Dramat Zygmunta Krasińskiego nazywany był przez współczesnych mu komedią diabelską. Do takiego odbioru dzieła przyczynił się zapewne już sam tytuł ("Nie-Boska komedia"), interpretowany na zasadzie utworzenia znaczeniowego przeciwieństwa przez dodanie partykuły „nie”. Określenie to najprawdopodobniej nie przyjęłoby się jednak, jeśli w treści utworu nie znaleźlibyśmy potwierdzenia diabelskiego pochodzenia części zachodzących w świecie zdarzeń. Warto je prześledzić, bowiem analiza tekstu pod tym kątem prowadzi do wielu interesujących wniosków.
Tytuł, oprócz oczywistych skojarzeń przy interpretacji dosłownej, nawiązuje do dzieła Dantego Alighieri „Boska komedia” zarówno pod względem formalnym, jak tematycznym. Kompozycję opiera się na motywie wędrówki – tak jak po zaświatach oprowadzają Dantego poeta Wergiliusz i piękna Beatrycze, tak w dramacie Krasińskiego Przechrzta prezentuje hrabiemu Henrykowi poszczególne części obozu rewolucjonistów. Bohater ogląda tam sceny podobne do tych, jakie opisywał Dante, rewolucja przypomina bowiem piekło dantejskie.
Jako obiekt igraszek złych duchów przedstawiony zostaje przede wszystkim hrabia Henryk. Odwołania do sił piekielnych wpływających na tego bohatera odnajdujemy już na samym początku dramatu, kiedy to Belzebub, według demonologii - pan piekieł i przywódca złych duchów, jawi nam się jako twórca przechowywanego w podziemiach „spróchniałego obrazu Edenu”. Wizerunek przyrody fałszywej, w prowizoryczny jedynie sposób „ucharakteryzowanej” na rzeczywistą naturę („dziury zalepiem i rozwiedziemy pokostem”), stanowi narzędzie kuszenia hrabiego Henryka jako poety, ma oddziaływać na jego zmysł estetyki. Obraz ten przedstawia naturę w rozumieniu romantyków, czyli stan naturalnej szczęśliwości, żywot prosty i harmonijny przeciwstawiony męce życia w warunkach cywilizacji. Mąż nie docenia piękna moralnego życia rodzinnego, ponieważ - jako poeta - przyjął „fałszywą” koncepcję poezji poezji i wyznawał zgubną ideę poetyzacji życia.
Zaraz potem napotykamy w utworze Złego Ducha pod postacią „Dziewicy, kochanki poety”. Jest to wcielenie romantycznej miłości – wyniesionej ponad wszystkie uczucia i obowiązki moralne, prowadzącej do odrzucenia ziemskiego porządku oraz więzów społecznych. Zjawa, gnana przez czarty, udaje świętą – lecąc nad ogrodem, wplata we włosy kwiaty; nad cmentarzem czerpie spod mogił wdzięki młodych, zmarłych niedawno dziewcząt oraz przyodziewa się w białą atłasową suknię. Ta nieudolna mistyfikacja zostaje natychmiast rozpoznana przez Marię, żonę hrabiego, która czuje zapach siarki (wskazujący na piekielne pochodzenie zjawiska) oraz „zaduch grobowy”, pozwalający jej zidentyfikować Dziewicę jako upiora. Hrabia, hołdujący romantycznej absolutyzacji miłości, daje się omamić zjawie, by następnie zdać sobie sprawę z własnej zguby. Świadomość klęski swego dotychczasowego światopoglądu wyraża Henryk w pełnych goryczy słowach: „za to, żem ścigał za nią i męczył się dla niej, ażem stał się igrzyskiem szatanów!”. Boleśnie zdemaskowany ideał kochanki ustępuje więc wobec moralności zamkniętego kręgu rodzinnego. Wiarołomny mąż powraca do swej żony. Jest już jednak za późno. Następuje bowiem ironiczne, można by rzec, odwrócenie ról. Podczas chrztu ich syna, Orcia, małżonka popadła w obłęd: jakby we śnie podchodziła do dziecka, błogosławiąc je, aby stało się poetą. Biorąc jednak pod uwagę destrukcyjny wpływ poezji na życie, błogosławieństwo to miało bardziej charakter przekleństwa.
