Kolejny szary dzień minął, a ja leżąc na łóżku rozmyślam i planuje jak urozmaicić sobie nadchodzący dzień. Mimo późnej pory na ulicy panował duży ruch i hałas. Przeszła mi przez głowę myśl, aby sprawdzić, co się dzieje, więc wstałam i podchodząc do barierki balkonu widziałam tłum ludzi stojących właśnie pod moim oknem, dziwiąc się i pokazując na mnie palcami, lecz gdy się przyjrzałam doszłam do wniosku, że wskazują na coś nade mną, spojrzałam w górę i nie zauważyłam coś niezwykłego, piękne gwiaździste niebo było tak rozgwieżdżone jak nigdy dotąd, gdy spojrzałam na balkonowe drzwi mignęła mi przed oczami jakaś twarz. Zwróciłam się w tę stronę, a przede mną stał wysoki, lekko zarośnięty, ubrany w zwiewną szatę młody mężczyzna. Jego oczy o ognistym kolorze skierowane były wprost na moją osobę, a jego grafitowe włosy opadające lekko na twarz u końcach żarzyły się niczym ognisko. Złapałam się mocno barierki i spojrzałam w dół, cały tłum zniknął, a drugie piętro wydawało się być wyżej niż zwykle. Trzymałam się mocno, do zbielenia kostek, nie pozostało mi nic innego. Zdrętwiałam ze strachu myśląc o najgorszym, mój „gość” uśmiechnął się szyderczo i roztopił barierkę za mną, omal nie poparzyłam sobie rąk. Nagle złapał mnie za ramiona i pchnął ku krawędzi balkonu, spadając ze mną złapał mnie za rękę. Moje łzy zostawały za nami, nie o takim urozmaiceniu marzyłam. Chodnik zbliżał się nieuchronnie, już nadszedł ten moment gdzie powinnam wylądować na nim nieszczęśliwie, lecz tak się nie stało, zamiast uderzyć, przeniknęłam przez niego, zamknęłam oczy, tak naprawdę wolałam już zginąć, a może zginęłam i trafię do piekła? Chociaż ten pan nie wyglądał mi na śmierć. Nagle poczułam jak unoszę się w powietrzu, jedną ręką nadal chroniłam swoją twarzy, uścisk na drugiej się zwolnił, wtedy wylądowałam na czymś miękkim z wysokości nie większej niż siedzisko mojego krzesła stojącego przy biurku, a do nosa dostał się intensywny siarczany zapach. Słyszałam też jakąś muzykę. Powoli otworzyłam oczy i kolejny raz tej nocy zesztywniałam tym razem uczucie lęku mieszało się z szokiem. Znajdowałam się pod ziemią, w innym świecie, szarym, smutnym gdzie przechadzają się różne przerażające postacie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że siedzę dość wysoko, na czymś miękkim, gdy rozejrzałam się zauważyłam trzy skarpy. Odważnie ruszyłam ku środkowej, klęknęłam przy samej krawędzi i ujrzałam mężczyznę grającego chyba na jakimś instrumencie nie byłam wstanie przyjrzeć się mu dokładnie, ponieważ pode mną była jeszcze jedna skarpa, tym razem węższa. Spojrzenie w prawo znów pozbawiło mnie kontroli nad ciałem, nie mogłam w to uwierzyć, druga skarpa była psią głową, spojrzałam w drugą stronę i ujrzałam to samo, pani na polskim mówiła wyraźnie, że mit to fikcyjna opowieść, a ja przecież jestem prawdziwa i naprawdę siedzę na Cerberze! Szybko wstałam i pobiegłam w drugą stronę, psisko na szczęście siedziało, więc gdy było już wystarczająco stromo sturlałam się po jego grzbiecie. Wstałam i otrzepałam swoją piżamę z popiołu. Obok mnie przeszedł ów muzyk.
- Orfeusz? – Spytałam podchodząc do tego pięknisia. Lecz on grał na lutni i kierował się w najciemniejszy zakamarek jaskini. Nie pozostało mi nic innego jak iść za nim, nie miałam ochoty być tu, gdy ten potwór ocknie się z transu. Wszystkie postacie, a z tego, co wiem to min. Smutek, Trwoga oraz Nędza. W oddali widać otwarty dziedziniec z drzewem, na którym siedzą inne straszydła. – Ale tu przyjemnie, że też chciało ci się tu na darmo przyjść. Eurydyka i tak się stąd nie wydostanie. – Usłyszawszy to Orfeusz przystanął i popatrzył na mnie.
- Cóż takiego powiadasz dziwna istoto? – Spytał nie przestając grać.
- Nic takiego, ruszajmy dalej. – Po paru minutach byliśmy przed schodami pnącymi się leniwie do góry. Na ich szycie stał tron, a na nim osadzony był mój nieproszony gość. Artysta zaczął grać jeszcze głośniej i piękniej. Więc odwiedził mnie sam Hades, ciekawi mnie po co tak naprawdę. Gdy władca Tartaru uwolnił kochankę Orfeusza sklepienie sufitu zostało przyozdobione dziurą, a pod nią wisiał w powietrzu biały pegaz z bujną błękitną grzywą.
