"Wiedźmin"
Reż. Marek Brodzki
Dystr. VISION
Film "Wiedźmin" Marka Brodzkiego, oparty na motywach opowiadań Andrzeja Sapkowskiego, na ekrany kin wszedł w piątek, 9 listopada 2001 r.
Godzina 19:00. Chwila podekscytowania w kolejce po bilety przed leszczyńskim kinem „Panorama“ i...? Duże rozczarowanie. Takie odczucia towarzyszyły zdecydowanej większości zarówno fanów prozy Sapkowskiego, jak i laików w dziedzinie fantasy, którzy z filmem opowiadającym historię Białego Wilka, teoretycznie skazanego na sukces, wiązali duże nadzieje.
Niestety, obraz Brodzkiego, reżysera mającego za sobą debiut w telewizyjnym serialu "Miasteczko" (1999-2000) i od lat znanego i cenionego jako drugiego reżysera ponad czterdziestu filmów, być może odniósł sukces kasowy (3-cie miejsce co do frekwencji w tym roku w Polsce), ale sukcesu artystycznego mu nie wróżę, bowiem jest to film nielogiczny, źle zmontowany i swoją jakością daleko odbiegający od poziomu do jakiego przyzwyczaił nas w swoich opowiadaniach Andrzej Sapkowski.
Tytułowy Wiedźmin, Geralt z Rivii, w którego roli występuje Michał Żebrowski, jest wojownikiem obdarzonym niezwykłym refleksem, potrafiącym posługiwać się wszelką bronią i znającym podstawy magii. Sensem jego istnienia jest zabijanie potworów, które prześladują ludzi. W filmie, oprócz Żebrowskiego, grają m.in. Zbigniew Zamachowski - Jaskier, Grażyna Wolszczak - Yennefer, Maciej Kozłowski - Falwick, Ewa Wiśniewska - Calanthe, Andrzej Chyra – Borch Trzy Kawki, Anna Dymna - Nenneke, Agata Buzek - Pavetta. Aktorzy wystepujący w "Wiedźminie", moim skromnym zdaniem, zasługują na pochwałę. Michał Żebrowski, który do tej pory kojarzył się ze Skrzetuskim („Ogniem i mieczem“), albo młodym Tadeuszem („Pan Tadeusz“) doskonale przeistoczył się w brutalnego wiedźmina. Grany przez niego Geralt jest wiarygodny i naturalny, a przede wszystkim wierny książkowemu wizerunkowi. Zamachowski w roli Jaskra po raz kolejny udowadnia, że jest jednym z najlepszych aktorów w kraju, a Wolszczak jako Yennefer miałaby wielką szansę, żeby stać się największą gwiazdą filmu, gdyby nie fakt, że pojawia się ona może przez 15 minut w trwającej ponad 2 godziny produkcji. Uczciwie trzeba przyznać, że aktorsko "Wiedźmin" prezentuje się nieźle, choć twórcy również i w tej kwestii nie uniknęli kilku wpadek. Np. pojawienie się na ekranie rycerza Eycka z Denesle, którego odtwarza Marek Walczewski, wywołuje śmiech publiczności i okrzyki "Stępień! Dawaj go!", bowiem artysta ten kojarzony jest ostatnio głównie z komediową kreacją, którą stworzył w serialu "13 Posterunek" i do roli zabójcy smoków po prostu nie pasuje.
Fabuła "Wiedźmina" to połączenie wątków z kilku różnych opowiadań, m.in.: "Mniejsze zło", "Kwestia ceny", "Granica możliwości", a motywem spinającym je w jedną całość jest historia Geralta i Ciri. Sam pomysł jest niezły, ale jego wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Obawiam się, że widzowie, którzy z opowiadaniami Sapkowskiego nie mieli wcześniej nic wspólnego mieli poważne problemy ze zrozumieniem o co tak naprawdę w tym filmie chodzi.
Poszczególni bohaterowie opowieści pojawiają się niejednokrotnie, jak spod ziemi. Np. w scenie, w której po raz pierwszy widzimy Jaskra, Geralt wita się z nim, jak ze starym znajomym, ale nigdzie w całym filmie nie jest powiedziane, skąd wiedźmin zna barda, jak się poznali i co ich łączy. Z kolei w części będącej ekranizacją "Granicy możliwości", po walce ze smokiem, Geralt podchodzi do króla Niedamira i mówi mu, że został oszukany przez złych ludzi. I fajnie. Tylko dlaczego król pojawia się tylko w tej jednej scenie, a wcześniej ani przez chwilę nie było go na ekranie? Nie wiadomo, kto go oszukał, dlaczego, po co i kiedy.
