profil

Kontraktowa Rewolucja w Polsce

poleca 85% 213 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Brakowało mi przymiotnika hasłowo określającego proces przemiany ustrojowej w Polsce w latach 80 XX wieku, więc posłużyłam się kontraktem do jego utworzenia nie spodziewając większych sprzeciwów, co do poprawności przyjętej nazwy. Ustalenia tzw. Okrągłego Stołu nazywa się kontraktem, na mocy którego zadziałał pierwszy Parlament okresu przełomu i wyłonił się podobnie nazywany prezydent - kontraktowy - w osobie Wojciecha W. Jaruzelskiego, wybranego przez Zgromadzenie Narodowe przewagą jednego głosu, jako dla kandydata z poparciem związku zawodowego Solidarność. Znamienna postać przywódcy państwowego na przestrzeni dwóch ustrojów w stanach wyjątkowych. Czy symbolizująca zmianę pozorną? Jaruzelski był tym, który wprowadził reżim wojskowy w ustroju socjalistycznym dla podtrzymana go, gdy nastał kryzys, i tym, który niedługo potem, jako prezydent kontraktowy, sam usunał sie z urzędu zgłaszając ustawę konstytucyjną o wyborach powszechnych Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. Aczkolwiek uważa się, że w przymusie politycznym... Ale nie o tym rozważanie.

Zmiana społeczna na przykładzie zmiany ustroju w Polsce ma mi posłużyć do dokonania oceny, co do wartości - czy jest to zmiana postępowa, czy wsteczna. Natomiast co do uchwycenia przyczyny powstania byłoby to zbyt trudne w pobieżnej analizie, na jaką pozwala krótki referat. Aczkolwiek warte zastanowienia jest na jakie czynniki w ogóle można zwracać uwagę, jako mogące tworzyć zmianę ustrojową państwa.
Najpierw przedstawię trzy różne teorie dotyczące przyczyny owej zmiany, które się upowszechniły społecznie, poza podręcznikowym ogólnikiem, że przyczyną owej zmiany było bankructwo systemu socjalistycznego (co trudno uznać za przyczynę, a nie fakt istniejący przy okazji, bo i kapitalizm miewał w historii swoje bankructwa).
Przedstawię je w takiej kolejności, jak je poznawałam. Dodam też, że działo się to w dużych odstępach czasu - liczonych w latach. Nie przesądzam co do obiektywnej chronologii wystąpienia tych teorii. Zupełnym zbiegiem okoliczności mogło być takie ich docieranie do mnie, podczas gdy w istocie np. zaistniały jednocześnie, jako komentarze zjawiska. Ich popularyzacja mogła mieć różną siłę, bądź różną prawdziwość, a co za tym idzie wytrzymałość na próbę czasu - po kolei się wypierają dążąc do jeszcze całkiem innej. Mogą być tzw. znakiem czasu - różnych wartościowań w różnych okresach czasu na skutek zmian jakości życia społecznego. Mogą mieć kluczowe znaczenie dla powstania moich własnych poglądów, jako jednostki (przeznaczenie?) lub nic nie znaczyć. Posiadam za mało danych, żeby to wydedukować, a sondaże oceniające popularność tych teorii na bieżąco nie istniały... W tym to już jest zmiana w ujęciu socjologicznym, którą można uchwycić w sposób obiektywny, naukowy, ale po kolei.

Pierwsza teoria starająca się wskazać na przyczynę przeobrażenia ustrojowego Polski, a następnie wszystkich państw europejskich, które dotąd realizowały się w ustroju socjalistycznym, znana mi była z publicystyki telewizyjnej i prasowej okresu prezydentury Lecha Wałęsy, a następnie Aleksandra Kwaśniewskiego. Pomimo że odwoływała się do mistyki i autorytetu ówczesnej głowy Kościoła - Jana Pawła II - była podtrzymywana i głoszona nawet słowami drugiego prezydenta, który jednocześnie deklarował się osobą niewierzącą (rozpoczęcie działalności politycznej jeszcze za socjalizmu i zgodnie z socjalistycznym światopoglądem) nad czym dyplomatycznie ubolewał - iż nie otrzymał łaski wiary... W swoich przemówieniach okolicznościowych w imieniu narodu nawiązywał do zasług papieża w dokonaniu się zmiany ustroju, a za papieski zwrot, któremu owa siła sprawcza była przypisywana: "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze Ziemi. Tej Ziemi" po prostu dziękował. Przypisywał okresowi swoich rządów pełne zrealizowanie się przemiany mającej wynikać z owych słów. Mówił w trybie dokonanym o odnowieniu naszej ziemi, którego jako naród dokonaliśmy dla papieża.
Wśród różnych głosów z Kościoła rzymskokatolickiego w owym czasie wiele podtrzymywało teorię zadziałania modlitwy papieskiej, ale z tych które do mnie dotarły, żaden nie wyniósł zasług Kwaśniewskiego dla przemiany ustrojowej. Podobnie jak gen. Jaruzelskiego - zwierzchnika wojskowego końca socjalizmu w Polsce, który wprowadził stan wojenny uchodzący w innej teorii za sprawczy katalizator omawianej tu zmiany. Jako jedyna postać z tzw. obozu komunistycznego zasłużona dla ukonstytuowania się kapitalizmu w krajach socjalistycznych Europy wymieniony był Michaił Gorbaczow, przewodzący Związkowi Socjalistycznych Republik Radzieckich. Papież (już po utracie władzy przez Gorbaczowa i rozpadzie Związku) nazwał go ślepym narzędziem w rękach Boga, dzięki któremu cała ta przemiana mogła nastąpić tak jak nastąpiła - bez krwawego usunięcia dotychczasowych władców, bez regularnej wojny dwóch stron, czy rzezi działaczy solidarnościowych.

