Siedzę przy stole i patrzę za okno. Widzę stary, ale mimo to wciąż nawiedzany cmentarz, tuż po Wszystkich Świętych. Słucham Jean’a Michel’a Jarr’a, a właściwie to jego nieco dziwnej muzyki klasycznej...
Pierwszy utwór skomponowany radosną, żywą nutą, więc spodziewam się całej płyty w takim nastroju. Tymczasem drugi zaskoczył mnie. Muzyka w smutnej tonacji, budząca w nas zadumę, idealnie pasująca do charakteru dzisiejszego dnia. Dźwięki przemijają jak nasze i wszystkich naszych zmarłych, bliskich życie. W tle słychać szum fal przeplatający się z dźwiękami wywołujące dreszcze. Nasuwają mi się myśli o ludziach, którzy zginęli na, morzu. Owe pełne grozy dźwięki przypominają mi jęki dusz, które włóczą się po świecie nie mogąc zaznać wiecznego spokoju. Po chwili słychać ciche, szybkie nuty. Tempo tego utworu kojarzy się z tempem życia dzisiejszego człowieka, który jest zapracowany, nie ma wolnej chwili na odrobinę refleksji, na przemyślenie sensu życia. Po co zastanawiać się nad swoim istnieniem skoro obok interes się kręci. Jarre w tym niewielkim fragmencie zmusza nas do rozmyślań, do wspomnienia swoich bliskich, którzy też gonili za pieniądzem, a tym czasem ich gonitwa skończyła się tak szybko jak ten utwór.
Następne kompozycje są już w weselszym nastroju, a mimo to czasami da się słyszeć grzmot. Utwory są bardzo do siebie podobne, przez co „zlewają się ze sobą” jak plamy na obrazie, ale w końcowym efekcie możemy podziwiać wielkie, wspaniałe dzieło. Teraz coś zupełnie innego. Czyżby to był radosny taniec podczas burzy? Przeciwieństwa. Tak jak w życiu są tacy ludzie, którzy nawet podczas sztormu pozostają lekkoduchami. Być może był to ich ostatni taniec tak jak to był ostatni utwór „Equinoxe”. Mój pokój wypełniły dźwięki pierwszego i najdłuższego utworu (trwający aż 17:49 min.)następnej części „Magnetic Fields”. Są to nuty szybkie, lecz niewesołe, bardzo często powtarzające się. Przez utwór przewijają się złowieszcze śmiechy ,ale także odgłosy przyjaznych rozmów. Bardzo często można usłyszeć odgłosy przelatujących samolotów. Ten utwór był dosyć monotonny. Następne podobają mi się coraz bardziej, chociaż niewiele się między sobą różnią. Każdy następny dźwięk nasuwa mi inne myśli. Jedne dotyczą dzisiejszego święta, a inne człowieka, jego natury, życia. I ostatnia kompozycja. Początek melodii kojarzy mi się z gorącymi wyspami, położonymi gdzieś daleko stąd. Utwór kończy się, kończy się płyta. Chciałabym jeszcze przez chwilkę zostać w tym wyimaginowanym świecie, z którego rzeczywistością jest tylko muzyka. Zamilkły głośniki, tak nagle, jak skończyło się życie tych, którzy leżą pochowani po drugiej stronie ulicy i raz do roku ktoś sobie o nich jeszcze przypomni.
Bardzo mi się podobała ta płyta, ale nie potrafiłam się przy niej zrelaksować, jej autor zmuszał mnie do myślenia, wyobrażania sobie jego uczuć. Moim zdaniem Jean Michel Jarre w 13 utworach idealnie przekazał słuchaczowi wszystko to, co czuł komponując tą muzykę. Moją ocenę obniżam także za monotonię w niektórych utworach.