Podobnie bez sensu są zestawione ze sobą poszczególne historie. Np. w jednej scenie oglądamy Geralta opuszczającego świątynię, nad którą pieczę sprawowała Nenneke, a za chwilę widzimy, jak walczy z jakimś potworem na bagnach. I też nie wiadomo skąd wiedźmin się tam znalazł, czy walczy na zlecenie, czy też natknął się na owe monstrum przypadkiem. Zatem, zamiast ciągłej, przykuwającej do kinowego fotela opowieści widz otrzymuje nieudany komiks, zestaw chaotycznie poskładanych obrazków. To wiedźmin ubija potwora, to pojawia się Borch Trzy Kawki. Tu Calanthe, tam Yennefer (przy okazji Yennefer - najważniejsza w życiu Geralta kobieta występuje tylko w jednym, bardzo krótkim i praktycznie zupełnie nieistotnym epizodzie!), przez ekran przelatuje grad postaci znanych z prozy Sapkowskiego.
Na pochwały nie zasługuje również scenariusz obrazu, którego autor, Michał Szczerbic wycofał wogóle swoje nazwisko z czołówki. Pomijając fakt, iż fabuła filmu nie trzyma się wiernie opowiadań Sapkowskiego (co może razić najbardziej zagorzałych fanów Geralta) i wielokrotnie dialogi bohaterów stoją na niskim, żeby nie powiedzieć żenującym poziomie. W jednej ze scen, kiedy wiedźmin rozmawia z Yennefer czarodziejka wypowiada kwestię mniej więcej tej treści: "Nie potrafiłabym z Tobą żyć. Wczoraj walczyłeś z bazyliszkiem, dziś znowu gdzieś jedziesz...". Przykro mi to mówić, ale tekst ten brzmi jakby pochodził z jakiegoś tandetnego serialu brazylijskiego, a nie z filmu fantasy opartego na jednej z lepszych książek tego gatunku, jaka została opublikowana w naszym kraju.
Pisząc o „Wiedźminie” nie sposób pominąć zawartych w filmie efektów specjalnych, które, choćby z racji gatunku jaki reprezentuje film Brodzkiego, odgrywają ważną rolę. Niestety nie ma ich zbyt wiele, ale z drugiej strony może to i dobrze, bowiem ich wykonanie, wbrew zapowiedziom twórców, daleko odbiega od światowych standardów. Moim zdaniem, o wiele bardziej zaawansowane animacje użyto przy produkcji „Jurassic Park“ ładne kilka lat temu(!). Potwory, ważny element jeśli chodzi o wiedźmiński fach, z którymi walczy Geralt w większości wyglądają na zrobione z plastiku, a monstrum na bagnach przypomina najeżony kolcami worek. Ładnie natomiast wygląda smok (Borch Trzy Kawki), ale jego wykonanie również pozostawia wiele do życzenia. Jest on bardziej komputerowy niż bohaterowie „Toy Story“(!). Owszem. Wygląda ładnie, ale bardziej pasuje do gry komputerowej, niż do kinowej superprodukcji. Z całym szacunkiem dla twórców efektów specjalnych, ale swoimi obrazami zawiedli na całej linii.
„Wiedźmin”, niestety, nie jest dobrym filmem. Mówię to ja, zaliczający się do grona zagorzałych fanów Geralta z Rivii. Kto nie wierzy, niech sam się przekona. Mógłbym jeszcze długo wymieniać, co i czemu mi się nie podobało. Mógłbym wspomnieć chociażby o żenującej miejscami scenografii (ślady samochodowego bieżnika na żwirowej ścieżce(!)), kostiumach (czystych po wielodniowej wyprawie - „bielsze od bieli”, jak w reklamach proszku X...) ale nie muszę. W tym obrazie zawodzi praktycznie wszystko poza aktorstwem, nawet muzyka autorstwa Grzegorza Ciechowskiego jest bardzo przeciętna. Chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że twórcy projektu stanęli przed nie lada wyzwaniem decydując się na zekranizowanie opowiadań, które w naszym kraju otoczone są niemalże kultem, nie mam dla nich żadnego usprawiedliwienia.
Jeśli chodzi o konfrontację z dziełem literackim, film „Wiedźmin“ przegrał już na starcie, gdyż pozbawiony został wciągającej fabuły (chciałoby się napisać: pozbawiony jakiejkolwiek fabuły), pozbawiony inteligentnych, skrzących humorem dialogów, pozbawiony zapierających dech w piersiach walk z groźnymi potworami - nie może się w żaden sposób obronić. To są bowiem elementy kluczowe, elementy, na których oparty był sukces napisanego przez Andrzeja Sapkowskiego oryginału.
Oglądając "Wiedźmina" miałem cały czas wrażenie, jakby jego twórcy wybrali kilkadziesiąt scen z materiału, który nakręcono na potrzeby serialu i zmontowali z tego film kinowy, żeby z naszych kieszeni wyciągnąć parę złotych. Osobiście filmu nie polecam. Lepiej sobie „bezalkoholowe” kupić, naprawdę.