Druga teoria mająca uzasadniać wygaśnięcie w Europie socjalistycznych form realizowania się państw dotarła do mnie wyłącznie z przekazów bezpośrednich. I przekazywana była w klimacie poufności z unikaniem stwierdzeń i z natłokiem gdybań, do których słuchacz miał sobie wszystko dośpiewywać siłą własnego intelektu np. :" A wiadomo kto to jest ten cały Wałęsa? Jaki normalny chłop miałby takie gadane? Przecież to słychać, że to jest jakaś cholera po szkoleniu amerykańskim. Nawet mówić po polsku nie umie. Co to dla nich podstawić sobowtóra? Nawet pod takiego papieża... To wszystko za pieniądze robił, a głupie ludzie się cieszą.".
Teoria spisku ze strony mających genialnie stosować socjotechnikę Amerykanów dla osiągnięcia niepodzielnej władzy na świecie była o tyle mniej przekonująca w stosunku do teorii o magicznym działaniu słów, że wiała agresją pokonanego. Pomimo górowania realizmem nad teorią teologiczną, uchodzącą w gruncie rzeczy za nieracjonalną, bardzo długo nie przebiła się do żadnych komentarzy oficjalnych. Ktoś ją rozpuszczał, ale nie było chętnych do identyfikowania z nią, podpisywania pod nią. Klasyczna plotka. Dopiero w okolicach ostatniej kampanii wyborczej natknęłam się na takie zjawisko jak wystąpienie telewizyjne Wałęsy, który w swobodnym reportażu na swój temat, sugerując swoją sympatię dla Platformy Obywatelskiej z objaśnieniem, że działa w niej jego syn i opowiadając o wybitnym wykształceniu swojej córki, wyraził oburzenie wobec posądzeń o swoją agenturalność na rzecz USA... Aczkolwiek umknęło mi, czy ktoś oficjalnie zastosował zarzut, czy było to odniesienie wprost do plotek, z którymi Wałęsa zmaga się od czasu utracenia prezydentury (termin mojego zetknięcia z teorią).

Z trzecią teorią dotyczącą przyczyny zmiany ustrojowej zetknęłam się dopiero teraz w środowisku akademickim, jako studentka, której zadano wykonanie obserwacji dowolnej zmiany społecznej w pojmowaniu socjologicznym i dokonanie własnej oceny zjawiska. Teoria padła jako przykład jednej z występujących ocen. Według tej, przyczyną przejścia Polaków z jednego ustroju do drugiego była przebiegłość polskich działaczy socjalistycznych, kierujących się żądzą zagarnięcia władzy dla siebie w nowym układzie sojuszu międzynarodowego. A więc druga teoria spiskowa.
Do jakiegoś stopnia zgodna z linią obrony gen. Jaruzelskiego w mediach, glównie w okresie wytoczonego przeciwko niemu procesowi sądowemu. Jaruzelski wyjaśniał zastąpienie I sekretarza PZPR (który w ustroju socjalistycznym był głową państwa) władzą wojskową i ogłoszeniem przez siebie stanu wojennego, w ten sposób, że miało to zapobiec ustanowieniu władzy komisarycznej sprawowanej przez Związek Radziecki jego siłami zbrojnymi, co dokumentowały plany wojskowe, które spłynęły do Wojska Polskiego około dwa tygodnie przed ogłoszeniem stanu wojennego. Tyle że miało się to odbyć pod pretekstem ćwiczeń, żeby nie drażnić Stanów przejęciem władzy nad obcym państwem. Ćwiczeń wojskowych w ramach tzw. Układu Warszawskiego będącego paktem do wzajemnej obrony państw przed agresorami zewnętrznymi. W tym kamuflażu władze socjalistyczne w Polsce mogły zwietrzyć słabość Związku wobec Stanów, ale czy odważyłyby się na wejście w układ konspiracyjny nie obawiając łatwego przeniknięcia tego faktu przez dotychczasowego sojusznika?
Nim doszło do stanu wojennego, ten pogląd, że Polsce grozi zalew Armią Radziecką i władzą obcą znałam od aktywistów najniższych szczebli jedynej rządzącej w tym czasie "przewodniej siły narodu"- Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Na działaczy "Solidarności" rozdających ulotki i agitujących ustnie zżymali się jak na osobniki bez świadomości politycznej, które to zagrożenie tworzą swoimi rojeniami, że Polska sąsiadując tak blisko ZSRR kiedykolwiek będzie mogła nawiązać współpracę gospodarczą z USA bez narażenia się na zagładę całego narodu. Jednak ani jedni, ani drudzy nie rozważali w tym sporze kwestii ustrojowych, a tylko finansowe, bytowe. Istniał już wielki dług polskiego państwa socjalistycznego wobec Zachodu, a więc nie było oznak restrykcji politycznych wobec Polski, że ona ma się przeobrazić ustrojowo w zamian za udzielanie jej pomocy materialnej (pożyczek). Za jedyną przeszkodę w tym, aby tych pieniędzy płynęło jeszcze więcej uważano politykę Związku Radzieckiego, którego władze miały się obawiać niezadowolenia swoich obywateli z niskiego statusu materialnego w porównaniu z Polakami. Niezadowolenie owo tłumiono propagandą, iż obywatele radzieccy są zubażani przez Polskę i wszystkie "bratnie" kraje, które ten wielki naród musi wspierać w ramach współpracy gospodarczej sformalizowanej międzynarodową umową o nazwie Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (w istocie zbiórki pieniędzy na wyścig zbrojeń ze Stanami). Słowa, słowa... Rada miała świetlany statut. Może bardziej od Karty Praw Człowieka ONZ, gdyż w tej ostatniej karę śmierci zniesiono dopiero w 1989 roku. RWPG wpuściło w świat pojęcie dobrobytu państw, który należy zwiększać.
Tylko w tym sensie Polska nie mogła zerwać współpracy gospodarczej ze Związkiem Radzieckim, że groziłaby mu wojna domowa, której z pewnością chciałby zaradzić kosztem Polski, kosztem wpędzenia Polaków w nędzę, jeśli nie eksterminacją. Polska autonomiczna i bez sojuszników byłaby kompletnie bez znaczenia.
Kiedy już w istocie zabrakło Polski jako sojusznika ZSRR, to nasze bezpieczeństwo ostało się oczywiście z powodu nowego sojuszu. Natomiast do wojny domowej za naszą wschodnią granicą nie doszło z powodu dwóch czynników. Po pierwsze - wzoru, że obywatele się uspokajają oczekując zmian gospodarczych na lepsze po przyjęciu ustroju dającego się gdzieś oglądać jako sukces. Są cierpliwi niezależnie od tego, czy faktyczny stan posiadania wzrasta, czy maleje. Po drugie - dzięki konsolidacji Europy, jako czynnika stabilizującego demokrację. Bowiem żaden monopolista władzy na świecie by jej nie zagwarantował. W strukturach takiego państwa nastąpiłyby zmiany ku dyktaturze. Powstałby zupełnie nowy ustrój rządzenia, zachowujący jedynie pozory demokracji.
W takim świetle teoria genialności Polskich komunistów nie wydaje się wiarygodna. Którzy z polskich działaczy socjalistycznych mieli tak tęgie umysły, że byli w stanie przewidzieć konsekwencje stanu wojennego w Polsce? Albo że potem nastąpią pertraktacje doprowadzające do utworzenia parlamentu kontraktowego, że zmieni się nasza konstytucja i zamieszkamy już w zupełnie nowym ustroju państwowym? I że dadzą radę bez przeszkód skorzystać z zasad demokracji, szybko zawiązując partię w nowym ustroju, która odniesie sukces wyborczy, a jej lider wyprze ojca przewrotu ze stanowiska prezydenckiego?
Teoria spisku elit jest najsłabsza. Jest nieprawdopodobna z uwagi na niemożliwość ułożenia strategii działania do realiów zmieniających się i dotąd nie znanych, a w każdym razie zależących od czynników zewnętrznych, nad którymi te osoby panować nie mogły. Ich działania były jedynie zlepkiem pojedynczych kroków, podziwianych potem jako przemyślana koncepcja, tylko przez tych, którzy chcą tak podziwiać.

