„ Ruszamy do Litwy, gdzie głód niezmierny już od lat czterech i wszelkie bydło wypadł- donosił w marcu 1544r. sekretarz królewski Stanisław Górski ówczesnemu biskupowi warmińskiemu janowi Dantyszkowi. – drobnej szlachty i kmieci nie znajdziesz żadnego zboża, lecz spichlerze królowej [Bony] i możnych panów pełne są. Z tych oni, opychając swoich, zamorskim ludziom wysoką cenę przedają. Nieszczęsne ubóstwo głodem przyciśnione żywić się musi plewami, słomą, żąłędźmi, a nieraz i własną wolność przedawać […] Tymczasem młody król [Zygmunt August] z największą na Litwie żyje rozrzutnością, co tydzień wydaje 1000 florenów [złotych polskich], co dzień biją na kuchnią wołu dużego, na dwór 18 krów, piwa beczek 30, miodu 30. Porów, selerów, tyleż kapusty, rzepy i soli. Owsa korcy 400, nie liczemy w to korzeni, wina i tym podobnych. Owies, siano i inną żywność zwozić muszą wieśniacy o 30, 40 i 50 mil z wielką stratą ludzi i dobytku. Kiedykolwiek gniew boski pomści się za to”.
Ten fragment listu jest niezwykle instruktywny. Jak w zwierciadle odbija się w nim wiele skomplikowanych problemów gospodarczo – społecznych „złotego wieku”: uzależnienie sytuacji ekonomicznej kraju od produkcji zboża, i wahania tej produkcji, związane z klęskami elementarnymi (nieurodzaj, epidemie), ogromne zróżnicowanie stopy życiowej, rozrzutność górnych warstw społeczeństwa. Nie tylko bowiem dwór królewski błyszczał wystawnością. Za jego przykładem szli magnaci,a także szlachta, ciągnąca ze swych folwarków niemałe zyski. Problem szlacheckiego folwarku budził żywe spory wśród historyków. Oskarżano go o podcięcie gospodarki chłopskiej, przypisywano winę za upadek miast, w rozwoju folwarku doszukiwano doszukiwano się praprzyczyny rozbiorów w XVIII wieku. Ostatnie badania wskazują, że w początkowym etapie, folwark oznaczał pewien postęp gospodarczy. Szlachta powiększała jego ziemie nie tylko zagarniając gospodarstwa chłopskie i mająteczki sołtysów, ale karczowała lasy, zaorywała nieużytki i łąki. Oczywiście czyniła to rękami chłopów, niemniej obszar pól uprawnych powiększał się dość szybko; w Koronie tylko pod koniec XVI w. przybytek ów obliczają historycy na 15%. Obok powiększania rozmiarów folwarku następowała intensyfikacja produkcji, polegająca na troskliwszej, bardziej przemyślanej gospodarce. Właściciel folwarku, zwłaszcza niewielkiego, często osobiście poświęcał sporo czasu na dozorowanie robót, wychodząc z założenia, iż „pańskie oko konia tuczy”. Toteż folwark szlachecki był bardziej dochodowy niż zarządzane przez wynajętych ekonomów lub trzymane przez dzierżawców majątki magnatów.
Przeciętny folwark szlachecki w XVI wieku ocenia współczesny nam znawca zagadnienia Andrzej Wyczański na 60-80 ha pól uprawnych, nie licząc lasów, łąk itd. Zabudowania folwarczne wyglądały zwykle porządnie, choć były drewniane; obok stajni, obór, chlewów stały wśród nich obszerne stodoły, szopy na narzędzia oraz spichlerze przeznaczone do magazynowania ziarna. Hodowla rozwijała się raczej skromnie, ale z reguły trzymano na folwarku kilkanaście sztuk bydła (krowy, woły), trochę świń, owiec i drobiu. Własnych koni roboczych nie było dużo, na ogół obowiązek dostarczania ich ciążył na chłopach z okolicznych wsi w ramach przymusowego dorobku dla pana.
Każdy prawie folwark miał trochę czeladzi: najemnych parobków i dziewek, mieszkających w izbie czeladnej i pracujących za wikt, czasem odzież, oraz niewielkie wynagrodzenie pieniężne. Większość prac polowych wykonywali jednak bezpłatnie okoliczni chłopi.
