Fantastyczna podróż na obcą planetę.
Budzę się w nocy, jest jeszcze ciemno, za oknem szaruga jesienna, deszcz delikatnie
uderza w moje okno. Przecieram oczy ze zmęczenia patrzę na zegarek, jest dopiero piąta, lecz
przypomniałem sobie że to ten dzień, to już dzisiaj spełnią się moje marzenia... Poznam inne
planety, może nawet i nowe cywilizacje, będę podróżował z zawrotną szybkością. Tak, muszę
ubrać się jak najszybciej i pędzić do Profesora Moobie’go....
W kilka minut się ubrałem i umyłem. Byłem tak pobudzony tą myślą, że to właśnie
dzisiaj jest ten dzień. Przez ostatnie dwa miesiące czas dłużył się strasznie, a szczególnie
przez ostatni tydzień. Ale to już dzisiaj, nie mogłem w to uwierzyć. Tak rozmyślając
doszedłem do domu profesora. Zapukałem do drzwi, ale nikt nie otwierał, zapukałem jeszcze
raz i jeszcze raz, lecz nadal bez skutku.
„Może jest w ogrodzie” - pomyślałem – „ostatni raz sprawdza machinę, którą mam się
wybrać w inne układy świetlne”.
Poszedłem do ogrodu za domem, i tak jak przypuszczałem, siedział tam mój profesor i spawał
ostatnie części mojej rakiety.
Wyglądała bardzo imponująco, nie przypominała normalnej rakiety. Cała była pokryta jakimś
dziwnym tworzywem, kształtem przypominała kulę. W środku miejsce przygotowane dla
mnie wyglądało bardzo przytulnie. Już nie mogłem się doczekać jak oderwę się od ziemi.
Cześć Profesorze- powiedziałem
Witam- odpowiedział profesor- gotowy do kosmicznej przygody?
Tak – odpowiedziałem- Kiedy zaczynamy?
Od zaraz - powiedział – skafander kosmonauty jest w szopie, załóż go i przyjdź do mnie.
Poszedłem do szopy gdzie leżał mój strój, wyglądał fantastycznie. Szybko go włożyłem i
wróciłem do mojego przyjaciela.
Wszedłem do rakiety, w środku unosił się jakiś dziwny zapach. Usiadłem za kokpitem. Nie
mogłem uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Włączyłem silniki, wszystko zaczęło buczeć, i
usłyszałem cicho, jakby z oddali słowa profesora „Do widzenia”.
W końcu wystartowałem. Zaskoczeni i zdziwieni ludzie przystawali na ulicy aby zobaczyć
co się dzieje. Chwilę później już nie widziałem ludzi tylko domki małe jak klocki. Lot nie był
trudny ponieważ konstruktor pomyślał o tym, żeby nie było za skomplikowane sterowanie.
Zobaczyłem przede mną jakiś zeszyt, w którym było napisane jak dolecieć do planety Beta w
układzie Ur. Wszystko przelatywało mi za szybą tak szybko że nie mogłem odróżnić
niektórych ciał niebieskich. A z astronomii byłem świetny.
-Czas lotu ok.30 minut- było napisane na kartce. To już niedługo pomyślałem. Nagle
zobaczyłem przed sobą planetę, zwolniłem, wszystko zgadzało się z opisem. Planeta była
niebieska, jakby z jakiegoś gazu, cała pokryta masą wulkanów. Tak, to ona, to planeta Beta.
Wylądowałem. Wszystko było tu inne, chodziło się jak po wacie, nogi zatapiały się w
podłożu. Dwa słońca świeciły bardzo mocno i unosił się tu bardzo nieprzyjemny zapach.
Nagle przede mną ukazały się jakieś dwie postacie. Byli to rycerze Jedi z mieczami
świetlnymi. Czytałem o nich w pewnej książce. Z ich zachowania wywnioskowałem, że nie
są w stosunku do mnie pokojowo nastawieni. Kiedy rzucili się na mnie zacząłem uciekać.
Pobiegłem do mojego statku i wystartowałem już byłe. Co za szczęście, już prawie mnie
mieli. Z przerażeniem zobaczyłem, że jeden z nich zaczął celować piorunami w mój statek,
ale byłem już daleko i jego moc mnie nie dosięgła. Na całe szczęście pamiętałem drogę
powrotną na Ziemię. Wróciłem szybciej niż to by się mogło wydawać. Wylądowałem na
swoim ogródku. Była noc, a ja byłem bardzo zmęczony. Szybko poszedłem do łóżka i
położyłem się spać. Chciałem wszystko jeszcze dzisiaj opowiedzieć profesorowi, ale byłem
za bardzo wyczerpany. To może poczekać do jutra. Teraz już jestem za bardzo zmęcz... I
zasnąłem. A śniło mi się, że zamiast wrogich rycerzy Jedi, spotkałem zaawansowaną
technicznie cywilizację i zawiązałem z nimi sojusz...