Wojciech Wiercioch
WSPÓŁCZESNA AFORYSTYKA POLSKA
Aforyści polscy należą do światowej czołówki! Stanisław Jerzy Lec osiągnął ponadnarodowy rozgłos; jego Myśli nieuczesane zostały przetłumaczone na 18 języków, stały się ulubioną lekturą artystów, naukowców i polityków. Tomik ten został uznany za jedną z kilku książek roku w USA i zdobył znakomite recenzje w prasie niemieckiej (Die Welt, Die Zeit). Aforyzmy Leca cytowane są w renomowanych antologiach: The Oxford Dictionary of Modern Quotations, The Concise Dictionary of Quotations, The Wordsworth Book of Humorous Quotations (nie ma tam w ogóle innych polskich pisarzy!). "Lec stał się więc swego rodzaju objawieniem i to nie tylko na tle dotychczasowego polskiego zaścianka aforystycznego; powodzenie jego twórczości w krajach zwłaszcza anglosaskich i niemieckiego obszaru językowego okazało się nadspodziewane" - potwierdza moją tezę Joachim Glensk.
Jest tak dobrze, a jednak jest tak źle - oto paradoks w dziedzinie paradoksów: "Polscy aforyści są wydawani i wysoko cenieni w wielu różnych krajach. Natomiast polska krytyka literacka - dawna i dzisiejsza - nie zauważa prawie aforystyki i aforystów. Traktuje ten gatunek podobnie jak humor i satyrę, wręcz jako coś, co jest niegodne zainteresowania i poważnego traktowania" - twierdzi Marian Dobrosielski. W podobnym tonie wypowiadał się w 1975 roku Kazimierz Orzechowski: "<
Jakie są przyczyny tego stanu rzeczy? Różne. Obiektywne i subiektywne, rzeczywiste i urojone, teoretyczne i praktyczne, zewnętrzne i wewnętrzne, realne i prawdopodobne, estetyczne i ontologiczne. Wynikają z właściwości krótkiej formy literackiej (poetyka), stanu krytyki artystycznej (epistemologia), poziomu kultury czytelniczej (socjologia), zawirowań intelektualnych mód (memetyka), tendencji rozwojowych w noosferze...
"Aforystyka polska - zdaniem Krupki - w przeciwieństwie do francuskiej czy niemieckiej nie ma tradycji, co się wiąże z brakiem u jej początków wybitnej indywidualności twórczej w randze klasyka, który by stworzył i narzucił określony wzorzec gatunku. Nasza aforystyka była natomiast pod silnym wpływem tradycji fraszkopisarskiej i facecjonistyki" (K. Orzechowski). Prawda! Pascal, La Rochefoucauld, Chamfort, Rivarol - oto klasycy literatury fancuskiej. Lichtenberg, Goethe, Novalis, Hebbel, Nietzsche - to filary piśmiennictwa niemieckiego. "Myśli" Pascala zrewolucjonizowały całą literaturę francuską. Aforyzmy Lichtenberga (tak słabo u nas znanego) stały się punktem odniesienia dla twórców niemieckiego obszaru językowego. Jego Bruliony Nietzsche zaliczył do pięciu najwybitniejszych pomników literatury niemieckiej, a Elias Canetti nazwał je "najbogatszą w treść księgą literatury światowej". Polacy, niestety, nie mieli swego nauczyciela zwięzłości i błyskotliwości. Wprawdzie Krasicki, Mickiewicz, Norwid i Fredro pisali aforyzmy, ale stanowiły one margines ich działalności twórczej; a historycy literatury pomijają zazwyczaj w swoich opracowaniach ten gatunek literacki. Efekt? Przeciętny Polak - po wielu latach nauki języka polskiego - nie ma pojęcia, kim był S. J. Lec, ani też nie wie, co oznacza słowo "aforyzm". Gorzej, nawet literaci mają z tym problem...