Trafne określenie przyczyny danej zmiany zmiany społecznej nie jest proste bez właściwego uchwycenia w czym konkretnie taka zmiana tkwi. Bo jeżeli jest to tylko zmiana formy jakiegoś zjawiska cyklicznego, to nie mamy do czynienia z procesem linearnym, który ze swej natury jest nieprzewidywalny (dla nas jako jego uczestników), a jedynie z nieznajomością wzoru na ową zmianę. Recepty według której można by ją albo indukować, za sprawą zastosowania potrzebnych składowych (warunków). Albo przewidywać, jeżeli wystąpienie danych składowych się zaobserwuje, niczym chmury na niebie. Przy takim rozróżnieniu na zmianę rzeczywistą i pozorną dochodzi się do pewnego paradoksu, że tylko to jest prawdziwą zmianą społeczną, czego zrozumieć się nie da.
Takie pojmowanie zmiany czyni bezużytecznym język nauki do wskazywania przyczyny zmiany społecznej, ale jest to bardzo spójne z każdym zjawiskiem przyrodniczym (co może świadczyć o interdyscyplinarnej kompatybilności wiedzy, stanu wiedzy, który może ulec zmianie równie komplementarnie) np. zjawiskiem chorobowym, pogodowym. Uchwytne są jakieś bezpośrednie przesłanki do wystąpienia zjawiska przyrodniczego, uznawane za najczęstsze, a więc znamionujące, ale nie są ani pewne w stu procentach, tak by można nazywać je regułą, ani niezawodne, bo bywa, że nie spełniają się diametralnie w stosunku do założeń, przewidywań teoretycznych, co nazywane jest anomalią.
W obecnym stanie wiedzy nauk przyrodniczych (tzw. pozytywnych), kto chce może wierzyć w zaklinanie deszczu słowami (modlitwami), czy klątwy (złorzeczenia poszkodowanych), grzechy własne sprowadzające boleści wrzody i robactwo, czy trzaskający mróz. Ktoś inny, że nie istnieją żadne choroby, czy aury atmosfery, tylko subiektywne wyobrażenia, które nakazują człowiekowi samokaranie się myśleniem o posiadaniu ciała, narażonego na różne czynniki zewnętrzne, podczas, gdy jakoby tego ciała w ogóle nie ma. A ktoś kolejny cieszy się, gdy z jakiś opisów jest w stanie wysnuć cykliczność, regułę, prawo choćby fragmentaryczne, rozpoznawaniem którego może się dzielić z ludźmi, tworzyć płaszczyzny porozumień.
Analogicznie jest ze zmianą społeczną. Można się umówić, że obserwujemy ją przez to, iż jest niezrozumiała, a powszechność jej nierozumienia (brak osób umiejących ją wyjaśnić w sposób nie budzący wątpliwości) uznać za obiektywność wystąpienia zmiany społecznej. Można się tak umówić choćby dlatego, że nie jest możliwe spowodowanie jej wystąpienia nierozumieniem, indukowaniem nierozumienia w jakiejkolwiek osobie, bo taką praktyką powoduje się jedynie omamy i halucynacje.
Trafnym określeniem przyczyny obiektywnej zmiany społecznej, według uzyskanej definicji (że jest nią powszechność nierozumienia) jest jedynie to, że przyczyna jest nieznana. To nie znaczy, że nieistniejąca. Przeciwnie - tylko przyczyna istniejąca może być nieznana.
Czy przykładowa zmiana ustroju w Polsce z socjalistycznego na kapitalistyczny jest zmianą społeczną według ustalonej tu normy? Powszechność nie rozumienia tej zmiany zdaje się występować, o czym świadczą sprzeczne koncepcje o tym jak ta zmiana mogła zaistnieć, kto, jak i dlaczego ją przeprowadził. Jest łatwo mitologizowana z wykorzystaniem etosu Solidarności do działań politycznych. Wiązanie z Solidarnością ma świadczyć o bezdyskusyjnej zasłudze dla społeczeństwa, o zdolności do skuteczności działania (dla wielu tożsamym z błogosławieństwem boskim) i poprawności myślowej bez wchodzenia w szczegóły na czym owa miałaby polegać, jak się jej nauczyć. Albo się załapało na bycie w tamtej Solidarności, albo jest się już poniżej zasłużonych dla Polaków, czy może nawet dla postępu na całym świecie (Wałęsa otrzymał pokojową nagrodę Nobla, a pokój to symbol postępu). Co jakiś czas pojawiają się koncepcje na ustanowienie emerytur kombatanckich dla tzw. działaczy Solidarności, dlatego w różnych środowiskach, głównie emigracyjnych, tworzone są listy zliczających się ludzi z pretensjami do takich kuponów, bądź tylko o zauważenie ich zasług (do podejrzenia na stronach internetowych).

