Sama się czasem dziwię dlaczego niektóre nie miłe chwile pamiętamy lepiej niż te cudowne. Widocznie tak już jesteśmy stworzeni a nasze umysły mają w ten sposób skonstruowaną pamięć. Niektórych zdarzeń nie chcemy pamiętać a te sceny wciąż przeplatają się nam przed oczami.
To wszystko wydarzyło się właśnie dokładnie rok temu - tak pamiętam tą datę gdyż jechałam wtedy ze znajomymi na wakacje - pierwsze wakacje bez rodziców! Trudno takich dat nie pamiętać! No ale wracając do poruszonego tematu, był wtedy słoneczny lipcowy dzień około godziny 12.00 a my jechaliśmy samochodem nad morze. Naszym celem była mała nadmorska miejscowość - Dziwnów. Droga zapowiadała się dobrze, gdyż warunki atmosferyczne były dobre a my mieliśmy doskonałe humory. Wszystko szło doskonale, lecz tylko do czasu.
Niestety nic co dobre nie trwa wiecznie. Kiedy jechaliśmy na Konin, nagle na drodze zauważyliśmy rozbity samochód, który stał na poboczu. Widocznie musiał on uderzyć w znak drogowy, gdyż widać było, iż słup jest uszkodzony. Nikogo wokół samochodu nie było, ale my postanowiliśmy, że zatrzymamy się i sprawdzimy co się stało. Zjechaliśmy na pobocze i wysiedliśmy z samochodu.
Zatrzymaliśmy się przed uszkodzonym samochodem. Okolica była nieciekawa - wokół nas roztaczały się same pola. W oddali można było ujrzeć las, a gdzieś na horyzoncie widać było jakiś dom ( zapewne rolnika, który zajmował się tą ziemią ). Droga, którą jechaliśmy, była stosunkowo wąska i nieczęsto przejeżdżał nią samochód. Przypuszczam, iż wiele osób nie miało pojęcia o jej istnieniu.
Kiedy podeszliśmy bliżej do rozbitego pojazdu, okazało się, że w samochodzie znajdują się jego pasażerowie. Były to trzy osoby - prawdopodobnie rodzice i ich dziecko. Być może podobnie jak my jechali na wakacje, ale ich podróż nie zakończyła się tak szczęśliwie, jak to sobie wyobrażali. Początkowo staliśmy w trójkę - ja, moja przyjaciółka Ania i Andrzej - nie wiedząc co powinniśmy zrobić w takiej trudnej, niezręcznej i wszystkim obcej sytuacji. Nie wiem jak długo tkwiliśmy tak bezczynnie, ale pamiętam, że pierwszy ocknął się Andrzej.
Andrzej - jeden póki co przytomny - podszedł do samochodu i przestawił go w bezpiecznej odległości od rozbitego samochodu. Jak mi później wytłumaczył, postąpił tak ze względu na bezpieczeństwo, na wypadek, gdyby uszkodzony pojazd uległ pożarowi. Następnie włączył on światła awaryjne kierując je na miejsce zdarzenia. Umożliwiło to sprawne działanie jak i poinformowanie nadjeżdżających pojazdów o zaistniałym niebezpieczeństwie. Następnie Ania rozłożyła trójkąt ostrzegawczy po przeciwnej stronie miejsca zdarzenia. Dobre oznakowanie miejsca zdarzenia zapewniło nam bezpieczeństwo jak również zapewniliśmy nadjeżdżającym kierowcą świadomość, że coś się wydarzyło. W ten sposób uniknęliśmy kolejnych kolizji.
Kiedy odzyskałam zdrowy rozsądek i zdałam sobie sprawę z tego co się wokół mnie dzieje, skierowałam się do naszego samochodu i wzięłam z niego apteczkę pierwszej pomocy. Szybko wróciłam do uszkodzonego pojazdu i wraz ze znajomymi oceniłam czy należy pozostawić pasażerów w samochodzie czy nie. Doszliśmy do wniosku, że należy poszkodowanych usunąć z pojazdu, gdyż może on stoczyć się do rowu. Najpierw wyjęliśmy dziecko z samochodu, a dopiero później jego rodziców. Poszkodowanych ułożyliśmy na kocach, które wzięliśmy z naszego samochodu w bezpiecznej odległości od uszkodzonego pojazdu.
