,,Nawet Bóg Wszechmogący nie może nawrócić człowieka, jeśli sam człowiek tego nie zechce. Wszystko, co próbujemy osiągnąć poprzez naszą pracę, poprzez służbę ludziom, sprowadza się do pragnienia większego zbliżenia się do Boga. Jeśli stając z Nim twarzą w twarz, przyjmiemy Go całkowicie w nasze życie, wtedy ma miejsce nawrócenie. Ludzie mniemają, że nawrócenie jest nagłym procesem, ale tak nie jest. Nawet Bóg Wszechmogący nie może zmusić do tego człowieka. Nawet Jezus, choć był Bogiem, nie mógł nawracać ludzkich serc, jeżeli sami ludzie tego nie chcieli”. Słowa Matki Teresy z Kalkuty wskazują na tajemniczy charakter procesu nawrócenia, o którym decyduje sam człowiek. W niniejszej pracy pragnę przedstawić historie ludzi, którzy tego doświadczyli.
Kardynał John Henry Newman był jednym z najwybitniejszych myślicieli współczesności. Jego długa droga, począwszy od pozycji najbardziej znanego księdza anglikańskiego w Anglii, aż do otrzymania kapelusza kardynalskiego w Rzymie rozpoczęła się od Ruchu Oxford. Newman był członkiem Oriel College oraz wikariuszem uniwersyteckiego kościoła Najświętszej Maryi Dziewicy w Oxfordzie. Wierni zewsząd przybywali, aby posłuchać jego mistrzowskich kazań.
Razem z przyjaciółmi uważał, że Kościół anglikański oddala się od świętości i staje się zbyt upolityczniony. Zaczęli pisać traktaty wzywające do powrotu do świętości, proponując odnowę Kościoła i większe przywiązanie do spraw duchowych. Newman był autorem większości tych wymownych esejów. Studiując początki herezji w pierwszych latach chrześcijaństwa zauważył wielkie podobieństwo łączące arian z Kościołem anglikańskim. Pierwsi chrześcijanie uznali arian za heretyków.
Newman nadal pisywał traktaty, próbując oddziaływać na Kościół, lecz wielu anglikanów zwróciło się przeciwko niemu. Zastanawiał się, czy to możliwe, aby Kościół katolicki, który-jakby nie było - pochodził od pierwotnego Kościoła chrześcijańskiego, był jedynym Kościołem zachowującym wszystkie prawdy głoszone przez Chrystusa. To był najtrudniejszy okres. Sztorm szalał wokół jego głowy a sercem zawładnął smutek. W końcu zrezygnował z posady w Oxfordzie i udał się do Littlemore – pobliskiej miejscowości, zamienionej w misję, której służył. Zamienił stajnię w schronisko, w którym mieszkał razem z najwierniejszymi uczniami.
Nie zaprzestawał studiów i pisania. Dzięki studiom doszedł do większego, niż kiedykolwiek przedtem przekonania, że Kościół anglikański jest prawie identyczny z herezją ariańską. Ogarnął go smutek i mnóstwo złych przeczuć.
Newman razem z przyjaciółmi prowadził życie mnicha, życie w surowej prostocie i ascezie. Kontemplowano ciszę, sprawowano Najświętszą Ofiarę.
Nie chciał porzucać Kościoła anglikańskiego, ponieważ w tamtym okresie katolicy w ogóle nie liczyli się w tym kraju. Porzucenie Kościoła oznaczało porzucenie Anglii, a Newman był bardziej angielski od Anglików. Lecz wiedział, że gdy nadejdzie czas, będzie musiał postąpić tak, jak trzeba. Musiał, bowiem podążać za swym sumieniem, aby być w zgodzie z samym sobą. Nie potrafił, jak niektórzy, dowolnie manipulować sumieniem, aby zadowolić swoje zachcianki.