Gdyby oceny jakości owej zmiany społecznej - czy ma charakter konstruktywny, czy destrukcyjny - dokonywać w oparciu o korzyści partykularne, to ilość osób z poczuciem straty z powodu zmiany ustroju, a najmniej z poczuciem niedocenienia według mnie przewyższa znacznie ilość tych, którzy czują się sukcesorami czerpiącymi dobro (badania nie zrobię, bo mnie nie stać). Bo czym innym jest uznać dobro ogółu czy kraju, stwiedzić poprawę bytu całego społeczeństwa na lepszy, szanse swoich dzieci na zwiększone (takie badania były), a czym innym powiedzieć, czy siebie uważa się za wygranego danej zmiany, czy ofiarę. Interpretując choćby znikomy udział obywateli w wyborach, jako statystykę wyrażającą negatywną ocenę rzeczywistości społecznej, wypadałoby uznać, że zmiana ma charakter negatywny, a w każdym razie jest negatywnie oceniana. Ponieważ jednak w filozofii społecznej istnieje wykładnia, która bardzo mi się podoba pod względem hierarchizowania dobra, to nią się posłużę do dokonania oceny jakości zmiany społecznej.
Przyjmuje się, iż dobro wspólne jest wyższe nad dobrem osobistym, będąc zabezpieczeniem dobra własnego, które bez tego byłoby nietrwałe. Do dokonania pozytywnej oceny zmiany należy tylko ustalić, czy zmiana przyniosła owo dobro wspólne. Czy społeczeństwo zbliżyło się do doskonałości w swoim rozwoju, czyli do dobra immanentnego i czy wzrosła dostępność dóbr rzeczowych, będących środkami do osiągania owego dobra. Jak to poznać bez zawiłych badań?
Podstawą łączenia się ludzi w społeczność jest rozwój, a więc postęp. Polska po zmianie ustroju dokonała połączeń z większymi społecznościami - przystąpiła do NATO, przystąpiła do Unii Europejskiej - jednak wcześniej z innych połączeń rezygnując, burząc je. W oparciu o to kryterium trudno zając jednoznaczne stanowisko, bo można zobaczyć w nim bilans zerowy, a nie postęp. Obrócenie się na pięcie.
Szukając szczegółowszych wskazówek dotyczących rozpoznawania rozwoju społeczeństwa posłużę się porównywaniem zmian do zasad kształtowania życia społecznego, według zmarłego w 1993 r. księdza Józefa Majki. Po kolei jest to zasada: prawdy, wolności, pomocniczości, solidarności, sprawiedliwości i pokoju.

W pierwszej z owych zasad nastąpił postęp wyraźny. Prawda ma stworzone lepsze warunki, niż w ustroju socjalistycznym. Media informacyjne bywają stronnicze, ale nie są zawłaszczone do celów propagandowych na rzecz jednej opcji politycznej, jak to było w socjalizmie. Informacje i reportaże niewygodne dla polityków sprawujących władzę zawsze znajdują jakiejś miejsce publicznej prezentacji, a przemilczanie ich godzi w tzw. wiarygodność poszczególnych środków masowego przekazu. Przybyła prasa prywatna, niezależne stacje telewizyjne i radiowe, a powszechność dostępu do internetu skompromitowałaby każdą większą manipulację informacyjną. Nie ma obowiązku jednomyślności poglądów, gdyż dzięki zmianie nastał tzw. pluralizm. Ludzi, którzy mogą się usprawiedliwiać: "Muszę kłamać, mówić, co mi każą, bo inaczej zostanę ukarany." zdecydowanie ubyło. (+)

I to już się zazębia z kolejnym rozwojem - w zakresie wolności. Mamy wolność słowa. Nawet jeżeli nie absolutną i nie na każdym odcinku życia społecznego, to w każdym razie w tym zakresie także nastąpił wyraźny postęp. Robienie kabaretów z problemami społecznymi w temacie nie jest już podziwiane jako bohaterstwo polityczne, jak to było w poprzednim ustroju. (+)