Następnie przystąpiliśmy do udzielenia pierwszej pomocy rannym. Ja zajęłam się kobietą, Ania - dzieckiem, a Andrzej - kierowcą. Na szczęście wszyscy uważaliśmy na lekcjach z przysposobienia obronnego i dzięki temu wiedzieliśmy jak należy postępować w tego typu sytuacjach. Prawdę mówiąc nigdy nie sądziłam, że moja wiedza dotycząca pomocy rannym, kiedyś może okazać się przydatna. Teraz wiem, że posiadanie tego typu wiadomości i umiejętności jest każdemu z nas potrzebne, bowiem nigdy nie wiemy, co nas spotka.
Najpierw sprawdziłam czy poszkodowana jest przytomna - spytałam się: "Jak się Pani czyje?". Niestety nie uzyskałam jakiejkolwiek odpowiedzi. Następnie ranna klepnęłam w policzek aby sprawdzić reakcje. Reakcja nie pojawiła się. Zaczęłam podejrzewać ustanie oddechu, gdyż pacjentka miała sinicze zabarwienie skóry i nie widziałam wyraźnych ruchów klatki piersiowej. Dlatego też przyłożyłam policzek do strumienia wydychanego powietrza, lecz on był niewyczuwalny i niesłyszalny. Na skutek braku oddechu u poszkodowanej, rozpoczęłam reanimację. Najpierw uklęknęłam obok głowy rannej i ponieważ nie podejrzewałam uszkodzenia kręgosłupa, odchyliłam mocno jej głowę ku tyłowi i rozpoczęłam dobrze mi znaną metodę sztucznego oddychania "usta - usta". Swoja dłoń oparłam na czole chorej, a kciukiem i palcem wskazującym szczelnie zacisnęłam nos. Usta ratowanej lekko rozchyliłam i nabrałam głęboko powietrza. Następnie rozchyliłam swoje usta i otoczyłam usta ratowanej robiąc wydech. Po wdmuchnięciu powietrza cofnęłam szybko głowę. Niestety nie zauważyłam żadnych ruchów klatki piersiowej. Swoje czynności powtórzyłam kilka razy, aż w końcu na szczęście zauważyłam, iż klatka piersiowa zaczęła pracować. Niezwykle mnie to ucieszyło.
Następnie zajęłam się dużą raną na ramieniu jaką posiadała pacjentka. Na początku brzegi rany przemyłam jodyną, aby zapobiec zakażeniu. Obmytą ranę pokryłam jałową, kilkakrotnie złożoną gazą i watą ( pamiętałam, że nie należy waty kłaść bezpośrednio na ranę, gdyż ma ona jedynie chronić ranę przed urazami z zewnątrz i wchłaniać z niej wydzielinę), po czym owinęłam opaską. Opatrunek szeroko obejmował ranę i jej okolice, a swoim uciskiem zbliżał do siebie brzegi rany. Niedługo po założeniu opatrunku zaczął on przesiąkać, więc nałożyłam na niego dodatkową ilość waty i obandażowałam nieco mocniej niż poprzednio. Aby złagodzić ból i chronić przed dalszym uszkodzeniem unieruchomiłam zranioną kończynę za pomocą stworzonego z mojej koszuli temblaku. Kiedy skończyłam wykonywać wszystkie czynności związane i zabezpieczenie rany, poszkodowana zaczęła uskarżać się na bardzo silny ból w nadgarstku drugiej ręki. Dlatego też zaczęłam podejrzewać złamanie tego też nadgarstka i postanowiłam go unieruchomić. Położyłam jej rękę na sztywnym podłożu, tak aby odłamy nie przemieszczały się względem siebie i unieruchomiłam całą rękę. Usztywniłam kończynę tak aby nie tylko odłamki nie przesuwały się lecz także tak by likwidować ból w miejscu złamania. Uszkodzoną kończynę ułożyłam nieco wyżej, aby zapobiec narastaniu obrzęku. Rękę ułożyłam na wałku zrobionym z mojej kurtki. Poszkodowana ułożyłam w pozycji bezpiecznej ustalonej, aby ułatwić oddychanie i zapewnić prawidłowe krążenie krwi. Pozycja ta zapewniła drożność dróg oddechowych przez odchylenie głowy ku tyłowi, zapobiegła zadławieniom i uduszeniu. Pamiętałam jednak cały czas by złamany nadgarstek był nieco wyżej. Następnie przykryłam poszkodowaną aby nie utraciła ciepłoty ciała.