Kiedyś rozmawiałem z pewnym poetą, redaktorem wydawnictwa. Zadał mi pytanie: "Jak się nazywają te... co pan pisze?" Wyjaśniłem - ale wkrótce słówko to wyleciało mu z pamięci... i zaczął mówić o moich "fraszkach"... Innym razem wybrałem się do redakcji krakowskiego pisma literackiego. Pan redaktor niechętnie wziął do ręki mój maszynopis i rzekł: "My raczej nie drukujemy aforyzmów". Zdziwiłem się i zadałem pytanie, czy istnieje jakiś współczesny aforysta, którego teksty mogliby publikować. Powiedział, że owszem - i że tym twórcą jest... Lec. Poinformowałem go, iż Lec nie żyje już od kilkudziesięciu lat, i próbowałem wydusić z niego jakieś bardziej aktualne nazwisko. Okazało się, że żadne nie przychodzi mu do głowy... Później zadawałem to pytanie w redakcjach innych wydawnictw i pism literackich. Efekt był podobny. Wyjątkiem był "Akant". Zorientowałem się, że ci ludzie (którzy decydują o kształcie naszej literatury!) nie mają zielonego pojęcia o najnowszych osiągnięciach współczesnej aforystyki (nie tylko polskiej - bo np. Bierdiajew, Canetti, Cioran i Laub też nie zapisali się w ich pamięci). Byłoby dziwne, gdyby "ośrodki opiniotwórcze" znały Leśmiana, Tuwima czy Przybosia - a nie słyszały o Biedrzyckim, Chyczyńskim, Świetlickim, Wenclu i myliły Józefa Barana z Marcinem Baranem. Tacy ignoranci nie mogliby zajmować stołków w wydawnictwach i działach kulturalnych różnych czasopism. A jednak niewiedza o współczesnych aforystach (vide: Brudziński, Kisielewski, Bułatowicz, Grabosz, Bilica, Słomiński, Regulski, Majewski) nie jest przeszkodą: można nic o nich nie wiedzieć i należeć do literackiego establishmentu!
Tomiki aforyzmów nie mogą więc liczyć na recenzje, nagrody, wzmianki w leksykonach i miejsce w historii literatury; nie mogą się doczekać zaistnienia na rynku krajowym i promocji poza granicami Polski. Nasi decydenci ślą na Zachód kolejne zastępy młodych prozaików, którzy są tam witani ciepłym wzruszeniem ramion. Marcel Reich-Ranicki powiedział w jednym z wywiadów, że Polacy szturmują Europę, próbując zalać ją falą wtórnej, mało oryginalnej prozy (idee, które zrodziły się na Zachodzie, są przez polskich literatów przemalowywane i eksportowane jako produkt, który ma wstrząsnąć światem). Niemiecki krytyk stwierdził wprost, że ostatnią książką, która zrobiła furorę na rynku zachodnim, były Myśli nieuczesane Leca - i że tylko tego rodzaju literaturą Polacy mogą podbić Europę.
Umberto Eco w swoich licznych esejach dokonuje przeglądu najistotniejszych zjawisk w literaturze powszechnej. Jaką pozycję zajmuje tam np. polska proza? Żadną! Jakby jej w ogóle nie było! Natomiast Lec jest uważany przez tego wybitnego włoskiego estetyka i semiologa za jednego z najwybitniejszych pisarzy XX wieku!
Ktoś może rzucić taki argument: to, że Lec wybitnym twórcą był, nie stanowi o wysokiej jakości całej aforystyki polskiej. Pozwolę sobie nie zgodzić się z tak postawioną tezą. Wybitni twórcy nie są samotnymi wyspami na Oceanie Spokojnym i Cichym - są raczej wierzchołkami góry lodowej, niewielką jej częścią, która wynurza się ponad poziom, ale jej zasadniczy korpus tkwi w morzu zapomnienia. Żeby się mogli pojawić pisarze genialni, muszą istnieć całe armie twórców mniej wybitnych i całkiem przeciętnych. Żadna palma nie może kwitnąć i owocować na kulturalnej pustyni; zwykle - wokół źródeł tradycji - powstaje cała oaza mniej lub bardziej dorodnych drzew. Również Lec nie jest wyjątkiem - jest szczytem łańcucha górskiego, który zaczął się wypiętrzać już w XVII wieku. Warto więc przypomnieć nazwiska (pomijane przez historyków literatury i twórców encyklopedii), które wznosiły zręby pod aforystykę polską: Jan Żabczyc, Alojzy Żółkowski, Kazimierz Brodziński, Stefan Witwicki, Jan Fedorowicz, Adolf Dygasiński i inni. Wyjątkowo bujnie rozwijała się aforystyka dwudziestolecia (1918-1939) - kształtowały ją nieprzeciętne indywidualności: Aleksander Świętochowski, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Feliks Chwalibóg, Karol Irzykowski, Adolf Nowaczyński, Ludwik Hirszfeld, Henryk Elzenberg, Stanisław Czosnowski, Stefan Napierski. To właśnie oni stworzyli glebę, z której wyrosła twórczość Leca!
