Rzym, 30.09.2001
Witam Cię najdroższa!!!
Na początku mego listu serdecznie Cię pozdrawiam i gorąco całuję. Piszę go, by wyznać Ci moją miłość, a jednocześnie by się czymś zająć, by nie umrzeć z tęsknoty do Ciebie Ligio.
Lecz co mi pozostało. Nie ma Cię tu przy mnie, a ja myślę o Tobie dzień i noc. W każdym śnie widzę Cię przede mną. Widzę Twoją piękną, gładką jak płatki róży cerę. Przecierasz moje spocone czoło. Cały czas uśmiechasz się do mnie, a ja próbuję zacytować Homera. Nie mogę sobie jednak przypomnieć. W końcu układam własną sentencję słów:
Kochana Ligio
ja już zrozumiałem.
Ja Cię kochałem,
nie tylko pożądałem.
Teraz też Cię kocham
i żyć bez Ciebie nie mogę,
bo Tyś moim życiem
i moim Bogiem.
Zrobisz co zechcesz
nie będę Cię zmuszał.
Bo wiem, że w mojej miłości
jest ważna także Twoja dusza.
Bardzo Ci się podoba, klaszczesz w swoje słodkie małe rączki. Nagle zaczyna grać muzyka. Zastanawiasz się, lecz po chwili zaczynasz tańczyć. Teraz nie mogę się nacieszyć Tobą. Podziwiam twoje boskie ciało. Lecz znika wszystko niespodziewanie. No tak, budzę się niespokojny, to był tylko jeden spośród tych wspaniałych snów. Taka jest jednak rzeczywistość- smutna, lecz prawdziwa.
Ligio moja ukochana, ja żyć bez Ciebie nie mogę, a ty ukrywasz się przede mną. Przecież wyjaśniliśmy sobie wszystko, wyznałaś mi miłość i ja Tobie także. Więc czemu, czemu nie możemy być razem?
- wiara nas rozdzieliła. Ale jak można oszukać wiarę? Nie, jej nie da się oszukać. Jaki jest więc sposób na nasze szczęście, jakiś przecież musi być? Obiecuję, że Cię odszukam i razem go znajdziemy.
Tymczasem w bólu żegnam Cię „słoneczko ty moje”!!!
Twój oddany:
Marek Winicjusz