Wyczański oblicza plony szesnastowiecznego folwarku na 7-9 kwintali żyt i pszenicy z 1 ha, 8-9 kwintali jęczmienia i 5-7 kwintali owsa. Oznaczałoby to zbiór około 5 ziaren z 1 wysianego. Nie jest to zbyt wiele z punktu widzenia współczesnego rolnictwa, ale na ówczesne warunki gospodarki trójpolowej niemało. Pozwoliło to zwiększyć wydatnie eksport zboża. Jeszcze przy końcu XV w. szło z Gdańska jedynie po kilka tysięcy łasztów (1 łaszt- ok. 2 tony) rocznie. W ciągu XVI w. wywóz wzrósł do kilkudziesięciu tysięcy łasztów. Sumy uzyskane ze sprzedaży zboża , po potrąceniu zysku zagranicznego przez pośredniczącego w porcie gdańskiego kupca, szły do kieszeni właścicieli folwarków.
Jak oblicza Andrzej Wyczański, jeden łan (ok. 16 ha) przynosił szlachcicowi w drugiej połowie XVI w. 35-55 ówczesnych złotych polskich; dochód ze średniego folwarku (50-70 ha) kosztował więc rocznie w granicach od 175 do 385 złotych, co było dużą sumą, zwłaszcza że mieszkanie, opał i podstawowy wikt szlachcic miał zapewnione w ramach folwarcznej gospodarki.
Znaczne dochody uzyskiwane z folwarku łączyły się ze zmianą trybu życia szlachty, przekształcającej się w tym czasie z rycerstwa w ziemian. Miało to wpływ na budownictwo dworów i dworków szlacheckich, na sposób ubierania się, poziom konsumpcji żywnościowej – słowem na całokształt życia codziennego warstwy społecznej.
Dawny średniowieczny dwór był jednocześnie strażnicą wojskową, ufortyfikowanym punktem oporu; zbudowany w czworobok, z wieżyczkami na rogach, o małych okienkach, otoczony palisadą, a często i fosą, pozwalał odeprzeć atak wroga. W XVI w. tego typu budownictwo występuje już tylko na kresach w województwach ruskim, podolskim, wołyńskim, narażonych na najazdy turecko – tatarskie. Szlachta w głębi Polski zażywa pokoju; dwór z obronnej strażnicy staje się po prostu wygodnym mieszkaniem i ośrodkiem administracji majątku ziemskiego. Był to zwykle drewniany budynek (choć zdarzyły się także murowane), kryty dachówką, u uboższej szlachty gontem czy nawet słomą, obszerny, wygodny, parterowy lub z dobudowanym pięterkiem, z gankiem, przecięty w połowie sienią. Obok kuchni, piekarni, mieścił sporo izb, większych i mniejszych, a także komór i alkierzy, służących jako sypialnie, magazyny do przechowywania odzieży, zapasów itp. Okna miały już niemal z reguły szyby szklane, pokoje ogrzewano przy pomocy kaflowych pieców, określanych często w źródłach jako „pstre”, a więc zbudowanych z kafli kolorowych, pokrytych rysunkiem. „Pstre” bywały także skrzynie i szafy, półki, na których ustawiano ceramikę, szkło, wyroby konwisarskie czy nawet srebrne puchary i talerze. Meble dębowe najczęściej, bogato rzeźbione, sprowadzano z Gdańska lub przynajmniej wzorowano na gdańskich. W zależności od stopnia bogactwa właściciela ściany dworu ozdabiały kobierce wschodnie i kosztowna broń, zwierciadła, obrazy, zegary; u uboższej szlachty rolę ozdób spełniały krajowe kilimy i barwnie tkane chusty, trofea myśliwskie, broń odziedziczona po przodkach.