S. J. Lec wzniósł ten gatunek literacki na szczyty (i zaniósł na inne kontynenty); stworzył intelektualny ferment, zasiał miłość do paradoksów w głowach wielu młodych pisarzy. Znalazł swoich następców, którzy mogą sprawić, że aforyzm stanie się jednym z ważniejszych gatunków literackich XXI wieku. Taki mistrz musi wywrzeć głęboki wpływ na współczesną literaturę polską! Ten wpływ już się zaznaczył. Niestety, każdy geniusz ma nie tylko wybitnych kontynuatorów - ma również płaskich naśladowców, płytkich epigonów i powierzchownych uczniów. O tym niepokojącym zjawisku pisze J. Glensk: "Nie można wykluczyć, że wśród całej plejady naśladowców znajdą się epigoni zwabieni zwięzłą - a więc pozornie mało pracochłonną - formą, łatwością odwracania przysłów, możliwością taśmowej produkcji kategorycznie sformułowanych pseudohaseł, ostrzeżeń i stwierdzeń, wykorzystujących bezkrytyczny stosunek odbiorcy do nielogicznych definicji, przekornych pytań i pouczeń. Korzystając ze spotęgowanej ekspresywności aforyzmu zręczni żonglerzy słów osaczają niejako odbiorcę od wewnątrz, co uniemożliwia mu obronę przed fałszywą głębią. Nie reprezentując zaś ani odpowiedniej wiedzy, właściwej wielkim aforystom, ani nawet potencjalnej gotowości zgłębiania prawd tego świata, uprawiają czczą grę, doprowadzając błyskotliwy gatunek literacko-naukowy do wynaturzenia". Ale jeszcze wcześniej - przed ostrą i złośliwą lecomanią - Irzykowski ostrzegał: "Jak łatwo jest płodzić aforyzmy, gdy się pochwyci formę: złudne uogólnienia, sztuczne zróżnicowania, imitacje absolutnej pewności siebie i tajemniczej wiedzy. Odwraca się przysłowia, frazesy, zwyczaje, czyni się cudotwórczym słówko <
Niewątpliwie, mamy wielu zrakowaciałych aforystów, pragnących lekką rączką pisać genialne sentencje. Ale z tego nie wynika, że utalentowanych twórców małej formy literackiej w ogóle nie ma. Powiem brutalnie: brakuje raczej tych, którzy mogliby oddzielić plewy od ziarna; brakuje krytyków, którzy by potrafili i chcieli promować młodych-zdolnych (oraz ignorować i wyśmiewać literackich nieudaczników).
Mam wrażenie, że obecnie funkcjonuje u nas paradygmat antyaforystyczny, że nie nadeszła jeszcze moda intelektualna na ten gatunek literacki. Aforyzmy albo traktowane są jako poważne maksymy, które powinni pisać posiwiali mędrcy, albo jak niepoważne kalambury, którym należy zagrodzić drogę do literatury pięknej. Zbyt często również rolę aforyzmu gra fragment wyrwany z literatury "poważnej" (toteż zbiory cytatów preferują raczej klasyków, a nie jakichś mało znanych kalamburzystów). Niechęć do tego gatunku literackiego może brać się również stąd, że wiele aforyzmów (lepszych lub gorszych) to - po prostu - satyra. Ale przecież prawdziwa literatura może nosić piętno komizmu, a wybitni satyrycy bywają mistrzami słowa (vide: Twain, Wilde, Haek, Gogol, Czechow, Mrożek). A ponadto: obok aforyzmów satyrycznych istnieją sentencje filozoficzne czy stricte literackie. Tak więc poczucie humoru nie może być jedynym kryterium oceny aforysty. Dobre aforyzmy (w odróżnieniu od fraszek) mogą być poważne (lub śmieszne). I tyle.