W tym czasie, kiedy ja zajmowałam się ranną, Andrzej i Ania również wykonywali czynności związane z pierwszą pomocą. Andrzej zajmował się kierowcą. Ułożył on go na innym kocu i rozpoczął odpowiednie czynności. Poszkodowany był nieprzytomny, więc Andrzej uszczypnął go w płatek uszny. Ranny zareagował, co niezwykle ucieszyło mojego kolegę. Jednakże zaraz zaczął on narzekać na duszności, a wraz z nimi pojawił się kaszel połączony z odksztuszaniem jasno - czerwoną krztusiną. Z jego ust wydobywało się świszczące powietrze. Wszystkie objawy wskazywały na wewnętrzny krwotok klatki piersiowej. Dlatego też Andrzej ułożył rannego w pozycji siedzącej z podpartymi rękoma i zaczął Przykładać mu zimne okłady na głowę ( dobrze, że zawsze w samochodzie wozi dwie butelki wody - dzięki temu mógł poszkodowanemu robić zimne okłady ). Jednakże to nie wszystko, co dolegało rannemu. Po czole poszkodowanego spływała krew. Rana miała gładkie brzegi w postaci linii, wynaczyniona krew wypłukiwała raną a krwawienie było stosunkowo obfite. Wszystkie oznaki wskazywały, że Andrzej miał u pacjenta do czynienia z raną ciętą, prawdopodobnie sprawioną poprzez kawałki szkła z szyby samochodowej. Po rozpoznaniu rodzaju rany, mój przyjaciel zatamował krwawienie i założył mężczyźnie opatrunek, aby zapobiec zakażeniu. Przy opatrywaniu rany poszkodowany został umieszczony w pozycji półsiedzącej. Andrzej podczas wykonywania czynności związanych z opatrzeniem rany był zwrócony tak, że widział twarz poszkodowanego, aby mieć stała kontrolę nad stanem zdrowia chorego. Ponadto opatrunek wywarł dodatni wpływ psychiczny na rannego. Szerokość bandaża została także odpowiednio dobrana do zranionej części. Andrzej nie zapomniał także, że bandaż należy trzymać tak, aby rozwijał się do wewnątrz dłoni, gdyż mógł on łatwo wypaść z ręki. Był on prowadzony od strony lewej do prawej, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Następnie Andrzej u pacjenta zaobserwował bladość i chłód skóry, a wargi zaczęły tracić swą czerwoną barwę i przybierać odcień bladosiny. Również można było zauważyć blednące łożyska paznokci, a po ich zaczynały one powoli różowieć. Poszkodowany zaczął drżeć, stał się lękliwy i odurzony ( nie odpowiadał na zadawane przez mojego przyjaciela pytania, tylko sam cały czas dopytywał się, co się stało z jego rodziną i gdzie on właściwie jest ). Po chwili na czole chorego dało się zauważyć zimny i lepki pot oraz zaczęły nim wstrząsać dreszcze. Były to typowe objawy wstrząsu powypadkowego. Andrzej zaczął niepokoić się, że ciśnienie tętnicze u pacjenta może zacząć spadać, na skutek czego mogło dojść do rozszerzenia źrenic i zniesienia ich reakcji na światło w następstwie niedokrwienia i niedostatecznego utlenowania mózgu. Przyjaciel zaczął wykonywać czynności mające na celu walkę ze wstrząsem. Ranny został ułożony na plecach z nogami podniesionymi na wysokość około 30 - 40 cm . Następnie okrył on go swoją kurtką i starał się uspokoić psychicznie, pokazując, że jest ktoś kto się nim opiekuje i nie pozwoli aby cokolwiek więcej mu się przydarzyło. Cały czas poszkodowany miał kontrolowane czynności życiowe i był podtrzymywany na duchu.