Nie żałowała szlachta również pieniędzy na stroje. Odzież szyto z miękkich sukien angielskich, ozdabiano zaś słynnymi koronkami brukselskimi. Dla żon i córek szlacheckich trudziły się tkaczki w dalekiej Holandii, produkujące cienkie, śnieżnobiałe płótna, dla nich barwili na różne kolory włoscy farbiarze jedwab i atłasy. Krzywił się na owe cudzoziemskie wymysły Mikołaj Rej z Nagłowic (1505-1568):
Patrzże zasię na kształty, na różne ubiory,
Na wymysły rozliczne, a na dziwne wzory:
Najdziesz Włocha własnego, by się tam urodził
Najdziesz, co po hiszpańsku drugi będzie chodził
Najdziesz go po husarsku, z koniem i piechotą,
By się tam miał urodzić z tak piękną ochotą;
Kiedy chce, Turczyn z niego, Moskwicin, Tatara…
Jakoż właśnie w wieku XVI wśród rozlicznych wpływów i prądów niemałą rolę odegrały tatarsko-tureckie, przyczyniając się do powstania pysznego, mieniącego się wspaniałymi barwami staropolskiego stroju szlacheckiego, który z niewielkimi zmianami przetrwał aż po czasy oświecenia, a bywał noszony przy różnych uroczystych okazjach jeszcze w XIX wieku.
Składały się nań obcisłe sukienne spodnie wypuszczane w buty (najczęściej z kolorowej skóry, czerwone lub żółte) i lniana koszula. Na to wkładano żupan: długą suknię z wąskimi rękawami, zapinaną z przodu na gęste haftki lub guziki. Uboższa szlachta nosiła latem żupany lniane, białe zimą wełniane, szare lub innego ciemnego koloru. Zamożni szyli żupany z brokatu i jedwabiu, zapinali je na kosztowne, pozłociste guzy. Żupan opasywano szerokim, jedwabnym, tkanym wzorzyście pasem. Latem jako strój wierzchni służył szlachcicowi krótki9 kontusz, z rękawami rozciętymi, które zarzucano na plecy (tak zwane wyloty), zimą szuba, zwana bekieszą, podbita futrem lub inne sute okrycie. „Klimat polski ubiorów ciepłych, stąd przestronność, fałdzistość i długość kroju szat wierzchnich, jak delie, hazuki, kopieniacki, czyli okopienie, burki, opończe, nasuwienie; stąd także potrzeba, a w dalszej konsekwencji zamiłowanie i zabytek w futrach najrozmaitszego rodzaju i pochodzenia, od barana do sobola”- pisze znawca polskiego dawnego obyczaju, władysław Łoziński. Zamożniejsi obsypywali dosłownie ów strój klejnotami, tak, iż błyszczał i mienił się wszystkimi kolorami tęczy. Bogato, futrem, piórami, biżuterią, przybierano również czapki, która szlachta nosiła na mocno podgolonych, do końca XVI wieku, głowach. Jeszcze wspanialej prezentowała się broń.
„Szabla była nieodłączną towarzyszką i kochanką szlachcica - pisze Łoziński - stroił ją też i ozdabiał jak kochankę. Inna była taż bron do boju, inna do stroju; za panem, który przypasał bogatą karabelę, chadzał wyrostek z drugą szablą, by ją podać zaraz, gdyby zaszła potrzeba użyć broni na serio. Nie dziw też, że szabla stała się przedmiotem zbytku […]”
styl szabli zależał od krzywizny głowni i od formy rękojeści; do najbardziej popularnych należały obok zwykłej szabli jej cięższe jej odmiany- koncerz i pałasz. Jak kosztowne były te cacka, świadczą ceny niektórych egzemplarzy, dochodzące w XVI w. do kilkunastu tysięcy złotych polskich! Obsypywano klejnotami nie tylko szable, ale i czekany- rodzaj laski, podobnej do góralskiej ciupagi, które od XVI wieku stanowiły popularną, a straszliwą broń szlachty.
W porównaniu męskiego strój kobiecy był strasznie skromniejszy, choć w ogólnych zarysach na nim się wzorował. Na suknie, składające się z marszczonych spódnic załączonych z obcisłym stanikiem zarzucały szlachcianki jako okrycie wierzchnie kontusiki, delie, szuby. Rodzaj zawoju z lekkiej materii, tak zwana podwika, okrywał głowę, osłaniając zarazem podbródek i szyję. Zimą niewiasty nosiły kołpaczek, podobny do męskiej czapki.
