Znajduję się w amerykańskiej stacji kosmicznej. Jestem kosmonautką, którą wybrano do badań Wenus. Na początku bardzo się ucieszyłam, ale po chwili zastanowienia pomyślałam, że przecież tak mało wiem o tej planecie. Byłam na Marsie i Jowiszu, ale nigdy na Wenus. Statek kosmiczny, którym miałam lecieć był srebrny i nieduży, ale wyglądał nieźle. Dowiedziałam się, że jest to jeden z najbardziej komfortowych i najnowocześniejszych statków. Bardzo się ucieszyłam, przynajmniej nie dali mi jakiegoś starego, rozlatującego się rupiecia. Sprawdziłam urządzenia techniczne oraz swój skafander, wszystko było bez zarzutów. Musiałam przygotować prowiant. Wybrałam wariant dietetyczny, czyli warzywa, owoce i niskokaloryczne potrawy w pastylkach, pastach i w postaci płynów. Nie lubię sentymentalnych pożegnań, więc szybko to załatwiłam.
Nie ominęły mnie jednak tysiące kazań, których zawsze słucham przed wylotem. Kiedy wchodziłam do rakiety, obejrzałam się dokoła, oby tylko nie ostatni raz... Ale, nie można przecież wszystkiego widzieć w czarnych kolorach. U wejścia wisiał napis ,, Witamy na pokładzie Wenus 3000 ", autorzy tego napisu nie mieli gustu i wyraźnie wybiegali w przyszłość. Przywitałam się, usiadłam i zapięłam pasy.
Rozpoczęło się odliczanie- ,, 3, 2, 1, 0- start!". Usłyszałam znajomy, ogłuszający dźwięk startującej rakiety. Udało się! Nie wiem czemu, ale zawsze po oderwaniu od Ziemi oddychałam spokojniej. Obejrzałam kabinę - była pełna przycisków i urządzeń odpowiadających za lot. Nie należałam do najlepszych pilotów, za to miałam sporą wiedzę na temat planet i galaktyki. Może dlatego mnie wybrano? W sterowaniu pomógł mi pilot o imieniu Roger. Był on całkiem sympatycznym człowiekiem, od którego można było sporo się dowiedzieć.
Przelatywaliśmy obok Drogi Mlecznej, która po raz kolejny wzbudziła moje zainteresowanie. Widziałam ją już (wcześniej) w czasie jednego z moich lotów. Właśnie wtedy wywarła na mnie duże wrażenie. Mimo tego, że nie byłam sama, brakowało mi przyjaciół. Z Rogerem dobrze mi się rozmawiało, ale tęskniłam za najbliższymi. Statek posiadał różne atrakcje od bilardu po szachy. W wolnej chwili zawsze w to graliśmy, o ile oczywiście taka była. Pewnego dnia w czasie lotu zaczęliśmy tracić grawitację. Grałam wtedy w bilard - taki mój pech. Dobrze, że statek był niewielki, a na górze były metalowe pręty. To właśnie dzięki nim udało mi się dotrzeć do kabiny pilotów. Tam usiadłam i zapięłam pasy. Roger śmiał się i powiedział, że świetnie wyglądam jako Batman. On potrafi rozzłościć ludzi. Nagle rozległy się głośne uderzenia o statek.
- Marsjanie atakują!- powiedział z wyraźnym rozbawieniem Roger.
- Przestań -odpowiedziałam i wyjrzałam przez okno kabiny.
To były meteoryty zbliżające się z wzrastającą prędkością. Musieliśmy zmienić kierunek lotu. Kiedy statek wykonywał zwrot, ujrzałam meteor takiej samej wielkości jak nasz pojazd. Trzeba było się spieszyć! Udało się! Jednak odłamek minął nas tylko o kilkadziesiąt centymetrów. Mieliśmy prawdziwe szczęście.
Po kilku dniach Roger oznajmił, że lądujemy na Wenus. Musiałam się przygotować do wyjścia. Wiedziałam, że na tej planecie jest zabójcza temperatura - ok. 450 stopni! Wyszłam więc w specjalnej kapsule, która zapewnia chłód. Rozejrzałam się dokoła, planeta Wenus była gorąca, wulkanowa, niebezpieczna, ale przede wszystkim piękna. Jej rdzawo-żółta powierzchnia była zadziwiająca. Oglądając planetę zobaczyłam, że między wulkanami coś się porusza. Podeszłam bliżej i zobaczyłam małą, ognistą kulkę. Na mój widok zaczęła ona uciekać w popłochu. Z pewnością złapałabym ją, gdyby nie to, że gdzieś się schowała. Przez swój kolor trudno było ją rozpoznać. Roger za nic w świecie nie chciał mi uwierzyć. Powiedział, że mam zwidy i powinnam zająć się badaniami.
Nie chciałam się z nim kłócić. Pobrałam próbki ziemi i udałam się w kierunku wulkanów. Wydobywały się z nich piękne pomarańczowe chmury. Podchodząc bliżej zauważyłam tego samego stworka, który mi uciekł. Szedł on po wulkanie i zbliżał się do krateru. Bałam się, że zrobi sobie krzywdę - wnętrze wulkanu mogło go przecież spalić. Poszłam za nim i właśnie wtedy musiał mnie zauważyć. Wskoczył do krateru, myślałam, że zrobił to w popłochu i zginął. Przyspieszyłam kroku, co zaniepokoiło Rogera. Mówił, żebym wracała, bo zginę. Nie słuchałam go. Bardzo zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam, że wulkan jest wyschnięty. Weszłam tam w poszukiwaniu potworka. Kiedy schodziłam, usłyszałam odgłosy. Przyspieszyłam i to był błąd. Mój strój był za ciężki. Podłoże zaczęło się kruszyć, a ja spadać. Zatrzymałam się na wystającej skale, ale nie mogłam się ruszyć. Zaczęłam wołać Rogera, aby mnie stamtąd wyciągnął. Niestety, odległość była za duża i nie słyszał mnie. Myślałam tylko - Co ze mną będzie? I nagle niewiadomo skąd pojawiły się się
- Nie to dziwne, przecież cały czas obserwowałem wulkan. Zauważyłem Cię, gdy już stałaś na powierzchni.
Może te dziwne istoty nie lubią, gdy się ich ogląda? Nieważne. Uratowały mi życie i ja będę wierzyła, że istnieją.
Lot na Ziemię przebiegał spokojnie. Przez cały czas dyskutowałam z Rogerem o badaniach. Szczęśliwie wylądowaliśmy na Ziemi. Nasze badania okazały się pomocne dla rozwoju nauki. Nadal organizowano wyprawy na Wenus. Nie brałam w nich udziału. Jesteśmy z Rogerem dobrymi przyjaciółmi. Po wielu latach na tej tajemniczej planecie odnaleziono ślady życia