On, sędzia
Ja zmarnowany syn jego
Analizuję dokładnie artykuły i paragrafy życia.
I oto jestem, samotny znowu.
W zadżumionym mieście, wśród chorych skazańców.
Opustoszałe zakątki ulic przypominają
pozbawione uczuć serce mojego nauczyciela.
Żal i cierpienie górują we wspomnieniach…
Co jest nadzieją na przyszłość?
Usprawiedliwiona ucieczka, nie, nie szkolna
niestety,
ale podobna – przed nauczycielem życia.
Sprawa sądowa rozgrywa się za zamkniętymi drzwiami
wyrok zapadł – śmierć
Po raz kolejny, nieświadom losu, jestem sądzony,
umieram w ciszy – w sobie.
Moje dni z nimi są policzone,
szubrawca, oskarżyciel, niemalże Piłat
- wykonawca…
Zbawiciel?
Głupiec!
W końcu mnie stracił.
A ja straciłem przewodnika.
Będąc koneserem cierpienia w bólu,
wnętrze moje utożsamiam z dżumą,
dotarłem do samego siebie.
Przeszedłem granice zwyciężyłem zło obudzone w psychice.
Szedłem długo i wytrwale, często płacząc
Krzyk z mojego serca, wrzask z wnętrza,
wynurzał się, płonąc – paląc coraz bardziej.
Dżuma zawładnęła moją duszą, jak i miastem.
Walka z kordonem wyrzutów sumienia,
i ich przywódcą – żalem.
Finał, kolejny raz taki sam – umieram.
Wyrok zapadł. Sędzia wyszedł z sali rozpraw,
wszystko idealnie skończone.
Choć odległością daleki, byłem jego ofiarą!
Miejsce egzekucji usypia każdej nocy
jak schorowany Oran, skazany dżumą.
Tysiące dusz bezszelestnie udaje się na wieczny spoczynek.
Sędzia czuwał! Niesprawiedliwy!
On jedyny zdrowy – był najbardziej chory!
Nie spotkałem go już nigdy!
Nosił w sobie bakcyla dżumy…
Sam skazany przez życie!
Sędzia – niesprawiedliwy.
Oprawca – syna swego
jedynego – mnie!