Po powrocie do domu, hrabia nawołuje żonę tak, jak ona nawoływała jego jeszcze dzień wcześniej. Po poinformowaniu przez służbę, że Marię odwieziono do domu dla psychicznie chorych, okrzyki te szybko przybierają formę nieadekwatnej teatralnej rozpaczy. Skądś dobiega głos upomnienia: „Dramat układasz”, utożsamiany przez Henryka z Szatanem – jest to bowiem głos krytycyzmu i sceptycyzmu. Mąż istotnie jednak przestaje się nadmiernie egzaltować i podąża w stronę szpitala dla obłąkanych.
Maria leży na kanapie, majaczy, iż Bóg wysłuchał jej próśb o otrzymanie poetyckiego talentu. Została również obdarowana zdolnościami profetycznymi – przepowiada, że syn Orcio również zostanie artystą. Twierdzi, jakoby jej dusza „opuściła ciało, wstąpiła do głowy”. Jako poetka czuje się szczęśliwa, godna męża. Nawiedzają ją wizje świata władanego przez szalonego Boga, utrzymane w stylu apokaliptycznym. Oszalały Chrystus ciska krzyż, symbol nadziei, w otchłań, ten rozbija się o gwiazdy, łamie się, pęka. Scena ta, choć piękna pod względem artystycznym, jest u Krasińskiego pomysłem niezwykle śmiałym – kwestionuje przecież nieomylność i doskonałość boską. Włożenie tych odważnych słów w usta bohaterki obłąkanej było niewątpliwie zabiegiem asekuracyjnym, jakkolwiek jednak mogło stanowić jeden z powodów uznania dzieła za „diabelskie”.
Twarzą w twarz spotyka się hrabia z mocami piekielnymi jeszcze raz – podczas spaceru między skałami, kiedy to Mefisto mami Henryka, roztaczając przed nim perspektywę sławy: „Szablą ojców twoich bij się o ich cześć i potęgę.” Ta pokusa okaże się w dalszym toku akcji głównym motorem działania Męża. Obrona ideałów przeszłości staje się dla hrabiego oszałamiającą przygodą nieograniczonej władzy, wyzwoleniem dla latami gromadzonej pogardy dla ludzi i niewzruszonego poczucia własnej wyższości.
Przyczyną manifestacji sił nadprzyrodzonych wydaje się być również postać Orcia. Obcy ludzie przepowiadają mu karierę pułkownika, naukowca, przyszłość wielkiego obywatela. Cyganka nie potrafi odczytać losów z dłoni dziecka i rezygnuje z zapłaty, hipnotyzer próbujący pracować z energią dziecka czuje, iż sam usypia, ksiądz chce klęknąć przed chłopcem jak przed wizerunkiem świętego. Malarz przedstawia rozgniewanego Orcia jako szatanka i umieszcza go na obrazie Sądu Ostatecznego między wyklętymi duchami.
Chłopiec jest przedstawiany jako dziecko niewątpliwie piękne, lecz dziwne, niepojęte, jakby pochodzące z innego świata. Niezwykła wydaje się również utrata wzroku Orcia (jak mówi lekarz – „bardzo nadzwyczajne w tak młodym wieku”) – w pełnym wymiarze ujawniają się wówczas zdolności mistyczne chłopca. Kalectwo dziecka jest wielkim nieszczęściem dla jego rodziny. Hrabia wypowiada znamienne słowa „Bóg się z modlitw, Szatan z przeklęstw śmieje” – sygnalizujące nie tylko brak wiary w miłosierdzie i sprawiedliwość Boga, ale również gotowość zwrócenia się o pomoc do Szatana.
Opis przypominający Szatana napotykamy także we fragmencie omawiającym wygląd przechrzty. „Oko wschodnie, czarne, cieniowane długimi rzęsy – ramiona obwisłe, nogi uginające się, ciało niedołężnie w bok schylone – na ustach coś lubieżnego, coś złośliwego, (…) głosem chrapliwym woła” – ta charakterystyka niewątpliwie przywodzi na myśl standardowy obraz Czarta zakorzeniony w naszej kulturze. Ujawnia się przy tym nieskrywany antysemityzm Krasińskiego.