Nastąpiły miesiące wewnętrznych debat i cierpienia. Zdawało się, że nosi koronę cierniową. Modlił się, wciąż modlił się i modlił. Wiedział, że zostając katolikiem zrazi do siebie większość wielbicieli, którzy pomyślą, że zwariował, gdyż tak wielkie panowały w Oxfordzie uprzedzenia do Kościoła katolickiego.
W Littlemore spędził dwa lata skupienia. W końcu zdecydował: będzie katolikiem. Podejmując tę trudną decyzję mało, co nie popadł w rozpacz, ale wkrótce odnalazł pokój. Wykrzyknął ciemnością, że odtąd Światło jest jego przewodnikiem. Dzięki intensywnym studiom i lekturom, doszedł do przekonania, że Kościół katolicki naprawdę jest spadkobiercą pierwszego Kościoła chrześcijańskiego.
Dowiedział się, że ksiądz katolicki zamierza odwiedzić Littlemore i uznał, że to właściwy moment. Ksiądz przyjechał późno w nocy. Padało przez cały dzień, więc jego ubranie było doszczętnie przemoczone. Musiał usiąść przy ogniu i osuszyć się. Następnie Newman, choć był środek nocy, przystąpił do spowiedzi. Nie mógł zwlekać ani godziny. Został przyjęty do Kościoła, gdy na dworze padał deszcz, a nocny wiatr kołysał gałęziami drzew.
Sam Newman stwierdził, że jego decyzja była tym, czym wpłynięcia statku do portu w czasie sztormu. Nigdy nie nurtowały go wątpliwości, nigdy nie żałował decyzji o nawróceniu.
Ponieważ chciał zostać księdzem, udał się wraz z podobnie myślącymi towarzyszami do Rzymu. Nie był to łatwy krok: oto największy pisarz i kaznodzieja Kościoła anglikańskiego został zwykłym seminarzystą.
Po wyświęceniu u oratorian powrócił do Anglii i osiedlił się w Birmingham, gdzie założył kaplicę. W tamtejszej parafii pisał, modlił się, nauczał i głosił kazania do końca życia.
Wielu uważało, że Kościół katolicki nie potrafi należycie wykorzystać jego umiejętności. Pokora Newmana sprawiła, że akceptował taki stan rzeczy. Wyznaczono mu kilka ważnych zadań, ale wszystkie upadły, bo biskupi byli albo zazdrośni albo nieufni, albo i jedno i drugie. Lecz dzięki temu miał więcej czasu na pisanie. „Jego mistrzowskie eseje przetrwają tak długo, jak długo istnieli będą inteligentni ludzie, umiejący je czytać”.
Kiedy Newman miał sześćdziesiąt dwa lata i znaczył niewiele więcej niż obecnie zwykły proboszcz parafii, jeden z księży anglikańskich w swym artykule napisał, że duchowieństwo katolickie często posługuje się kłamstwem, aby dowieść swych racji i że ojciec Newman przyznał mu rację. Newman był rozdrażniony. Podważono jego honor. Napisał oświadczenie do wydawcy, że nigdy nie powiedział ani nie sugerował czegoś tak obrzydliwego i zażądał przeprosin, ponieważ został poważnie zniesławiony. Autor, wielebny Charles Kingsley, kapelan królowej i popularny publicysta, nie potrafił udowodnić swego stwierdzenia. Jednak wyraził częściowe ubolewanie, okraszając swą wypowiedź kilkoma zręcznymi zwrotami i wykrętnymi uwagami. Uczciwość Newmana została poddana w wątpliwość. Gdyby zaakceptował zarzut oszustwa, nie mógłby oczekiwać, że ktokolwiek uwierzy w to, co głosi i pisze. Usiadł i zaczął pisać historię swych duchowych przeżyć, dowodzącą, żę zawsze mimo wielkich kosztów, mówił prawdę. W ten sposób powstała wspaniała, wielka, duchowa autobiografia: Apologia Pro Vita Sua. Newman powiedział: „wolałbym milczeć, ale po przemyśleniu sprawy, zbuntowałem się przeciw temu, co czułem, że byłoby tchórzostwem”. Ksiądz oratorianin wiedział, że ma nierówne szanse w konfrontacji z kapelanem Królowej, w niechętnej katolikom Anglii. Lecz pomimo tego musiał wystąpić.
