Nazwa „Bieszczady” oznaczało od wieków nie tyle góry, co pas pograniczny oddzielający Polskę i Ruś od położonych na południe Węgier. W staropolskiej literaturze można podobno odnaleźć określenia jak „ bieszczadź łez”, co oznacza „padół płaczu”, czy „świat zbieszczadział”, czyli „zdziczał”. Łatwo się więc domyślić, iż teren Bieszczad był dziki i nieprzystępny człowiekowi. Z tego też między innymi powodu stał się skupiskiem zbójów, kryjących się przed ścigających ich prawem. Głuche lasy karpackie, niezależnie od tego czy stanowiły królewszczyznę, czy własność magnatów, były naturalnym terenem rozwoju zbójnictwa. Na tych terenach gromadzili się zbiegowie z magnackich włości, których do lasu wygnał ucisk, krzywda i bieda. Ułatwianiem zbiegostwa czyli "wykoczowaniem" zajmowała się nawet specjalna grupa ludzi, zwanych "wykotcami". Zbierali się tu ludzie "luźni", szukający ratunku w rozboju i wszyscy poróżnieni z prawem uciekający przed turmą i wyrokiem. Niejeden zbieg ze wsi szlacheckiej czy królewskiej przystał do kompanii beskidników, jak ich nazywano na ziemi sanockiej, lub - jak się sami nazywali (z węgierskiego) - tołhajów. Zamożne dwory polskie i karawany kupieckie z towarami, ciągnące traktami baligrodzkim i użockim oraz przez Przełęcz Łupkowską stawały się nęcącym łupem. Tworzyły się kompanie złożone z Wołochów, Rusinów, Węgrów i Polaków, uciśnionego chłopstwa i zwyczajnych "łotrzyków". Niestety Bieszczady z roku na rok zmieniają się, odchodząc od mitu Dzikiego Zachodu, kreowanego poprzez ludzi, którzy tutaj znaleźli swoją Ziemię Obiecaną, zarówno bardzo dawno temu, jak i teraz. Odchodzą także ludzie, ci najbardziej wytrwali, najbardziej niepokorni, najbardziej zatwardziali w nadawaniu temu zakątkowi ludzkiego wymiaru.
Aż do II Wojny Światowej góry wolne były od konfliktów narodowościowych. Miejscowi Polacy i Ukraińcy żyli zgodnie, a małżeństwa mieszane nie należały do rzadkości. Punktem zwrotnym i najsmutniejszą kartą najnowszej historii Bieszczadów są lata 1945-47, czyli lata walk z Ukraińską Powstańczą Armią, zakończone całkowitym wysiedleniem ludności w ramach akcji „Wisła”.
Po Autochtonach została pustka kulturalna, gdyż zabrali oni ze sobą dobytek, ale także pamięć pokoleń, w której zapisana była lokalna tradycja. Pewnie dlatego tak trudno jest odtworzyć bieszczadzkie legendy. Obecny, najobszerniejszy zbiór, zawierający 167 opowieści, to owoc ponad dziesięciu lat pracy Andrzeja Potockiej- lat zbierania okruchów tego, co ocalało w ludzkiej pamięci i nielicznych publikacjach. Wiele z opisanych legend opiera się już w dużej mierze na wyobraźni autora zbioru, gdyż brak dokładnych źródeł każe samemu dopowiedzieć fabułę niektórych historii
W bieszczadzkich legendach jest mądrość pokoleń, nadzieja i przestroga. Można je nawet pogrupować wedle dziesięciorga przykazań. Służyły one wbrew pozorom nie tylko rozrywce, ale także niosły w sobie walor edukacyjny. Tak jak teraz zasiada się przed telewizorem, kiedyś zasiadano w izbie, żeby posłuchać, co też starsi, czyli najbardziej doświadczeni życiem, mają do powiedzenia.
Na początku pracy opisałam pochodzenie słowa Bieszczady. Według legendy, geneza ta jest o wiele ciekawsza. Otóż pewnego razu, w wyniku eksperymentów, w piekle powstały całkiem nowe rodzaje diabłów- biedy i czady. Nowi tak bardzo różnili się od swoich braci, że musiano jednak wyrzucić je z piekła i przydzielić zupełnie osobny rezerwat do zamieszkania. Najdzikszym i najmroczniejszym miejscem wydawały się dzisiejszy Bieszczady. Biesy i czady harcowały sobie po górach i dolinach, ale gdy okazało się, że żaden człowiek nie chce zasiedlić ich krainy zrozumiały, że gdzie zło tam musi być i dobro. Niestety nie znalazły ani jednego anioła w niebie, który nie obawiałby się zdemoralizowania przez zmutowane diabły, na które nie były uodpornione. Tak więc diabły rzuciły monetą, z czego wyszło, że biesy będą od złego, a czady od dobrego. Od tego momentu, w Bieszczady zaczęli ściągać ludzie, którzy do tej pory żyją sobie w zgodzie jedyni z czadami, drudzy z biesami.