Postępu w zakresie pomocniczości nie dostrzegam. Co do struktur państwowych opieka społeczna jest instytucją niemal niezauważalną i markującą swoją ustawową działalność w porównaniu z pomocniczością socjalną, do której w socjalizmie zobowiązane były zakłady pracy. Zakłady pracy zapewniały żłobki, przedszkola nieodpłatnie, a miejskie placówki tego typu funkcjonowały za symbolicznymi opłatami. Korzystało się z całych kompleksów wypoczynkowych i wczasowisk dla rodzin i samych dzieci (im większy zakład tym więcej miejsc ewentualnie zakłady dokonywały wymian dla urozmaicenia). Dostęp do kultury był tani, bo poza miejskimi ośrodkami każdy większy zakład pracy starał się uruchamiać swój ośrodek, fundowano dużo imprez okolicznościowych dla dzieci, z darmowymi pokazami filmowymi, wręczaniem paczek ze słodyczami i egzotycznymi owocami (a obowiązkowo na tzw. Gwiazdkę - zamiennik pojęcia Boże Narodzenie).
Pracę wystarczyło chcieć mieć, żeby nie być jakimś tam bezrobotnym. Gdzie się człowiek zgłosił tam pracę dostał, na takim czy innym stanowisku. A jak już się pojawiło ogłoszenie o poszukiwaniu pracowników, to było gwarantowane, że miejsce pracy będzie takie jak w opisie, za taką stawkę i nikt zgłaszającemu nie będzie robił łaski tzw. kwalifikacją, tylko bez gadania udzieli zatrudnienia według kolejności zgłoszeń. Od kwalifikowania były świadectwa szkolne. Sprawniej też funkcjonowały Urzędy Pracy, bo wszystkie oferty jakimi dysponowały były jawne.
Teraz jawne są tylko karteczki wywieszane niezależnie od urzędu. Albo idziesz do takiego pracodawcy, a dopiero on ci mówi, że jak się nie zarejestrujesz jako bezrobotny to jemu nie opłaca się ciebie przyjąć, bo państwo mu za ciebie nie zapłaci - cały pożytek z Urzędów Pracy. Nie dla pracownika, a dla nieudanego pracodawcy funkcjonującego na sztucznej rotacji – trzymiesięcznych umowach, których nie ma komu przedłużać do stałych umów o pracę, bo by plajtował nie mając niczego ciekawego do zaoferowania rynkowi. W socjalizmie nie było się zdanym na panie urzędniczki, każące swoim petentom zgłaszać się co miesiąc po składanie jałowych podpisów latami (spokojnie do śmierci), jak to jest teraz. Albo to taki etap, albo ten rodzaj działalności socjalnej jest w Polsce kapitalistycznej do wywalenia, bo więcej pieniędzy zżera jego administrowanie, niż przynosi pożytków.
Urząd Pracy za socjalizmu katalogował wszystkie oferty pracodawców na blankietach ewidencjonowanych numerycznie i wywieszanych w kieszonkowych gablotach na korytarzach. Z takiej karty dało się od razu wyczytać wszystkie warunki pracy: zaszeregowanie płacowe, zmianowość, godziny pracy, premie, dni wolne, płatne urlopy oraz oczekiwania wykształcenia wobec pracownika. I do urzędu Pracy nie wchodziło się po to żeby najpierw rejestrować siebie jako wyrzutka społeczeństwa, czy nieudacznika i żeby Urząd mógł komuś za ciebie dopłacić, tylko zupełnie z ulicy, żeby sobie spisać numerek z karty, która przypadła do gustu i wejść do właściwych drzwi z dowodem osobistym, że właśnie tą pracę życzę sobie otrzymać jako pełnoprawny obywatel. Także sądy nie poprawiły poziomu, swojej przydatności społecznej, pomocniczości, podobnie jak Policja (w poprzednim ustroju zwana Milicją). Tym najlepiej przekonywać społeczeństwo o swojej uczciwości i pracowitości przed kamerami bawiąc w aktorów. Demagogia górą. I zaczerpnięta bardzo ze współczesnych amerykańskich trendów filmowych idealizujących różne instytucje pracy jako niezawodne organy społeczne, którym można zawierzać bezgranicznie.
Ktoś mógłby zaprotestować, że do wzrostu pomocniczości w strukturach państwowych powinnam zaliczyć wszystkie dotacje celowe z Unii Europejskiej, które są przewidziane dla Polski jako kraju członkowskiego i które w jakimś mizernym stopniu już działają. Ale tak działają, że przeciętny student w Polsce (niech za tym pojęciem kryje się minimum 50% studentów) nawet nie wie, że istnieje dla niego coś takiego jak stypendium z Unii i gdzie ma po nie występować. Podobnie przeciętny samorząd gminny, chociaż tu częściej wiedzą co mogą dostać, tylko nie wiedzą jak i wówczas zarzucają Urzędy Wojewódzkie prośbami, żeby im to jakoś załatwiono.
Słysząc z różnych źródeł o wielkościach sankcji karnych nałożonych na Polskę za niespełnianie standardów unijnych, które mają ruszyć za lat 2-5, to trzeba stwierdzić, iż nasza dotychczasowa absorpcja dotacji jest przy tym niczym. Osobiście spodziewam się regresu, jeśli chodzi o pomocniczość, ale że nie chcę opierać się w tym, i tak pobieżnym, rozważaniu na wybieganiu w przyszłość, to kwestię sankcji kontra dotacjom pomijam jako nie dające się jeszcze wyważyć. Szczególnie, że z łatwością napotykam ludzi, którzy nie słyszeli, ani o jednym, ani o drugim i wsadzają tego typu opowieści między "bajki polityków" lub zupełną nieprzewidywalność "jak to w życiu".
Wprawdzie pojawiła się pewna nowa forma pomocniczości pozarządowej, którą nazwałabym spektakularną, polityczną, czy też festynową. Do niej zaliczyłabym Świąteczną Orkiestrę Wielkiej Pomocy; akcje Pajacyk; koncerty połączone z pomocową zbiórką pieniędzy (głównie po katastrofach); komunikaty publiczne dotyczące zbiórek mających doraźnie ratować czyjeś życie, czy zdrowie ew. poprawiać warunki bytowe lub zapobiegać odbieraniu dzieci osobom w ciężkich sytuacjach materialnych (najczęściej z ramienia fundacji i stowarzyszeń lub w ramach nabycia poszczególnych produktów detalicznych, ale także wprost od osób prywatnych jako ogłoszenia z numerami konta do wpłat); niemal już tradycyjne, rokroczne festyny w szkołach podstawowych, z których dochody zbiera się na różne dofinansowania związane z uczniami (fundusze klasowe); itp. Z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to wynik czego innego jak niewydolności w pomocniczości; zarówno państwowej jak i rodzinnej, a także osobistej; iż jakieś mechanizmy w strukturach społecznych uległy anomii i zastąpione są improwizacją, widowiskiem obliczonym na splendor, zauważalność, ponieważ te stały się swoistym towarem wymiennym za dobroczynność. Teoretycznie są zabezpieczenia prawne, żeby żadnych rodzin nie niszczyć i nie rozbijać z powodu ich ubóstwa, ale jak się nie zrobi zbiórki, to dzieci przepadną oddane komuś, kto za ich wychowanie będzie dostawał pensje; teoretycznie istnieją zabezpieczenia na to żeby pacjenci nie stracili szpitali, w których mogą się leczyć w ramach ubezpieczenia, ale jak się nie zrobi zbiórki na ich wyposażenie, to te szpitale nadają się wyłącznie jako umieralnie w mniej lub bardziej zgorzkniałym towarzystwie. Dlaczego?
I czy to zdrowy odruch społeczny nakazuje podtrzymywać różne instytucje, zbiórkami przed ich runięciem, rozwiązaniem? Czy tylko lęk przed przemianami bardzo gwałtownymi, które bez owych zbiórek, w oparciu wyłącznie o prawa ekonomii, musiałyby następować? Prawa, których społeczeństwo nie potrafi spełniać, pociągają rozrost fikcji prawnej, sloganów i haseł. (Ktoś komentując tą pracę napisał mi, że praw się nie spełnia... ale co wobec tego ma się z nimi robić, poza drukowaniem, nie napisał, a ja wiem, że prawa których się potrzebuje należy spełniać, więc na nic mądrzejszego tego zdania nie poprawię, bo nie umiem.) A czy to się dzieje w wyniku ogromnych nierówności intelektualnych między władzą ustawodawczą, a resztą społeczeństwa. Czy w wyniku organicznego wstrętu ludzi, do życia uporządkowanego, który zawsze napędza cykl: łamanie praw, degradacja instytucji, improwizacja i przemiana z nastaniem nowych praw. Czy z jeszcze jakiegoś innego powodu. Nie jest ważne dla ustalenia szkodliwości każdej rozbieżności między stanem prawnym, a stanem faktycznym, czy dla ustalenia szkodliwości tzw. martwych zapisów, a więc nie dających się wdrażać, realizować, nawet przy dobrej woli. Bo jak to jest możliwe, że ktoś gotowy jest zoperować dziecko ratując mu życie, tylko jeśli obsypie się Go (szpital w którym pracuje potrzebny lekarz) dziesiątkami tysięcy dolarów, które muszą uzbierać masy ludzi. Jak to możliwe, że cena leku potrzebnego do ratowania zdrowia, czy podtrzymywania życia jest taka, że trzeba zakładać całą fundację, by zapewnić sobie leczenie się nim? Tak jakby fundusz państwowy, pochłaniający od obywateli kupy pieniędzy na ten cel każdego miesiąca, zupełnie nie istniał? Dlaczego do domu dziecka lub rodzin zastępczych dzieci mogą trafić z powodu biedy rodziców? To w ogóle nie jest pomoc, tylko zniszczenie rodziny. (0)

