Na szkołę
Każdy nauczyciel czasem,
Dziwne ma grymasy.
Więc zadania wciąż klasowe,
Zdania główne i skutkowe,
Często męczą biedną klasę.
Lub jak wicher wpada czasem
Z tą wisielczą geografią,
Stokroć gorszą ortografią.
Znad dziennika wzrok podnosi
I z radością pięknie prosi:
Z kajecikiem do biureczka,
Niech tu przyjdzie panieneczka,
Niech nam zaraz tutaj powie
Co ma w swojej pięknej głowie.
Myśli sobie więc biedula:
"Może będzie chociaż trója"
Poci, dwoi sie i sapie
"Może chociaż mierny zlapię?"
"Bardzo dobrze"- mówi belfer
"Widze, ze sie dzisiaj nauczylaś,
Więc postawię ci mierniaka,
Siadaj proszę moja miła"
Wreszcie dzwonek koniec męki
Nauczyciel dziennik składa.
"A wy dokąd się spieszycie?"
Tymi słowy do nas gada.
Więc siedzimy tak potulnie,
Że aż muchy słychać w locie.
Nikt nie piśnie, nikt nie kichnie,
Póki on jest jeszcze w klasie.
Uf, nareszcie skończył ględzić,
Więc biegniemy się wyszaleć
Przez pięć minut tam na przerwie
Aby móc to ciągnąć dalej.
I tak caly dzionek boży boży,
Za godziną gna godzina.
Belfry tryją" my słuchamy
I tak koło się zagina.
Tak odwieczny krąg się toczy
Walka belfrów z dzieciakami.
Ale tak naprawdę "budo"
To my jednak cię kochamy
Bo bez ciebie żyć się nie da,
Wie to każdy kto cie skończy.
Nie przesadzę więc gdy powiem,
Że to miłość co nas łączy.