Spore zmiany zaszły również w sposobie odżywiania się szlachty w XVI w. w stosunku do poprzednich epok. Oczywiście nadal podstawę wyżywienia stanowiły produkty miejscowe, uzyskiwane z własnego gospodarstwa: mięso wołowe i wieprzowe, drób, ryby z pobliskiej rzeki czy stawu, nabiał, kasze i potrawy mączne, jarzyny z dworskiego warzywnika i owoce z własnego sadu. Nadal głównym napojem było piwo przygotowane w dworskim browarze, stanowiące także podstawę licznych zup i polewek. Równocześnie jednak, dzięki ożywionemu handlowi z Zachodem, mogli właściciele folwarków sprowadzać różne luksusowe artykuły spożywcze z całego świata. Zamiast słodzić miodem, jak to było od dawna w zwyczaju, używano w tym celu coraz częściej cukru zakupionego w Gdańsku. Na szlacheckich stołach pojawiały się drogie wina węgierskie, francuskie i włoskie, pomarańcze, daktyle, rodzynki, ryż i migdały.
A nie masz tych przysmaków snać na wszytkim świecie,
Czego w Polszcze nie najdzie i [w] zimie i [w] i lecie,
A nie może tak drogo żadnej rzeczy cenić,
Aby Polak nie kupił; o pieniądze nam nic-
Przyganiał owym zbytkom Mikołaj Rej.
Cały ten dobrobyt szlachty byłby oczywiście niemożliwy bez wyzysku chłopa, bez jego pracy pańszczyźnianej. Ale do zubożenia wsi polskiej w wyniku folwarku miało dość nieco później. Jeszcze przez cały wiek XVI chłopi, chociaż ich sytuacja ułożyła się tak niekorzystnie, żyli w swej masie raczej dostatnio, a w niektórych okręgach nawet zamożnie. „Mimo przytwierdzenia do gleby byli ruchliwi, mimo ciężarów- przedsiębiorczy, mimo życia w małych, rozrzuconych wioskach- nie obojętni wobec nauki i kultury. Niewiele epok wcześniejszych mogło wydać swoich Klemensów Janickich”- zauważa słusznie Andrzej Wyczański.
Większość chłopstwa stanowili nadal kmiecie, uprawiający role jedno- lub półłanowe, które pozwalały nie tylko wyżywić rodzinę, żywy inwentarz oraz odłożyć zapasy na siew, ale dostarczały pewnych nadwyżek towarowych. Wobec wysokich cen na produkty rolnicze, sprzedawał je chłop na pobliskim targu z dużym zyskiem. Niektórzy kmiecie byli tak zamożni, że wynajmowali do pomocy okresowo uboższych sąsiadów lub na stałe parobka bądź dziewczynę; mieli więc własną czeladź. Wyczański oblicza przeciętny dochód z łanowego gospodarstwa chłopskiego na 20-30 złotych polskich rocznie, co stanowiło sumę niemałą i pozwalało na zakup soli, narzędzi, odzieży czy wyrobów rzemieślniczych w pobliskim mieście.
chałupa kmieca była zbudowana głównie z drewna, tak zwani gburzy, mieszkali w domach z pruskiego muru (drewniany szkielet wypełniony cegłą) lub w ogóle nawet murowanych. Dach pokrywano gontam albo słomą, rozkład i ilość izb zależały od regionu i zamożności właściciela. Zdarzały się chałupy jednoizbowe, kurne, ale były tez domy z sienią i kilkoma izbami, z kominem i osobnymi pomieszczeniami w przybudówkach lub oddzielnych budynkach dla bydła i trzody. Inwentarze chłopskie z tego okresu wyliczają w wielu przypadkach liczne meble (stoły, stołki, ławy, skrzynie, nierzadko malowane), sporo pościeli, naczyń i ubrań.
Odzież szyto nie tylko z tkanin wyrabianych w domu, ale także z sukna i płótna zakupionego w mieście. Mężczyźni nosili spodnie i wyrzucaną na nie koszulę, często haftowaną, na to kaftan lub sukmanę sukienną, zimą kożuch. Kobiety ubierały się w marszczone, kolorowe spódnice, bluzki i obcisłe staniki; stroje odświętne zdobiono haftem, koronkami. Zarówno więc warunki mieszkaniowe, jak ubranie poprawiły się znacznie, podobny postęp dokonał się w zakresie wyżywienia, ostatnie badania Wyczańskiego dowiodły, że wieś polska w XVI w. odżywiała się dostatnio i kalorycznie (dużo kasz, potraw mącznych i piwa; rośliny strączkowe i nabiał zastępowały niedobór mięsa). Oczywiście zdarzały się okresy głodu, w wypadku nieurodzaju, epidemii, powodzi i innych tego rodzaju klęsk, nie trwały jednak one z reguły długo. Systematyczne niedożywienie miały przynieść stulecia następne.