Do niedawna nie było przeglądu (w formie antologii) polskiej aforystyki. Dopiero Kazimierz Orzechowski (Żądło i miód mądrości) wyszukał zapomnianych klasyków, począwszy od Jana Żabczyca i Andrzeja Maksymiliana Fredry. Autor nie spenetrował jednak dokładnie (do czego sam się przyznał w posłowiu) aforystyki XX wieku. Antologistą, który rozpoczął intensywne poszukiwania w tym zakresie, stał się Joachim Glensk: plonem tej kolekcjonerskiej pasji były obszerne zbiory aforyzmów: Współczesna aforystyka polska, Wielka encyklopedia aforyzmów, Szczęście w nieszczęściu i inne. Do tego szczupłego grona zbieraczy literackich miniatur dołączył Włodzimierz Masłowski. Jednak wielu twórców, zamieszczających swe perełki tu i ówdzie, pozostawało jeszcze poza zasięgiem zbiorów - tych opublikowanych i tych będących skarbnicą do wykorzystania w kolejnych książkach.
Ja również od wielu lat tworzę swoją kolekcję. Najpierw kupowałem antologie i tomiki, później zacząłem wybierać (podkreślać, przepisywać, wycinać) aforyzmy z innych źródeł. Stwierdziłem, że w naszym kraju kilkaset osób w miarę systematycznie produkuje sentencje i sporadycznie je publikuje. Postanowiłem spenetrować to rozproszone środowisko i zintegrować je; stworzyłem Stowarzyszenie Aforystów Polskich, zorganizowałem w Nowym Targu Ogólnopolski Konkurs Literacki im. Stanisława Jerzego Leca, od organizatorów białostockiej "Satyrbii" zdobyłem adresy aforystów, pisałem listy do redakcji publikujących ten rodzaj twórczości, a tworząc pismo kulturalne "FUTURUM", miałem okazję poznać kolejnych "minimalistów" i uczestniczyć w różnych imprezach kulturalnych (okazja do promowania małej formy). Zostałem "łowcą głów" (błyskotliwych i zwięzłych). Zależało mi na tym, by odszukać jak największą liczbę zagubionych i zapomnianych aforystów (nie było to zadanie łatwe, gdyż wielu z nich żyje w małych miejscowościach, publikując w pismach niszowych i gazetach lokalnych). Nawiązałem wiele kwitnących i owocnych kontaktów. Nie zamierzałem zajmować się wydawaniem almanachów i antologii (na polskim rynku jest to zadanie dla maniaków i straceńców); postanowiłem skupić się na własnej twórczości. Chciałem jednak, by zdolni twórcy mogli wypłynąć na szerokie wody; postanowiłem więc podzielić się moją bazą danych z antologistami i wydawcami.
Szczególnie płodna była moja współpraca z Włodzimierzem Masłowskim, któremu ułatwiłem kontakt z licznymi twórcami (niektórzy z nich byli jeszcze przed debiutem książkowym). Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Pojawiły się antologie (dające szansę zaistnienia wielu zmarginalizowanym twórcom): Aforyzmy polskie (z przedmową Jana Miodka), Księga aforystyki polskiej XXI wieku (ze słowem wstępnym Andrzeja Wiszniewskiego) i Wielka księga myśli polskiej. Zbiory te stanowią przekrój wszystkiego, co istotne w tej sferze twórczości; stają się punktem wyjścia dla pragnących zdobyć orientację w tym labiryncie paradoksów i prowokacji. Księgi te dowodzą, że język polski jest tworzony przez rzesze pisarzy, o których przeciętny Polak nie słyszy w szkole; ani których nie ma okazji ujrzeć na ekranie telewizora.
Współczesna aforystyka polska - to zjawisko niezwykle ciekawe i różnorodne. Następcy Leca (a jest wśród nich kilka wybitnych osobowości) mogą wnieść ożywczy powiew do literatury światowej... Mogą - o ile zostaną dostrzeżeni i docenieni przez nasz zaściankowy literacki establishment.