Była zimna, letnia noc. Niebo było zachmurzone, padał deszcz, wiał silny wiatr. Noc jak noc- wydawała się normalna i nie przypuszczałabym nawet, że może zdarzyć się coś dziwnego, nadzwyczajnego.
Razem z grupką przyjaciół spędziliśmy tę część doby bawiąc się i śpiewając przy ognisku. Przemoknięcia, ale zadowoleni i szczęśliwi z życia nie zwracaliśmy uwagi na tak okropną pogodę. W końcu był to pierwszy dzień wakacji. Wolne od szkoły, żadnych zadań domowych, sprawdzianów. Jednak pewna myśl nie dawała mi spokoju, sama nie wiem co to dokładnie było. Potrzebowałam ciszy, musiałam poukładać sobie myśli, bo głowa pękała mi od nieładu. Postanowiłam sie wybrać na spacer i to w dodatku sama, biorąc pod uwagę okoliczności, żaden mądry człowiek nie robiłby tego. Późna godzina, w pobliżu ciemny i mroczny las, brzydka pogoda i ta tajemnicza aura. Zdecydowałam się. Oznajmiłam, że chcę być sama i ruszyłam przed siebie. Na uszy założyłam słuchawki od MP4, po czym włączyłam spokojną muzykę. Szłam tak nie wiem ile... Godzinę czy dwie, aż zdałam sobie sprawę, że wkroczyła głęboko w las. Ogarnął mnie strach... panika... Przez całą drogę byłam zamyślona i nie wiedziałam skąd przyszłam. Zaczęłam chodzić w kółko i nasłuchiwać, czy czasem z którejś strony nie słychać śmiechu przyjaciół. Nic nie usłyszałam... W koło panowała dołująca cisza, słyszałam jedynie swój oddech i szybkie bicie serca. Nagle krzaki i drzewa przede mną zaczęły sie poruszać, a wiatr już jakiś pewien czas temu ustał. Po plecach przeszedł m dreszcz. Zrobiłam coś, czego teraz bardzo żałuję. Odwróciłam się i zaczęłam biec. Potknęłam się o coś i się wywróciłam. Pospiesznie wstałam i poczułam czyjś zimny oddech na szyi. Moje ciało odmówiło posłuszeństwa, poczułam się jak sparaliżowana, nie mogłam się ruszyć, a oczy zalały mi się łzami. Jednak znalazłam w sobie siłę i zaczęłam biec. Na oślep. Byle jak najdalej... żeby uciec od tego kogoś lub czegoś. Po zatrzymaniu się ogarnęła mnie cisza, a wtedy poczułam coś w rodzaju ręki na moim ramieniu, to nie był człowiek... Jakaś istota pozaziemska. Obróciła mnie twarzą do siebie. Zaczęłam piszczeć. To "coś" w ogóle nie przypominało człowieka. Fakt, maiło ręce i nogi. Było nagie, nie miało uszu, ust, nosa, a nawet oczu. Zamiast gałek ocznych były tylko wklęsłe otwory z czarnym wnętrzem... niczym ciemny tunel bez końca. To wszystko działo się tak szybko, gdy nagle ta istota dotknęła mojego policzka. Poczułam przeszywający, ogromny ból... zemdlałam... Ogarnął mnie błogi spokój.
Ocknęłam się leżąc przy ognisku. Był już dzień- piękny i ciepły. Moi znajomi patrzyli na mnie jak ja owej nocy na tę istotę. Zaczęły się pytania, nie chciałam na nie odpowiadać. Z chęcią poszłabym na spacer, ale jakoś nie miałam ochoty... Przypominając sobie tę noc... Chciałam uwierzyć, że to tylko sen- po prostu koszmar! ...ale nie, to się stało naprawdę. Opowiedzieli mi, jak znaleźli mnie nieprzytomną pośrodku lasu. Nie słuchałam ich dokładnie, więc nie pamiętam reszty tej historyjki...
Została mi również "pamiątka" po tym spotkaniu... Co noc się budzę z przerażającym bólem i łapię się za policzek. ...nie mogę spać...