I wszystkie te zjawiska świadczą o braku solidaryzmu między ludźmi, który został wyparty postępującą konkurencją, rywalizacją. Pojawiającą się nawet w takich obszarach jak filantropia, czyniąc z podmiotu daru pretekst prezentacji, rzecz wtórną, rzecz w ogóle, nawet gdy w zbiórce chodzi o człowieka. Ponieważ nikt go już wówczas nie pyta o to, czy on jest potrzebujący i czego potrzebujący. Jego się odpodmiotawia, odbiera mu głos, przy zachowaniu pozorów atencji, przejęcia nim. Krewny zmarł mu w samolocie, to trzeba z tego powodu zrobić koncert, nasłać na niego psychologów, żeby zapobiegli planowanej według oficjalnej nauki o człowieku depresji i wypiąć twarz do plakatów, albo przed kamerami jakim jest się dobroczynnym dla niego... Tak trzeba, bo urobił się taki kanon postępowania, a więc norma. Podczas, gdy w istocie jest to patologia; przyczynek do jakiejś ogromnej zmiany, która jest nieodzowna, żeby taką znormalizowaną patologię dało się teraz usunąć.
Wedle przyjętego wskaźnika analizy, jest to pierwszy punkt, w którym można stwierdzić tylko regres, zmianę na gorsze. Solidarności w narodzie nie tylko nie widać jako postępującej lub nieobecnej, jak w przypadku pomocniczości, ale kwitnąco rozwija się jej przeciwieństwo, bo tym jest właśnie rywalizacja, walka o pozycje, role w społeczeństwie. Rozmnażają się konkursy, testy weryfikujące sprawności ludzi, sprawdziany zdolności, sondaże badające opinie i poglądy człowieka w celu wzajemnego wykorzystywania się, przedstawiania wysondowanych pragnień jako masowych, a mających tylko zapewniać zbywanie poszczególnych towarów lub usług, których obrazy się podczepia jako rzekomo naturalne lub właściwe sposoby zaspokajania owych pragnień. Z powodu takiego trybu działa pedagogika mechaniczna, niekontrolowana, która uczy bezwzględnego wyzysku człowieka przez człowieka. Wychowaniu człowieka towarzyszy przewodnik automatyczny, odhumanizowany i silniejszy autorytetem od pedagogów oficjalnych, których utrzymanie jest wprost zależne od przybywania pieniędzy z rywalizacji na rynku i tzw. badań wprzęgniętych w intensyfikację owej rywalizacji. Trzeba też zaobserwować, że niemal w ogóle nie występuje krytycyzm wobec tych zjawisk, jakby były prawidłowym, zdrowym elementem życia społecznego. Można to tłumaczyć pochopną identyfikacją stanowiska krytycznego z komunistycznym, czy dokładnie - marksistowskim, którego w praktyce nie dało się wdrożyć zgodnie z teorią i uległo skompromitowaniu, zarówno jako niepotrafiące przyznać człowiekowi prawa do własności jak i powielające rywalizację, tylko w innej formule. Dla młodego pokolenia są elementem zastałym i nieobserwowalnym jako ekspansja, więc jakby trudno się dziwić. Tylko intuicja może im podpowiadać, że coś tu nie gra, a nadzieja - że mogłoby być lepiej. (- )