Przyjęcie książki wprawiło go w zakłopotanie. Wielu ludzi uwielbiło go. Każdy uważał za stosowne przeczytać jego książkę. Włożył w autobiografię całe swoje serce i duszę. Zyskał uznanie i został uhonorowany zarówno przez protestantów, jak i katolików.
Później w miarę upływu czasu znowu usunął się w cień. I pozostał w nim, aż do dnia, kiedy nowy papież Leon XIII mianował siedemdziesięcioośmioletniego wówczas Newmana kardynałem. Newman odpowiedział: „ Chmura zniknęła na zawsze”.
Książka „O objawieniach Matki Bożej w Fatimie”, którą przekazała matka swojemu synowi, dała początek nawróceniu chuligana, mordercy policjanta, Jakuba Fescha. Wyznał on w liście, że po ośmiu miesiącach więzienia, zachęcany nieustannie przez adwokata „spróbował uwierzyć”.
Jakub Fesch pochodził z bogatej rodziny arystokratyczno-burżuazyjnej. Stąd wzrastał w kulcie pieniądza i używania życia. Słabo się uczył i z tego powodu nie zdał matury. Podczas służby wojskowe, na wiadomość, że jego dziewczyna spodziewa się dziecka, zawarł z nią związek cywilny.
Po jego powrocie z wojska rodzice się rozwiedli, lecz matka próbowała mu pomóc i przekazała milion franków na uruchomienie firmy. Jakub jednak za połowę tej sumy kupił sportowy samochód, a resztę, wraz z żoną i kolegami, roztrwonił na karty i na hulanki. Zapragnął stać się właścicielem jachtu, aby uciec nim na wulkaniczne wyspy Galapagos na Pacyfiku.
W tym celu, wspólnie z kolegami, dokonał napadu na bankiera. Kiedy wszczął on alarm, dwaj inicjatorzy i towarzysze napadu wycofali się. Zostawili Jakuba samego i uciekli. On zaś ciężko ranił bankiera i wybiegł z teką pełną pieniędzy. W bramie zatrzymał go policjant, którego zabił strzałem z rewolweru i pobiegł dalej do metra, raniąc po drodze kilku ludzi, w końcu został schwytany i osadzony w więzieniu, gdzie trzy i pół roku czekał na wyrok. Czas ten był okresem długiej, ale wielkiej przemiany wewnętrznej Jakuba.
Była to zasługa m.in. jego adwokata, Baudeta, zwanego „sumieniem adwokatury francuskiej”, ale stało się to głownie dzięki łasce, modlitwom, ofiarom i cierpieniom innych osób. Modliło się wiele klasztorów, zwłaszcza kontemplacyjnych - szczególnie Karmel z Lisieux ze swoją przełożoną, rodzoną siostrą św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Modlili się chuligani i więźniowie, wcześniej nawróceni. W paryskim więzieniu Jakub Fesch patrzył trzeźwo w przyszłość, zastanawiał się nad chwilą obecną i powoli odkrywał Boga. Łaska działała w nim prowadząc go aż na szczyty mistyczne. Napisał listy godne św. Teresy z Avila świadczące, że dla Boga nie ma nic niemożliwego.
Został skazany na śmierć 6 kwietnia 1957 roku w sobotę przed Niedzielą Męki Pańskiej, w dniu swoich 27 urodzin. Wyrok wykonano 1 października przez ścięcie gilotyną. W dniu śmierci uczestniczył we Mszy św., przyjął Komunię św., zawarł sakramentalny związek małżeński ze swoją „cywilną żoną”. Ona też odmieniła się całkowicie, poświęciła się religijnemu życiu, katolickiemu wychowaniu córki.
