MOWA KOŃCZĄCA.
Szanowni koledzy jest to proces nietypowy, zebraliśmy się tu, by dokonać oceny drogi życiowej nieżyjącego już pana Zenona Ziembiewicza. Występuję dziś przed wami w roli oskarżyciela, co jest przy istniejącym materiale dowodowym całkowicie zgodne z moją wolą i sumieniem. Bo czy można ocenić pozytywnie człowieka, który wyrzekł się samego siebie i głęboko zranił tak wiele bliskich sobie osób.
Przenieśmy się więc w przeszłość do młodzieńczych lat oskarżonego. Jego życie zapowiadało się co najmniej obiecująco, był pełen ideałów i pragnień, chciał zmieniać świat na lepszy nie wiedząc jak ulotne są te marzenia. Wszystko uległo zmianie wraz z ostatnim rokiem studiów, kiedy to sprzedał się tanio zaciągając pożyczkę u wysoko postawionego urzędnika, niejakiego Czechlińskiego. Był to dług którego nigdy nie udało mu się spłacić. Można rzec, że do tego kroku popycha go sytuacja lecz to nie sytuacja decyduje za człowieka o jego losie i drodze jaką zamierza kroczyć- to on sam jest odpowiedzialny za własne czyny! Studiuje za granicą. Po powrocie do kraju stopniowo wkracza w tak inne od jego ideałów bagno jakim są kręgi burżuazyjno- arystokratyczne. Zostaje redaktorem "NIWY" i nie przeszkadza mu wcale, że jest to wydawnictwo klerykalne i prawicowe, a przecież to mocny kontrast z jego wcześniejszymi wyraźnie! lewicowymi! poglądami. W końcu promotorzy pana Ziembiewicza wynoszą go do funkcji prezydenta miasta. Zaczyna żyć, jak nie chciał, rezygnuje z dawnych przekonań . Oszukuje sam siebie, jest zbyt słaby, by opierać się pokusom dostatniego życia, kariery i przyjemności. Zmogły go naciski zewnętrzne, napór otoczenia, pokierowali nim inni ludzie(...), a on niczym laboratoryjna mysz! podążał wąską niebezpieczną ścieżką przez nich wyznaczoną nie umiejąc ocalić własnej tożsamości(...), ponieważ tak było mu wygodniej! Karząca ręka losu ujawniła się w działaniu kochanki oskarżonego panny Justyny B., która wymierzyła mu sprawiedliwość za własne krzywdy. Powodem takiego rozwoju rzeczy, był związek tych obojga ludzi, którego korzenie sięgaj jeszcze okresu studiów pana Ziembiewicza. Po dłuższym rozstaniu panna Justyna nadal darzyła go młodzieńczym, naiwnym uczuciem spotęgowanym trudną sytuacją w jakiej się znajdowała. On widząc to, wykorzystał nadarzającą się okazję na "przyjacielskie rżnięcie", którego owocem stała się jej ciąża. Dla oskarżonego zwiastowało to wielkie kłopoty, wpływał jak mógł na pannę B., aby poddała się zabiegowi usunięcia ciąży. I w końcu uzyskał zgodę. Możecie państwo powiedzieć: "nie musiała tego robić". Ona jednak wiedziała, że to które nosi w swym łonie jest dzieckiem nie chcianym, obawiała się o przyszłość która ich czeka bez mężczyzny i środków do życia, ponieważ nikt nie przyjmie do pracy brzemiennej służącej. Czy możecie sobie wyobrazić co czuła ta tak skrzywdzona, młoda dziewczyna przebywając w ciemnym pokoju domu akuszerki, która w jej przypadku miała zupełnie przeciwne do wykonywanego przez siebie zawodu, zadanie do spełnienia(...), miała kogoś zamordować. Panna Justyna widziała sterylne, metalowe, przedmioty, które wkrótce miały się stać narzędziami egzekucji, jej już częściowo rozwiniętego i ukształtowanego płodu, żyjącej istoty. Opłacony przez pana Ziembiewicza zabieg na niekorzyść dziecka powiódł się, ale panna B. mało co tego nie przypłaciła życiem, ale uczucie pustki i żalu nieraz ją jeszcze prześladowały. Oczywiście