Głos dzwonka... zrywam się jak oszalała i myślę: o rany, dzwonek, lekcja, klasówka!. Rozglądam się i... nieco uspokajam. Uff... to tylko budzik, więc jeszcze pięć minutek. Za chwilę do pokoju wpada mama:
-Marlena! Wstawaj! Do szkoły! Na pierwszej lekcji masz klasówkę z ekonomii! Nie możesz się spóźnić!
-Tak mamo, tak.
Jakbym się kiedyś spóźniła!. Wstaję z łóżka w pośpiechu, bo naprawdę jest obawa, że nie zdążę. I co wtedy?!. Ubieram się: biała bluzeczka, granatowa spódniczka i mundurek. To, co, że nikt już tak nie chodzi!. Do tego wszystkiego tarcza. O jejku, gdzie ona jest?! Szybciutko przeszukuję biurko i szuflady... chyba zaczynam panikować. Nie ma!!! Zaglądam do plecaka... Jest!!! Odczuwam wielką ulgę, bo przecież brak tarczy oznacza obniżenie zachowania do.. dobrego! Już jest za dwadzieścia ósma. Ubrana, uczesana, no i kategorycznie bez makijażu i na płaskich bucikach, wychodzę do szkoły. Mam bliziutko, więc pięć minut przed dzwonkiem jestem w klasie. Zajmuję moje ulubione miejsce, w pierwszej ławce, tuż przy biurku. Wyjmuję kartkę oraz zeszyt z ekonomii, by jeszcze raz (chyba setny) powtórzyć zadany materiał. Chyba nie opanowałam tego dostatecznie! Zaczyna mnie to naprawdę martwić! Dzwonek na lekcje, do sali wchodzi moja ulubiona wychowawczyni. To bardzo sympatyczna pani, niziutka i bardzo ładna. Zawsze chętnie się do niej uśmiecham. No to, co, że inni za nią nie przepadają! Czas rozpocząć zmagania z piątką ciężkich i zapewne długich pytań. A co jeśli nie będę znała odpowiedzi?! Pierwsze pytanie... okey, wiem. Drugie pytanie... dobrze, pamiętam. Tak do piątego, które przyprawia mnie o zawrót głowy. Co to za pytanie?! To gdzieś było, ale... nie pamiętam!! W ciągu kilkunastu minut odpowiadam na cztery pierwsze pytania, a przy piątym zaczynają się schody. Może to ściągnąć z zeszytu? Nie mogę, to przecież oszustwo! Poprawię tą czwórkę jutro. Oddaję klasówkę całkowicie załamana, silę się na uśmiech do mojej pani i wlokę się na kolejną lekcję. Matematyka – może to mi poprawi humor. Nie mylę się. Widok tablicy w kratkę i mnóstwa cyfr na niej, a także rysunki geometryczne, poprawiają mi samopoczucie. Zgłaszam się do pierwszego zadania z treścią. Sześć minut – to chyba mój rekord! No, ale z zadania tylko piątka. Z musu – niech będzie. Zgłaszam się do kolejnego zadania. Niestety tym razem nie ja, to oznacza, że to będzie ostatnie zadanie na dziś. Przecież oni się tak wleką! Miałam rację, to było ostatnie zadanie (ja zrobiłam siedem!). Matematyka niestety dobiega końca, następna rachunkowość. Cudownie! To mój ulubiony przedmiot. Otwieramy konta, księgujemy operacje. Rany, ale ta klasa ma tępo, że też muszę się przy nich tak nudzić! I jeszcze te głupie pytania: „a skąd to się wzięło?”, „a dlaczego tak?”, „a czemu na tym koncie?”. Wrrrr! Okropność! Jakoś ścierpiałam ich tępo i tą okropną nudę! Teraz lekcja z panią „kamienna twarz”. Przedmiot przyjemny, bo język obcy (francuski), ale profesorka nie dość, że niezbyt sympatyczna, to popełnia okropne, francuskie błędy! Znowu będę musiała, przez całe czterdzieści pięć minut, poprawiać jej wymowę – przecież klasa jej nie zrozumie! Dobrze, ze mój francuski jest perfekcyjny! Nie żebym się chwaliła... Po francuskim jeszcze 2 lekcje... i do domu. Szkoda, że tak krótko! Piąta lekcja to historia, pani profesor oddaje dziś klasówki:
-Kwiatkowska – 3, Kubacka – 3, Lisiecka – 4, Kamiński – 2, Myszkowska – 5...
-Tylko piątka!!!!
Tego już za wiele! Przecież to mi zawali cały semestr! NO tak – taka wiedza, a tu tylko piątka! Jak ja to teraz poprawię?! Po historii znów miałam zły humor, a kolejna lekcja to W-F, masakra. Przebieram się w strój: biała koszulka, idealnie pasująca do mojej urody i jasne getry, (aby przypadkiem nie wyszczuplały moich wiotkich nóg!). Dzisiaj lekkoatletyka – to chyba dobrze. Najpierw równoważnia. Jestem pierwsza, bo przecież ktoś musi zademonstrować, jak wyglądają prawidłowo wykonane ćwiczenia! Wchodzę na równoważnie, bez mrugnięcia okiem wykonuję polecenia trenera, a pokaz kończę podwójnym saltem w tył. Udane. Chyba nie jestem dziś w najlepszej formie, mogło być lepiej. Po ćwiczeniach gorąca kąpiel, ułożenie włosów, no i niestety marsz do domu. Nie załamuję się jednak, w domu czekają na mnie „Chłopi”, „Lalka”, podręcznik do matematyki i ćwiczenia z rachunkowości. Z rana znów przybędę do szkoły, aby zdobyć kilka celujących, pomóc słabszym uczniom i podlizać się nauczycielom (przecież muszę mieć wzorowe!). Jutro pójdzie mi lepiej w szkole, niż dziś – mam nadzieję!!