Tak więc zrozumiałym się staje, dlaczego nie doszło w Polsce w XVI w. do buntów chłopskich, mimo że rozwijał się folwark i rozpoczynała era „wtórnego poddaństwa”. Walka klasowa przejawiała się w tym czasie głównie w zbiegostwie, stanowiącym „klapę bezpieczeństwa” w momencie ostrzejszych konfliktów. Chłop nadmiernie wyzyskiwany przez pana, porzucał gospodarkę i uciekał z rodzinnej wsi. Najczęściej wędrował na rozległe obszary kresów, gdzie zaludnienie było rzadkie i nie przyglądano się zbyt dokładnie przybyszowi. Takich właśnie zabiegów, którzy zamiast osiąść na nowych gospodarstwach, utworzyli zbrojny, odział poprowadził w roku 1492 na Pokuciu do walki ze szlachtą niejaki Mucha. Bunt Muchy to jedyny antyfeudalny zbrojny ruch chłopski w Rzeczypospolitej przed siedemnastym stuleciem, a ponadto- jak wykazują ostatnie badania- reprezentowany przez hospodara mołdawskiego.
Miasto odsunięte od wpływu na życie polityczne, a także stopniowo ograniczane w możliwościach prowadzenia handlu (szlachta wolała sama spławiać zboże do Gdańska i tam kupować zagraniczne towary), przeżywały w XVI w. ostatnie dziesięciolecia pomyślności. Mimo że przypływ ludności ze wsi był już utrudniony, liczba mieszkańców miast rosła. Poznań, który w XV wieku zamieszkiwało 4000 ludności, w połowie XVI w. stulecia miał ok. 15 000- 16 000. w tym czasie w Kraków zbliżał się do 20 000, a Wrocław i Gdańsk już przekroczyły tę liczbę. Rozwijała się Warszawa, osiągając w 1564 roku ok. 10 000 mieszkańców. Pod koniec stulecia zaludnienie Warszawy uległo podwojeniu. Tutaj też niebawem, bo w latach dziewięćdziesiątych XVI w., przenieść się miał wraz z dworem królewskim i w miarę coraz częstszego zwoływania sejmów do Warszawy, ośrodek życia politycznego kraju.
Pewne mieszczańskie rodziny dochodziły do znacznych bogactw, jak na przykład krakowscy Bonerowie, warszawscy Baryczkowie czy słynny na całym Mazowszu, a także poza granicami kraju, Melchior Walbach. Niestety wzbogacenie niemal z reguły kończyło się staraniem o nobilitację i przejściem do szeregów szlachty. W ten sposób miasta traciły najzamożniejszych i najenergiczniejszych swych obywateli.
Dorabiali się majątków nie tylko kupcy. Nieźle powodziło się jeszcze w owym czasie niektórym rzemieślnikom. W sukiennictwie i wielu innych gałęziach rzemiosła pojawiał się nakład, system organizacji produkcji polegający na dostarczaniu wolnym chałupinkom przez przedsiębiorcę (nakładcę) surowca, a czasem także narzędzi,i odbieraniu przez niego gotowego produktu za lichym wynagrodzeniem. System taki był zwiastunem rodzących się zalążków kapitalizmu. Powstały też i nas pierwsze manufaktury, produkujące sukno, drut, broń itp. W hutach żelaza i szkła oraz papierniach pracowało po kilku, a nawet kilkunastu ludzi; stosowana w tych zakładach technika stała na wysokim poziomie (pierwsze wysokie piece). Niektórzy mieszczanie interesowali się górnictwem, lokowali kapitały w czynne kopalnie lub prowadzili poszukiwania nowych złóż kruszców. Inwestycje górnicze były bardzo rozwinięte, budowano na przykład machiny służące do odciągania wody z kopalni, specjalne sztolnie.
