Rzyki Praciaki dn. 2 II 2007 r.
Cześć warszawski Romeo!
Zapewne wróciłeś już do domu po kolejnym spotkaniu ze swoją wybranką – Julią z Wysokiej.
Mam nadzieję, że nie straciłeś jeszcze wszystkich włosów na głowie z powodu mega dużej ilości żelu, której używasz. Szkoda, że nie zdecydowałeś się na wyjazd ze mną. Tutaj w Rzykach Praciakach w satysfakcjonujący sposób mógłbyś połączyć: randki z miejscowymi, przaśno - rumianymi pięknościami, a szusowaniem na stoku. Teraz pewnie z wypiekami na twarzy suszyłbyś swoje przemoczone kalesony. Niemniej i bez ciebie emocji mi tutaj nie brakuje. Już pierwszego dnia, kiedy wychodziliśmy z naszej dziupli dopadła nas tutejsza znachorka Dzidziana. Ta postać odbiega trochę od twojego ideału niebiańskiej blondyny, ale nie ma opcji, bo i tak zwróciłbyś na nią uwagę. Kto by z resztą nie zwrócił! Krótkie, krzywe nóżki jak u kaczuszki, wielkie kołyszące się balony, zęby pojawiające się sporadycznie i wąs intensywniejszy od Twojego. Pani Dzidziana doradztwem zdrowotnym zajmowała się tylko po godzinach. Natomiast jest kucharką w naszym pensjonacie i ma niemiła skłonność wkładania paluchów w zupę, która nam podawała. Sam już rozumiesz, że krupniczku mam dość, aż do następnych ferii. Pobyt tutaj nie przyczynił się zbytnio do poprawy mojej jazdy na nartach, ale dostarczył mnóstwa śmiesznych sytuacji, o których opowiem ci już po powrocie.
Muszę już kończyć, bo słyszę donośny głos pani Dzidziana: „Kolację podano!!!!”. Czołem towarzyszu.