – Rzekł starannie muchomorek i w tym samym momencie trzy pary lekko zezowatych oczek spojrzały na mnie, a piętnaście par tłustych paluszków spoczęło na włącznikach swoich jakże nieekonomicznych energetycznie, ale za to jak lekkich mieczy.
- A waść jakiego jest zdania? Co sądzi o ludziach i ich znaczeniu, czy tak jak kolega uważa, że są jednostki nad wyraz wybitne, które mogą równać się bogom i zmieniać koleje ludzkości, czy uważa może, że bycie człowiekiem samo przez się jest równe boskości, czy może kolega ma jeszcze inne zdanie?
I cóż miałem odpowiedzieć ja biedny robaczek, który był dopiero na dwóch lekcjach kendo, i który nie miał jeszcze za co kupić w sklepie z używanym sprzętem elektronicznym swego pierwszego laserowego miecza o minimalnym napięciu trzech tysięcy voltarów.
- Człowiek jest istotą wspaniałą i wiele od niego zależy. Czy jest bogiem nie wiem, nigdy nie spotkałem boga i nie wiem czy jest podobny do człowieka. Czy może wpływać na dzieje ludzkości, na pewno. Historia na moim dysku pokazała, że wybitne jednostki mogą ją dowolnie kształtować, tak jak pisarz treść książki. Ludzie są bardzo potężni, a ich decyzje wpływają na wszystko i wszystkich wokoło, a nawet na tych, którzy się jeszcze nie urodzili. Na moim dysku mamy problemy z czystym powietrzem, świeżą wodą, wolnym czasem. Wszyscy tam gdzieś pędzą, gonią za czyś, załatwiają miliony spraw, które wcale nie dają im szczęścia. W waszej fabryce moli poznałem dziś odpowiedzi dotyczące miejsca człowieka w świecie. Wiem, że trzeba żyć teraz i być szczęśliwym prosto i zwyczajnie cieszyć się z żółtości słońca, zapachu kwiatów, mokrości deszczu. Tańczyć, śpiewać, jeść miodek, kochać mamę, bawić się z przyjaciółmi i czasami zdawać sobie sprawę, że jest się dobrym misiem o małym rozumku, który i tak wszystkiego nie pojmie, więc po co się wszystkim przejmować. Zrozumiałem, że obowiązkiem człowieka jest pielęgnowanie przyjaźni, rozwijanie w sobie dobroci i szlachetności, niszczenie wad już w zalążku i czynienie dobra innym. Zrozumiałem jak ważny jest obowiązek i jak mało wartościowym jest człowiek próżny, zachłanny bogactwa i władzy. Poznałem także jak mało znaczy człowiek. Jak kruche jest jego życie i ile cierpienia może ono przynieść. Rolą i zadaniem człowieka jest być szczęśliwym tu i teraz, nie powodując swoim szczęściem cierpienia innych, a wręcz przeciwnie dzieląc się nim. Nie ważne czy jesteśmy na samym szczycie ewolucji, czy też jesteśmy zaledwie prochem w wszechświecie. Ważne abyśmy mieli szacunek dla siebie samych, dla innych i dla ziemi, na której żyjemy.
To ich załatwiło! To był mój tryumf. Przegadałem trzech mędrców z wielką próchnicą, na planecie Eu, gdzie spory transcendentalne są normalnością i chyba już wszystkie zostały rozstrzygnięte, w większości drogą kompromisów i ustępstw szeroko wykrajanych laserowym mieczem. Trzem kolorowym panom nie pozostało nic innego jak wleźć pod stół i zacząć szczekać. Byłem naprawdę z siebie zadowolony.
Fart chciał, że mojemu wywodowi przysłuchiwał się również jakiś obco światowiec w brązowych habicie. Podszedł o do mnie wyciągnął z rękawa wielkiego, okrągłego tęczowego lizaka i powiedział „masz chłopcze zasłużyłeś sobie”. To był najwspanialszy dzień mojego życia. Odnalazłem drogę do szczęścia, zrozumiałem czym jest cierpienie, odnalazłem moje miejsce świecie i rolę, którą musze w nim wypełnić i wiecie co zrobiłem? Usiadłem na fotelu i zjadłem tego pięknego lizaka....