W tym samym czasie Ania cały czas zajmowała się swoim małym poszkodowanym, ona też nie miała łatwego zadania. Malec miał może około roczku. Kiedy dziecko zostało ułożone na kocu a Ania sprawdziła czy u malca jest wyczuwalne tętno. Po to też rozebrała małego i sprawdziła na tętnicy ramieniowej tętno, jednak go nie wyczuła.
Dlatego też rozpoczęła masaż serca. Ułożyła go na twardym podłożu i znalazła punkt nacisku do pośredniego masażu serca ( szerokość palca poniżej linii łączącej brodawki sutkowe ). Następnie rozpoczęła akcję reanimacyjną. Na dwa powolne wdmuchnięcia powietrza przypadało około 15 uciśnięć. Po czterech takich cyklach Ania sprawdziła czy nie powróciło spontaniczne krążenie. Na szczęście powróciło, jednak ona nadal prowadziła sztuczną wentylację, aż do powrotu spontanicznego krążenia.
Była niezwykle szczęśliwa, kiedy zauważyła, że krążenie powróciło do normy i postanowiła wykonywać dalsze czynności związane z pierwszą pomocą. Ania zauważyła, że maluch ma zaczerwienione oko, które zaczęło mu silnie łzawić. Prawdopodobnie malec miał w oczku kawałek metalu lub czegoś innego. Ania jednakże wiedziała, że musi go stamtąd usunąć, dlatego też odciągnęła dolną powiekę i wilgotnym wacikiem usunęła ciało obce z worka spojówkowego. Następnie przepłukała oko wodą. Kiedy skończyła wykonywać tą czynność zauważyła na rączce malucha zaczerwienienie. Prawdopodobnie musiała ugryźć go jakaś osa lub pszczoła. Gdy to ujrzała w miarę szybko wyjęła żądło bez uciskania zbiornika z jadem i nałożyła kompresik z sody oczyszczonej. Następnie przykryła dziecko i kontrolowała na bieżąco jego czynności życiowe.
Kiedy już wszyscy wykonaliśmy należyte czynności, zadzwoniłam z telefonu komórkowego pod numer 112, aby wezwać pogotowie ratunkowe. Przez telefon podałam gdzie wypadek miał miejsce i jakiego typu to był wypadek, jak również ilu jest poszkodowanych i w jakim stanie. Na koniec musiałam podać swoje dane, gdyż pogotowie potrzebowało wiedzieć kto ich wzywa. Na szczęście karetka przyjechała w przeciągu 15 minut. Kiedy dotarli na miejsce wypadku, jeszcze raz wszyscy dokładnie musieliśmy opisać, co się wydarzyło i kto jakie czynności wykonał, aby ratować życie poszkodowanych. Lekarze stwierdzili, że doskonale poradziliśmy sobie w zaistniałej sytuacji i że uratowaliśmy życie rannym.
Gdy pogotowie zabrało rannych, a policja przyjechała, by zbadać okoliczności wypadku, my wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy w dalszą drogę. Byliśmy naprawdę z siebie zadowoleni. Nigdy nie sądziłam, że wiedza zdobyta na lekcjach przysposobienia obronnego może mi się tak bardzo przydać.