- Hadesie, twa pomoc na pewno zostanie wynagrodzona. – Jeździec zniżył pułap i złapał mnie w pół by zaraz posadzić przed sobą na swym skrzydlatym rumaku. Można by o nim powiedzieć „kwintesencja męskości”: silny, umięśniony, no może mało delikatny, ale za to ile charyzmy. Wylatując ów dziurą ze świata umarłych czekała mnie podróż po niezwykłym świecie, mijając wielka górą, zdołałam zauważyć Syzyfa, nieszczęśnik nadal pcha głaz ku górze.
- Zwiesz się Herakles? – Stwierdziłam, iż nie wypada zapytać, choć byłam pewna, ze to on.
- A więc wieści o mnie doszły, aż do waszego nędznego, ludzkiego światka? – Uśmiechnął się i skłonił wierzchowca do lądowania gdy zbliżaliśmy się do kolejnej wielkiej góry.
- Twórca mieszkańców tego świata też nie jest obcy, nadal żyje w męce? – Herakles, a raczej Herkules skrzywił się nieco. Byliśmy przed ogromną, złotą bramą wielkiego pałacu. Mam nadzieję, że nikt się nie obrazi za mój strój, spodenki i koszulka nie należą do zbyt wizytowych części garderoby. Herkules wetknął mi w usta coś niezwykle słodkiego, jako fanka czekolady zostałam zmuszona stwierdzić, iż to było o wiele lepsze od najlepszej czekolady ludzkiego świata, a wiec tak smakuje ambrozja. Gdy słodkość rozpłynęła mi się w ustach do końca brama otworzyła się powoli Herakles złapał mnie za ramię i pociągnął dalej, tak naprawdę mało mnie to obchodziło będąc pod wpływem ambrozji.
- Jak śmiesz tak traktować przyszłą małżonkę swego brata Heraklesie! – Z ogrodu otaczającego niemal cały pałac, na główną ścieżkę wyszedł dostojny mężczyzna.
- Zeus?! – Nie mogłam się powstrzymać, obaj zaczęli się śmiać. – Żoną?! Co?! – Niestety ambrozja bardzo dziwnie działa na ludzki umysł i niestety fakty docierały do mnie z dużym opóźnieniem. – Jak ja nie mam 18 lat! Lu…Bogowie! – O mały włos a pewno bym nie dożyła tego wieku.
- Wybacz ojcze ale jak już zauważyłeś ta dziewczyna jest bardzo nie uporządkowana. – Puścił mą rękę i ukłonił się ojcu. – Pozwól, że teraz opuszczę cię ojcze. – Kulturysta ruszył w stronę bramy, a król Olimpu wprowadził mnie do pałacu. Gości witał wielki i pięknie ozdobiony hol, który rozgałęział się na korytarze oraz schody. Na ścianach widniały wielkie obrazy, przedstawiające boskich mieszkańców Olimpu, lecz tylko bliską rodzinę Zeusa.
- Apollonie! Zjaw się by ujrzeć swą wybrankę! – To się chłopaczyna zdziwi, z wybałuszonymi oczyma i otwartą gębą na pewno wyglądałam cudnie. Apollo schodził powoli po schodach znajdujących się przed nami, odziany jedynie w zwiewną szatę lecz zaczynającą się dopiero od linii bioder. Parandowski jednak miał rację, ten bóg był młody, wysoki, smukły, dobrze zbudowany. Lekko kręcone włosy o średniej długości były zaczesane do tyłu, dzięki czemu piękno jego twarzy nie zostało ani trochę przyćmione. Zgrabny nos i lekko wystające kości policzkowe niesamowicie dobrze komponowały się z pięknymi oczami o niebiańskim kolorze.
- Witaj ma ukochana! – Wziął mą dłoń w swoje i ucałował powabnie. Po czym przyjrzał mi się i obrócił mnie powoli. Z radością przemienił moja piżamę w suknie z jedwabiu opierającą się na jednym ramieniu. Po czym uśmiechnął się do ojca.
- Nareszcie będę mógł być taki jak ty ojcze. Jak się zwiesz? Albo poczekaj nadam ci nowe imię jako półboginii zasługujesz na nadludzkie imię, może Kiria? - Zaczął prowadzić mnie po schodach i zachwycać się pięknem Olimpu i całym dzisiejszym dniem. Oznajmił, że przy zachodzi słońca weźmiemy ów ślub. Będąc nadal pod wpływem ambrozji, oraz nektaru nie przejmowałam się tym zbytnio. Za jakiś czas stałam w białej sukni na podwyższeniu wraz z Apollem, wokół nas gromadził się tłum bożków, bogów oraz ludzi albowiem odbywało się to poza bramami pałacu. Apollo wpatrywał się we mnie przez cały czas. Gdy zeus dał na błogosławieństwo ten zbliżył się do mnie by mnie pocałować, zamknęłam oczy, i nie mogłam w to uwierzyć, zaczął lizać mnie po policzku, gdy otworzyłam oczy widziałam czarny nos, leżałam na łóżku w swoim własnym pokoju. Wygoniłam psa, mojego sennego Apolla a gdy spojrzałam w stronę okna widziałam znajomą okolicę.