Sprawiedliwość. Czy wzrosła w wyniku zmiany ustrojowej? Dla bardzo szybkiej operacjonalizacji: sprawiedliwość, to kara za zło i nagroda za dobro, a docelowo - brak paradoksów w życiu społecznym. Sprawiedliwośc niesłusznie bywa identyfikowana z demokracją. A i demokracja z autopsji to takie coś z czego ma wynikać cykliczne chodzenie do urn wyborczych, by się opowiadać za tym, kto ma rządzić, przy jednoczesnym nierozumieniu, dlaczego ten wybór jest ograniczony do jakichśtam nazwisk, których na dodatek w ogóle nie trzeba identyfikować z osobami, bo to nie tych ludzi się wybiera, tylko całe organizacje, czasem nawet nie reprezentowane przez te osoby członkowsko. Nie widomo dlaczego nazywa się to demokracją, a co dopiero sprawiedliwością. Jest wykorzystywaniem demokracji do samowładztwa. Przy takim systemie, to nie wyborca wybiera kandydata do rządzenia, ale przewodniczący organizacji lub kilku jej liderów, układając do tego celu listę najczęściej niepubliczną, a zupełnie niezależną od tego co ma prezentowane wyborca czynny, którego zadanie polega jedynie na roli ryby łapiącej przynętę w postaci wystawionego mu figuranta, jako postaci, którą jest w stanie aprobować. Mam iść do wyborów, sprofanować czyjąś godność, miano, osobę, jakby nie istniała podmiotowo, a jedynie rzeczowo. Sprofanować, bo ktoś całkiem inny wykorzysta oddany na nią głos. I nie będę oszukana w tym względzie, odpowiedzialność za to spoczywa wyłącznie na mnie jako wyborcy, bo ja to wiem z góry, że biorę udział w wyborach tzw. proporcjonalnych. To jest paradoks, więc to nie jest sprawiedliwość społeczna.
Tym niemniej generalnie sprawiedliwość wzrosła ze zmianą ustrojową, bo wzrosła w różnych innych przejawach życia społecznego, a w zakresie wyborów lepsza nie była. Sprawnie funkcjonuje obnażanie występków przeciw społeczeństwu, interesowi społecznemu, prawu stanowionemu, a więc różnych afer związanych z łapownictwem i nieprzestrzeganiem umów społecznych, przepisów je normujących. Niewydolność mechanizmów społecznych pod względem sprawiedliwości i ładu jest piętnowana, opisywana, omawiana, jest przedmiotem reportaży itp. Kryteria awansu społecznego stały się rozpoznawalne, a w każdym razie rozwinęła się presja, by takie były. Społeczeństwo oczekuje by poszczególne role w społeczeństwie oraz przebieg ich ewoluowania związane były z konkretnymi świadectwami, dokumentami, a przynajmniej dały się omawiać, rekomendować lub podważać.
W niektórych dziedzinach prowadzi to do przerostu formalizmu nad treścią, ale może jeszcze nie do rozmiaru paradoksu, by forma była w stanie zniszczyć treść, wygrać z nią. Aczkolwiek niewątpliwie czasem bywa nią zastępowana. Mam na myśli te dziedziny, w których dąży się do zmian konwencji fenomenologicznych na konkursowe, mianowane, zgodnie z którymi nawet gwiazda muzyczna ma się wziąć z plebiscytu, w wyniku którego społeczeństwo dopiero nadaje komuś prawo do rozpoczęcia roli idola młodego pokolenia itp. Od takiego nadania osobnik ma się zacząć wyrażać i produkować, bo wszyscy wiedza kto mu pozwolił, skąd ta jego rola się wzięła, że z woli całej masy, jakoby ogółu... Mimo to ciągle wyłaniają się twórcy, artyści , naukowcy zauważani wprost za twórczość i treść już wyprodukowaną, a nie dopiero potencjał do jej wystąpienia, więc zjawisko raczej nie jest niebezpieczne. Czymś podobnym są licencje. Podobnym co do skutków społecznych windowania pustoty i samych opakowań np. dwie szkółki uczące języka angielskiego, które się różnią tym, że jedna ma licencję międzynarodową, a druga - nie, zaczynają pełnić dwie przeciwstawne, bądź uzupełniające się role (w zależności jak na to spojrzeć). Uczyć trzeba się w tej bez licencji, bo tylko tam się wysilają dla ucznia i faktycznie uczą go, a potem z powodu świadectwa trzeba opłacić horendalną kwotą szkołę licencjonowaną, z której poza owym świadectwem pożytku nie ma, a i tak ma zapewnione wzięcie. Współistnienie, to jeszcze nie przestawienie ważności treści w stosunku do formy, nie wyeliminowanie treści. (0)

Ostatnim wskaźnikiem użytego w tym rozważaniu papierka lakmusowego, na stwierdzenie postępu społecznego, bądź regresu, w wyniku zmiany ustrojowej, jest pokój.