oskarżony nadal utrzymywał z nią stosunki zgoła nad przyjacielskie. Pomagał jej także finansowo i wysługując się małżonką, bo był już wtedy żonaty, załatwiał różnorodne posady. Lecz czy jego dobroć płynęła prosto z serca(...), nie sądzę. Bał się odpowiedzialności za swoje czyny, bał się jego romans wyjdzie na światło dzienne, a to mogło by oznaczać koniec błyskotliwej kariery. Pragnął ją sobie podporządkować , uniezależnić od siebie(...). Kolejną osobą pokrzywdzoną przez oskarżonego jest piękna i urocza, wspomniana już przeze mnie jego małżonka pani Elżbieta B., której nie chcąc oszukiwać wyjawia jej całą prawdę o swoim romansie. Mówiąc słowa: "...nie powinnaś patrzeć na to, jak to wygląda. Powiesz co zechcesz- i tak będzie, jak będziesz chciała. Ale musisz to zrozumieć ty musisz, że to nie jest takie pospolite, że tam ona, a tutaj ty..." wymaga od niej przebaczenia! I ona przyjmuje to w miarę dobrze, ale ten incydent będzie jeszcze napiętnował atmosferę ich wspólnego życia. Bo czy wybaczyły byście panie swemu partnerowi znając jego możliwości seksualne skok w bok z waszą poprzedniczką. Czy wasza miłość jest na tyle silna by mu bez zawistnie wybaczyć, tak?(...). Nie był bym tego taki pewien. W rzeczy samej oskarżony tu nie pragnie bezgranicznego przebaczenia, chce zrzucić z siebie ciężar odpowiedzialności i znaleźć w żonie wspólnika z którym mógłby dzielić winę. Niezaprzeczalnie pan Zenon zdziałał wiele dobrego dla miasta, którego był prezydentem między innymi rozpoczął budowę tanich domów dla ubogich robotników, ale gdy świat ogarnął kryzys gospodarczy niespodziewanie zamknął nie dokończoną inwestycję tłumacząc się brakiem funduszy, aż nie chcę mi się wierzyć, że nie zdołał wyegzekwować kilkuset złotych z odrodzonej państwowej kasy, gdy w tym samym momencie w najbardziej dotkniętych kryzysem USA znalazły się miliony $ na budowę Empire State czy Golden Gates . Po prostu pan wygodnicki siedział na swoim wygodnym krzesełku jak przysłowiowa "mysz pod miotłą" nie chcąc nikomu wchodzić w drogę w obawie o własny tyłek! Pozostaje jeszcze kwestia nieświadomego współudziału w morderstwie, mowa tu o krwawej masakrze dokonanej na protestujących, nie uzbrojonych robotnikach zamkniętej fabryki, być może to nie oskarżony wydał rozkaz użycia ostrej amunicji, ale także nic nie zrobił by temu zapobiec, a zginęli przecież ludzie. To ten całokształt wydarzeń, a nie działania zdesperowanej panny Justyny B. doprowadził go w głównej mierze do samobójstwa. Strzelając sobie w usta, uciekł od wszelkiej odpowiedzialności i obowiązków. Jednak zabijając siebie, zabił także cząstkę swojej małżonki, która była zmuszona zostawiając syna wyjechać do matki, ponieważ po tym wszystkim nie mogła nikomu w mieście spojrzeć w oczy.
Oto argumenty, które jednoznacznie przemawiają przeciwko oskarżonemu, ale nie może być inaczej ten człowiek przegrał własne życie, zabił własne nienarodzone dziecko, drugie osierocił, zniszczył życie dla dwóch kochających go kobiet, w końcu wyparł się własnego ja . Nie można wszystkiego zwalić na młodzieńcze wybryki, wpływ domowego środowiska, zasłaniać się kilkoma dobrymi uczynkami. Nie można osiągać sukces idąc po trupach, istnieją pewne granice których nie wolno przekraczać. Uważam, że pan Zenon Ziembiewicz obrał najgorszą z możliwych dróg życia. A kto nie jest w tym przekonaniu ze mną zgodny, jest przeciwko(...) sobie!(...). Dziękuję!