Miała na imię Laura. Miała wszystko, czego można chcieć. Miała około trzydziestu lat. Była jeszcze młoda, ale miała już obowiązki. Była odpowiedzialną matką pięciolatka i trzylatki. Była także kochającą żoną. Jej rodzice, podobnie jak teściowie, byli, jak to mówiła, spoko. Kiedy trzeba było – byli, lecz nie wtrącali się do młodych. Miała także dobrą pracę, dzięki której mieszkali we wspaniałym domu na przedmieściach dużego miasta. W nim mieli dwa duże psy, owczarki niemieckie. Psy były oczywiście rasowe i zdobywały wiele nagród na wystawach.
Codziennie rano budził ją mąż. O 6.30 wychodził do pracy. Kąpała się, robiła dzieciom śniadanie. Potem budziła maluchy. Po zjedzeniu zaganiała je do mycia i wybierała im ciuchy. Ubierali się. Na 7.45 zawoziła dzieci do przedszkola. Punktualnie o 8 była w pracy. O 16 wychodziła z biura. Odbierała dzieci i wracali do domu. Podczas, gdy ona robiła obiad dzieci bawiły się lub oglądały telewizję. Gdy jedzenie było gotowe zazwyczaj punktualnie przychodził jej mąż z pracy. Jedli zawsze razem przy stole w jadalni. Trochę trwało wmuszenie dzieciom wszystkiego z talerza. Potem razem oglądali telewizję, czytali książki i szli spać.
Pewnego dnia stało się coś, czego nigdy by nie przeczuwała... Ni stąd ni zowąd poczuła się znudzona i niespełniona. Czym? Takim życiem. Poczuła, że musi się z tego wyrwać. Wyrwać jak najszybciej. Napisała SMS -a do męża, żeby odebrał dzieci z przedszkola i ... uciekła. Spakowała najniezbędniejsze rzeczy, napisała list pożegnalny, wsiadła do samochodu i pojechała. Jechała przed siebie cały dzień. Na noc zatrzymała się w hoteliku przy autostradzie.
Przemieszczała się z jednego miejsca, na drugie. Minęło kilka lat. Zwiedziła cały świat. Imała się różnych zajęć, od mycia naczyń w barze do bycia tłumaczem wysokich rangą urzędników.
Sama nie wiedziała, co ją do tego podkusiło. Czy to była tęsknota, czy może zwykła ciekawość? Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że bardzo zraniła swoją rodzinę. Nie zostawiła im przecież nic prócz listu... Zastanawiała się często, co robią, o czym teraz myślą, jak wyrosły jej dzieci. Zdecydowała się zobaczyć, jak się mają.
Jakie wielkie było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła na parkingu dwa samochody, szczęśliwego męża, roześmiane dzieci i ... ją. Nie była ona wcale młodsza, ładniejsza, zgrabniejsza. Była lepsza tylko w jednym – po prostu była dla nich, na wyciągnięcie ręki. Ona zajęła jej miejsce. Mimo że Laura nie miała w planach powrotu, i sama by się przed sobą do tego nie przyznała, to zawsze w podświadomości liczyła na to, że zawsze będzie miała miejsce, gdzie będzie mogła wrócić, że pozostanie w ich sercach, że będą na nią czekać i jej wyglądać.
Cóż miała zrobić? Odjechała. Zrywając teraz wszystkie więzi z domem.
Można zapytać: co było dalej z Laurą? Nie wiem. Słuch o niej zaginął. Dla mnie zakończenie jest pełne nadziei. Ziemia jest ogromna, na pewno w końcu znalazła swój zakątek na niej. Jaki z tego morał? Nie ma ludzi niezastąpionych, pamiętajmy o tym.