Na uwagę zasługuje również rewolucyjne przekleństwo, wypowiadane przez Bianchettiego „Tysiąc tysięcy królów”. Jest to zmodyfikowana wersja przekleństwa „tysiąc tysięcy diabłów”. Pojęcie diabła zostaje tu zastąpione słowem „król” - symbolem władzy jednostki oraz dominacji nad ludem.
Spośród bohaterów ludzkich „Nie-boskiej komedii” najściślej związanym z Szatanem wydaje się jednak bezsprzecznie Leonard. Imię to zapewne zostało mu nadane celowo, było to bowiem w demonologii dziewiętnastowiecznej imię diabła, który organizował sabaty. Jak podaje „Słownik Wiedzy Tajemnej”, Leonard to „…Demon pierwszego rzędu, (…) przewodniczący sabatom pod postacią wielkiego capa; na głowie ma trzy rogi, zjeżone włosy i dodatkową twarz na pośladkach (…)”. U Krasińskiego jest Leonard organizatorem orgiastycznych zgromadzeń w borze. Głosi podczas nich słuszność mordowania bez wyrzutów sumienia, sugerując przy tym rewolucjonistom, jakoby byli wybrańcami, bohaterami wolności. Nadaje przy tym swym bestialskim ideom pozory religii. Wacław Kubacki, w pracy Leonard – wielki mistrz sabatów rewolucji (<
Podczas jednego z tych zgromadzeń dokonują samosądu na dawnym panu feudalnym, przyrównują go do upiora – „Upiór ssał krew i poty nasze – mamy upiora – nie puścim upiora – przez biesa, przez biesa, ty zginiesz”. Widać tu również wyraźne powoływanie się na moce piekielne („przez biesa”). Część trzecia dramatu dobitnie ukazuje bestialstwo rewolucjonistów (Chór rzeźników: „Obuch i nóż to broń nasza – szlachtuz to życie nasze. – Nam jedno: czy bydło, czy panów rznąć”) i dokładnie określa stanowisko autora wobec mających miejsce wydarzeń.
Znacznie bardziej subtelnie rozegrana jest scena pomiędzy hrabią Henrykiem a Pankracym. Odnosi się wrażenie, iż Krasiński nie opowiada się po żadnej ze stron, wręcz przeciwnie, każdej z nich próbuje przyznać odpowiednie racje. Pojedynek Męża z Pankracym jest pojedynkiem argumentów równorzędnych, chociaż tylko częściowych. Widać jednak pewne różnice w sposobie przedstawiania swoich racji. Hrabia zwraca się do Pankracego: „Tyś młodszym bratem szatana”, a jest to reakcja na próbę oddziaływania Pankracego przez stylizację na wypowiedzi Chrystusa według Ewangelii („wstań, porzuć dom i chodź za mną”). Biblijny styl wypowiedzi jest bardzo bliski Henrykowi jako obrońcy chrześcijaństwa, w ustach rewolucjonisty zyskuje zaś charakter świętokradczy. Pankracy automatycznie wciela się w postać kusiciela, żonglującego jedynie hasłami, co faktycznie może kojarzyć się z Szatanem.
Piekielny w „Nie-boskiej komedii” bywa również krajobraz. Wstęp do części czwartej dramatu pełen jest określeń odwołujących się do tradycyjnych opisów piekła: „(…) kra z chmur pędzi po tym morzu wyziewów. – (…) Widna przepaść wśród obszarów, co pękły nad nią. – Czarno tam w tej głębi, od głów ludzkich czarno – dolina cała zarzucona głowami ludzkimi, jak dno morza głazami. (…) Lud ciągnie zewsząd do niej jak do równiny Ostatniego Sądu”. Słowa te tworzą wizję bram piekielnych, otwierających się w dzień końca świata. Obrazy te odbiera hrabia Henryk jako zapowiedź własnego potępienia w piekle: „Nad skałami zachodzi słońce w długiej, czarnej trumnie z wyziewów. – Krew promienista zewsząd leje się na dolinę. – Znaki wieszcze zgonu mojego, pozdrawiam was”. Mąż zdaje się zgadzać na wieczne męki za wcześniejsze przypisanie sobie roli władcy w wymiarze niemalże boskim, za arystokratyczną pychę i megalomanię („Jakże tu dobrze być panem, być władcą – choćby z łoża śmierci spoglądać na cudze wole, skupione naokoło siebie, i na was, przeciwników moich, zanurzonych w przepaści, krzyczących z jej głębi ku mnie, jak potępieni wołają ku niebu”).