Słuchając regionalnych podań można się również wiele dowiedzieć na temat słowiańsko-bieszczadzkich bożków, których znaczenie zostało zupełnie wyparte przez mitologię grecką i rzymską poznawaną w szkole. Zwolennicy tych ostatnich twierdzą, iż nie można uczyć o słowiańskiej mitologii, gdyż liczba źródeł i podań jest niedostateczna, a o legendach wykładać się przecież nie będzie. Wiele legend tłumaczy pochodzenie nazwy miejscowości, właśnie od bożków. Tak powstała wieś Wołowate, gdzie czczono Wołosa- opiekuna pasterzy, który przybrał postać dorodnego woła. Wieś Rajskie, która przez setki lat zwała się Ralskim to miejsce kultu boga Ral, przybierającego kształt węża, a będącego opiekunem rolników. Również od nazwy bóstwa, zapewniającego deszcz i opiekującymi się wszelkimi wodami, powstała wieś Stuposiany. O Stuposianie mówiło się, że czasami znudzony boskim życiem, wybierał się nurtem Sanu do stoku Opołonka, gdzie oddawał się miłosnym rozkoszom z pięknymi wodnicami Siankami. Gdy tylko któraś z nich zaspokoiła jego pożądanie, zamieniała się w obłok i wracała na ziemię wraz z deszczem, czekając na ponowne przybycie kochanka. Należy jednak pamiętać, że wśród bieszczadzkich opowiastek wiele jest też boskich mocy, ale już pochodzenia chrześcijańskiego, z cudowną Matką Boską
i świetymi.
Dusiołki, znane w mitologii słowiańskiej jako złośliwe istoty wysysające szczęście z ludzi, tutaj w podaniach bieszczadzkich odgrywają zgoła inną rolę. Otóż można było kupić na rzemyku różne dusiołki, ale w roli talizmanu- Jasienie od szczęścia do kobiet, Beskidniki od pieniędzy, Zmolniczki od bydła, Mokliki od koni, Połoninki od mocnych głów do alkoholu, Kończyki od „choroby św. Walentego” i pisania wierszy, a Zubeńki od muzyki. Dusiołków nie można było jednak trzymać przy sobie zbyt długo, gdyż przynosiły wtedy pecha. Najlepiej było owinąć go czerwoną chustą, wcześniej wkładając do wydrążonej bułki. Wtedy nowy właściciel mógł się swobodnie cieszyć powodzeniem w danej dziedzinie.
Ludzie zamieszkujący Bieszczady mieli wytłumaczenie na wszelkie zło i choroby w niezwykle barwny sposób Jeżeli po wypiciu wody ze źródełka dostałeś boleści pewne jest, że wpadłeś w sidła Propastnyka, jeżeli zbłądziłeś w Bieszczadach to na pewno Błądzeń się tobą zabawia, a jeżeli poczujecie, że coś w nas nocy dusiło, to musiała być to Zmora, przybierająca kształt czarnego kota. Rozpaczliwe krzyki i płacz dzieci w nocy, jak również zmienność młodzieńczych serc to sprawka mamutów. Wszystkie przypadki nagłej śmierci są z kolei dziełem upiór, włóczących się samotnie po cmentarzach. Upiorem mógł zostać po śmierci każdy, chyba że zmarłemu wbiło się w serce osikowy kołek lub żelazny ząb z brony w głowę. Pojawienie się czarnej pani zwiastowało morowe powietrze, susza, grad, powódź, czy śmierć zwierząt. Wioskowe epidemie dżumy, czarnej ospy czy cholery, były utożsamiane z jej wędrówką od chaty do chaty pod postacią sieroty. Z kolei czarownice odbierały krowom mleko, chmarniki przywoływały i odwoływały burze, tym samym czyniąc dobro lub zło. Jednakże najwięcej strachów zrodziło się z nieprawego łoża biesa Chryszczatego i wodnicy Sianki- Berdniki podobne do strachów na wróble, Kiczerki co w czasie burzy po wsi latają. Legendy także na swój sposób tłumaczą powstanie gór, dolin, rzek i niezrozumiale porozrzucanych głazów. Warto wiedzieć, jak powstała chociażby najbliższa nam okolica.
Również budowle takie jak zamek w Sanoku, Lesku, Choczwi, czy w Uhercach mają swoje własne historie, z pięknie wplecionymi wątkami historycznymi, pełnych duchów, zjaw, nieszczęśliwych miłości i samobójstw.
Bieszczadzkie legendy to skarbnica wierzeń, historii życia codziennego i mentalności naszych przodków. Szkoda tylko, że tak mało ludzi zachęca młodzież do sięgania do źródeł swojej lokalnej kultury
Bilbiografia:
Bibliografia:
Andrzej Potocki- Księga legend i opowieści bieszczadzkich
Paweł Luboński- Przewodnik Bieszczady
www.twojebieszczady.pl