We wtorek pojechałam z rodziną i psami na 10 dni nad jezioro.
Wyjechaliśmy wczesnym rankiem, a na miejscu byliśmy około południa. Okazało się że od zbiornika wodnego do naszego drewnianego domku było tylko kilkadziesiąt metrów. Dzielił nas od niego jedynie skrawek lasu. Domek był cały z drewna ze szklanymi szybami. Nie był duży, ale za to przed nim rozciągał się taras. Było też miejsce na ognisko i duża przestrzeń dookoła . Były to nasze pierwsze wakacje na działce. Psy też bardzo dobrze się czuły. Ganiały się po działce niczym młode źrebaki. Co prawda trudno im było przy zakrętach, ale myślę, że naprawdę dobrze się bawiły.
Wkrótce zrobiliśmy się głodni więc babcia z mamą przygotowała kolacje. W końcu nadszedł późny wieczór. Razem z rodzicami, wójkiem i bratem oglądaliśmy spadające gwiazdy, to było niesamowicie ciekawe. Nie wiedziałam że aż można tak fascynować się astronomią- bo mój wójek znał nazwy bardzo wielu gwiazd i konstelacji. Powoli zapadał zmrok. I robiło się bardzo ciemno. Wszyscy rozeszliśmy się do swoich domków i zasęliśmy z bardzo miłymi wrażeniami.
Wkrótce nastał kolejny, słoneczny dzień. Umówilismy się już poprzedniego dnia, że pójdziemy na grzyby i jagody. Każdy miał uzbierać przynajmniej dwa kubki jagód i kilka grzybów. Podzieliliśmy się na 2-osobowe drużyny i ruszyliśmy. Od razu poszłam w moje ulubione miejsce z mnóstwem jagód, w ich zbieraniu nikt mi nie dorówna. Gorzej było z grzybami, ale nawet ich udało mi się kilka zebrać. Już miałam wracać, ale nie mogłam odnależć ścieżki, a przecież w lesie wszystkie drzewa wyglądają tak samo. Nie mogłam znaleźć wyjścia z tej "dziczy" nie wiedzałam co robić. Bałam się. Po wielu ciężkich chwilach spędzonych na próżnym wzywaniu rodziców, postanowiłam dać sobie spokój. "Przecierz nikt mnie nie odnajdzie"- wmawiałam sobie. Jednak los mnie oszczędził i moje modliwty zostały wysłuchane. Coś zaszeleściło w krzakach. ujrzałam spiczaste, czarne uszy. "już po mnie, to pewnie głodny poszujujący zdobyczy wilk"- myślałam. Ku mojemu zaskoczeniu zwierzę wydało jakiś znajomy szczek.
- Szaron?-spytałam nie wierząc, w to że może właśnie doświadczyłam cudu.
Tak to był on. Musiał pewnie poczuć mój zapach i instynktownie zacząć mnie szukać. Mniejsza o wiekszość, ważne było to, że z nim jestem już bezpieczna i nic mi nie zagraża.
- Gdzie są rodzice? Zaprowadź mnie do rodziców. Szukaj, szukaj ich- mówiłam do psa nie wiedziałam czy cokolwiek zrozumie, ale warto spróbować. Wtedy pies zaczął ciągnąć mnię za rękaw od kurtki.
-Już idę, idę nie szarp tak.
Pomyślałam że może złapał jakiś trop. Szłam za nim. Po kilku minutach byliśmy znów na drodze prowadzącej na naszą działkę. Uściskałam psa i pobieglismy razem do domku. Mama siedziała ze łazmi w oczach, a kiedy mnie zobaczyła najpierw mnie uściskała, a potem nieźle mi wygarnęła. Mówiła coś o tym, że ak wrócimy to będęmiała szlaban na resztę wakacji, ale dla mnie to już było wszystko jedno. Ważne tylko to, co jest teraz- reszta się nie liczy.
Koniec końców ja wróciłam do domu, pies dostał nagrodę i wszyscy byli szczęśliwi. Bo wszystko dobre co się dobrze kończy.