Zdanie sobie sprawy z własnych przewinień nie jest jedynym wyeksponowaniem niegodziwości Henryka. W podziemiach odbywa się nad nim sąd duchów. Na miejsce sądu – do podziemnych lochów z salą tortur – przyprowadza hrabiego jego własny syn, wiedziony przeczuciami duchowymi. Chór głosów wypowiada słowa „(…) dręczmy i sądźmy, sądźmy i potępiajmy – a kary Szatan się podejmie”, które to sygnalizują ich związek z Szatanem, bądź też niezachwianą wiarę w pośmiertne potępienie arystokraty. Podobne przekonanie wyraża w rozmowie z Mężem Jakub, przez całe życie jego wierny sługa: „Niech ci czart odpłaci w piekle za upór twój i męki moje”. Henryk jednak sam już doskonale zdaje sobie sprawę ze swego losu. W rozmowie z Orciem sugeruje synowi, iż po śmierci czekają ich różne światy: „ty zapomnisz o mnie wśród chórów anielskich, ty kropli rosy nie rzucisz mi z góry”. Juliusz Kleiner dopatruje się tu aluzji do przypowieści ewangelicznej o bogaczu, który po śmierci znajdując się w piekle prosi o kroplę rosy Łazarza spoczywającego na łonie Abrahama.
Scena finalna dramatu stanowi fragment wizyjny. Wódz – Pankracy ginie z okrzykiem „Galilejczyku zwyciężyłeś!”. Doświadcza porażającej wizji Chrystusa: „Od błyskawicy tego wzroku chyba mrze, kto żyw”. Reakcja na ten widok („Ciemności – ciemności!”) stanowi pewną opozycję w stosunku do słów niewidomego Orcia w części drugiej: „Precz ode mnie ciemności – jam się urodził synem światła” – jak już wiemy – chłopca, któremu przeznaczone są niebiosa.
Zakończenie takie nie pozostawia wątpliwości co do krytycznego stanowiska autora zarówno wobec zjawiska rewolucji, jak i pragnienia władzy jednostkowej, absolutnej. Triumfuje przecież idea chrystianizmu, którą tworzą takie wartości jak dobro, pokora, miłość bliźniego. Przewrót społeczny próbujący zakwestionować całe boskie uniwersum okazał się zbyt słaby, aby zmierzyć się z potęgą Chrystusa. Owładnięty poczuciem megalomanii, człowiek zapragnął dla siebie roli bardziej wzniosłej, z pogardą odrzucił boski porządek, stał się naiwnym uzurpatorem, żądając dla siebie czegoś więcej.
Całą sytuację doskonale podsumował A. Jung w słowach: „Arystokratyzm (…) demokratyzm, krótko mówiąc: Mąż i Pankracy, szlachta i Napoleon padają tu jeden po drugim, aby z obu stron ustąpić miejsca owym liberalnym zasadom XIX wieku, które wprawdzie nie znalazły sobie jeszcze miejsca w świecie, swego organizmu światowego, ale które muszą je znaleźć wówczas, kiedy rozpoznają swój błąd w zapoznaniu religii. Albowiem tylko przez religię – to jest właściwy cel świata i najgłębszy sens naszego utworu – świat się odmłodzi, tak jak z niej wyszedł, i ona jest właśnie tą skałą, której zaprawdę nie poruszą bramy piekielne, i w niej jedynie zdrowa liberalna zasada znajduje porękę swego zwycięstwa.”