Jakub Fesch noc przed egzekucją spędził z oczami zwróconymi na krucyfiks, choć nie obyło się bez trwogi. Umierał spokojnie, z godnością, prostotą i dziecięcą wiarą, w towarzystwie księdza i adwokata.
Malcolm Muggeridge był dowcipnym cynikiem, który stał się apologetą chrześcijaństwa; odbył drogę od ateizmu do Chrystusa. Miał cudownie zabawny, czarujący styl jako pisarz i telewizyjny gawędziarz. Trafnie wyśmiewał mądrali, ukazując ich pretensjonalność, sprzeczności, uprzedzenia i głupotę. Cieszył się popularnością z powodu uprawiania dowcipnej i celnej satyry w naszym świecie bezbarwnych uśmiechów i głębokiego pesymizmu.
Muggeridge był redaktorem powszechnie czytanego magazynu satyrycznego – Punch. Wiele pisał; w telewizji jako gospodarz lub gość, potrafił znaleźć się w każdym programie. Wyglądał raczej normalnie, ale jego dowcipne komentarze dotyczące współczesnego społeczeństwa były trafne i bardzo humorystyczne. Donośnie wyśmiewał się z codziennych zdarzeń. Kpił sobie z ludzi będących podrzędnymi umysłowo, a uważających się za wyjątkowych.
Jeśli chodzi o bieżącą twórczość, to jego komentarz brzmiał zazwyczaj: „Żałośnie słaba pisanina”. Powiedział, że głównym celem współczesnych autorów jest zdobycie popularności, a nie pobudzanie ludzi do myślenia. Duża dawka seksu i przemocy uczynią z książki bestseller. Większość uznanych autorów to „beznadziejne miernoty”. Jednak nie ze wszystkich pisarzy czynił farsę, miał swoich bohaterów takich jak: Wiliam Blake, Tołstoj, Dostojewski, Cervantes i dr Johnson. Byli to ludzie, którzy wg niego wyrastali ponad małostkową pompę egocentrycznego „ja”.
Ponieważ Muggeridge był tak lekceważący, ludzie z trudem dawali wiarę temu, że w miarę upływu lat zwracał się w stronę religii. Malcolm naprawdę się zmienił. W późniejszym okresie zaczął podzielać chrześcijańską wiarę swoich bohaterów i zaczął ją wyrażać w swojej twórczości. Ostrze krytyki wymierzał w społeczeństwo, jak to określał; „garnka, porno i pigułki”, w którym żyjemy. Powiedział, że nasze zniewieściałe społeczeństwo zdecydowanie zmierza ku upadkowi; gardził brakiem mądrości i egoistycznej odmowy słuchania mądrych ludzi.
W swojej autobiografii Muggeridge opisał, jak przebył drogę od ateizmu, poprzez całkowite rozczarowanie i rozpacz (próbował nawet popełnić samobójstwo) do wiary i ostatecznie do Kościoła katolickiego. Największy wpływ wywarła na niego Matka Teresa z Kalkuty. Odkrył w niej osobę, która nie myśli o sobie. Opowiada o niej w poruszającej książce pt. Piękno dla Boga. W pewnym sensie to on ją odkrył.
