Za panowania króla Sobka tyle w Koronie Polskiej namnożyło się luda, iż była obawa, aby głód nie nastał, a z głodu pomorek. Jednego razu, kiedy o tym król Sobek rozprawiał z swoją żoną, królową, radząc się, co by na to robić, rzekła, pomyślawszy, królowa: — Najlepszy sposób: wyprzedajmy lud Tatarom, a wtedy i zboża będzie obfitość, kiedy się połowa gąb ujmie.
Król zrazu kiwał głową, ale w końcu usłuchał rady niewieściej; napisał list do krymskiego chana i Tatarzy trzema szlakami wpadli na ziemie polskie. Pograsowawszy, popaliwszy, kiedy tysiące tysiącami pobrali mężczyzn i kobiet, chan się uradował ujrzawszy taką ćmę chrześcijańskich jeńców. Dano znać królowi Sobkowi, aby porachowawszy głowy odebrał zapłatę. Król na oznaczone miejsce, gdzie stał kosz tatarski, zjechał ze swoimi pany; było to gdzieś na stepach podolskich, nad brzegiem wielkiego jeziora. Kiedy swego króla ujrzeli jeńce, ucieszyli się myśląc, że ich od Tatar wykupi. On zaś słysząc ich jęki i wołanie, żal mu się zrobiło, że usłuchał żony i już zaczął się z chanem targować i wykupno jeńców dając w dwunasób tyle, ile stało w umowie. Ale chan ani rusz, wyliczył tylko za głowę po czerwieńcu i Tatarzy pognali lud w jasyr. Wonczas to taki powstał płacz i zawodzenie między ludem, że król Sobek nie mógł wytrzymać i z rozpaczy wskoczył, jak stał na koniu, w bliskie jezioro i utonął. Za to co nocy, zwłaszcza kiedy księżyc świeci, wyjeżdża na koniu z toni jeziora, hasa po okolicznych błoniach, a kiedy kur zapieje, wraca na dno odbywać długą pokutę.