Wcześniej jeszcze usprawiedliwię się z użytej operacjonalizacji, dlaczego pozwalam sobie rozważać zmianę społeczną na mogącą skutkować regresem, bądź postępem, a nie jednoznacznie postępem. Nie zgadzam się na pojmowanie zmiany społecznej jako tożsamej z postępem, według uzasadnienia, że wszystko co jest powrotem do tego co kiedyś istniało jest automatycznie regresem, a wszystko co jest bezwzględną nowością jest automatycznie postępem. Nie można wartościować każdej zmiany społecznej jako pozytywu, a tym (pozytywem) jest postęp społeczny w rozumieniu socjologicznym w odróżnieniu od technologicznego, mechanicznego. Nie można jej wartościować bezrefleksyjnie i robotycznie w oparciu o sam fakt zaistnienia. A więc badać jedynie, czy zmiana w ogóle wystąpiła (szukać przesłanek pozwalających to ustalić), co ma jakoby znaczyć, że jest dobrze; czy - że jest pozorna, bo jej składowe w części lub całości wracają do czegoś co już było, co ma jakoby dowodzić, że jest źle. Takie pojmowanie odrywa od treści zmiany, od analizy jakościowej. Jest formalizmem w najgorszej wersji, bo tworzącym paradoks poznawczy, identyfikacyjny - zwolnienie od poznawania istoty rzeczy, zjawiska, od jego rozumienia. Na przykład pojawiają się na świecie formalne małżeństwa homoseksualne - to jest postęp , bo bezwzględna zmiana społeczna? Albo pojawi się ustrój społeczny o nazwie demokracja licencjonowana (w formie nieoficjalnej już działa) polegający na wykupowaniu licencji dla kandydatów do prezydentury niezależnie od przynależności partyjnych stowarzyszeniowych lub nawet narodowych i ja to z automatu będę musiała uznać za postęp społeczny, bo nowość jakiej świat nie widział? Nie wiem, czy małżeństwa homoseksualne to postęp, ale wiem, że nie należy i nie można tej metody - odnotowywania nowości, jako synonimu postępu - zastosować do oceny tego zjawiska i jakiegokolwiek innego.
Każda zmiana społeczna może być regresem, bądź postępem. Istotą zmiany społecznej wcale nie jest nowość bezwzględna w relacjach społecznych, tylko nowość w stosunku do relacji funkcjonujących bezpośrednio przed zmianą i dotyczących grup, wspólnot. W omawianym przypadku - społeczeństwa kraju.
Tak jak postępu społecznego nie można utożsamiać z każdą zmianą, tak też regresu społecznego - z każdym powrotem do relacji funkcjonujących kiedyś w przeszłości.
Postęp społeczny nie jest obligowany nowościami, tylko spełnianiem zasad kształtowania życia społecznego. Spełnianiem tego, co wpływa na gotowość ludzi do łączenia się we wspólnotę, do współpracy, do formowania społeczeństwa. Można się sprzeczać jakie to zasady, albo - czym je odmierzyć, ale akurat nowość pretendująca do pozycji zasady kształtowania życia społecznego jest prosta do wykluczenia. Nie ma wpływu na gotowość ludzi do tworzenia społeczności.
Brak tego czynnika, który wpływa na rozwój społeczeństwa odbija się negatywnie na więziach w społeczeństwie, na strukturach społecznych, aż po rozpad owego społeczeństwa, zanik. Brak nowych form relacji społecznych nie charakteryzuje się takim oddziaływaniem na społeczeństwo.

A pokój? Brak pokoju, czyli wojna, ma zdolność do spowodowania rozpadu społeczeństwa, unicestwienia go. Tym samym pokój daje się zaliczyć do zasad kształtowania życia społecznego, zasad wymagających spełniania w celu kształtowania, tworzenia takiego życia, do zasad wpływających na postęp społeczny.
Czy można mówić o postępie w pokoju na sutek zmiany ustroju w Polsce z socjalistycznego na kapitalistyczny?
Odnosząc rozważanie do terytorium naszego kraju, bardzo trudno znaleźć punkt odniesienia. Nie toczyła się u nas wojna przed zmianą ustrojową i nie toczy teraz. Nawet jeżeli liczyć II Wojnę Światową jako efekt ustroju panującego w naszym konkretnie państwie, to ten sam ustrój panujący poradził sobie z jej opanowaniem, wprowadzając pokój na dziesiątki lat do samego końca swojego trwania. Wprawdzie swoistą wojnę domową - stan wojenny, który stanął na krawędzi zmiany – można by zaliczyć do stanu wojny i to bezpośrednio związanej z ustrojem socjalistycznym, ale to nie było naruszenie pokoju w większym stopniu, niż obecne stany wojny wynikające z przyjęcia ustroju kapitalistycznego, a zwrócone do społeczeństw zewnętrznych. Nawet starając się wykorzystać do złagodzenia ich obrazu katolicką naukę społeczną, definiującą pojęcie wojny koniecznej do zachowania pokoju, nie potrafię ocenić, czy któraś z tych wojen (stan wojenny, a obecne wojny w ramach sojuszu politycznego) posiada znamiona owej konieczności. Więcej - dostrzegam w takim ujęciu (wyjątku dopuszczalności wojny z nazywaniem ją koniecznością) mieszanie pojęć między tym, co dobrem jest, a co dobrem nie jest. Konieczne jest jedynie osiąganie dobra, dążenie do dobra.
Cechą dobra jest możliwość podziału nim przez ludzi, więc choćby uprzeć się potraktować wojnę jako dobro instrumentalne do osiągnięcia dobra immanentnego, wojna nie spełnia warunku podziału dobrem. Jest niszczeniem rzeczy bez możliwości korzystania z nich przez kogokolwiek, a nie dzieleniem tymi rzeczami. A choćby chodziło w niej tylko o przejęcie własności, a nie jej zniszczenie, to nie jest podział między ludźmi. Warunek dobra jest niespełniony. Za wojnę dopuszczalną można w ostateczności uznać wojnę obronną, ale i ta nie jest dobrem, nie jest wojną konieczną.
W mojej ocenie nie ma postępu w zakresie pokoju w związku ze zmiana ustrojową. Uwolniliśmy się od tzw. zimnej wojny - wyścigu zbrojeń zubażającego społeczeństwo - ale teraz bierzemy udział w wojnie czynnie, pomimo że nie na terytorium swojego kraju. Skutki działania przeciw pokojowi, który jest jedną z zasad warunków kształtowania życia społecznego konieczną do wypełniania, według tej właśnie zasady odbije się negatywnie na tym społeczeństwie, które pokój jako zasadę łamie.

Reasumując wynik testu, wyszło mi: +,+,0,-,0,0. Postęp według zastosowanego przeze mnie kryterium jest minimalny. Mniejszy już nie mógłby być, bo byłby to bilans zerowy (postępu, a nie -zmiany), a więc brak postępu.

Małgorzata Karska-Wilczek

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 35 minut

Ciekawostki ze świata