Szczególnie pomyślnie rozwijały się miasta położone nad spławnymi rzekami. Ich dobrobyt wiązał się głównie z transportem zboża i innych płodów folwarcznych do portów morskich. Do ośrodków rozwijających się na głównym wiślanym szlaku należały obok Warszawy Sandomierz, Kazimierz Dolny, Płock i Włocławek. Stare spichrze i piękne kamieniczki w renesansowym stylu świadczą do dziś o zamożności ówczesnych kupców.
Najbogatsze miasto Rzeczypospolitej szlacheckiej to oczywiście główny port eksportowo-importowy, Gdańsk. Włoch Ruggieri, który tu zawędrował w II poł. XVI w., tak pisał: „W miesiącu sierpniu odbywa się tu wielki jarmark, od św. Dominika 14 dni i dłużej trwający, na który zbierają się Niemcy, Francuzi, Flamandy, Anglicy, Hiszpanie, Portugalczycy i wtedy zawija do portu przeszło 400 okrętów naładowanych winem francuskim i hiszpańskim, jedwabiem, oliwą, cytrynami, konfiturami i innymi płodami hiszpańskimi, korzeniami portugalskimi, cyną i suknem angielskim. Zastają w Gdańsku magazyny pełne pszenicy, żyta i innego zboża, lnu, konopi, wosku, miodu, potażu, drzewa do budowy, solonej wołowiny i innych drobniejszych rzeczy, którymi kupcy rozładowane swoje okręty na powrót ładują, co się odbywa w pierwszych 8 dniach jarmarku, a w ostatnich 8 i przez cały rok przybywają do tego miasta nie tyko kupcy krajowi, ale i wiele innych osób dla zaopatrzenia swych sklepów i domów w wino, sukna, korzenie i inne potrzebne rzeczy. Zboże zaś i inne płody zbywające od potrzeb krajowych spływają do Gdańska na wiosnę i przedają hurtem kupcom gdańskim, którzy składają je w swych magazynach na następny jarmark, a że oni tylko sami mogą prowadzić ten handel, są niezmiernie bogaci i nie masz miasta, z którego król polski mógł mieć więcej pieniędzy”
Patrycjat naszych wielkich miast naśladował tryb życia ‘szlachetnie urodzonych .Kamienice zamożnych kupców Gdańska, Warszawy czy Krakowa, kryły w swych wnętrzach obszerne, wielopokojowe mieszkania, urządzone nierzadko z dużym przepychem. Wiele z nich posiadało już pewne urządzenia sanitarne, na przykład wmurowane kadzie do kąpieli w specjalnych komórkach- prototyp łazienki. Bogate renesansowe meble, obrazy na ścianach, naczynia z cyny i srebra, kilimy i dywany stanowiły wyposażenie izb mieszkalnych. Inwentarze mieszczańskie z reguły wspominają o kaflowych piecach i szklanych szybach w oknach, wymieniają też dużą ilość pościeli, bielizny osobistej (m.in. ręczniki, chustki do nosa) i stołowej (serwety, obrusy itp.). odzież mieszczańska kształtowała się w niektórych ośrodkach, na przykład na Pomorzu pod silnymi wpływami strojów zachodnich (niemieckiego i hiszpańskiego), w innych mieszczanie naśladowali po prostu modę szlachecką. Mimo ustaw antyzbytkowych nawet pospólstwo miejskie stroiło się w kosztowne materie i biżuterię tek, iż było „trudno odróżnić pana od szaraka”.
Ostatecznie więc XVI wiek sprawia jeszcze wrażenie okresu promieniejącego dobrobytem i pomyślnością. Nikt ze współczesnych nie zdawał sobie jasno sprawy, że te rumieńce są sztuczne, że nastawienie całej gospodarki na wywóz zboża i surowców jest na dłuższą metę zgubne. Nasz bilans handlowy był wtedy dodatni, do kraju płynęło wartkim strumieniem złoto, szlachta się bogaciła, w miastach panowało ożywienie. Na tym właśnie dobrobycie i ożywieniu, choć spoczywały one na bardzo kruchych i nietrwałych podstawach, rozkwitło wspaniałe zjawisko polskiego renesansu.