"Ogniem i mieczem" zrealizowano z hollywoodzką logiką i zasadami. Kolosalny budżet dawał reżyserowi Jerzemu Hoffmanowi, najlepszemu polskiemu specjaliście w tej kategorii filmowej nieograniczone możliwości kupienia każdego doskonałego aktora. Pieniędzy dostarczały plakaty, piwo "Zagłoba", telewizyjne dysputy, prasa, wydana właśnie książka o filmie jak i sama powieść Sienkiewicza. Do tego przymus moralny i patriotyczny doprowadzą wszystkich dorosłych Polaków do kina, oraz szkolny obowiązek, który skłoni każdego ucznia aby zapłacił za bilet i obejrzał projekcję.
Jerzy Hoffman nakręcił film z założeniem, że każdy Polak zdołał w przeszłości przeczytać powieść. Jest to tym bardziej nieprawdopodobne, że nie jest ona obowiązkową lekturą szkolną. W rezultacie takiej taktyki reżysera, ten kto nie zapoznał się z pierwowzorem, ten nie będzie wiedział do końca o czym był film, który obejrzał. Zapewne jest to dzieło wybitne, lecz przy emocjach i pieniądzach towarzyszących jego realizacji łatwo było przekroczyć granicę hollywoodzkiego kiczu.
Mamy na planie trzy strony. Polacy, szlachetni rycerze, doskonale dokazujący na koniach. Składa się na nich zwykła szlachta, jak i żołnierze w różnych regimentach. Drudzy to kozactwo i towarzysząca im czerń. Jest to lud dziki, nieokiełznany, bezwzględny, ale dający sobą łatwo manipulować przez postać Chmielnickiego. Ustępują oni umiejętnościom Polaków, ale liczebnie znacznie ich przewyższają. Do tego jeszcze ze wschodu doszła orda tatarska. Bezwzględna i nastawiona na korzyści materialne naszła Rzeczpospolitą wraz ze swoim Chanem.
Te trzy zbiorowości biją się, podpalają, wysadzają w powietrze, odcinają sobie głowy. Wbijają się na żerdzie i wieszają po drzewach. Całe to tło historyczne w różnych warunkach atmosferycznych kręcone, trwa dwie i pół godziny. Nie wiadomo tylko po co, dlaczego i w jaki to wszystko zmierza kierunku.
Nie wszystkich zapewne usatysfakcjonują sceny batalistyczne. Jest ich po prostu mało. Są przedstawione z dużym dynamizmem dzięki szybko zmieniającym się zbliżeniom. Nie ma natomiast pokazanej szerokiej panoramy wojujących. Nie widać tego ogromu ludzi. Sceny są brutalne, dosłowne, wrę emanują krwią. Muzyka jest pełnoprawnym ogniwem tworzącym aurę filmu. Koneserzy mogą rozczarować się jej prostotą i pospolitością.
Główne postacie ekranizacji to Helena, którą zagrała Izabella Scorupco. Nienawidzi ona całym sercem Bohuna, kozackiego watażkę, okrytego sławą i tonącego w bogactwach. Odbiega ona trochę od sienkiewiczowskiego obrazu: "młoda panna, wzrostu wyniosłego, rysów pańskich i bardzo foremnych". Z Żebrowskim sprawa jest prostsza: jest zaskakująco wierny sienkiewiczowskiej wizji Skrzetuskiego. Osobnym zagadnieniem jest niezwykle trafiona decyzja o powierzeniu roli Chmielnickiego - Bohdanowi Słupce, a zwłaszcza Bohuna - Aleksandrowi Domagarowowi, dla mnie w filmie kreacji numer 1. Inżynier Karwowski - Andrzej Kopiczyński - 40-latek sześćdziesięcioletni jest zupełnie nieprzekonywujący jako doradca króla Polski. Sama postać Jana Kazimierza, w którą nie udanie wcielił się Marek Kondrat okazała się nietrafiona. Poza tym samo obsadzenie rolami jest mocną stroną filmu i pod tym względem nie można mieć większych zastrzeżeń.
Rzecze, sprawy i kadry, które na trwałe wpiszą się w historię polskiego kina dzięki "Ogniem i mieczem" to:
1. Rozmowa Jeremiego Wiśniowieckiego z senatorem Kisielem.
2. Scena ścięcia 3 głów przez Podbipiętę.
3. Kilka scen z udziałem Rzędziana.
4. Aktor Jerzy Bończak, który po raz kolejny z sukcesem odgrywa postać wredną - ryjący twarzą w błocie, wyrzucony z karczmy przez Skrzetuskiego (Dla potrzeb tej sceny Hoffman kazał podgrzać błoto aby aktor się nie zaziębił).
5. Pochwalić należy statystę, husarza przebitego dzidą na klęczkach, symbolizującego kolejną klęskę Rzeczypospolitej.
Cokolwiek działo się na ekranie widz opuszcza kino bez przesadnej pewności, że i tym razem nasi wygrali.
Jeżeli jednak ceną pewnych ustępstw od ideału będzie Oskar dla "Ogniem i mieczem" w roku 2000 to powinniśmy chylić głowy przed reżyserem i producentami