O pani Adeli Soerensen wiemy niewiele: pochodzi z Norwegii i jest matką. Możemy przyjąć, że ma więcej niż 40 lat, ponieważ jej syn ma lat 20, a ona sama mówi o sobie, że jest starą kobietą. Wiemy też, że to właścicielka pracowni z ubraniami, ponieważ Marika wspomina, że może będzie dostawać tańsze sukienki. Miała dwóch mężów.
Poznajemy ją w bardzo dla niej trudnej sytuacji życiowej. Mianowicie, niedawno niemieccy żołnierze, z nie do końca jasnych powodów, schwytali jej syna. Dlatego też postanowiła pójść do Willego Sonnenbrucha, aby dowiedzieć się, czy nie mógłby zrobić czegoś w tej sprawie. Uważam, że tym samym wykazuje dużą odwagę. Widzimy też, jak wielka jest jej miłość do syna. Jest osobą zrównoważoną, co podkreśla Marika, a co widać w trakcie jej rozmowy z Willim: mimo nerwów nie traci „zimnej krwi”, a nawet próbuje oficera przekupić, co jej się nieznacznie udaje. Rozstaje się przy tym z naszyjnikiem, mającym dla niej wartość sentymentalną (zwykła go zakładać w trudnych chwilach, jako talizman). Również w trakcie owej rozmowy odsłaniają się jej delikatność, nieśmiałość i kulturalność, ponieważ jest jej bardzo trudno przejść od razu do celu wizyty. Stara się być ostrożna, żeby przypadkiem nie zaszkodzić synowi. Niestety pani Adela jest także osobą ufną i naiwną. Willemu bardzo łatwo udaje się ją oszukać swoją grą „uczciwego Niemca”. Możliwe, że nie widziała jego pogardy do niej, ponieważ była zaślepiona próbą pomocy synowi, którego już nigdy nie odzyska.
Uważam, że pani Soerensen jest postacią niezwykle symboliczną. Możną ją określić mianem portretu części społeczeństwa nie niemieckiego Drugiej Wojny Światowej, które to nigdy do końca nie uwierzyło w zło niesione przez Hitlera i jego zwolenników. Tacy ludzie, jak ona, zawsze próbowali negocjować z niemieckimi żołnierzami, myśląc, że jednym uśmiechem zdołają przeskoczyć przepaść dzielącą ich i najeźdźców. Żal mi nie tylko jej, ale i jej podobnych.