W tym czasie Muggeridge był gospodarzem programu publicystycznego emitowanego przez BBC. Pewnego dnia, kiedy zaczęli nagrywać program okazało się, że zaproszona gwiazda Hollywood nie może przybyć. „Znajdźcie kogokolwiek”- polecił Muggeridge swoim współpracownikom. Ktoś przypomniał sobie, że w gazetach pisali coś o zakonnicy z Indii, która zajmowała się pomocą biednym. Matka Teresa była nieznana i przebywała w Londynie, usiłując uzyskać wsparcie. Muggeridge zgodził się. Kiedy zjawiła się w studiu rozczarował się. Była malutką starszą panią z pomarszczoną twarzą- niezbyt dobry materiał dla telewizji. Podczas wywiadu zdenerwował się, ponieważ udzielała prostych, szczerych i bezpośrednich odpowiedzi; była bardzo rzeczowa i nie było w niej nic dowcipnego. Widzowie telewizyjni lubią błyskotliwe wypowiedzi. Kiedy wyszła Muggeridge, wychodząc przez drzwi, polecił pracownikom wycięcie zakonnicy z programu. Odpowiedzieli mu, że niczego innego nie mają. Powiedział, żeby puścili samą muzykę, ale dobrze wiedział, że nie mogą tego zrobić. Fragment z Matką Teresą wyemitowano z braku czegokolwiek innego.
Natychmiast rozdzwoniły się do BBC setki telefonów, więcej niż kiedykolwiek w przeszłości. Wszyscy chwalili Matkę Teresę, kiedy Muggeridge się o tym dowiedział, zrozumiał, jak bardzo się pomylił. Wraz z ekipą telewizyjną udał się do Indii, aby pokazać światu pracę Matki Teresy.
Muggeridge długo myślał o tym, jak Matka i jej oddane siostry niezmordowanie pracują na rzecz „najbiedniejszych z biednych”. Porównał ich radość z koszmarem naszego bezbożnego, materialistycznego społeczeństwa, tak fałszywego, i tak pełnego ponurych pesymistów. Malcolm był bliski rozpaczy, zanim nie spotkał Matki Teresy.
Z czasem stanął ze swoim bogatym umysłem po stronie religii. Pisał, że człowiek łudzi się myśląc, że możliwe jest osiągnięcie szczęścia bez Boga. Pisał, że problemem tych, którzy dążą do ustanowienia Królestwa Niebieskiego na ziemi jest to, że zawsze przegrywają. Chrystus przyniósł nam Boskie przesłanie i jego Kościół pozostaje strażnikiem Chrystusowych prawd. Nic nie zmieni tego faktu. Muggeridge ostatecznie stał się katolikiem właśnie z powodu boskiego przesłania Kościoła-pomimo jego ludzkich słabości. Podziwiał Kościół, ponieważ jest on jednym z ostatnich bastionów sprzeciwiających się dzisiejszemu „oczywistemu szaleństwu”. Kościół stanowi oazę czystości, podczas gdy seks jest „podłym, materialistycznym substytutem doświadczenia religijnego”.
Malcolm ogromnym podziwem darzył papieża Jana Pawła II trwającego przy zasadach nawet, gdy są bardzo niepopularne. Religia nie jest walką o popularność. Jest podążaniem za Chrystusem i zachowywaniem wszystkich przykazań. Powoływał się również na powiedzenie Matki Teresy, że: „ludzki wysiłek może być usprawiedliwiony jedynie przez miłość”. Jan Paweł II i Matka Teresa – jak powiedział – występują przeciwko „marności ludzkiej egzystencji”. Poznał, co naprawdę liczy się w życiu: „Nic pod słońcem nie jest poważne, z wyjątkiem miłości zwykłych śmiertelników i Boga”. Problem polega na tym, że większość współczesnych twórców mówi ludziom, że nic nie jest poważne. Zarabiają pieniądze, mówiąc publiczności to, czego chce słuchać.
Kiedy postarzał się, już po przystąpieniu do Kościoła powiedział, że wybiega naprzód ku śmierci. Byłoby marnie pozostawać bez końce na tym świecie „mydlanej opery”. Kiedy wiara zastąpiła cynizm, rozkoszował się rolą niefrasobliwego obserwatora głupoty ludzkiej. I nawet w niebie, jak zauważył jeden z jego przyjaciół, będzie wciąż wyśmiewał się z tych, którzy traktują siebie zbyt poważnie .