Moim zdaniem najciekawszą przygoda Robinsona była pierwsza wyprawa w głąb wyspy.
Robinson bardzo dobrze się do niej przygotował. Zabrał kapelusz, buty, torbę z żywnością i dzidę. Ruszył na wschód. Las, którym szedł był miejscami bardzo gęsty więc Robinson miał niemałe trudności z poruszaniem się. Po kilkunastu minutach wędrówki wyszedł wreszcie z lasu na polanę porośniętą trawą i gęstymi krzewami. W tej właśnie dolinie Robinson znalazł ziemniaki, które wziął za truciznę, ponieważ spożywał je na surowo.
Robinson ruszył dalej. Po zaledwie kilku krokach zauważył, że dookoła niego jest dość dużo kokosów. Zjadł je z największą przyjemnością. Robinson tak się ucieszył z odkrycia kokosów, że zaczął polować na ptaki siedzące na drzewach. Jednak w porę uświadomił sobie, że to niepotrzebne - nie miał przecież ognia! Kręcąc głową nad swoją głupotą ruszył dalej. Upał był straszny, wiec Robinson postanowił wykąpać się w morzu. Widząc mnóstwo ryb pływających we wodzie, postanowił zrobić sieć łowiecką z włókien bananowca, a ryby podsmażać na słońcu.
Po kąpieli Robinson przespał się w cieniu. Gdy wstał i zobaczył wschodzące słońce, zdziwił się bardzo. Czy możliwe, że prawie całą dobę spał? Pomimo lekkiego wiatru, na wyspie było wciąż bardzo gorąco. Robinson postanowił, że zrobi parasol do ochrony przed słońcem. Nazrywał dość dużo liści kokosowych, uciął długi kij i przywiązał do jego końca cztery długie gałązki, które na środku przewiązał na krzyż. Połączył wszystko sznurkiem i tak otrzymał parasol.
Około południa Robinson postanowił znów się wykąpać. Zbliżając się do brzegu, z radością powitał widok ostryg przyczepionych do skał. Nazbierał ich do torby, a częścią się pożywił. Gdy ruszył dalej, nagle poczuł pewien rozkoszny zapach. Robinson myślał, że to jakiś kwiat, lecz jak się później okazało, był to ananas. Zjadł jednego, kilka zabrał ze sobą i choć ciężko było mu dźwigać, poszedł dalej. Szukając noclegu, Robinson odkrył, że w kopcach ziemi, które się gdzieniegdzie znajdowały, znajdują się jaja żółwi morskich. I chociaż nie dokuczał mu już głód, widok nowego przysmaku obudził apetyt i wypił parę jajek.
Trzeci dzień wyprawy nie był zbyt owocny. Przez kilka godzin Robinson nic nie znajdował, a potem zabłądził. Na szczęście długo nie musiał szukać swojego domu. Gdy szedł do domu, obok niego przebiegło zwierzę podobne do zająca, lecz Robinson chybił, rzucając dzidą. Postanowił więc zrobić sobie łuk i strzały. Nie było to trudne, bo nauczył się tego w niewoli. Gdy wrócił do swojej groty skalnej, dobry humor znikł zupełnie. Ostrygi i kukurydza, które chciał spożyć na obiad poschły zupełnie, a banany zwiędły. Na szczęście żółwim jajom się nic nie stało - miały przecież skorupę. Po trzech ciężkich dniach, Robinson wreszcie mógł porządnie odpocząć.
Ta przygoda podobała mi się najbardziej, ponieważ jest bardzo ciekawa. Robinson nie poddaje się, mimo że nie wszystko toczy się po jego myśli. Podoba mi się jego postawa. Robinson bardzo wierzył w siebie i myślę, że właśnie dzięki temu nie "zwariował" i nie poddał się rozpaczy na wyspie.
bless1212 czy to jest narracja pierwszoosobowa?
odpowiedz
a z której to strony było
?
okropna dostalam 1 przeklinam twoja prace